Pawel Kempczynski - Hekate

March 24, 2018 | Author: Raquel Santiago Carrasco | Category: Space Shuttle, Earth, Moon, Sun, Universe


Comments



Description

Paweł KempczyńskiHEKATE Ciężarówki zatrzymują się na płycie lotniska. Zeskakujemy ze skrzyni, wpatrzeni w statek. To średni wahadłowiec, ale jego ogrom sprawia, że czujemy się przy nim jak mrówki. Płaty statku i potężne silniki wznoszą się na cztery piętra ponad naszymi głowami. Smukłe, lśniące golenie podwozia pną się do góry niczym strzeliste kolumny Akropolu, dźwigając bez wysiłku gładki biały kadłub. W oddali rysuje się dziób, zakończony lancą sondy wlewu paliwa. Gapimy się na statek jak szkolna wycieczka zapędzona pod filary futurystycznego mostu. - Co jest?! To tylko wahadłowiec. Wypakować graty! - Popędza nas Kay, a jego oczy lśnią z podniecenia. Z kadłuba “Luny” wysuwa się taśmociąg prowadzący do ładowni. Nie działają żadne urządzenia lotniska, musimy wszystko załadować ręcznie. We czterech wchodzimy po taśmociągu do ładowni. Droga przyprawia o lekki zawrót głowy. Kiedy taśmociąg rusza, musimy przyjmować nadjeżdżające skafandry, torby i piekielnie ciężkie kontenery z częściami zapasowymi. Po kwadransie jesteśmy spoceni niczym po szychcie w kopalni. Ładownia jest niewielka. Prawie całą pojemność kadłuba zajmuje ogromy zbiornik ciekłego paliwa. Z trudem mocujemy kolejne ładunki. Nie mam pojęcia, jak udało nam się przenieść na własnych plecach taką furę bambetli. Do tego doszły jeszcze zapasy, które Kay zdobył tu, w ocalałych magazynach lotniska. Nareszcie kończymy załadunek. Kay woła innych do środka. Ludzie wchodzą z ociąganiem po nieruchomej pochylni taśmociągu. Odwracają się co chwila za siebie, lecz tutaj nie żegnają nas tłumy. Jesteśmy tylko my i komandosi z Masady. Nagle ich dowódca podnosi dłoń i krzyczy do nas głośno: - Szalom! Kay odpowiada mu skinieniem głowy. Wąskim korytarzykiem za lukiem bagażowym przechodzimy do kabiny pasażerskiej z przodu kadłuba. Fotele stoją parami wzdłuż burt z okrągłymi iluminatorami. Zajmujemy tylko połowę. Kabina przypomina zwyczajne wnętrze małego samolotu pasażerskiego, tylko że wszędzie rozmieszczono specjalne uchwyty, pomagające poruszać się w stanie nieważkości. - Tam jest magazyn żywności. - Kay wskazuje wąskie drzwiczki. - Jeść oszczędnie, jak najmniej. W przestrzeni kłopoty z żołądkiem to powszechna sprawa, prawie każdy musi przez to przejść. Torebki macie pod oparciami foteli. Po wszystkim torebkę trzeba koniecznie zamknąć ściągaczem. To ważne! W kabinie nie mogą się unosić żadne ciecze. Tu można się zakrztusić nawet jedną kroplą wciągniętą przez nos - ostrzega. - Taką samą ostrożność trzeba zachować przy przyrządzaniu potraw, kawy i herbaty. Torebkę z zupą czy rozdrobnionym gulaszem umieszczamy w szczękach automatu, który wypełnia ją podgrzaną wodą. Zawartość wysysamy przez rurkę. Co do reszty, to w ubikacji jest bardzo dokładna instrukcja. Ja pokażę wam tylko, jak załatwia się grubsze potrzeby, ponieważ z doświadczenia wiem, że z tym są zawsze problemy mówi, biorąc z fotela jakąś białą paczkę. Rozrywa folię i pokazuje nam coś, co przypomina biały cylinder iluzjonisty. - Nazywamy to sombrerem zasrańców. Z ronda odrywa się papier, pod spodem jest warstwa kleju. Teraz trzeba przykleić to do tyłka i jazda. W razie problemów nie certolić się, tylko o wszystko pytać - przypomina. - Można coś zjeść przed startem, kapitanie? - Pyta Estończyk Arno Pukonenem. - Możecie zrobić sobie kawy, obiad zjemy już w przestrzeni. Teraz idę się dowiedzieć, o której lecimy. Kapitan wychodzi do zamkniętej kabiny pilotów. Nam nie wolno z nimi rozmawiać ani nawet ich zobaczyć. Państwowe tajemnice i zakazy nie kończą się razem z zanikiem ziemskiej grawitacji. - Pozwól ze mną, Hubercie. Muszę z tobą zamienić słowo na osobności - prosi Peter. Idziemy do łazienki pokładowej, jedynego pomieszczenia, gdzie na razie panuje spokój. Jest dosyć obszerna, wyposażona w próżniowe sedesy i umywalki oraz szczelne kabiny do mycia całego ciała. - Oto jest słowo, którym chciałem się z tobą podzielić - mówi Peter, wyciągając spod bluzy płaską butelkę. - Oszczędzałem przez cały ten cholerny czas. Kay widział, że wlewam tu co trzecią kolejkę, ale nic nie mówił. To prawdziwa whisky, nie trywialna wóda. Nie wiesz, ile cierpień i pokus musiałem znieść, żeby wytrwać do tej chwili - wyznaje podniosłym tonem. - Jesteś prawdziwym bohaterem o sercu ze stali - wychwalam jego hart. - Nie mamy żadnych naczyń, na pokładzie są tylko foliowane torebki ze słomkami. Pijemy z butelki. Peter, mieszając różne gatunki whisky, stworzył niepowtarzalny smak i aromat. Bogaty bukiet mieszanki wypełnia nam nozdrza. Dogadzamy sobie jeszcze papierosami, wdmuchując dym w wylot filtru powietrza. Czytałem gdzieś, że tak robią palący kosmonauci. - Przed chwilą Wielki Dża powiedział mi o Księżycu. Dolecimy tam - zapewnia Peter. - Może zapytaj go, ile butelek zostało jeszcze w zapasie Kaya? - Pytam, ujęty smakiem whisky. - No wiesz? Wielki Dża zajmuje się tylko wielkimi fundamentalnymi sprawami. Duperele to nie jego działka - odpowiada urażony. - Nie uważam, żeby ilość whisky w naszych zapasach to były jakieś duperele - bronię się. - Trudno to wszystko wytrzymać na trzeźwo. Peter w końcu zgadza się ze mną. Zamiast płakać nad naszym losem, próbujemy obliczyć liczbę flaszek w zapasie kapitana. W ustaleniu dokładnego rachunku przeszkadza nam delikatne stukanie do drzwi. Kiedy ponaglani wychodzimy z kabiny, natykamy się na parę Sacharozy czekającą pod drzwiami. - Ostatni ziemski numerek? Macie rację. Przy zerowej grawitacji będziecie się od siebie odbijać jak nadmuchane gumowe banany - zaczepia ich podchmielony Bur. Chłopaki pąsowieją. Walę Petera w plecy. - Szanuj prawdziwą miłość, afrykański bawole, bo nam przyniesiesz pecha - bronię zakochanej pary. Zostawiamy im do dyspozycji cichy zakątek i zapadamy się w fotele. Ja siadam przy iluminatorze, Peter woli nie patrzeć, co się będzie działo. Czekamy. Dwa razy Kay wychodzi z kabiny pilotów, ogłaszając, że odliczanie zacznie się za trzydzieści minut. Za każdym razem przypomina, jak zachować się podczas startu i skoku na orbitę. Zapiąć pasy. Ręce ułożone swobodnie na oparciach, proste plecy i głowa oparta o zagłówek. Nie wpadać w panikę i oddychać jak najgłębiej. Podniecenie opada powoli i zaczynamy wątpić, czy start w ogóle nastąpi, wtedy jednak z głośnika dobiega głos Kaya: - Zapiąć pasy! Później rozlega się gwizd sprężarek. Patrzę w napięciu na oślepiająco biały wierzch płata. Gwizd zamiera niczym głos zdychającej lokomotywy i znowu narasta. Po kilku próbach wyrównuje się i wibruje przez kilkadziesiąt sekund bez przerwy. Nasze ostatnie chwile na Ziemi obwieszcza potężny grzmot zapłonu paliwa. Silniki z ogłuszającym rykiem turbin nabierają mocy. Kiedy ciąg jest bliski zerwania opon, lekko puszczają hamulce. Krajobraz ze szpalerem zdziczałego żywopłotu robi zwrot po okręgu. „Luna” kieruje dziób w stronę pasa startowego, rozpoczynającego się koło wieży kontrolnej. Peter, nucąc jakąś zuluską pieśń, zamyka oczy i odchyla głowę na oparcie. Podaje mi piersiówkę po omacku. Biorę spory łyk i wciskam flaszkę pomiędzy biodro a fotel. Jesteśmy już na prostej. Dopiero teraz silniki nabierają pełnej mocy startowej. Wahadłowiec drży na bocianich goleniach jak żywa istota. Przyspiesza gwałtownie, gnany eksplozją rozgrzanych gazów. - Żegnaj, biedna, udręczona Ziemio! Żegnaj, moje życie. Żegnaj, moja miłości. Na wieki wieków, na krew i łzy moich bliskich. A ty, Katrin Kowacz... Wibracje gasną raptownie. Już nic nie łączy naszego białego ptaka z powierzchnią Ziemi. Po sekundach spokoju nowy wstrząs. Fotele skaczą raptownie do góry, kiedy statek odrzuca podwozie. Żołądek przykleja mi się do podniebienia. Peter jęczy, szukając w popłochu torebki. Jednym szarpnięciem wyciąga ich cały plik, ułożony w wachlarz. Nie ma czasu, zatapia twarz w stercie papieru. W dole zielone i szare płaszczyzny oddalają się błyskawicznie, malejąc jak wystrzelone w tył szachownice. Prujemy w stronę pełnego błękitu pod kątem, na który “Ana” nigdy nie mogłaby sobie pozwolić. Patrzę jak urzeczony na nieskończoną czaszę eteru, w którym zatapia się maszyna, celując dziobem w największą głębię. Mija czas odmierzany uderzeniami serca, walczącego z ciężarem matki Ziemi. Niebo przybiera ciemną barwę przepastnej głębi. Widać już blade gwiazdy i opadającą nad horyzontem krzywiznę Ziemi. Poznaję ten widok, chociaż na wysokości dwudziestu kilometrów byłem tylko raz, kilkanaście lat temu. „Luna”, płynąc w ciemniejącym granacie nieba, łagodnie wyrównuje lot. - Niech mnie osra hiena. Tyle wódy - rozpacza Peter, upychając mokre torebki w pojemniku u podstawy fotela. Do naszej kabiny wraca Kay. Przechodzi wzdłuż rzędu foteli, sprawdzając wszystkim pasy i poprawiając ułożenie ciał. Później zajmuje swoje miejsce z przodu. Odwraca się do nas. - Mają tankowiec na radarze zbliżeniowym. Połączenie za jakieś sześć, siedem minut mówi przez szczelinę pomiędzy oparciami. Następnie przez głośnik po raz kolejny instruuje, jak mamy się zachować podczas wejścia na orbitę. Nie zobaczymy tankowca, powietrzna cysterna pozwala się dogonić, lecąc w jednej linii z wahadłowcem. O tym, że tankowanie już się rozpoczęło, informuje nas szum skroplonego gazu w przewodach. Zbiornik wypełnia się dziesiątkami ton lodowatej cieczy. Czujemy na Przesuwa się nad nią ciemniejszy cień. żeby utrzymać coraz cięższy statek na odpowiednim pułapie. wzrok po chwili odzyskuje ostrość.. Skrzą się niczym wszystkie klejnoty świata. I widzę milion brylantów rozsypanych na czarnym aksamicie.skórze chłód pełznący od tyłu kadłuba. Otwieram oczy. Silniki grzmią znowu najwyższą mocą. kiedy dociera do mnie.Pyta struchlałym głosem Peter. . twardniejącej na beton mąki. Nie mogę odpowiedzieć. .Boisz się? .. Cudowne przeżycie psuje mi odór przetrawionego alkoholu i wymiocin. Wrzask trwa nawet wtedy. . Próba lądowania z taką masą paliwa spowodowałaby pęknięcie kadłuba i eksplozję. . Prawie przykleja twarz do szyby. przygniata ręce. Dalej rozciąga się złota plama w szmaragdowe cętki. Nie rozumiem znaczenia kolejnych liczb. Spoglądam w górę i zamieram ze zdziwienia.uprzedza nas Kay. Fotel z przodu szamoce się na podstawie. jakby ktoś otworzył drzwi do chłodni. . Dopiero „Dwa” i „Jeden” budzą krótką falę strachu.Uwaga.Zero! Na pierś spada tona sypkiej. Patrzę przez iluminator. Straszliwa siła wciska mnie w oparcie.To Atlantyk i brzeg Europy. dalej w tamtą stronę jest Afryka i mój dom . jakby wyścigowy bolid ciągnął go po kocich łbach. chłopcy. Moje