SERIA SUPLEMENTARNA SAGI DZIEDZICTWA PLANETY LORIENZAGINIONA KARTOTEKA UTRACONE DZIEDZICTWA PITTACUS LORE TŁUMACZENIE DLA PLANETALORIEN.PL FANPAGE NA FB ROZDZIAŁ PIERWSZY Czasami się zastanawiam, co takiego mogliby sobie pomyśleć, gdyby wiedzieli, że tutaj jesteśmy. Praktycznie pod ich nosami. Siedzę sobie z moim najlepszym kumplem, Ivanem, na trawiastym skwerze National Mall 1 , a nad nami góruje ten głupi kamienny obelisk zwany Pomnikiem Waszyngtona. Odkładam na chwilę odrabianie pracy domowej na zajęcia i przyglądam się turystom, wnikliwie studiującym mapę miasta oraz prawnikom i urzędnikom pierzchnącym w dół Aleją Niepodległości na kolejne spotkania. Naprawdę mnie rozśmieszają – są tak zajęci swoimi chorymi obawami przed promieniami UV, chemikaliami w warzywach, znikomym, lecz podwyższonym zagrożeniem terrorystycznym i masą innych spraw, że nawet nie przyszłoby im do głowy, iż to ta dwójka dzieciaków, odrabiająca lekcje, jest dla nich prawdziwym zagrożeniem. Nie mają pojęcia, że brakuje im możliwości samoobrony. Rzeczywisty wróg już tu jest. – Hej, wy! – chcę wykrzyczeć, machając złowieszczo rękoma. – Wkrótce stanę się waszym złowrogim dyktatorem! Drżyjcie, młotki! Oczywiście tego nie robię. Jeszcze nie, ale nadejdzie ta chwila. Na razie jestem dla nich kolejną nieznajomą twarzą w tłumie. Prawda jest taka, że nie jestem jakimś kolejnym, choć naprawdę bym tego chciał. Nasz protokół asymilacyjny nakazuje, abym tutaj, na Ziemi, był nazywany Adamem, synem Andrew i Susanny Suttonów, mieszkańcem Waszyngtonu. Ale to, w żadnym wypadku, nie jest moje prawdziwe ja. Nazywam się Adamus Sutekh, jestem synem wielkiego generała Andrakkusa Sutekha. Jestem Mogadorczykiem. Tym, którego wszyscy powinni się bać. Niestety, jak na razie, bycie obcym najeźdźcą nie jest tak ekscytujące, jakim być powinno. Tkwię tutaj i odrabiam pracę domową. Ojciec obiecał mi, iż to nie potrwa długo. Gdy Mogadorczycy uzyskają wystarczającą siłę, aby opanować tę nędzną planetę, to właśnie ja stanę się nadzorującym stolicą Stanów Zjednoczonych. Uwierzcie mi, po spędzeniu w tym mieście ostatnich czterech lat, mam już kilka pomysłów na daleko idące zmiany. Pierwsze, co zrobię na 1 National Mall – obszar chroniony pod opieką National Park Service położony w Waszyngtonie. Oprócz terenów zielonych, znajdują się w nim takie obiekty jak muzea Smithsonian Institution czy pomniki. Teren parku rozciąga się od pomnika Waszyngtona na wschód, aż po Kapitol Stanów Zjednoczonych (przyp. tłum.) pewno, to pozmieniam nazwy wszystkich ulic. Koniec z Alejami Niepodległości czy Konstytucji – całym tym idiotycznym patriotycznym syfem. Kiedy stanę u władzy, nikt już nawet nie będzie wiedział czym była ta cała konstytucja. Szlaki drogowe uzyskają zupełnie inne, odpowiedniejsze nazewnictwo. – Bulwar naznaczony Krwią Wojowników – szepczę pod nosem, próbując wyczuć, czy taka nazwa się nada. Trudno osądzić. – Aleja Ukruszonego Ostrza... – Co...? – zagaduje Ivan, odrywając się od trawy. Cały czas leżał na brzuchu, trzymając długopis owinięty z góry palcem wskazującym, jakby był on wyimaginowaną bronią. Kiedy to ja marzę sobie całymi dniami o czasach, w których zostanę władcą, Ivan wyobraża sobie siebie w roli snajpera, zdejmującego kolejnych Loryjczyków, wychodzących z budynku upamiętniającego prezydenta Lincolna. – Co ty tam gadasz? – Nieistotne. Ivanick Shu-‐Ra to syn wielkiego wojownika Bologa Shu-‐Ra, widzący swoją przyszłość w mocno krwistych barwach. Jego rodzina miała dosyć chłodne stosunki z naszym Umiłowanym Władcą, Setrákusem Ra, i jeżeli wygląd Ivana miałby odzwierciedlać ich zamiary, to ja absolutnie rozumiem tę postawę. Choć jest on ode mnie o dwa lata młodszy, to o tyle samo potężniejszy, z szerokimi barkami i dość masywną klatką piersiową. Ja jednak jestem o