ręce stają się bezwładne niczym ramiona topielca. . Zapada cisza. Nie jest to proste. bo właśnie w tej chwili z głośnika pada słowo: „Dziesięć”. jak tu pięknie . gdy „Luna” odrzuca ciężkie silniki.mówi wzruszony. Przez szum krwi w uszach słyszę wibrujący jęk Petera. nogi i korpus. kiedy zamiast spodziewanego Księżyca widzę grającą milionem słonecznych odblasków płaszczyznę szafirowego ziemskiego oceanu. Peter bez rozkazu rozpina pas i zgięty wpół przesuwa się do iluminatora. srebrem i bladym błękitem. muskana przez zwiewne kłębki białej waty. Staram się odpowiednio ułożyć i przycisnąć głowę do oparcia. że jazda na grzbiecie mustanga zakończyła się i wibracje ustały. Odwracam się znowu do okna. Teraz możemy lecieć już tylko w górę.szepce znad moje go ramienia wpatrzony w iluminator Peter.O w mordę. Opadamy z szybkością szybkobieżnej windy. ponieważ ciągle spadamy jak kamień. mieszając barwy na ogromnej palecie kolorów. Zaraz rozpocznie się odliczanie . staram się nie myśleć. Miażdży ciężarem. migocą różem. Żołądek ponownie przeciska się do gardła. mówi. Możemy szaleć do woli.Zasłania mi cały widok. zmieniając kształt niczym przestraszona ameba. odbija się od oparcia fotela i pędzi jak rakieta w stronę Kaya. Następnie odpina swój pas i żegluje z wprawą na środek kabiny. Z okazji udanego wyjścia z atmosfery właśnie taki wydaję. czy to wypluć. czy się udusić. .Chyba że opijamy coś na mój rozkaz. Torsje to normalka. Powietrze unosi mnie. Odpycham go lekko.odpowiadam. połykając wódę nosem . wykręcają w powietrzu szalone fikołki. ale teraz jesteśmy prawie w kosmosie. Na razie było ulgowo. . tylko startuje ku górze jak spuszczony z uwięzi sterowiec. Teraz trzeba nabić na jej koniec fruwającą wewnątrz kulę alkoholu.Może z kilku zrobimy kiedyś prawdziwą załogę . . Musisz zwracać uwagę na ludzi. Whisky ucieka przed słomką.podpowiada.Nie masz pojęcia. tylko musimy pamiętać. . . Nasze bezpieczniki jeszcze nie działają. I uwaga na alkohol. Bur wymachuje niezgrabnie rękami. jak się męczyłem na gównianej Ziemi . jakbym był bezcielesnym aniołem. Zwięźle wydaje nowe instrukcje. Z wprawą kosmicznego weterana zasysa alkohol. Biorę i ognisty stwór trafia w końcu do przełyka. Odrywam się od kotwicy pasa.Weź słaby wdech . jak Kay odbija się od oparcia i dwoma ruchami ramion kieruje się w stronę kabiny pilotów. Kay ogląda się do tyłu. ale jego ciało nie przesuwa się w bok. Wielka Stara została na Ziemi. odkręca i owija szyjkę folią. żebyście nie pili przy nich . rozprasza się na fragmenty. Następnie przebija osłonę słomką. Nie wiem. Dobijamy wijącą się bezkształtną galaretę dwoma sztychami słomek. . klepiąc mnie w ramię. Kay śmieje się. wolałbym. Odbijają od ścian i sufitów. Wyciąga piersiówkę.Nie masz pojęcia. oczy stają mi w słup. Stajemy się podobni do żeglujących nad morzem nieskończonej wolności . Ludzie bawią się lataniem jak niewinne dzieci. Później kapitan frunie do mnie. które ukrywają się za dziąsłami i pod językiem. Przez cały czas mamy mieć przy sobie torebki. Zamiast spływać do gardła. jak się męczę. Kapitan zręcznie przechwytuje zdezorientowaną przesyłkę i sadza Petera obok siebie.stwierdza w przypływie optymizmu. patrząc.Nasza służba się rozpoczęła. patrząc na próby powietrznych akrobacji załogi. Postanawiam poszaleć tak jak inni.wyznaje kapitan. obserwując coraz bardziej śmiałe wyczyny swoich ludzi. Wsysam jej bursztynowe ciało. żeby odpychać się od ścian czubkami palców. Całą przestrzeń kabiny wypełniają skłębione ciała kosmonautów. pozbawię cię. znacząc ślad swojego istnienia złotymi iskierkami świateł. Skradam się niczym lotna mgła po pionowej ścianie ceglanego domu ku oknu śpiącej dziewicy.Krzyczę. przy chwiejnym płomyku świecy. tu jestem. popychając go jednocześnie do przodu.Pyta. mrok opada jak gigantyczna powieka zasypiającego kosmosu. Holuje mnie z wprawą w głąb kabiny. Jesteśmy ponad ludzkie udręki.Wszystko tam to Cień i Proch. Tam na górze budzą się nocne istoty. Do tego stanu trzeba się jednak przyzwyczaić. . przekazując pozdrowienia: Halo.mówi. Na Ziemię nasuwa się strefa cienia. Chłonę te wibracje wszystkimi zmysłami. Z lubieżnej fantazji budzi mnie lądująca na podbrzuszu stopa O’Neila. opierając swój motyli ciężar na samych opuszkach palców. Istoty kochają się i mordują. Ale zanim zatopię w niej kły. trzeba wcisnąć równocześnie dwa . Odwracam się i widzę twarz Kaya. tyran podpisuje wyroki śmierci. Hubercie. Także w mojej głowie zaczyna szaleć błędnik. pachnącej żywym ciepłem szyi.Musisz pójść ze mną. nawet najbardziej natchniony geniusz sztuki nie byłby w stanie opisać czy namalować tego. mój słodki króliczku. które faluje niczym pobłyskujące neony stworów z głębi oceanu. Gdzieś tam.nieśmiertelnych albatrosów. Coraz częściej w ruch idą papierowe torebki. straceńcy czyszczą broń. żeby go zabić. co widzę. Moje serce wypełnia nieskończony wszechświat. Wiruje z szybkością robiącego śrubę skoczka z trampoliny. Nigdy żaden. aż nabierze odpowiedniej rotacji. Zatrzymuję się nad fotelem i udaję. A ja krążę nad ich głowami.Zaczynasz rozumieć. Mrugają do siebie. Zaraz dotknę jej gładkiej. Niektóre są pojedyncze. że siadam. inne zbierają się w gromadki i całe ogromne stada. Żeby otworzyć śluzę.Uważaj. obojętny jak ślepy los. Zdradzają lub usypiają swoje dzieci. drewniany fiucie! . twojej egoistycznej pieczęci. Nagle czuję na ramieniu czyjąś dłoń. chwytając jego stopę. łapiąc mnie za rękę. Oparty plecami o ścianę obracam Irlandczykiem. Jesteśmy dziećmi wielu słońc i ognistych komet . Jego szkliste rekinie oczy są częścią niepojętego kosmosu. przy bezpiecznym blasku nocnej lampy. Bawi mnie udawanie hrabiego Draculi. o czym mówiłem? . . Jego rzymski sygnet wznosi się na wysokość ust. . . Przesuwam się wzdłuż sufitu. Największe skupiska pochodni tętnią światłem. Ciemność nie jest jednak zupełna. zobacz mnie kolego. Gdzieś tam. Właśnie zachodzi Słońce. .wyjaśnia. Potrafisz być twardy jak cholera. Wiele razy o tym myślałem. Mógł to zrobić każdy z was. że to zostaje między nami. dobra. . Leć obcinać jaja gwiazdom . dupy wołowe urywa temat. Chyba nie muszę podkreślać. Odpina mocujące ją klamry. zbliżając twarz do okienka po swojej stronie. To człowiek! Ciało wybucha rozerwane na strzępy przez gaz i ścięte w ułamku sekundy na kamień. . w kierunku luku śluzy.Masz chyba rację. . . . przed zaplombowaniem magazynu. zamykając pokrywę. naciśniesz przycisk obok iluminatora. trzymając lżejszą od puchu torbę. podaje komendę: “Start!” Torba wyskakuje ze śluzy niczym wystrzelona z procy.No. pieprzona suko.A co. wirując.teraz ja ucinam z gniewem. nikt się nie dowie. Kay .To nasza obozowa rekordzistka kastracji! .Poderżnąłeś babie gardło i wlekliśmy jej trupa przez trzydzieści kilometrów! . Przypominam sobie naszą rozmowę przy zamykaniu magazynu z wylosowanymi skafandrami.stwierdzam w szoku jeszcze raz. że zawory zbiorników z tlenem są niepewne i lepiej pozbyć się tego majdanu . Wiesz. . .Pyta spokojnym głosem. Kay otwiera jego pokrywę i umieszcza torbę wewnątrz komory. Pewnie zwabił ją tam pod jakimś pretekstem. zabił i wpakował do hermetycznej torby. na złamanie karku. kiedy masz kogoś ratować.Nie pieprz bzdur. Iwicz została tam.Powiedziałem kapitanowi „Luny”. Dosyć o tym. . Jak nie chlapniesz przez sen. Oddala się. Na Ziemi. najeżone ostrzami zakrzepów. I po chwili. .Leć. Tam Kay zatrzymuje się nad wielką torbą z naszym sprzętem technicznym.tłumaczy.Zarżnąłeś to babsko .przyznaję.Masz mi to za złe? Mogłeś to zrobić sam.przyciski . Tak jak kiedyś obiecał. ale nie zrobiłem. miałem ją tam zostawić? . Twój bezpiecznik nie wykryje po czasie takich niuansów. Eksploduje w próżni obłokiem gazów jak pękający balon. Przemieszczamy się. . Hubercie. spływamy do wnętrza ładowni. Teraz rozumiem jego podniecenie i agresję. Musiał to zrobić jeszcze tego samego dnia.Jak powiem: „Start!”. Jestem dupa wołowa .Olśniewa mnie nagle. Kay. wyrzucając z siebie biały kształt.syczy Kay. Odpychając się od ścian szybu. nie przesadzaj. Symbol feudalnej władzy. nie zameldują o tym. którą chciał się jednak ze mną podzielić.Ciekawe. Gdyby się postarał. Dla niego torba z trupem jest już tylko mało ciekawą historią. Kay. wszystko wygląda normalnie. Chodźmy do chłopaków. Pani doktor nadaje morse'em. których załatwiła. zupełnie jak ogromny. zbliża się Peter.Ja także.. .Jak karmiący pisklęta kormoran. stary. Spod sufitu melduje się O’Neil. W równych odstępach czasu pobłyskuje jej staroświeckie lekarskie zwierciadło na czymś. .snuje katastroficzne wizje . .stwierdza odkrywczo. ale twojego drinka trafił szlag przyznaję się. Sunę jak najszybciej w stronę nawiewu świeżego powietrza. . A piloci. Peter drapie się w zamyśleniu po brodzie. przypomina odległą morską latarnię. . na pewno byłby w stanie sam otworzyć śluzę. sunący po ścianie karaczan. Nadmuchaliśmy kiedyś nieszczęsną żabę.. W naszym państwie najzdrowsi ludzie .Olać ścierwo. Wracamy do kabiny. Wspomnienie trupa i płaza wzbudza falę mdłości.odpowiada nasycony zemstą. Niestety jest za późno. Dałem za nią Czapińskiemu zmianę bielizny i paczkę golarek . Przykro mi.to ociemniali głuchoniemi.Nie martw się. . czego wstydzę się do dzisiaj. . jaką przypisali sobie lekarze nad wszystkimi żywymi i martwymi ludźmi.pociesza mnie. mogę już tylko wyrwać plik torebek zza spodni przelatującego obok Wickego. co kiedyś było głową. Pewnie zwołuje na konsylium zjawy wszystkich. pora coś przekąsić . Kiedy przyjdą.Patrzę na malejącą w oddali białą plamę. kiedy złupi nas wszystkich do gołej skóry. . Z boku.Patrz. nawet jeżeli przez kamery zauważyli dziwny ładunek.Będziemy jego brodatymi niewolnikami w brudnych gaciach . za paczkę golarek i bieliznę kupiłem od niego piersiówkę. Teraz ona będzie cienko śpiewać. Pękający trup sadystki przypomniał mi zbrodnię z dzieciństwa.Rzygałeś . Z naszych iluminatorów nie widać tylnej części kadłuba. Mam jeszcze niezłą piersiówkę na dobranoc. Teraz połączyła nas tajemnica. jak będzie handlował. Peter. że jestem zamknięty w śpiworze. Ludzkość albo zbuduje nowe statki kosmiczne. Zamykam się w ciepłym. dla którego samogwałt . ja jednak mocuję go stopami w dół.Co jest. podając mi wyhandlowaną piersiówkę wraz ze słomką. lecąc z Everestu z workiem na głowie? Daj mi łyk narkozy. Kokon śpiwora ma zaczepy i można zamocować go w dowolnie wybranej pozycji. Wtedy ostatnia „Luna” już nigdy nie wyląduje na Srebrnym Globie. Żywność kosmonautów jest nieprawdopodobnie kaloryczna. żeby nie spalić sobie podniebienia. myśląc o tym. . Cienka niczym kożuszek pary nad stygnącą herbatą warstewka atmosfery chłonie światło słońca.przypominam mu. Orientacja ciała nie ma tu żadnego sensu. panie pierwszy? . Patrząc na Starą Ziemię. jak zbliża się świt. albo będzie mogła tylko do niego wyć. Absolutną ciszę przerywa tylko grzmot silników sterujących. W końcu. bezpiecznym miejscu. Żuję preparowane daktyle. A przecież z kabiny samolotu wydawała się nieskończonym bezkresem. .odbieram mu nadzieję. Jednak już po kilku minutach prawie z niego wyskakuję. Peter. Oglądana z orbity robi wrażenie tak wątłej.Przecież cię zapraszałem . bezwładna masa zostanie ściągnięta przez grawitację na niskie orbity. żujemy w milczeniu kandyzowane owoce.O’Neil. Pod fotelem znajduje się schowek zawierający śpiwór. Czuję sytość. że kiedy w satelicie skończy się paliwo do utrzymujących go na odpowiedniej wysokości silników korekcyjnych. bo piliśmy i nie mogę teraz wziąć pastylek . inaczej przez atak kaszlu rozbiłbym się o ściany kabiny.Cholera jasna. żeby przygotować się do cumowania w bazie. rezonując w kadłubie. Jak spać. Nieopodal spod sufitu gapi się na mnie zdziwiony i zaniepokojony truciciel. . wdycham cholerstwo razem z porcją powietrza. Wrażenie spadania w czarną bezdenną studnię jest przerażające. Co czterdzieści minut możemy obserwować.Czapiński! . Po kilkunastu latach runie nieuchronnie na ziemię i spłonie w atmosferze. że może rozwiać ją uderzenie motylich skrzydeł. To całkiem sporo wrażeń jak na jeden dzień.Brudne gacie to też towar . Całe szczęście.Pyta głosem niewinnego kleryka. lot na orbitę i asysta przy upłynnieniu trupa. Wahadłowiec zmienia orbitę. Kay wyjaśniał nam. by tam dotrzeć.mówi. Pogrzeb kolegi. . który rozlega się co jakiś czas. . Zasysam płyn i czuję. Zaraz rozbłyśnie wszystkimi barwami tęczy. a wraz z nią chęć na drzemkę. jak płonie mi gardło.Krzyczę przez spaloną krtań. jak postąpić. Byt przestaje być kształtem. Ludzie nie wykonują jeszcze żadnych zadań. I pamiętaj. przed startem na Księżyc masz zameldować kapitanowi.. patrzę w zdumieniu na jakieś falujące przed moją twarzą ramiona. .Co to za zajzajer? Gadaj. że do tego czasu nasz geniusz improwizacji zdąży pozbyć się zapasów. uderzam twarzą w lampę umieszczoną pod sufitem. Nie przypuszczałem.Mogłeś uprzedzić.łże jak z nut. nie objazdowa melina . Przypominam im. co nam sprzedajesz . W ustach wirują osobno żrące bąble stężonego alkoholu i słodkiego przecieru. Mój dziadziuś z Sochaczewa nie napędziłby lepszego. przyczepiony do przewodu na urynę jak płód do pępowiny. Czapiński odpływa zadowolony reklamować trunek.brzmi gorzej niż ojcobójstwo. próbując zapić to szybko sokiem. Jeżeli coś ci zostanie.I jak pan skończy. że to moje własne. który zaakceptowała kadra.. Stan nieważkości staje się nieznośny. masując obrzmiałą twarz. . Ostatecznie piję właśnie jego kontrabandę.Panie pierwszy. Chcę je odepchnąć i wtedy okazuje się. Myślę. proszę oddać pustą piersiówkę.wydaję Salomonowy wyrok.Skąd go masz? . . że to spirytus. A to jest czysty jak dziewicza łza żytni spirytus. więc koszarowy dryl byłby przesadą. ciszej. Ale w nieważkości ciecze nie chcą się mieszać. Teraz czekają mnie jeszcze tortury w ubikacji.nalega w absolutnie bezczelny sposób. Pogadałem tu i tam. że ma tego aż tyle. Wysunęły się w czasie snu ze śpiwora i żyją teraz samodzielnym życiem. Przełykam to jakoś i zamykam się znowu w śpiworze. Przez całą minutę widzę pod powiekami kolorowe pulsujące plamy.Panie pierwszy. Właściwie są tylko pasażerami. kapitan się wścieknie. To statek kosmiczny. Przez chwilę zastanawiam się. ze złomowiska floty.rozkazuję. Ręczę majątkiem i głową zapewnia żarliwie. płynę w przestrzeni pośrodku materii bez początku i końca. Lewituję po całej jej objętości. Zaczynam tęsknić za biegiem z plecakiem pełnym cegieł po schodach na dziesiąte piętro. . a sam nie chcę na niego donosić. Jestem jednak oficerem. Nareszcie zasypiam. kto tu dowodzi. bo nie mogę zrealizować innych zamówień . Spirytus i stan nieważkości wprawiają mnie w stan nirwany. Niektóre systemy pracowały tylko na takim. . Kiedy strzela silnik korekcyjny. Przez to nie mogę trafić ręką w pierścień otaczający . Decyduję się jeszcze raz zassać okowitę rodem z piekła. Kiedy budzę się. ile tego jeszcze jest. Zresztą to przecież tylko koleżeńska wymiana . Widać jednak. Niczym Faustowski Mefistofeles meliniarz zjawia się natychmiast. gdzie jest śluza osobowa. Wychodzę w przestrzeń . jest mi wstyd. jakoś nie potrafię wczuć się w rolę oficera. aż sapie z wściekłości i szeleści coś po swojemu. Tu. trzymając w dłoni hełm. zapisując dług na kartce. Wśród ludzi. lecz radość nie pozwala mu na przyzwoity opieprz. jak promienieje ze szczęścia na myśl. Uspokaja mnie dopiero kawa z torebki i widok Ziemi.Zbliżamy się do satelity. Wracamy do szkoleń i koniec wódy. Wybacz. Peter ma podobny problem. Dym .gdera. Będziemy dokować i mocować napęd.Później start i na Księżycu koniec wakacji. Picie bez palenia nie sprawia jednak należytej przyjemności. starając się nadać swojemu głosowi obojętny ton. Żeby naszemu ślubowaniu nadać odpowiednią oprawę. W szkle iluminatora widzę odbicie białej postaci. Peter pozbywa się ocieplanych chemicznie kalesonów. Unosi się nad oparciem fotela. okazuje się to trudniejsze. Po krótkiej naradzie postanawiamy zaufać nowoczesnym technologiom i pierwszy raz na orbicie zapalić. . wysysamy spirytus przez słomki. Trzeba go ściągnąć tak. Już raz spieprzyłem sobie przez to życie. Stani. Wreszcie po kilku próbach przypalenia tym pęcherzykiem papierosów . by wcisnął mocz zalegający przewód do zbiornika. Gorzałą jedzie od was stąd do kabiny pilotów .kopcimy ze strachem.przewód. Po tym. picie z tobą to była poezja. niczym para zachłannych pluskiew. Żeby nie demoralizować załogi naszym widokiem. niż wydawałoby się z pozoru. ciągnąc za sobą kable od hełmu i skafandra. Nagle ogarnia mnie wstyd. co usłyszałem. ja bezwzględnie wykorzystując stanowisko. że zobaczy z bliska swoje ukochane gwiazdy. gdy ciało zachowuje się jak kulka rzucona na tarczę ruletki. Niby proste. Jestem wściekły i mam kaca.niczym licealiści w szkolnym kiblu . z którymi dzielę los. Wraca do kabiny pilotów. Czapiński. Dla dobra sprawy postanawiamy jednak rozstać się z nałogiem. Jak wszystko tutaj. tym razem na właściwym miejscu pod stopami. Odwracam się do Kaya w kosmicznym skafandrze z napisem: „Luna” na rękawie. zamykamy się w łazience. ale nie wtedy. . Płomień zapalniczki zmienia się w pobłyskującą żółtawo kulę. Cholerny Peter! Zawsze muszę dobrać sobie kompana alkoholika. płacę tylko połową paczki golarek. cholerne opoje.oznajmia. wołamy Czapińskiego. Wahadłowiec prycha silniczkami jak rozdrażniony byk. Umocowane w groźnym. Z przepastnej ciemności wyłania się powoli pobłyskujący srebrem punkt. Wymienia nazwy jezior. Chyba że załoga wie. jaką widział. Widać go. W podnieceniu przysięga nawet. Nie możemy przyspieszyć. Czekamy w napięciu na włączenie się alarmu. by obserwować połączenie z satelitą.nasz bilet na Księżyc. Energii elektrycznej dostarczają także dwie gigantyczne. co uważam za czystą fantazję. że cumowanie udało się za .gorączkuje się Gerd. Skrzydła baterii słonecznych nadają jej kształt futurystycznego śmigłowca. zasilają stację impulsami prądu. Jak oliwki w koktajlu lecimy wszyscy na przednią ścianę. aż do połączenia z ramieniem satelity. i po prostu ma to gdzieś. Stacja przypomina krążące w przestworzach ażurowe rusztowanie. w jakiej jest teraz odległości. Na jednym z wysięgników bieleje rząd tępo zakończonych cylindrów z rozetą dysz wstecznego ciągu w połowie długości. Wraca nam dobry nastrój. To z pewnością doczepiane silniki . Do długich ramion przymocowane są beczkowate moduły techniczne i mieszkalne. Silniki korekcyjne strzelają krótkimi prychnięciami co kilka sekund. równym szeregu. tworzy przestrzenne formy podobne do żywych zwierząt. Zadowoleni wracamy ponad podłogą na swoje miejsca.Grzmotniemy i polecimy w cholerę z całym śmietnikiem . Zanim zassie go klimatyzacja. co robimy. Rozprężając się w cieple wschodu i kurcząc w kosmicznym chłodzie. pobłyskujące żółtawo płyty cienkiego jak liść kwarcu. Zanim zdołamy się wyplątać z kłębowiska splecionych nieważkich ciał. zmniejszając dystans. Jesteśmy coraz bliżej. Widać już wyraźnie szczegóły budowy satelity. że widział kominy swojego ulubionego browaru w Oamaruru w Namibii. Jest trochę nad nami. Niektóre z jego elementów obracają się. Cały skomplikowany manewr polega na przeskakiwaniu z orbity na orbitę. uciekając dołem. Tylko lekkie stuknięcie oraz szczęk chwytników oznajmia. rzek i pustyń. „Luna” strzela nagle silnikami dziobowymi. wyglądają jak naboje w ładownicy myśliwego. odbijając światło niewidocznego z naszej pozycji Księżyca. że nie wiemy dokładnie. Tłoczymy się przy iluminatorach. który mógłby zaopatrzyć w energię kilka sporych budynków. Peter opowiada o Afryce.wyprawia istne cuda. Brak perspektywy sprawia. lecz nie dzieje się nic. . kiedy Ziemia zasłania Słońce. kiedy spałem. Baza zbliża się teraz z zawrotną szybkością. ponieważ „Luna” zbliża się do celu po lekkim łuku. jest po wszystkim. ponieważ wejdziemy wtedy na wyższą orbitę i satelita poruszający się szybciej na niższej wyprzedzi nas. bąka Rosa. Między innymi w interferometr o długości ponad stu metrów.Czapiński. Przez chwilę widzę dwu kosmonautów z odrzutowymi plecakami.obwieszcza Fryz Wicke. Widzimy dolną część jego szyny ze zwierciadłami. .Już masz szparę na pieniążki. . że Czapiński ma na celu dobro wspólne. . kto trzyma kasę? .dopieka Polakowi Stam. . ale całkiem przyzwoite . zżera cię demon zachłanności. . Teraz Peterowi odbija się czkawką przepity ekwipunek. . Na dupie.przypomina sobie astrofizyk Czapiński. wyposażonej w najnowocześniejszy sprzęt. ile dobra tam zostało? . .Razem trzymamy . Dyskusja nabiera rozmachu.krytykuje ich komunę. spełniał w dodatku rolę stacji naukowobadawczej. A jego pazerność jest spowodowana tajnym.To mutacja przystosowawcza charakterystyczna dla inteligentnych jednostek w ciężkich czasach. .Dostawaliśmy dane z tego satelity. .A u was. Namęczyć się i jeszcze za to bulić? To niedorzeczny samogwałt . Wiedzieli o tym już jaskiniowcy.To z takim stosunkiem do pieniędzy razem pójdziecie chłopaki na dno: uczciwe spółki zawsze tak kończą. Odwraca się do trzymających się za ręce Sacharozy. nie znanym nam bliżej planem. Panienki musiały płacić za mnie w knajpach rachunki . Zdjęcia galaktyk. Mamona zmieni cię w końcu w wieprzaskarbonkę . . połączonych z wahadłowcem nicią laserowego światła. Cała konstrukcja obrotowego teleskopu połączona jest ze stacją długą osią.Syci wyobraźnię. Obserwuję kosmos. Gardziłem dobrami doczesnymi i