wiele zwinniejszy i gibki. Szczerze mówiąc, to on już wygląda na żołnierza, podtrzymując stale ten wizerunek krótko ściętymi czarnymi włosami. Niecierpliwie czeka na dzień, w którym zgoli je całkowicie i zostanie naznaczony mistycznymi mogadorskimi tatuażami. Nadal pamiętam noc Pierwszej Wielkiej Ekspansji, podczas której moi ludzie podbili Lorien. Miałem wtedy osiem lat – zbyt dużo, aby płakać, ale i tak się rozkleiłem, kiedy zakomunikowano mi, iż pozostaję na orbicie wokół Lorien, razem z innymi dzieciakami i kobietami. Popłynęło co prawda tylko parę łez zanim Generał zaczął mi wyjaśniać całą powagę sytuacji. Ivan obserwował z uwagą, jak narobiłem na statku porządnego rabanu, ssąc debilnie kciuka, będąc zbyt małym aby faktycznie zrozumieć co się dzieje. Oglądaliśmy walkę z góry, wraz z moją matką i siostrą, będącą jeszcze niemowlęciem. Biliśmy brawo gdy płomienie ogarnęły całą tę planetę. Gdy walka dobiegła końca, Generał powrócił na statek cały we krwi. Pomimo zwycięstwa, na jego twarzy nie było uśmiechu. Podszedł od razu do Ivana i wytłumaczył mu, że jego ojciec poległ w służbie naszej rasie. Chwalebna była to śmierć, jak przystało na prawdziwego mogadorskiego bohatera. Pociągnął kciukiem po czole Ivana, zostawiając na nim krwawy ślad. Błogosławieństwo. Po chwili Generał zrobił to samo ze mną. Odtąd Ivan, którego matka zmarła w połogu, dołączył do mojej rodziny i został mym bratem. Rodzice byli szczęściarzami, że traaiła im się trójka normalnych dzieci czystej krwi. Choć wcale nie wydawało się, aby mój ojciec się z tego cieszył. Każdego razu, gdy moje wyniki z testów czy ćwiczeń wydajnościowych okazywały się chwiać na poziomie poniżej oczekiwań, Generał żartował, że jak tak dalej pójdzie to przekaże swoją schedę Ivanowi. Przynajmniej miałem nadzieje, że nie mówił tego na poważnie. Mój wzrok wędruje mimowolnie na wycieczkowiczów z rodzinami, którzy przechodzą przez trawnik – każdy z nich zatrzymuje kawałek tej chwili w swoich aparatach fotograaicznych. Jakiś facet przystaje, aby zrobić serię zdjęć obeliskowi Waszyngtona, a ja zaczynam unieważniać plan rozwalenia tego czegoś na kawałki. Przecież mogę to nieco podwyższyć – zainstalować na wierzchołku penthouse, w którym będę mieszkać. Dla Ivana też znalazłby się pokój. Obok mężczyzny robiącego zdjęcia stoi dziewczyna, pewnie jego córka. Ma około trzynastu lat, tak jak ja, i wydaje się naprawdę ujmująca przez swoją nieporadność. Uśmiechając się delikatnie odsłania błyszczący na zębach aparat korekcyjny. Dostrzegam szybko, że i ona zerka w moją stronę, przez co mimowolnie zmieniam pozycję siedzenia na bardziej godną – prostuję się i opuszczam podbródek, by zamaskować mój duży nos, o zbyt ostrym kształcie. Kiedy uśmiecha się ponownie, odwracam wzrok. Niby czemu miałoby mnie obchodzić, że jakiś człowiek coś tam sobie o mnie myśli? Musimy pamiętać, po co faktycznie tutaj jesteśmy. – Nie zaskakuje cię fakt, że ludzie tak naiwnie przyjmują, iż jesteśmy dokładnie tacy jak oni? – pytam Ivana. – Nigdy nie zrozumiem ziemskiej głupoty – odpowiada, zerkając na pustą kartkę w zeszycie leżącym obok mnie, na której powinien być naskrobany tekst pracy domowej. – Zamierzasz to dokończyć czy jak? Ten zeszyt nie jest mój, tylko jego. Czeka, aż wszystko za niego zrobię. Tego typu zadania zawsze sprawiały Ivanowi kłopot. Spoglądam na kartkę. Ivan powinien napisać krótkie wypracowanie na podstawie cytatu z Wielkiej Księgi – zbioru mogadorskich mądrości i idei, które musi znać każdy przedstawiciel naszej rasy i wcielać je w życie. Napisał ją Setrákus Ra we własnej osobie. – Nie żałujmy żadnej bestii, która do polowania jest przeznaczona, – czytam na głos, i tak jak większość moich ludzi, bezsprzecznie zgadzam się z zawartym w tym fragmencie przesłaniem – albowiem w jej naturze