szmalem.. Dzięki tej elementarnej wiedzy nigdy wszyscy naraz nie zdychali z głodu. Zawsze jakiś bardziej rozgarnięty chował dla siebie co nieco pod kamieniem i był w stanie przetrwać .pierwszym podejściem.A ja natomiast kazałem płacić babom z szacunku do własnej forsy.komentuje po chwili swój moralny upadek. Orbitalny hotel mógł w razie awarii przyjąć wszystkich pasażerów statku. Satelita oprócz tego.Ciekawe. nie wtrącając się do zażartych sporów. kiedy Ciastek zapewnia wszystkich. że był magazynem silników i stacją przesiadkową. Słabsze niż te z Księżyca.. Szybujemy znów do iluminatorów. Wahadłowiec zacumował przy długim ramieniu obok składanego teleskopowo rękawa. Kiedyś byłem fizykiem poetą. nasłuchy. Czapiński zbywa atak wyniosłym chłodem. prowadzącego do modułu mieszkalnego.Pyta bez ogródek. Raz tak się zagapił. Jego hełm ma opuszczoną czarną przesłonę zasłaniającą twarz. Kończy pracę i znika z pola widzenia. czy członek załogi „Luny”. że musiał wystrzelić ręcznie kotwicę z odległości ponad tysiąca metrów. aż ostatni wahadłowiec zabierze załogę satelity. pchany siłą odrzutu mikrosilnika w plecaku. czy ktoś z załogi przeżył awaryjne lądowanie w przypadkowym miejscu i bez pomocy z Ziemi. Kay opowiadał mi. na jakie składa się ich . Nic nie może podobno dostarczyć takich wrażeń. Partie zielonych wraz z feministkami nie zaczekały. To lepiej było się upić i spokojnie umrzeć na stacji. kosmonauta może wystrzelić ją sam. samego w bezdennej przepaści. szybując w przestrzeni. Kotwica będzie kierować się na elektromagnesy umieszczone w kilkunastu miejscach kadłuba. Realizowały hasło: „Ozon dla wszystkich”. przekroczy się dopuszczalną bezpieczną odległość mierzoną przez laser.Kiedy. jak swobodny lot w absolutnej pustce. Nie wiem więc. Obserwując kosmonautę oddalonego tylko o pięćdziesiąt. Lot w takiej piłce to ostateczność. westchnąłem. nie oglądając się na takie szczegóły.. Zaczep oprócz magnesu ma dodatkowo przyssawkę z lepką masą ogrzewaną ładunkiem termicznym. Dostrzegam teraz wyraźnie podobną do wielkiej golfowej piłki kapsułę ratowniczą. Nie słyszałem o tym w radio i telewizji. Nie wiem. że prawdziwa zabawa polega na rozkodowaniu systemu bezpieczeństwa.. czy jest to Kay. Nagle odwraca się i macha do nas ręką w niezgrabnej rękawicy. Jeden z kosmonautów manipuluje przy skrzynce umieszczonej na ramieniu satelity. Jeżeli ścieżka laserowa zostanie przerwana przez jakieś elementy konstrukcyjne lub system kierowania kotwicy ulegnie awarii. Dla prostego wyznawcy Allaha loty kosmiczne to jedno z największych świętokradztw. plecak automatycznie wystrzeli w kierunku “Luny” elektromagnetyczną kotwicę z wolframową nicią. kiedy ewakuowano stację po ogłoszeniu zakazu lotów kosmicznych i zniszczeniu floty. nie tłumionym przez atmosferę blaskiem. oświetlając stację ostrym. Biedne dupki z satelity. W plecaku nie miał już prawie paliwa. To chyba jednak Kay. Pięć pozostałych kapsuł zostało wystrzelonych. dochodzę do wniosku. Obok niej widać pięć ślepo zakończonych rur umieszczonych w rzędzie. Zza Ziemi wychyla się gorąca kula Słońca. że Kay to szczery niczym brylant czystej wody. uaktywnianym w momencie uderzenia w kadłub. Może przykleić się wtedy w dowolnym miejscu. autentyczny wariat. Jeżeli w dodatku wylądowali na terytorium muzułmańskim. Człowiek mocuje na skrzynce jakieś pulsujące czerwonym światłem urządzenie. który właśnie się zaciął. Widok kosmosu zaczyna wywoływać trans podobny do hipnozy. wlokąc po Księżycu kabel zasilający razem z bębnem. Początkujących kosmonautów można podobno poznać po przestraszonym wzroku. Ściany “Luny” są bardzo cienkie i rezonują przy każdym stuknięciu niczym pudło gitary. co jest tam najbardziej niesamowite. Gdyby jego dowódca w porę tego nie zauważył. jakim dysponują. Będzie zdychał dzień po dniu i noc po nocy.Może znajdziemy coś w bazie na Księżycu. korygując trajektorię satelity. Jeżeli coś nie gra. O mały włos.uspokajam go.Co się stało? .pojmowanie świata. zasłuchany we własną orkiestrę. wręczając mi foliowy woreczek. Zaczął nawet maszerować w jego takt.mówi. czy nie konserwowany od lat sprzęt jest sprawny. będziemy musieli wracać na Ziemię. przywiązany do pala. Czyli bojkot nowych cen . Peter kiwa z aprobatą głową i odlatuje z triumfalnie wzniesionymi łydkami do reszty wzburzonych chłopaków. kiedy rozlega się odgłos uderzenia w tył kadłuba czegoś o masie wagonu z węglem. . ich zdezorientowane mózgi same zaczynają generować dźwięki. Zaczynam się bać. Tymczasem zjawia się rudy afrykański Merkury z woreczkiem zalanego wrzątkiem ekstraktu kawy. . choć niektórzy słyszeli. przyjdzie nam chlać ciekły tlen ze zbiorników wyznaje straszną prawdę. . Powracam do rzeczywistości. Kay odradzał słuchania muzyki przed wyjściem na powierzchnię Księżyca. Wahadłowiec prycha silniczkami. Kiedy na dłużej pozostają sami i nikt się do nich nie odzywa. nie jest większy od mózgu mikroba. Ja zaś czekam na powrót Kaya. a ktoś spadający z gwiazd to żywa obraza Boga. gdzie można na niego pluć i okładać go kijem. Kay w ciągu kilkunastu sekund zamroziłby wszystkich mieszkańców na kość. Nie mógł pozbyć się z głowy tego draństwa w żaden sposób. Poza tym zostaje niezawodny bicz na spekulantów. Podniósł ceny. to namacalna. wszechogarniająca cisza. Zaczyna mnie denerwować . Obszar wolności. Jak czegoś nie wymyślimy. a wyrwałby go z gniazda. że ma jeszcze trzy litry spirytusu. To. Taki plugawy szatan nie umrze od razu zatłuczony kamieniami. odcinając dopływ energii do ich przenośnej bazy. Do niego przyczepił się kiedyś „Marsz triumfalny” z Aidy.Czapiński to skończone bydlę. .Żądam awansu za zachowanie zimnej krwi w obliczu ostatecznego wkurwienia.Masz pierwszy . Od strony rufy co chwila dobiegają stukoty i wibrujący szum. W takiej ciasnocie tłum rozgadanych facetów staje się torturą. . Ciastek pnie się w górę jak napełniony wodorem balon. otwierając drzwi do kabiny pilotów.niedorzeczny spór wiecujących.wyjaśniam cierpliwie. Szkoda mi widoku Ziemi i gwiazd. lekko unosząc się nad podłogą. a przecież to był mój pomysł. Zebrani zaprzeczają gwałtownie. Geniusze zawsze zdychają w zapomnieniu w cieniu cynicznych krwiopijców . patrząc na zgromadzenie.Podstępne skurwysyny! Nie wybrali mnie. Odwracamy się do tyłu. Następnie powołuje wiceprezydenta. Peter chce dać upust swoim żalom. . Tkwi w swoim skafandrze koło drzwi niczym bożek kosmosu.Wszystko w porządku. że nowo wybrany skarbnik. to jedno śmierdzące gówno. .Co jest? To bunt? Tęsknicie za resocem. lecz przerywa mu narastająca wrzawa.Ciekawe. Ktoś mnie potrąca. Tak więc Czapiński został oficjalnym nadzorcą swojej nielegalnej wódy. aż Księżyc znajdzie się w odpowiednim położeniu przerywa im kapitan. że nie naciskałem na swój udział w tych brudnych igrzyskach komentuje wydarzenia Peter. Słoweniec Vinko Pevec. Ku mojemu zdumieniu. trzech sekretarzy oraz skarbnika związku. Myślę.I przestańcie. Przez ostatnie miesiące samotności odzwyczaiłem się od rozgardiaszu ludzkiej gromady. do cholery. że przychylność elektoratu zawdzięcza swojemu stanowisku nadzorcy wszystkich naszych oficjalnych zapasów. . Dobrze. Obradują. chcąc się zorientować. Rewolta odbędzie się więc bez rozlewu krwi gnębiciela. kto ma zostać szefem strajku wyzyskiwanych konsumentów. Wyciągam śpiwór. Ze wzburzonych głosów wynika. na prezydenta nowo powstałej republiki wybierają opanowanego Ciastka.Takie są żelazne reguły polityki i ekonomii. o co chodzi tym razem. składa przysięgę na wierność idei realnej ceny nektaru desperatów. tak się wydzierać. Teraz nawet Kay będzie musiał wziąć to pod uwagę. . ile wziął w łapę za zrzeczenie się funkcji? Ta cała polityka. Słychać was na Marsie dodaje. Rozgoryczony Peter wraca do naszego fotela. . Hubercie. ale wolę zaczekać na start w jego ciemnym wnętrzu. czy ktoś w żarciu zobaczył robaki? . . Start za cztery godziny. Wzruszony. Dalsze pałacowe rozruchy przerywa wejście Kaya. zrzekł się właśnie swojej funkcji na rzecz Czapińskiego i prezydent zaakceptował kandydaturę Polaka.Pyta. Musimy tylko ściągnąć dane naukowe z bazy z ostatnich kilku lat i poczekać. Peter ściąga mnie z powrotem za nogę. zanim nie powrócimy do dzieciństwa.Jak ty możesz spać przed startem? Mamy w tyłku obrośnięte pajęczynami stare cygaro z kilkoma tonami dynamitu. Wychylam głowę z bezpiecznego wnętrza mojej separatki.daję upust złości. Lewitacja usypia niczym ciepła dłoń.Gorączkuje się Peter. Ten piekielny drań Czapiński fruwa sobie jak jakiś anielski puch. Kiedy pakuję śpiwór do pokrowca. Wszystko wokół fruwa i ja także.Tak sądzisz? Bo mnie się to nie zgadza. dyskutuje z Gerdem. co uznaliśmy za zupełnie bezpieczne.kokon faluje jak miękki wodorost. * Budzi mnie klepnięcie w ramię.Mam doskonały pomysł . których już nie zobaczę. podniecony swoim planem. . Kiedy znów ze zdumieniem obserwujemy teatr ognia i dymu. Jestem pewien. Jak wszyscy krwawi oprawcy i wszyscy uczciwi ludzie w chwili przebudzenia z koszmaru życia. pójdziemy zapalić przed wielkim bumm! . . . kiedy odbijam się od oparcia fotela. Zamieramy w napięciu. i nie może już niczego zrobić? Kiedy nie poprosi o wybaczenie milczących twarzy swoich ofiar.Pieprzę swoją uczciwość. jakie wyrządził. Peter doznaje iluminacji. trzymając się podstawy fotela.oznajmia.Peter nie może darować wrogowi publicznemu numer jeden. kiedy człowiek widzi zło. jestem bardziej samotny niż dusza zmarłego dziecka. Wstawaj. tkwi z opuszczonymi spodniami od dresu i wypiętym tyłkiem Gerd. W kulminacyjnym momencie Peter przytyka mu do tyłka zapalniczkę. że w pędzącej ku śmierci głowicy krzyczała w głębi struchlałego serca: „Mamo ratuj!” I nagle znów stała się dzieckiem. Posilamy się ostatnią meduzą spirytusu i lecimy do kibla na papierosa. Do tej naszej tęsknoty. Jakie były jej ostatnie chwile? Czy wieczne potępienie to ta ostatnia sekunda. Obarczony grzechami byłbym cięższy . siła moich rąk wystrzeliwuje mnie pod sufit. . Widzę przerażone oczy upadłego hegemona Dodo. Później. Ten kiwa głową na znak aprobaty. Gerd . Słuchając głosów załogi. . Wewnątrz. czekającego w zaświatach na powrót rodziców. Tęsknię do tych. Wygrzebuję się ze śpiwora. Zaciekawieni eksperymentem ludzie zbierają się w ciasny krąg. Dorosłość jest tylko trudną drogą. patrzących na strach i wstyd umierającego kata. Do tamtego dnia skąpanego w letnim słońcu. Piorun kulisty . Gwałtowny huragan powietrza spowodowany naszym ruchem wyrzuca kulę pod sufit.Zaczyna. Jesteśmy oczarowani magicznym widowiskiem ze świecącym duszkiem. kretyni! Jak wpadnie do wentylacji. . wskazując na mnie i Petera. zanim w nim zniknie. Zapada kosmiczna cisza. Uroczysty nastrój przerywa wejście. Milczymy. Szybuje w górę i kiedy złowieszcza bomba jest dwadzieścia centymetrów przed jego twarzą. Migocząc zielonkawym blaskiem. by schwytać bańkę.mruczy Peter. spalicie statek! Po chwili osłupienia wszyscy jak jeden mąż rzucamy się. . szkoda gadać. Zamiast koncentrować się na pracy. co znowu wywiniecie. Gdyby nawiew zassał te fajerwerki. co chwila zmieniając kurs. wchłaniając swoje końce. Kłąb panicznie miotających się ciał uniemożliwia jakiekolwiek rozsądne działanie. To wszystko. daje znak. Nikt nie wie. Kaya. próbując w geście braterstwa poklepać bohatera po plecach. Mieliście mi pomagać.ktoś w zachwycie definiuje jego ulotne piękno. Zeżarł mój pierd . . kurwa.natęża siły i kiedy jest gotów. płonąc powierzchniowo niczym miecz pomsty archanioła Gabriela. chcąc przejąć piłkę w meczu o życie. Tylko że oni mieli kompletnie w dupie swoje pieprzone ruskie życie. Reszta wyraża swój podziw.Nie mam. Ale to mało! Musieliście zawlec otwarty ogień do kabiny.szepce poruszony do żywego Gerd. . co wam chciałem powiedzieć - .To niesłychane. Tam zasysa ją powietrzny prąd z filtra klimatyzacji. lub raczej wpłynięcie. jak określić akt tak nadludzkiego heroizmu. łypiąc na nas rozbieganym wzrokiem. Jego gazy przelatują przez bąbelek ognia z zapalniczki. Kilka razy wyłączałem system przeciwpożarowy w kiblu. który popychany oddechami gawiedzi wiruje niczym mydlana bańka. Odpychamy się od siebie i rzucamy na oślep. . gdy niespodziewanie odbija się od podłogi Roman Ciastek. kula o rozmiarach jabłka płynie pomiędzy nami.Po prostu ich nie mam. Nagłe w głośnikach rozlega się paniczny ryk Kaya. Kapitan niesie ze sobą gniew gradowej chmury.Zgaście to. Katastrofa zbliża się nieuchronnie. muszę cały czas martwić się. Kurwa! Tak w kosmosie robili tylko Ruscy. Spąsowiały na twarzy Ciastek przełyka nerwowo ślinę. .Ma serce wojownika . słów! . To ostatnie chwile. Następnie ognista smuga kurczy się. bierze potężny wdech. połykając ładunek w jednym kawałku. . chłopaki w moim buszu ułożą nową pieśń. pokazuje nam uniesiony do góry kciuk. .Kiedy będzie spadać. by osobiście sprawdzić porządek na pokładzie. Ze wstydu zapadamy z Peterem w nasze fotele. Przywieramy do foteli na dźwięk słowa: „Dziesięć”. Tyle będzie przypominać . odwracając się do nas piętami. stojąc przy oknie. oddalający się port. Nagle rozlega się rozdzierający świergot brzęczyka alarmowego. jak córka boga Ura-Bura dawała wszystkim sąsiadom i podkurwiony ojciec wykopał ją z nieba. nasza baza maleje w mroku. Bez słowa wraca do kabiny pilotów. Zawieszona w absolutnej ciszy „Luna” zamiera w bezruchu. co straciliśmy? Może będą chcieli kiedyś to odzyskać? . Jestem spętany własną masą niczym tonący w basenie z rtęcią. Upragniona siła ciążenia wprasowuje nas w fotele. Po kilkunastu minutach Kay trochę spokojniej poleca zapiąć pasy oraz przypomina o odpowiednim ułożeniu ciała w fotelach.z głośnika pada ostry rozkaz dowódcy.. oddalając się od stacji.Widać ją dobrze z Ziemi.kończy opieprz. kiedy trzaskają zaczepy i „Luna” zaczyna swoją arię na prychające silniczki.mruczy ponuro.Przygotować się. To „Luna” odrzuca pierścień wypalonej dyszy silnika. a w nogach i reszcie ciała znów rozlewa się płynny ołów. Nie ma żadnego huku. ja i Agnes patrzyliśmy. Może będzie przypominać ludziom. ustawiając wahadłowiec na kursie. któremu towarzyszy trzask rezonującego metalu. Wiele razy. Oddycham równo i spokojnie. tylko kadłub zaczyna drżeć. Nowy cios . O tym. Teraz strzelają po kilka jednocześnie. . Była jak najjaśniejsza z nich. przygotowując klatkę piersiową na ucisk przeciążenia.poszycie statku przewodzi silny wstrząs. Ich grzmot dudni wewnątrz kadłuba jak palba ze starodawnych karabinów. wściekły po opieprzu od Kaya.Rozmarzam się. Co chwila zmieniamy pozycję. start za trzydzieści minut. .. Oddychamy głęboko. Później zjawia się. I właśnie tak powstało szybujące sępie gówno. jak płynie wśród gwiazd. Niczym samotna wyspa marzeń o zdobyciu kosmosu. Peter także żegna wzrokiem samotny. lecz zanim znika za drzwiami. Pozbierać zaraz wszystkie śmieci . wymuszonym powiewie klimatyzacji kartka porusza się w tempie minutowej wskazówki zegarka. Zmienia pozycję. utrzymując się pięć centymetrów nad podłogą. Pomaga od razu. roziskrzonych szczęściem oczach. który ukrył się przed resztą klasy pod blatem ławki. Z minuty na minutę coraz bardziej przypomina kolorowy balon. Teraz podziwiam jego wzmocnioną piętę. Zawijam się w śpiwór. Linia brwi upodabnia ją do minojskiej piękności z fresków. Później długo płuczemy w ubikacji usta nad podciśnieniową umywalką. wypompowało z was całą wódę . niepojęty cud. Wyobraźnia dobija mnie. W męce towarzyszy mi miotany skurczami żołądka. dranie. Mogę spokojnie patrzeć na oddalającą się Ziemię. jakby straszył przez megafon zebrane na dole tłumy. Przed moimi oczami unosi się but. gdy wyobrażam sobie pękającą torebkę ze skarbami Petera. W minimalnym. Ma długie. dopóki przed włączeniem silników hamujących Kay nie zarządzi generalnych porządków. Pławi się tutaj w niczym niezmąconym spokoju wiele przedmiotów. . Będą cieszyć się swobodą. Ogarnia mnie fala mdłości. Nareszcie dzięki wypompowaniu z żołądka spirytusu mogę wziąć pastylki. smukłymi palcami obejmuje główkę przytulonego śpiącego noworodka. Ledwie jestem w stanie na czas wyciągnąć następną. Czuję się jak dzieciak.No. że wiszę głową w dół. bo strzeli . . Rozbawiony patrzy na Bura. .Nie nadmuchaj jej. Zapadam w sen czarny i pusty jak kosmos. nie mogę powstrzymać torsji. flaki znów mieszają się w jamie ciała jak jajko w mikserze. przypominający przestrzeloną gaśnicę Peter. Dumna matka pokazuje mi swój największy. * Kiedy otwieram oczy. Spód foteli zasłania przed widokiem kolegów oraz nieczułym światłem lamp. długo nie mogę poskładać obrazu w sensowną całość. Kiedy moje wnętrze naśladuje wyciskaną tubkę pasty do zębów. który ryczy głucho w kurczowo przyciśniętą do ust torebkę. Z wolna ukazuje mi swoją twarz kobieta o wesołych. Dociera do mnie.ostrzega ze śmiechem. których lęka się śmiertelny czas.Już nie przyspieszamy. poskręcane w burzę pierścieni czarne włosy oraz zmysłowe usta. pojawia się obok nas Kay. rozpychając się łokciami w tłumie podobnych kalek. Nieodgadniona.cieszy się dalej. Moją uwagę przyciąga prostokąt rozmiarów pocztówki. Jest mi tu dobrze. Ma rozpięte paski upodabniające go do psiego uszatego łba. unoszący się w mrocznym Niczym. Dyskoteka buddystów? . Tylko nie ja . na moją twarz pada coraz silniejszy blask. Praktykującym łagodność i tolerancję dla wszystkich form życia był tylko barman. skąd. Myślę o skafandrach. .Nic nie szkodzi. To była dyskoteka dla prostytutek. Kiedy czekam na jego powrót. i wyciąga mnie na powierzchnię. Polityczny ferment wciągnął w objęcia nowych przewodniczących kolejnych konfederacji. A później informuje mnie. w jak haniebny sposób prezydent alkoholowego buntu i bohater w jednej osobie.Przepraszam.Pyta zdziwiony.wyjaśniam. myśląc o tym. zadając głupie pytania. w których pewnie trafi nas wszystkich szlag.tryska goryczą.. Nie robię alarmu. kurwa. że po kilkunastu sekundach męczy wzrok. uległ podszeptom skarbnika Czapińskiego i zaakceptował kolejną podwyżkę. kiedy do kabiny wejdzie kapitan . Bez golarek. W okrąg iluminatora zagląda ogromny. I chce mi się pić jak nigdy dotąd. czyli zdrajca Ciastek. oraz dziecku takim. Dlatego mnie wtedy nie zabił . co zrobił Kay. Peter jakoś wyczuwa. Unosi się w powietrzu i niepomny powagi oficera. Nie mogłem zmieścić się nad oparciem . Peter kiwa ze zrozumieniem głową. Na pewno nie chce. oślepiający żółcią i srebrem Księżyc. Każdy z nas ma swój ból tylko dla siebie.odpowiadam uprzejmie. . Hubercie. .tłumaczy moją zmianę pozycji. które niezmiennie nie raczyły powierzyć cnocie mojego przyjaciela choćby najskromniejszego stanowiska. I niech pamięta. żeby ktoś ściskał w łapach jego przeszłość.Nie. stary.Politycy to wilki pozbawione sentymentów. . Leć migiem do Czapińskiego i przekaż mu moje pozdrowienia. właściciel tego posążka. Od dnia. nie spałem tak dobrze . lecz to nie w nich bije serce sprawiedliwości.decyduję. załatwić dla nas spirytus. Słucham go. że już nie śpię. kiedy na dyskotece w pięknym Czieng Mai oberwałem w głowę mosiężnym posążkiem Buddy. gna ku jądru deprawacji.którego nigdy nie będę miał. alfonsów i handlarzy narkotyków. . jak tej kobiety . co ma zrobić.Już. pieprząc resztki godności. wszyscy chociaż raz byli prezydentami. . ale musiałem cię przewiesić. . niech ojciec sam odnajdzie fotografię.Śliczne maleństwo .mówię do niej czule. Światło latarni kochanków jest tak silne. Peter patrzy na mnie z podziwem. . Peter orze paznokciami brodę.Niby gdzie? W sraczu? Dowódcy nie wypada zamykać się tam z facetami. co się dzieje.stwierdza zupełnie rozsądnie Peter.Skoczę zobaczyć. jak kamienie wystrzelone z jądrowej procy . W końcu nie wytrzymuje.Kay to świetny dowódca. Sączymy z coraz większą wprawą alkohol. Oczywiście nie do końca. Łysy leci razem z Ziemią. Nabieram oddechu. . .odpowiadam. tylko mógł nas opieprzyć na osobności . Patrzę na samotną skałę tkwiącą tu od miliardów lat. .godzi się po chwili określanej jako myślowy proces. znowu słychać podniecone głosy.Muszę zwiększyć przesłonę iluminatora o kilkadziesiąt procent. * . Miałeś całkowitą rację. Te prezydenckie świnie pewnie coś znów wykombinowały. którą musi obiegać przywiązany niewidzialnym łańcuchem ciążenia. Biorąc pod uwagę fakt dynamicznego rozszerzania się kosmosu pod wpływem inercji pierwotnego Wielkiego Wybuchu. Hubercie. jak nocna ćma dla szczytu alpejskiej góry.Budzi mnie głupkowatym pytaniem Peter. zimny i martwy patrzy obojętnie na mrówczą rasę kłębiącą się na niebieskiej kuli.wyjaśniam zwięźle. a w kuchni trzech się nie zmieści .Ani trochę . tak na niczym? .ucinam niewygodny temat. że w otaczającej materii zachowuje pozycję statyczną względem obserwatora. Za chwilę świat znów powraca do swoich barw i ludzie stają się godnymi zaufania przyjaciółmi. zachowując proporcje odległości wymuszone siłami ciążenia. podając mi pojemnik z drinkiem. Do ładowni jest za daleko i po drodze by mu przeszło .Pyta. . Poorany bliznami od uderzeń niezliczonych meteorytów. .Masa i siły grawitacji sprawiają. Za naszymi plecami powstaje zamieszanie. zmęczony nieśmiertelnym blaskiem zamykam oczy. Nasza rakieta jest dla niego równie nieważna. Politycy zawsze .Jesteś pewien? . Zapieprzamy więc w związku z tym wszystkim razem. żeby zbierać całą śmietankę. . Kiedy tarcza Księżyca wypełnia cały iluminator. gorliwie rozrabiający skonfiskowany spirytus w kartonie z wiśniowym