jest polowania dokonywać. Tak jak w Mogadorskiej Naturze stała ekspansja jest. Ten, który oto stawia opór w procesie ekspansji Imperium Mogadorczyków, przeto w sprzeczności z naturą swą staje.” Spoglądam na Ivana. Obserwuje z uwagą tę samą rodzinę, którą i ja zauważyłem chwilę wcześniej, wydając przy tym świszczące odgłosy powietrza wydostającego się spomiędzy zaciśniętych warg. Dziewczyna z aparatem na zębach marszy brwi i odwraca się do nas plecami. – Co oznacza dla ciebie ten fragment? – pytam. – Nie wiem – odburkuje. – Może to, że nasi to twardziele i reszta powinna się z tym pogodzić, mam rację? Wzruszam ramionami, wzdychając ciężko. – Byłeś blisko. Biorę w dłoń długopis i zaczynam pisać, ale szybko tę czynność przerywa mi sygnał wydobywający się z mojej komórki. Myślę, że to wiadomość tekstowa od mojej matki, która będzie prosić mnie o wstąpienie do sklepu w drodze powrotnej do domu. Naprawdę wdrożyła się w to całe gotowanie odkąd jesteśmy na Ziemi i muszę przyznać, że tutejsze jedzenie jest o niebo lepsze niż te mogadorskie. To co nazywają tu żywnością „przetworzoną” z pewnością byłoby czymś uwielbianym i uznanym za „naturalne” na mojej planecie, gdzie jedzenie – jak i inne rzeczy – są wytwarzane biochemicznie w podziemnych laboratoriach. Ale wiadomość nie jest tym razem od matki. Napisał do mnie Generał. – Cholera – wyduszam z siebie, upuszczając długopis, jakbym został przyłapany na kolejnym wyręczaniu Ivana. Mój ojciec nigdy nie przysyła mi wiadomości. Ten czyn byłby dla niego urągający. Gdy bowiem Generał czegoś oczekuje, powinniśmy o tym wiedzieć zanim w ogóle nas o to zapyta. Musiało więc zdarzyć się coś naprawdę ważnego. – Co tam znowu? Wiadomość jest krótka: DO DOMU. – Musimy się zbierać. ROZDZIAŁ DRUGI Wskakujemy do metra i wyjeżdżamy ze stolicy. Wsiadamy na rowery, zostawione przy stacji i pedałujemy ile sił w nogach, aby dotrzeć na przedmieścia. Kiedy przemykamy się przez bramę Posiadłości Ashwooda, do domu dzieli nas tylko trzydzieści metrów. Moja koszulka jest mokra od potu, co sprawia, że jest mi niesamowicie gorąco, co dodatkowo miesza się z dziwnymi mdłościami, wywołanymi potencjalnymi przyczynami otrzymania niespodziewanej wiadomości od ojca. Posiadłości Ashwooda nie wyróżniają się niczym od masy podobnych, strzeżonych osiedli pod Waszyngtonem. Albo, mówiąc dokładniej, przynajmniej wyglądają normalnie. Ale zamiast być miejscem zamieszkania polityków i ich rodzin, wszystkie znajdujące się tu domki wraz z nienagannie utrzymanymi trawnikami należą do moich ludzi, Mogadorczyków. Przyszłych zdobywców Ziemi. I tak naprawdę, te domy są tylko malutką częścią prawdziwego obszaru Posiadłości Ashwooda. Pod nimi bowiem rozciąga się ogromna sieć tuneli, które łączą się w mogadorski kompleks wojskowo-‐badawczy, będący centralnym punktem tego miejsca. Sam mam dostęp jedynie to niewielkiej części całej bazy. Nie mam pojęcia jak długie są i jak głęboko sięgają te wszystkie korytarze, ale skądinąd wiem, że prowadzą do szeregu laboratoriów, magazynów broni, sal treningowych i innych owianych tajemnicą miejsc, których przeznaczenia mogę się jedynie domyślać. Gdzieś tam istnieje również jedno niezwykle specyaiczne laboratorium. Gdyby nie potęga naszego Umiłowanego Władcy, Setrákusa Ra, mogadorska rasa nie byłaby wstanie przetrwać, aby rozpocząć proces Wielkiej Ekspansji. Przez ostatnie tysiące lat, z powodów nieznanych nam do tej pory, stawało się coraz trudniejsze dla przedstawicieli naszej rasy uzyskiwanie potomstwa. W czasie, gdy przyszła na świat moja siostra Kelly, naturalne urodzenia były tak rzadkie, że nasz gatunek stanął w obliczu prawdziwego zagrożenia wymarciem. W przypadku, gdy urodzenie dziecka stawało się w ogóle możliwe, mogadorskie kobiety, tak jak matka Ivana, najczęściej umierały w męczarniach podczas porodów. Wychodząc na przeciw temu problemowi, Setrákus Ra i grupa naukowców rozpoczęli prace nad stworzeniem nowych pokoleń Mogadorczyków, powoływanych do życia w inny sposób. Eksperymenty się powiodły i od tego czasu urodzenia naturalne są w mniejszości, a prawdziwą siłą naszej rasy stały się zarodki zapładniane poza ustrojowo, których przebieg rozwoju kontrolowany jest w specjalistycznych laboratoriach. Tacy Mogadorczycy hodowani są w wyspecjalizowanych kapsułach, w których rozwijają się aż do uzyskania wzrostu i sprawności dorosłego osobnika, będąc niemalże zdolni do natychmiastowej walki. To właśnie oni przyczynili się do przetrwania naszej rasy, a ze swoją zwiększoną siłą, szybkością reagowania i wytrzymałością, stali się trzonem naszej armii. Jednak nie tylko to różni ich od naturalnie urodzonych Mogadorczyków, takich jak ja. Ich mózgi zostały zaprogramowane do walki na stanowiskach żołnierzy, a nie oaicerów. W swej mądrości, Setrákus Ra stworzył ich do przetwarzania jednokierunkowych myśli i działań, upodobniając ich zatem bardziej do robotów, które wykonują dane polecenie, aniżeli do inteligentnych przedstawicieli naszego gatunku, potraaiących wykazać się złożonym, racjonalnym myśleniem. Tacy sztucznie wyhodowani Mogadorczycy są niezwykle podatni na wzbudzenie w nich pierwotnego gniewu i żądzę krwi podczas walki. Chyba najbardziej widoczną różnicą, przynajmniej tu na Ziemi, jest to, iż wyglądają oni inaczej niż reszta z nas. Podczas, gdy naturalnie urodzeni potraaią wtopić się w tłum Ziemian, wyhodowani niestety nie. Ich skóra jest szaro-‐blada z powodu braku promieni słonecznych w podziemiach, gdzie egzystują przez większość czasu, a ich zęby są małe i ostro zakończone – mają służyć głównie rozrywaniu gardeł, a nie spożywaniu jedzenia. Dlatego, dopóki nie nadejdzie czas w którym ujawnimy swoją obecność, bladoskórzy Mogadorczycy rzadko otrzymują pozwolenie na wyjście na powierzchnię. Dociera do mnie, że dzieje się coś naprawdę ważnego, kiedy dostrzegam na trawnikach wzdłuż głównej uliczki niezliczoną ilość bladoskórych, którzy bez pardonu celebrują coś wraz z normalnymi Mogadorczykami takimi jak ja. Ivan spogląda na mnie spod przymrożonych powiek, kiedy hamujemy rowerami w zaułku. Zeskakuję z siodełka i biegnę do drzwi, nie mogąc złapać tchu. Wszyscy moi sąsiedzi z Posiadłości Ashwooda wyszli przed domostwa, zachodzą do siebie nawzajem i wznosząc toasty ze świeżo otwartych butelek szampana. Bladoskórzy, ukrywający się pod trenczowymi płaszczami i kapeluszami, wyglądają jednocześnie na podekscytowanych i oszołomionych bezkresnością przestrzeni na powierzchni Ziemi. Ta atmosfera triumfu jest czymś rzadkim w mogadorskiej kulturze. Normalnie moi ludzie nie wykazują żadnych oznaków radości, zwłaszcza jeśli w pobliżu znajduje się Generał. – Co, do cholery, się dzieje? – odzywa się Ivan, jak zwykle oczekując ode mnie odpowiedzi. Tym razem jednak po prostu wzruszam ramionami. Moja matka siedzi na schodkach werandy, obserwując z nieśmiałym uśmiechem jak Kelly odprawia taniec radości przez całą szerokość trawnika. Kręcąc się jak oszalała nawet nie zauważa, że wreszcie się pojawiliśmy. Matka rozluźnia się natychmiast, gdy tylko nas dostrzega. Choć nie wiem dlaczego wszyscy się tak cieszą, zdaję sobie sprawę, że ona, nawet gdyby chciała, nie mogłaby dołączyć do reszty Mogadorczyków. Będąc żoną kogoś takiego jak Generał, nie sposób jest utrzymać przy sobie przyjaciół. Ich lęk przed mym ojcem przechodzi też na nią. – Chłopcy, – odzywa się, kiedy wchodzę wraz z Ivanem na podjazd – on już na was czeka, a wiecie dobrze, że nie lubi tracić czasu. – Czemu chce się z nami widzieć? Zanim matka zdąży otworzyć usta aby mi odpowiedzieć, w drzwiach tuż za nią pojawia się Generał. Jest wysokim mężczyzną, mającym