sokiem.Jak to się trzyma.No niby tak. Peter ogląda się przez ramię. co mówi. Najwyraźniej ma zamiar spać dalej. rozpala moją wyobraźnię. Marynarz zachłannie wyciąga rękę. . Oprócz oczywiście mnie . Tam na dwu musiało nam wystarczyć półtora metra powierzchni. Zresztą kogo to dzisiaj obchodzi. Rąbią w pośpiechu wszystkich dookoła. Cumuję go nad oparciem fotela z przodu.Na ile schodziliście? . . Oprócz tego. Narastający gwar głosów sejmikujących kosmonautów budzi marynarza. . Widzę.Mam tu najlepszy lek na te twoje nawyki.Hugo kręci się niecierpliwie.Też mi nic nie robi. Otwiera zaspane oczy. by spopielić w tyglu kolejnej rewolucji swoje polityczne nadzieje.odpowiada zaspanym głosem. URS 45 były najbardziej tajemniczymi jednostkami. . skąd? Pływałem na URS 45. .Ciągnę go za język. Jego śpiwór odczepił się od uchwytu lub ktoś odwiązał go dla hecy. Do dziś mam wstręt do sardynek w konserwach.Długo na nich pływałeś? . A w oceanie wcale nie jest tak cicho. O wiele za długo. I znika.zachowują się tak samo. że moje zainteresowanie go rozkręca. Mogliśmy bazować na dnie Rowu Mariańskiego. mam swoje nawyki. . Słodkie poczucie samozachwytu przerywa mi pojawienie się śpiącego jak zabity podwodniaka Hugona Konrada.Długo.Mnie. Wie pan to są supertajne informacje.Widzę. jakie pojawiły się we flocie tuż przed rozkładem Europy. podsuwając torebkę z resztą drinka.dodaję mu odwagi. Już od dawna chciałem porozmawiać z tym ciekawym człowiekiem. .Pytam dalej. . Hugo. jak się wszystkim wydaje. Zasysa alkohol i z lubością rozsmarowuje płyn na podniebieniu. Na samotność. że ten próżny gniew pozwala mi na luksus wyższości. że istnieją. poprawia swój śpiwór i dopina zaczepy kaptura.Panie pierwszy. Kadłub naszej łajby przewodził dźwięki.Na ile dno pozwala. Mogę spać nawet w paczce po fajkach . . . Postanawiam mu przeszkodzić. kiedy umiera ostatni uczciwy.Co? Musieliście mieć kadłub z jakiegoś konglomeratu. Śmiejemy się z kiepskiego dowcipu. . To dobrze. że nic nie jest ci w stanie przeszkodzić w słodkiej drzemce .zaczynam. . nikt nie wiedział o nich niczego więcej.A hałas? . jakby zaraz miały odpaść im kutasy . To.objawia wielką tajemnicę władzy. A ciśnienie? Przecież rosło wewnątrz . nie pękał. Okręt czerpał wodór do generatora i tlen dla nas przez półprzepuszczalne membrany wprost z wody. a ta wasza łódź podwodna? .Lepszy pędziliśmy tylko w naszej bazie. Dzięki temu. nawet nasz stary cieć Karl. W pewnym sensie URS był morskim organizmem z układem oddechowym i mózgiem. Poszycie pochłaniało fale dźwiękowe. Odlana w jednym kawałku ze sprężystego polimeru. Profile kąta natarcia walca były jak w płacie samolotu. panie pierwszy . Ten polimer był sprężysty jak twarda guma i sto razy odporniejszy od stali. A on. czyli. że pracował. Nasza kabina była maleńka.rozgaduje się zgodnie ze zwyczajem ludzi morza.Mogliśmy schodzić na dowolną głębokość dzięki budowie kadłuba. panie pierwszy. nasza kabina była maleńka.No. Mieliśmy też zawory wyrównujące ciśnienie.żąda twardo marynarz. Nikt tego nie chciał wziąć do pyska. walcem z dziurą z przodu i tyłu. nie brzydził się nawet żarcia w wietnamskich budach i chińskiego sosu z pieprzonych karaluchów . Od pięciu kilometrów w dół prawie stykaliśmy się tyłkami. Ale przede wszystkim byliśmy niewykrywalni dla sonaru. Miękkie poszycie wypełniała gliceryna zmieszana z pewnym rozpuszczalnym gazem zapewniającym sprężystość cieczy. . tym wydajniejsza wymiana gazowa.. panie pierwszy. Im większa głębokość.No. czy kadłub to odpowiednie słowo.męczę go dalej. Cała mieściła się w największej szerokości płata na spodzie kadłuba.przyznaje Hugo. Łódź była właściwie kadłubopłatem. .A napęd? Musiał emitować jakiś szum . Mogliśmy się nie wynurzać.Pięć fajek.pytam. . Można się było przyzwyczaić.Przerywam mu. . I to z czego! Z mąki sago! Jakaś pokręcona baba od żywienia stwierdziła. czyli nami. że nie ma lepszego żarcia dla marynarzy niż sagowe kluseczki w sojowej zupce. dopóki byliśmy w stanie wytrzymać w ciasnocie. . ale nieznacznie.Była niezła .mówi po chwili. jak pan wie. .Ano rosło. panie pierwszy. . Dzięki nim fruwaliśmy w wodzie przy małym nakładzie energetycznym.Jaki Struś? . . Struś coś tam emitował . czasami tylko gwizdało w uszach. Mieliśmy. jakbyśmy byli zrobieni z galarety. całe tony tego świństwa. Zupełnie niczym olbrot we łbie kaszalota Jak mówiłem. Nie wiem zresztą. . kurczyła się w zależności od głębokości zanurzenia. Ogon!? Może mieliście jeszcze cycki.Co pan? Mówię. z którym można było wyciągnąć cztery węzły . Marynarz stęka. . Taki jak u waleni. . odcinaliśmy naszego Strusia. zbiorników balastowych i nie wytwarzaliśmy żadnego hałasu. Jechaliśmy za nim na holu o zmiennej długości jak dupek za pieskiem na smyczy. Miał także czynne oraz bierne środki walki. . bez żadnego szelestu. a w razie afery ściągał na siebie ataki.Pytam zdziwiony. Potrafią tłuc i naganiać ławice bombami głębinowymi.Nie mieliśmy napędu.Odliczam trzy papierosy. a dziewięćdziesiąt procent ryby idzie wtedy na dno. ale wyciągaliśmy cztery jak nic. ściszając głos. pozbywając się asa z talii tajemnic. jak przetrwał atak. że jesteśmy zakochanym wielorybem. Nie mieliśmy klasycznego napędu. panie pierwszy. długie włosy i wabiliście śpiewem marynarzy? Marynarz obrusza się. Wtedy płetwa szła do góry. które chowa natychmiast do małego blaszanego pudełka. Tam jest zimno jak cholera. Mogliśmy nawet śpiewać jak on i udawać. że kilka razy mieliśmy sporą ochotę posłać im „lokówkę”. I to.Chcieliście posłać im „lokówkę”? . Machaliśmy sobie dostojnie tym ogonem jak stary wieloryb. że wrogi sonar namierzy nasz hol i w końcu zajmą się nami. że ogon. Stery stabilizowały wychylenia z przodu kadłuba. przesuwali balast i dawali nura w dół.A jak go rozwalili? Chyba lepiej dostać torpedę. Trochę kiwało do góry i w dół i można było przysnąć jak w kołysce mamusi. . Pan nie ma pojęcia. Albo określając to lepiej. niż zdychać na dnie w bezwładnym wraku. co te ryżowe zasrańce wyprawiają na oceanie. Powiem panu w tajemnicy.wyznaje Hugo. . Hugo drapie się nerwowo po czuprynie. mógł znaleźć swojego URS-a po kodzie optycznochemicznym i znów wziąć na hol. Wodór z wody morskiej służył do ogrzania struny. . jeżeli ktoś jeszcze jest w stanie się na to nabrać. tylko sztuczny. niczym nurkujący kaszalot. Wzdłuż jego nasady biegła struna z nowego bimetalu. Mogli nas cmoknąć w pompę wodną. A Struś. panie pierwszy. Ciągnął nas i zaopatrywał w energię z odległości nawet dwu kilometrów.mówi. długi z poziomą płetwą.Struś to mały reaktor z turbiną. Dali nam ogon. jaki pan ma na myśli. więc zaraz się schładzała i struna ściągała ją w dół. Raz ledwo przed nimi spieprzyliśmy . bezzałogowy holownik podwodny klasycznej budowy. Oczywiście. Kiedy robiło się bardzo gorąco i była obawa. bo żółci wyrżnęli już prawie wszystkie. . wystrzeliwując strumień wody. Tak nazywaliśmy nasze supertorpedy. Są ażurowe.zauważam. Dopóki torpeda nie rąbnie przy kadłubie. wronim głosem. Szły za ludzkim smrodkiem jak ogary za śmierdzącym dzikiem. a zaraz dopadną ostatniego tuńczyka. Szły za największym stężeniem. Nawet jeżeli wykryje ją jakiś czuły sonar. Naprawdę przypominają wielkie babskie lokówki. Rozumie pan. gdzie zaczyna się jedna i kończy druga. Hugo dostrzega moje zaskoczenie. choć mam niewielkie wątpliwości. Mogliśmy je także zastawiać na trasach żeglugi i odbezpieczać sygnałem dźwiękowym. Gdzieś będą musieli się przecież odlać. Marynarz znów wzdycha załamany moją niewiedzą.Tylko niech pan znowu nie zaczyna z tymi cyckami i długim warkoczem. Tylko kretyn nie zwróciłby uwagi na ławicę kryla prującą z szybkością trzydziestu węzłów . Cel nie miał szans. Nie były szybkie i okręt mógł nawet im uciec. nie można się było przed nią schować . elektroniką i mikroturbinami na końcu każdej z nich. jak to się stało . Przez to kryla namnożyło się od cholery.Nie martw się. Walec z siatki rurek wypełnionych materiałem wybuchowym. że Azjaci wytłukli wieloryby. Torpeda po zidentyfikowaniu celu mogła płynąć za nim nawet tydzień lub jeszcze dłużej. Nikt nie wie. Miały receptory zbudowane na wzór linii bocznej ryb. . .Oprócz innych receptorów potrafiły wyczuć w wodzie nawet pojedyncze molekuły mocznika i ludzkich białek. To wpływ stanu nieważkości i . Jego ławice mogą płynąć z prądem ustawione w linię o długości stu kilometrów. . To wszystko było przemyślane. który może przeciąć pół metra stali. jeszcze będziesz miał stopę cieczy pod kilem . Zaczyna wychwalać swoją broń bez dalszego ponaglania.Jestem pod wrażeniem. dopóki żółci nie wezmą się też za plankton i nie wychleją w końcu z oceanu całej wody. dużo szczyn razem z resztą to lotniskowiec strategiczny lub krążownik. . I tak go w końcu dopadła. Nikt nie zwraca na coś takiego uwagi. Ale tylko na jakiś czas.Panie pierwszy. to echo wygląda jak ławica kryla lub innego tałatajstwa.zniża głos do szeptu. Kiwam z podziwem głową. dlatego zawsze najpierw rozwalały największą jednostkę. .podkreśla z dumą. Dwie łodzie takie jak moja mogły posłać na dno całą flotę i nikt by się nie kapnął. Jak dobrze pójdzie. Mówiłem.pocieszam go. panie pierwszy. Marynarz śmieje się długo chrapliwym. Takiej łodzi jak URS nie znajdzie nikt.Orientowały się na zmiany ciśnienia wody.. chciałem oprzeć moje działania na zasadach sprawiedliwej demokracji. doświadczona feministka od młodej? . jaką oddychamy.mieszanki. Śmieję się razem z nim. Czapiński. Próbuje rozbawić mnie zasłyszanymi na politycznym salonie dowcipami.kończę sprawę. fajkach i piwie.proponuje mi bez żenady. A całe to dobro oddaje do dyspozycji kwatermistrza Ciastka w zamian za wyłączność do czwartej części swojego towaru. Wyznaje później. Musimy znów zebrać wszystkie latające drobiazgi i odwrócić fotele o sto osiemdziesiąt stopni. Sam bohater całej afery zjawia się koło mojego fotela. Następne kawały są równie słabe. zgadza się natychmiast. Ma to nastąpić za trzydzieści minut.Panie pierwszy. a czwarta część twojego towaru jest twoją własnością. jak dzielił się ze wszystkimi papierosami. Jesteśmy załogą . Coś mnie w tym niepokoi. innej nie mam .I nie czekając na odpowiedź. Kierując się wspólnym dobrem. trochę cichnie. Pragnę dać panu połowę mojego spirytusu w zamian za protekcję przy wyborze zastępcy kwatermistrza Ciastka . choć nie mam na to najmniejszej ochoty. Czapiński. Na dzidę moich przodków! Jak nikt potrafię dbać o dobro społeczne.Wiesz.Panie pierwszy. Dopiero teraz zjawia się Peter. Tylko nie wolno ci nim w przyszłości handlować.zaczyna mętnie. o ile wiem. Wydaję jakieś puste. . Każę mu napisać oficjalne podanie z propozycją objęcia funkcji