ponad dwa metry wzrostu, rozbudowane barki i klatkę piersiową, wyróżniający się nienaganną postawą, która wymusza respekt. Jego twarz ma ostre rysy, które niestety po nim odziedziczyłem. Po przybyciu na Ziemię musiał zaprzestać golenia głowy, aby ukryć tatuaże na czaszce. Głowę ma zawsze zgrabnie odchyloną kilka stopni do tyłu, przez co wygląda jak jakiś polityk, który wygłasza przemowę na National Mall. – Adamusie, – odzywa się tonem, który nie cierpi sprzeciwu – pozwól ze mną. I ty również, Ivanicku. – Tak jest – odpowiadamy zgodnie, wymieniając poddenerwowane spojrzenia i podchodzimy bliżej wejścia. Gdy ojciec używa takiego tonu głosu, oznacza to, że sprawa jest poważna. Kiedy wchodzę po schodkach tuż obok matki, ona łapie mnie za nadgarstek i ściska go miękko. – Bawcie się dobrze w tej Malezji! – krzyczy Kelly za naszymi plecami, robiąc sobie przerwę od dzikiego tańca. – Zabij tego Gardę tak mocno, jak tylko potraaisz! ROZDZIAŁ TRZECI Kilka godzin później siedzę wraz z Ivanem na pokładzie samolotu, w którym jest okropnie zimno, a siedzenia są niewygodne. Został on zakupiony za bezcen od rządu jakiegoś kraju, w którym nie zadawano zbyt wielu pytań. Strefa pasażerska nie różni się specjalnie od tej bagażowej – te same metalowe ławeczki z przetartymi pasami bezpieczeństwa i poduszkami na których siedzimy, wciśnięci pomiędzy żołnierzy, w większości bladoskórych. Lot nieszczególnie wysokiej klasy, ale jestem zbyt przerażony, aby się tym przejmować. Pierwszy raz zostałem wysłany na misję, nawet jeśli moim zadaniem jest tylko obserwowanie. Mój ojciec siedzi za sterami jako drugi pilot. Za każdym razem, gdy maszyną niebezpiecznie buja, zastanawiam się, czy to wina warunków atmosferycznych, czy to może Generał wyżywa się na pilocie. Dla wielu Mogadorczyków przebywających wraz ze mną na pokładzie jest to dziewicza akcja od czasów Pierwszej Wielkiej Ekspansji. Niektórzy z nich opowiadają o swojej ostatniej walce, przechwalając się liczbą zabitych osób. Inni, ci starsi, wydają się być nieobecni, wpatrując się w przestrzeń. – Myślisz, że dadzą nam coś do strzelania? – wypytuje mnie Ivan. – Wątpię w to. Znaleźliśmy się tu jedynie dlatego, że jestem synem Generała, a Ivan jego podopiecznym. Poza tym jesteśmy za młodzi, aby był z nas jakikolwiek pożytek w tym zespole, ale wystarczająco dojrzali, aby przyglądać się egzekucji Loryjczyka. Mój ojciec chce, abyśmy się czegoś nauczyli – jak mawiają nasi instruktorzy, symulacje bitew są niczym w porównaniu do prawdziwej walki. – Ale kicha. – I co z tego – dopowiadam, próbując rozciągnąć odrętwiałe nogi. – Ja już i tak mam tego dość. Cała reszta dzieje się jakby za mgłą. Lądujemy. Odnajdujemy pierwszego Gardę; okazuje się, że jest nim Loryjka. Wraz z nią dopadamy też jej Cêpan. Tak jak nam polecono, wraz z Ivanem obserwujemy wszystko z oddalenia, przyglądając się wraz z Generałem jak mogadorscy żołnierze wpadają w wir walki. Okropnie jest na to patrzeć; nie wygląda to wcale tak wspaniale jak opisywano w Wielkiej Księdze. Dwa tuziny Mogadorczyków przeciwko starszej kobiecie i nastolatce. Ich zadaniem jest je schwytać i przesłuchać. Od czasu naszego przybycia na tę planetę chodzą słuchy, że jakiś rodzaj loryjskiego czaru chroni każdego Gardę, zmuszając nas do polowania na nich i zabijania w określonej kolejności. Podobnież gdzieś w Alpach rozegrała się bitwa pomiędzy naszymi żołnierzami a Gardą, który wcale nie musiał się bronić, gdyż każdy cios zadany przez Mogadorczyków obracał się przeciwko nim. Generał nie toleruje żadnych tego typu bajeczek na temat Loryjskiego Czaru, ale nasi ludzie są przez nie nad wyraz ostrożni. Ta starsza kobieta broni się o wiele lepiej, niżbym przypuszczał, ale zostaje po jakimś czasie obezwładniona. Młoda Loryjka jest twardsza – posiada niezwykłe moce, którymi sprawia, że cała ziemia trzęsie się niczym galareta. Zastanawiam się jakby to było, gdybym sam miał takie umiejętności. Jeśli jednak warunkiem ich posiadania byłoby ukrywanie się w dziczy w celu uratowania wymierającej rasy, to chyba bym spasował. Strategia pojmania tych dwóch szybko traci na ważności, gdy okazuje się, że możliwe jest zranienie Gardy. Albo plotki o Loryjskim Czarze są bezpodstawne, jak sądzi mój ojciec, albo właśnie odnaleźliśmy Numer Jeden. Generał chce mieć ją żywą, ale kiedy bladoskórzy wojownicy połapują się w sytuacji, ich żądza krwi bierze górę na rozkazami. Wszystko kończy się w momencie, gdy ostrze sztyletu przebija serce tej młodej dziewczyny, a ona sama wydaje ostatnie tchnienie. – To było genialne! – wykrzykuje Ivan w szale radości, sprawiając, że nawet mój ojciec pozwala sobie na lekki uśmiech. Wiem, że powinienem podzielać ich entuzjazm, ale moje ręce nie potraaią przestać się trząść. Czuję się wdzięczny, że mogłem to wszystko oglądać jedynie z odległości, nie będąc uczestnikiem walki, a tym bardziej nie stając się kupką popiołów, która wsiąknie w podmokłe tereny Malezji. Jestem też wdzięczny, że nie to nie mnie czeka los Loryjczyków, którzy całe życie żyją w strachu przed ich jedynymi wrogami, mogąc skończyć tak jak ta dziewczyna – ze sztyletem w piersi. Wyczuwam jakąś dziwną nić empatii łączącą mnie z tą Loryjką. Wielka Księga ostrzega przed tym uczuciem, wiec odpycham je w głąb umysłu. Muszę być ponad to. Choć bitwa była mniej chwalebna niż sobie to wyobrażałem, to przecież Mogadorczycy znowu zwyciężyli. Jeszcze tylko osiem istnień i wizja Naszego Ra się ziści – nic nie stanie nam na przeszkodzie do opanowania Ziemi. Śmierć dziewięciorga Gardów to mała cena za mój cudowny penthouse na szycie obelisku Waszyngtona. Żołnierze pakują ciało Numeru Jeden w czarny worek i wrzucają je pod pokład samolotu. Zabieramy też loryjski kuferek, który dziewczyna miała ze sobą, bo nawet najsilniejszy Mogadorczyk nie daje rady go otworzyć. Mój ojciec zrywa talizman zawieszony na szyi Numeru Jeden, ale nie mam pojęcia po co mu ta ozdóbka. Ciało jej Cêpan pozostawiamy na miejscu, bo jest nam zupełnie niepotrzebne. W drodze powrotnej ławeczki nie są już tak zatłoczone. Siedzę cicho, choć Ivan wypytuje wojowników o każdy najdrobniejszy szczegół z walki, dopóki Generał go nie ucisza. Gdyby byli drużyną futbolową, jestem pewien, że po takiej wygranej oblewaliby się nawzajem napojem izotonicznym Gatorade, jak mają to w zwyczaju niektórzy ziemscy sportowcy. Ale oni nie są taką drużyną. Wszyscy jesteśmy Mogadorczykami. A w dodatku mój ojciec nawet nie wie co to Gatorade. Dalsza podróż upływa w całkowitym milczeniu. Na sam koniec, Generał wychodzi z kokpitu i siada na ławeczce koło mnie. – Kiedy wrócimy do domu, – zaczyna – będę miał dla ciebie kolejne zadanie. Kiwam głową. – Dobrze. Tak jest. Ojciec spogląda w dół na moje ręce, które nadal lekko drgają, choć staram się ze wszystkich sił, aby już przestały. – Wystarczy tego – warczy na mnie, zanim ukrywa się z powrotem w kabinie pilotów. ROZDZIAŁ CZWARTY Mimo, że widziałem ją podczas walki, dziewczyna na metalowym blacie stołu zupełnie nie jest tym, kogo oczekiwałem. Już podczas Pierwszej Wielkiej Ekspansji było nam wpajane, że Gardowie to ostatnie przeszkody na drodze naszej chwały. Uczono nas, że są to groźni wojownicy, czekający na moment, by wybić całą naszą populację i zniszczyć nasze osiągnięcia. Byłem przekonany, że ci przeraźliwi wrogowie będą wyglądali choć trochę bardziej złowrogo. Martwe ciało Numeru Jeden zupełnie nie budzi we mnie strachu. Wygląda na tyle samo lat co ja, może jest ciut starsza. Teraz jej skóra – wcześniej ładnie opalona – została pozbawiona krążącej w żyłach krwi i jest znacznie bledsza. Wargi przybrały