zastępcy kwatermistrza. Bo ta załoga jest jak moja rodzina. jestem zmęczony. Mogę więc pozbyć się Czapińskiego oraz całego problemu.Dobrze. a także jaką odwagę wykazał przy strażniczkach. Zresztą. Kapitan ogłasza przez głośnik stan pogotowia przed odpaleniem członu hamującego naszego silnika. Na szczęście rozlega się ostrzegawczy brzęczyk i po rutynowym odliczaniu silnik odpala ładunek hamujący.Stara. kiedy kupuje nową baterię do swojego wibratora. Chcę go opieprzyć. oddaj weksle. czym różni się stara. lecz przypomina mi się. . że wszystkie weksle dłużne trzyma zebrane w kopercie z napisem: „Magazyn wzajemnej pomocy”. Zgadzam się dla świętego spokoju. niecierpliwe rechoty z wymuszonej uprzejmości. . Zatyka mnie. Bezceremonialnie odczepia śpiwór Konrada i śle go w przestrzeń. Kay w ogóle nie przewidział takiej funkcji. lecz nie ma już czasu na analizę jego kombinacji. Gwar politycznej debaty prezydentów i ich zastępców. pamięta też o gazecie. wyjaśnia: . teraz jest teraźniejszość. . Znów jest na gazie. . skupionych wokół idei równego podziału spirytusu Czapińskiego. wahadłowiec szybuje bezszelestnie niczym wielka biała sowa. Oślepiające pustynie pumeksu i głębiny. truchlejemy. Ogrom Księżyca wprost przytłacza. Przy iluminatorach panuje tłok. od razu wyciągam śpiwór i nie zważając na paplaninę Petera. ostre szarpnięcie nie powoduje sensacji w żołądkach. Wyłaniające się zza krótkiego horyzontu kratery. Ślina znów zbiera się pod językiem. czym jest kosmos. Pijemy kawę i próbujemy kosmicznych zupek. Lecimy nad ciemną stroną Księżyca i doświadczamy. Ciska wtedy nami niczym gromadą niedoświadczonych. Dopiero teraz możemy odpiąć klamry. w ciągu trzydziestu minut potężny silnik odpala jeszcze dwa razy wsteczny ciąg i wypalony milknie. jak poprzednie. Wschód Ziemi i ognistego Słońca znad czarnej krawędzi witany jest westchnieniem ulgi. Tak na pewno jest z każdym. kto po raz pierwszy w życiu widzi z bliska ten ostatni przystanek przed głębią czarnego kosmosu. Po kilku godzinach budzę się w miarę wypoczęty i nie wysuwając się ze śpiwora. Nie odpinamy pasów. Zapiąć pasy.Przygotować się do lądowania. Czapiński i O’Neil. zamykają z wrażenia jadaczki. kiedy w głośniku rozlega się głos Kaya: . Nasze głowy chwieją się na szyjach. a „Luna” wciąż skraca dystans. co wewnątrz kadłuba przypomina dźwięk przedmuchiwania nosa. lecz obraz . Prychają na próbę. Czuję. niczym obce ciało. Siadamy za siedemnaście minut.Przeciążenie nie jest tak obezwładniające. że moje ciało zaczyna nabierać wagi. Jak na zawołanie budzą się prawie wszyscy. Ciska tylko naszymi ciałami jak manekinami na symulacjach samochodowych kraks. Teraz funkcję hamulca przejmą słabsze silniczki dziobowe. gdzie cień urywa się jak ucięty nożem. Jeszcze raz wchodzimy w grobową ciemność wszechświata. układam się do snu. Kilka razy na godzinę rozlegają się wystrzały silników dziobowych. Po godzinie. patrzę w iluminator. który oświetlał wnętrza nor ukrywających naszych przodków przed kłami i pazurami nocnych łowców. Czuję zmęczenie. jest na wyciągnięcie ręki. Milkną wszystkie komentarze. a dłoń położona na oparciu nie unosi się sama z siebie. a może po dwu wchodzimy w strefę przepastnego mroku. Były tu już tysiące ludzi. Jesteśmy już znacznie bliżej powierzchni. Krótkie. Gigantyczne kratery z postrzępionymi zrębami wypiętrzonych brzegów. ale i tak nie mogę opanować wzruszenia. „Luna” strzela teraz z kilku silników jednocześnie. a nawet już wyraźnie widoczne mniejsze skały mkną coraz szybciej do tyłu. Kiedy milkną silniki korekcyjne. niezgrabnych ptaków porwanych przez wiatr. Patrzę przez iluminator. Srebrny glob. Nawet największe ględy. Cały ten niezwykły widok hipnotyzuje tajemniczością. Odcięci od Ziemi cielskiem martwej kamiennej kuli. kiedy je otwieram. robiąc efektowny skok w dal. Budynków jest kilkanaście. To może być trzysta lub sto metrów. zatrzymuje się nad jej środkiem. . przypominające zbiorniki rafinerii. przerywana trzaskami kurczącego się metalu i stygnących dysz..stęka Peter. Kilka przypomina ogromne półprzezroczyste bąble z mniejszymi kopułami wewnątrz. nasza waga wzrasta. otoczone ułożonymi promieniście łupinami gigantycznej pomarańczy.Baza! Tam za kraterem! Widać coraz więcej szczegółów. . kicając po podłodze. . Trzy. Od iluminatorów odrywa nas rozkaz Kaya. Zero . Wszyscy do roboty! Pokład ma lśnić. przyciskając brodę do mojego ramienia.Czekają z obiadem . . podobni do stada chorych kangurów. obok wielkiego krateru dostrzegam białe zabudowania. . Trzeba cholernie uważać. świetlisty szlak baterii słonecznych. Rozlegają się okrzyki: . Co chwila muszę odwracać głowę i zamykać oczy.gorączkuje się Peter.Przecież na filmach kosmonauci zawsze chodzili normalnie .marzy głośno ktoś z tyłu. jeden. Nie wiem. Po chwili zaczyna opadać. Otacza nas cisza. by nie rozwalić sobie głowy o sufit. Blask domu na martwej pustyni robi na wszystkich wielkie wrażenie. dwa. to całe miasteczko. Widzę. żadnych śmieci. Macie wysprzątać nawet wspomnienie po sobie! Bierzemy się do pracy.Może mają świetlicę i ekran do kolacji . Ważę teraz kilkanaście kilogramów. Ulicę pomiędzy budynkami tworzy długi. odbijając się groteskowo na jednej nodze. Jedno jest pewne. W jednym z przezroczystych hangarów nagle zapala się światło. Ostre cienie i niezwykła linia horyzontu oszukują skutecznie zmysł poczucia przestrzeni. . na jakiej jesteśmy wysokości.o stuprocentowym kontraście utrudnia obserwację. „Luna” nadlatuje nad płaszczyznę lądowiska i sycząc silnikami sterującymi. Dalej znajduje się plac przypominający rozległe boisko.. jak odrzut dolnych silników wznieca na dole małe obłoczki kurzu.Orzeł wylądował. jakbyśmy tyli w ciągu sekund. Na moich plecach ląduje rozpędzony Gerd Wicke. Moje nogi zamieniły się w stalowe sprężyny. różnych rozmiarów.ugina się podwozie.Już nigdy nie będziemy się czuli jak ludzie .wciąż narzeka. Teraz. Siedzimy na Srebrnym Globie. . chłopaki. Mijamy śluzę. Panie pierwszy.Posuwali też bez zdziwienia gadające po angielsku kosmitki . . który wrócił właśnie do kabiny pasażerskiej. .dudni mi wprost do ucha. Poganiam ludzi. Wygląda jak błękitna kropla płynnego diamentu tonąca w atramentowoczarnym oceanie snu. Zabieramy torby ze skafandrami oraz inne pakunki. Nikomu po mnie już się pewnie nie przyda. lecz jej widok powoduje przyspieszone bicie serca. Ponad naszymi głowami tkwi ogromne. Naprawdę jestem na Księżycu! Świadomość tego niezwykłego wydarzenia ledwo do mnie . niech pan zagoni ludzi do pracy kończy nasze seminarium Kay. Ziemia! Wszyscy tłoczą się przy iluminatorach.Powodzenia. i przez interkom zawiadamia o naszej gotowości kokpit. . czy proces wpompowywania powietrza do wnętrza hangaru dobiegł końca. Idąc za przykładem kilku chłopaków. Kay sprawdza. że obleźli ją ludzie . W oddali wyłania się z mroku lśniąca kula.I lekarze skretyniali od dobroci na pokaz. bardzo daleko. zasłaniając jej obraz. jakie może zobaczyć człowiek. chowam do torby także lekki. Szkoda tylko. Z sykiem hydrauliki opuszcza się pomost luku ładunkowego.uzupełnia niedorzecznie O’Neil. wspaniale ciepły śpiwór z wyposażenia „Luny”. Jest tego sporo. ale to przecież Księżyc. Pracę przerywa okrzyk: . skąd pani doktor wykonała swoje efektowne wyjście w przestrzeń. zawierające wyposażenie dla wyprawy.dobiega w odpowiedzi przez głośnik. Ze swoimi pieprzonymi szczepionkami dla wszystkich palantów . Wychodzimy po rampie niczym karawana objuczonych mrówek ze starych kreskówek Disneya.I srające na ulicach wielbłądy . Wahadłowiec stoi na niskim podwoziu.Jest najpiękniejsza ze wszystkich rzeczy. Jest daleko. .Patrzcie.Oraz banda leniwych niechlujów. chłopaki. Po inspekcji posuwamy się w komicznych podskokach do ładowni. pakując jednocześnie swoje rzeczy. Za chwilę kopuła zamknie się nad naszymi głowami. Pozdrówcie od nas gwiazdy . Płaty pokrywy hangaru unoszą się do góry. Spoglądam ostatni raz na naszą wyspę życia.dodaje do litanii Spiss. okopcone cygaro korpusu doczepionego silnika. Każdy z nas mógłby tu unieść na grzbiecie lektykę z całą rodziną nadzianego nababa.wyraża swój stosunek do własnego gatunku upadły astrofizyk Czapiński. . Istnienie takiego cudu jest wprost niewiarygodne. dociera. Nad nami wznosi się niebotyczne sklepienie hangaru. Jest jasnoszare, podzielone płatami ruchomej pokrywy. Cicha, spokojna „Luna” drzemie jak zmęczony po długim locie ptak. Jutro wraca do naszego Raju. Gdzie wszystkim wydaje się, że Słońce świeci tylko dla nich. Kay prowadzi nas do soczewkowato wypukłej bramy. Nigdzie żywego ducha. Wrota znikają w ścianach. Możemy wejść do prowadzącego w dół tunelu. Najpierw jednak kapitan pokazuje nam wiszące na ścianie dociążające pasy. Wiesza się je na szerokich szelkach. Sam pas biodrowy złożony jest z ogniw wykonanych z mieszanki najcięższych metali. Na ziemi taka ozdoba ważyłaby kilkadziesiąt kilogramów. Umożliwia to w miarę normalne poruszanie się. Zakładamy pasy i znów dźwigamy nasz ładunek. Nie mam pojęcia, jaki ciężar mam na sobie. Lecz w dalszym ciągu czuję się lekki i zwiewny niczym zjawa modelki z anoreksją, a jednocześnie silny jak cyrkowy atleta. Ruszamy w głąb tunelu, oświetlonego pasami folii emitującej żółtawe światło. Jego ściany wylane są chropowatym szarym tworzywem ze stopionego księżycowego gruntu. Te korytarze ciągną się setkami kilometrów, pokrywając siecią cały glob. Odgłosy naszych kroków odbijają się dziwnym tępym echem od ścian korytarza. Powietrze jest ciepłe i suche jak we wnętrzu egipskiej piramidy. Pomimo nikłego ciążenia męczymy się szybko. Co chwila ktoś wpada mi na plecy. Raz zbyt silnie stawiam stopę i wyskakuję z miejsca na trzy metry. Wpadam na ścianę i przewracam się twarzą w dół. Mam usta pełne księżycowego pyłu. Jest drobny jak mąka i ma gorzkawo-mdły smak. Nasze ogłupiałe po nieważkości mózgi nie mogą sobie teraz poradzić z ekscentrycznym ciążeniem. Nie potrafią kierować mięśniami z odpowiednią siłą. Kay poleca zwiększyć odstępy. Sam oddala się od kolumny w równych, odmierzonych skokach. Marsz w tych warunkach nie sprawia mu najmniejszego problemu. - Drań się chyba urodził w tych krecich norach - mówi Peter, ocierając pot z czoła. Nie odpowiadam, uważając, by znów nie zaryć twarzą w szarym pyle chodnika. Spadek korytarza rośnie i powietrze wydaje się zawierać odrobinę więcej wilgoci. Nie wysusza już śluzówek atmosferą zastygłej pustyni. Dostrzegam na ścianie rząd elektronicznych urządzeń w niebieskich obudowach. Kiedy ląduję przy jednym z nich, okazuje się, że jest to działający wilgotnościomierz. Wskazuje dwadzieścia procent wilgotności powietrza. Posuwamy