zimny, niebieski odcień. Strużki zaschniętej krwi zaburzają piękny kolor jej blond włosów. Reszta ciała dziewczyny została zakryta białym pasem materiału, jednak w ostrym świetle laboratoryjnych lamp dostrzegam ciemną plamę w okolicach jej klatki piersiowej. Znajduję się w podziemiach Posiadłości Ashwooda, a dokładnie to w laboratorium doktora Lockama Anu. Nie pozwolono mi tu wchodzić nigdy wcześniej, więc próbuję zapamiętać wszystkie te interesujące, migoczące światełkami maszyny jak najdokładniej się da, bez wgapiania się w nie jak szpieg. Generał zauważy od razu, że nie potraaię się skupić. Stoję tuż koło ojca, oboje nie odzywamy się ani słowem, wpatrując się w doktora Anu, który nakłada na głowę dziewczyny dziwaczny kask. Anu jest już stary i przygarbiony, a tatuaże na jego pomarszczonej czaszce wyglądają okropnie. Okrąża metalowy stół, na którym leży Jedynka i podłącza do kasku kilka przewodów, sprawiając, że diody na nim zaczynają pulsować. – Wszystko gotowe – mamrocze doktor, odsuwając się. – Wreszcie – wzdycha mój ojciec. Anu zatrzymuje się przy lewej kostce dziewczyny, na której widnieje jej loryjski symbol. Od tej pory każdy normalny Mogadorczyk będzie poszukiwał nastolatków z tym czymś na nodze. – Cztery lata poszukiwań dzieciaka z tym znakiem... – zaczyna dumać Anu. – Nie ma powodu się teraz śpieszyć, Generale. Niemalże czuje, jak ojciec wściekle zaciska pięści. Mógłbym to porównać do stania koło buzującego pioruna. Mimo wszystko, nic nie odpowiada. Doktor Anu jest bowiem głową ośrodka badawczego w Ashwood, dzięki czemu może pozwolić sobie na więcej w obecności Generała, nie obawiając się żadnych nieprzyjemnych konsekwencji. Spogląda on w moim kierunku – lewe oko śmiga w różnych kierunkach, zasłonięte do połowy nieruchomą powieką. – Czy twój szanowny ojciec wytłumaczył ci dlaczego tu z nami jesteś, chłopcze? Odwracam się do Generała. Kiwa głową, zgadzając się na dalszy ciąg rozmowy. – Nie, proszę pana. – Ach, ten zacny zwrot: „proszę pana”. Na jakiegoż ułożonego młodzieńca wyrósł twój syn, Generale. – Anu wskazuje kiwnięciem głowy na metalowy fotel stojący nieopodal, zaopatrzony w kilka urządzeń stojących dookoła niego. – Proszę, usiądź sobie. Wbijam wzrok w ojca, ale jego twarz nie wyraża absolutnie niczego. – Twoja rodzina będzie z ciebie dumna, Adamusie – odzywa się wreszcie, a moje ręce momentalnie przestają się trząść. Siadam więc, jak prosił mnie doktor. Ten przykuca koło fotela, jego stare kości krzyczą w proteście. Przywiązuje mi kostki i nadgarstki do metalowych części za pomocą gumowych pasów. Wiem, że mogę zaufać ojcu. Jestem przecież dla niego zbyt ważny i nie darowałby sobie, gdyby stało mi się coś złego. Nie mogę jednak przestać się wiercić, gdy doktor kończy mnie przywiązywać. – Wygodnie? – pyta wreszcie z wymuszonym uśmiechem. – I co teraz? – odpowiadam pytaniem, zapominając o żelaznej zasadzie Generała, iż pytania są zarezerwowane dla niego. Ojciec jednak tylko wpatruje się we mnie z zaskakującym spokojem. Może jest zbyt skrępowany widokiem swojego jedynego syna niemal przykutego do tego dziwacznego fotela. – Doktor Anu wierzy, że ta maszyna pozwoli nam uzyskać dostęp do wspomnień tej dziewczyny – odzywa się po chwili. – Jestem tego pewien – poprawia go starzec. Naciera moje skronie ciepłą mazią, a następnie przyczepia do nich parę gumowych elektrod. Nad stołem z Numerem Jeden automatycznie rozpala się monitor, sprawiając przez to wrażenie, jakby dziewczyna nagle ożyła. – Czy postawisz swoje życie na szali w zamian za powodzenie tego niekontrolowalnego eksperymentu, doktorze Anu? – Niekontrolowalnego? – włączam się, próbując wyrwać się z uścisku pasów. Zdaję sobie sprawię, że mój głos był pełen paniki, co sprawia, że Generał patrzy na mnie srogo. Doktor przykleja sobie uśmiech do twarzy i odpowiada szybko: – Nigdy nie używaliśmy żadnego Gardy do tego eksperymentu, więc tak, nie potraaimy kontrolować jego przebiegu – widzę, że niemal wylewa się z niego chęć natychmiastowego włączenia tego ustrojstwa. – Ale suche przewidywania teoretyczne skłaniają nas do formułowania optymistycznych wniosków. Ze wszystkich naturalnie urodzonych Mogadorczyków z Waszyngtonu, tobie jest najbliżej do wieku tej dziewczyny, co sprawi, że przepływ wspomnień stanie się jednostajnie bezzakłóceniowy. Twój umysł jednakże w taki sposób zamieni uzyskane informacje, że będziesz miał poczucie odbierania wizji jak oglądanego ailmu, aniżeli faktycznego odbioru świata widzianego jej oczyma. Myślę, że twój tato nie chciałby widzieć swojego jedynego syna w ciele tej małej dziewczynki, prawda? Ojciec aż cały się zjeżył. Doktor poklepał go lekko po ramieniu. – Tylko żartowałem, Generale. Ma pan naprawdę świetnego syna, odpowiedniego to tego eksperymentu. I bardzo dzielnego. Przez chwilę zupełnie się takim nie czuję. Widziałem jak Numer Jeden walczy o życie – była niemal niezdolna do ochrony samej siebie, a teraz jest już zupełnie nieszkodliwa – ale będąc do niej podłączonym, na nowo przeżyję te wszystkie straszne chwile, które przecież jedynie oglądałem z pokładu statku wiszącego nad Malezją. Już prawie zgłaszam Ivana na nowego ochotnika do zostania chomikiem doświadczalnym doktora Anu, ale w porę się opanowuję. Ivan przecież cieszył się z jej śmierci. Teraz w kółko o tym gada. Dla mnie sama myśl o tym wydarzeniu sprawia, że na nowo zaczynają trząść mi się dłonie. Realektuję się – przestań być takim tchórzem, Adamus – to przecież ogromny zaszczyt, coś z czego będę dumny. Staram się nie patrzeć na dziewczynę leżącą z drugiej strony sali, kiedy doktor sięga po coś pod suaitem i ściąga w dół, prosto nad moją głowę. Kask na zewnątrz pokryty jest tyloma małymi elementami, że nawet kabina statku kosmicznego się do niego nie umywa. Anu podłącza go do sprzętu pośrodku sali, z którego biegną kable od kasku Numeru Jeden aż do mnie. Zanim i ja sam zostanę przykryty tym cylindrem, starzec pochyla się nade mną i szepcze: – Możesz przeżyć mały szok. Być może natychmiast zaśniesz. Kiedy się już obudzisz, będziesz mógł nam powiedzieć wszystko to, czego się dowiedziałeś o tej Loryjce. Spostrzegam, że lewa dłoń doktora spoczywa na moim ramieniu. Jego uścisk jest wątły. Jeszcze kilka dni temu moim największym zmartwieniem było takie skomponowanie wypracowania, żeby nikt nie zauważył, że nie napisał go Ivan. Po tym jak zobaczyłem jak działają mogadorscy żołnierze, nie jestem pewien, czy w ogóle kiedyś będę potraaił zachowywać się jak oni. Na razie moim zadaniem jest współdzielenie wspomnień z moim zmarłym wrogiem. Wiem, że tego chce mój ojciec, a jeśli maszyna zadziała i eksperyment się powiedzie, wyniesiona z niego wiedza przyniesie ogromny szacunek naszej rodzinie. Choć nie chcę się do tego przyznać, jestem absolutnie przerażony. Anu opuszcza kask na moja głowę do momentu, aż ten zakryje mnie po szyję. Wnętrze sali znika z pola widzenia. Słyszę, jak doktor miota się po laboratorium. Klawisze i przyciski wydają charakterystyczne brzmienia. Po chwili kask zaczyna cały wibrować, aż wreszcie przeraźliwie trząść. – No i zaczynamy...! – krzyczy starzec. Przestrzeń w środku kasku wybucha oślepiającym światłem. Czuję, jakby wypalało mi wzrok, przebijając się z oszałamiającą energią aż po sam kraniec mojej głowy. Zaciskam powieki, ale w jakiś sposób światło i tak się przedostaje. Czuję, jakbym się rozpadał, jakby światło nieustannie eksplodowało we mnie i rozrywało ciało na drobniutkie części. Chyba właśnie tak wygląda śmierć. Wydaje mi się, że zaczynam wrzeszczeć. A zaraz potem ogarnia mnie ciemność. TŁUMACZENIE DLA PLANETALORIEN.PL FANPAGE NA FB