się w niezdarnych podskokach jeszcze przez kilkanaście minut, co chwila mijając porzucony sprzęt niewiadomego przeznaczenia. W oddali pojawia się jakaś zagradzająca korytarz ściana. Czeka tam na nas nasz dowódca. Jeszcze kilkadziesiąt siedmiomilowych kroków i zatrzymujemy się przed półprzezroczystą kotarą. Kay ma zadowoloną, tajemniczą minę. Przesuwa kartą magnetyczną przez szczelinę czytnika w ścianie i wystukuje na płytce kod. - Chłopaki, nie widzieliście jeszcze czegoś takie go. Chyba że wszystko trafił szlag. Zaraz się przekonamy. Załóżcie gogle, są w tamtym pojemniku - poleca, wskazując czerwoną skrzynkę umieszczoną w płytkiej niszy. Czeka, dopóki wszyscy nie osłonią oczu, i rozchyla kurtynę. Za nią znajduje się mała sala z niklowanymi dwuskrzydłowymi drzwiami. Wchodzimy wszyscy do środka, rozglądając się niepewnie dookoła. Zalewa nas nagle ostre fioletowe światło. Blask odbija się od naszych postaci, tworząc widmową aurę. Zęby ciężko oddychającego Petera świecą niczym niebieskie żarówki. Inni także wyglądają, jakby pożarli właśnie reklamowe neony. Światło gaśnie, możemy zdjąć okulary. Kay wsuwa kartę w kolejny czytnik. - Panowie kosmonauci, przedstawiam wam słynne, pływające w ludzkim szambie księżycowe ogrody królowej Smrodoramidy - zapowiada szumnie, uchylając drzwi. Wyciągamy szyje, wpatrując się w szczelinę. Nie widać jednak nic oprócz skłębionej zielonej masy jakiegoś zielska. - No całkiem nieźle, chyba im tu dobrze. Zarosło jak cholera - komentuje Kay. - Czapiński z dzidą do mnie. Polak zarzuca na ramię swoją torbę ze skafandrem i wyciąga do przodu oręż. Kapitan przepuszcza go przodem. - Rąb przejście - wydaje komendę, otwierając drzwi na całą szerokość. Czapiński robi dzidą potężnego młyńca. Łodygi owijają się wokół drzewca, hamując jego zamach, lecz po chwili zaczynają ustępować. Czapiński, tnąc miękkie rośliny z wprawą doświadczonego przewodnika z dżungli, znika za murem zielonego kożucha. Za nim i Kayem wkraczamy wszyscy do wnętrza tajemniczej puszczy. Kay rozgarnia rękami ściany wyrąbanego tunelu. Idę za nim. Z każdej strony dotykają mnie zielone macki pnączy. Odgarniam je z ramion, łamią się z łatwością. Ogromne jasnoseledynowe liście oraz żółtawe łodygi są niezwykle kruche. Rozglądam się, lecz w zielonej kipieli nie widzę nic oprócz pleców Kay, a powietrze jest ciężkie i zgniłe niczym zastały bagienny opar. Wdychamy siarczany odór rozkładu oraz ciężki od wonnych olejków aromat tropikalnych roślin. Im dalej, tym liście stają się większe. Niektóre, rozmiarów parasola plażowego, są wręcz ogromne. W kolumnie powstaje zamieszanie, co chwila ktoś zaplątuje w łodygach stopy i przewraca się, klnąc głośno. Nagle, odgarniając porąbane ostrzem dzidy łodygi, dostrzegam coś, co zatrzymuje mnie w zdumieniu. Przed moją twarzą wisi gigantyczny, metrowej długości strąk grochu. Jego ziarna mają średnicę sporego grejpfruta. Odłamuje okaz i podaję go do tyłu. - Masz, Peter, wystarczy na tydzień. - Poszukaj do kompletu kapusty, to urządzimy w niej knajpę - odpowiada zdumiony przyjaciel. - A jak są tu te, no, te zielska, co jedzą robale? - Pada trwożliwa uwaga. Peter rusza do przodu, dźgając mnie strąkiem w plecy. - Nie twój problem, Wicke, ciebie nie wezmą do pyska. Nie cierpią śmierdzieli - stwierdza Bruno Spiss. Z tyłu zaraz wybucha awantura. - Cicho! Zamknąć się! - Krzyczę. Jestem pewien, że o moją łydkę otarło się coś dużego. To nie była roślina. To coś poruszało się, było włochate i ciepłe. Zamieram bez ruchu, jednak oprócz odgłosów torowania drogi przez Czapińskiego i sapania kolegów nie słyszę nic. - Uwaga! Tu są zwierzęta - ktoś z tyłu potwierdza moje podejrzenia. - Widziałem brązowego ślimaka. Był wielki jak drewniany kutas O’Neila - opowiada dalej z przejęciem. Wszystkich ogarnia niepokój. Cichną rozmowy. Koszmar z dzieciństwa, w którym mali jak krasnoludki przedzieramy się przez trawnik pełen pająków, jeszcze nigdy nie był tak rzeczywisty. - Ruszać! - Rozkazuję. Na szczęście przez mrok dżungli przebija jakieś słabe światło. Przepychamy przez zarośla nasze lekkie ciała najszybciej, jak potrafimy. Widzę już zarys postaci Czapińskiego. Stoi wsparty na swojej włóczni, gapiąc się w górę. Rozgarniam nerwowo ostatnie łodygi i staję obok zbryzganego równo zielonym sokiem Polaka. Zadzieram jak on głowę i tak pozostaję. Nad nami, na wysokości trzydziestu metrów, piętrzą się baldachimy koron bananowców, a jeszcze wyżej, na ponad dwustu metrach świeci słońce. Czuję poszturchiwania wpadających na mnie kolegów. Wszyscy zastygają w pozie wyczekującego na posiłek pisklęcia. Patrzymy na ognistą kulę, promieniującą z nieskazitelnego błękitu nieba. Jest takie, jak nasze - tam, na Ziemi. Stoimy na wierzchołku rozległego płaskowyżu, a oślepiająco jasna tarcza oświetla nieskończoną ścianę zieleni pod nami. Kiedy zamieramy bez ruchu, jak na rozkaz rozpoczyna się koncert cykad. Gdzieś w głębi gąbczastej dżungli krzyczy ptak. Nagle nad naszymi rozdziawionymi gębami przelatuje stado kolorowych papug. Ostatnie dostrzegają nas, płoszą się i robiąc kilka karkołomnych akrobatycznych figur, pierzchają na wszystkie strony. Niektóre lecą tyłem! Sterują długimi tęczowymi ogonami, by z wrzaskiem skryć się w gąszczu. - Wszystko tu jakieś takie popieprzone, ale piękne - szepce Peter. Kay bierze z rąk Czapińskiego dzidę. Posługując się nią jak wskaźnikiem, zwraca grot w stronę ognistej kuli. - Ta żarówka, lub jak tam chcecie ją nazywać, będzie świecić przez dwieście lat. Jak zgaśnie, zastąpi ją następna. Jest ich jeszcze jedenaście. Może w tym czasie mieszkające tu karaluchy nauczą się je naprawiać lub wymyślą coś innego. No więc, sztuczne słońce porusza się po prowadnicy umieszczonej na sklepieniu sfery o średnicy dwu tysięcy metrów. Jej wysokość wynosi dwieście siedemdziesiąt pięć metrów. Kiedy komputer wyłączy żarówkę po zachodzie, powróci ona na swój wschód, a zastąpi ją odtwarzająca wszystkie fazy atrapa księżyca. To ważne dla roślin, zwierząt i całego biologicznego zegara. Ta biosfera oraz cztery inne, tak jak cała baza, zasilane są z baterii słonecznych o powierzchni wielu tysięcy hektarów, umieszczonych na powierzchni Księżyca. Baterie czyszczą z pyłu samonaprawiające się roboty - wyjaśnia, zapalając papierosa. - Nad dżunglą unosi się para mgły, co zapewnia wysoką wilgotność. Para skrapla się na kopule i większość wody spływa po specjalnych wyżłobieniach do strumieni na jej obwodzie. Część wilgoci spada jako deszcz, czasami zdarza się tu nawet oberwanie chmury i prawdziwe powodzie w dolinach. Kiedy byłem tu ostatnio, krater zajmowały uprawy specjalnie wyselekcjonowanych roślin. Banany, drzewa owocowe i cały warzywnik w równych grządkach. Wygląda na to, że rośliny olały nasz porządek i żyją, jak im się podoba. I pewnie miały rację kończy. - To jest krater? - Pyta Czapiński, wyrywając swoją dzidę z ręki dowódcy. - Tak, to krater. Media ogłaszały, że biosfery zostały zbudowane od podstaw. To nieprawda. Jesteśmy w wyrwie po żelaznym meteorycie, który stopił ściany. Wystarczyło tylko je wzmocnić oraz zakryć dachem. Doprowadzić wodę i energię, która jest tu gratis bez ograniczeń. Wyprodukować glebę ze stopionego, odparowanego księżycowego gruntu i szklarnia gotowa - odpowiada Kay. - A minerały? - Docieka Słoweniec Vinko Pevec, były winiarz i chemik organiczny w jednej osobie. - Odparowując gazy z księżycowego gruntu i odpowiednio mieszając ich molekuły, możesz, jak pewnie wiesz, zmontować bażanta w sosie z trufli. To nie jest wielki problem. Oczywiście próchnicę dowożono także z Ziemi. Resztę delicji dla pomidorów dostarczały tutejsze klopy. Teraz, jak widać, cały system działa już sam. Ruszać się! Wiem, gdzie możemy odpocząć - kapitan zmusza nas do marszu. Posuwamy się dalej wąską ścieżką z obrośniętych porostem płyt chodnika. Dżungla nie jest tu tak gęsta, ponieważ baldachim monstrualnych bananowców odbiera poszyciu część światła. Widać, że stała wilgotność oraz niewielka grawitacja sprzyja roślinom. Pokazujemy sobie coraz to bardziej zadziwiające okazy flory. Żółte łodygi fasoli owijającej pnie bananowców straszą strąkami, przypominającymi monstrualne miecze strażników haremu. Obok mango rozmiarów dyni oraz melon, który mógłby służyć za przyczepę kempingową rodzinie Papuasów. To jeszcze nie koniec czarów. Nawet mrukliwy i wiecznie zatopiony w sobie Fin Marcus Kakka wydaje jęk zachwytu, gdy na głowie Wilfrema Stama ląduje uskrzydlony, ekstatycznie barwny elf. Za nim pojawiają się kolejne, szybując nad nami jak w baśni. Niektóre motyle mają skrzydła o powierzchni okładek tygodnika. W tej grawitacji ważą tyle, co płatek śniegu. Prawie niedostrzegalnie poruszają skrzydłami kipiącymi feerią barw, których umysł nie jest w stanie nazwać i zinterpretować. Pod nimi na niepojętych kwiatach o średnicy koła ciężarówki roją się buczące pszczoły, większe od naszych szerszeni. - Rajski ogród - wzdycha Peter. - Nie pieprz głupot. To tylko księżycowy konspekt, zdziwaczała grządka. Księżyc nie jest naszym celem - odzywa się Kay. Podwodniak Hugo Konrad jest wyraźnie wzruszony. - Widziałem resztki Wielkiej Rafy, ale to badziewie w porównaniu z tym. O rany, żeby tu zbudować mały domek - wzdycha. Głośne zachwyty przerywa nagle wysoki, świdrujący pisk. Cichną głosy dżungli, słychać Metrowy. podając nam paczkę papierosów. Przemieszcza się w gąszczu. Zawracamy natychmiast. .stwierdza z dezaprobatą w głosie. paląc papierosa. wysuwając straszliwe chitynowe cęgi o kleszczach niczym ogrodniczy sekator.Jesteś pewien. wija oraz roślin zaniepokoił mnie nie na żarty. .Który jest bezcenny? .rozkazuje. zapominając o magii ogrodu. .Pytam Kaya. gdy ten niespodziewanie wskakuje Norwegowi na plecy.piszczy. Jest tam przerażony Sacha oraz bestia. Widzę. Widok motyli.Pyta Peter. brutalu! To unikatowa forma! Jest bezcenny! . Stoję z boku. Toczą się w zwarciu po błocku. Rosa wygrzebuje się spod wściekłego Nassa. Kay ma wyraźnie tego dosyć. jeszcze zabłądzi .Drze się. Kay stoi w odległości kilku metrów od miejsca wypadku.Ja .tylko drącego się wniebogłosy któregoś z Sacharozy. To tylko wyrośnięta stonoga .Do cholery. okładając Andersa po głowie. Pewnie bardzo toksyczną . Nieszczęśnik w spazmie strachu zrywa krępujące go pędy i jednym tygrysim susem daje nura w krzaki.Zostaw go. z potężnym konarem w dłoni. zaś sprawca całego zamieszania oddala się. Przez tłum widzę tylko. unieruchomione zwojami brunatnego pnącza. jak się nie uspokoisz. usianymi pomarańczowymi kropkami wij z uniesioną do góry głową drobi setkami nóg. Wołać tego drugiego. . Do wrzasku Sachy dołącza teraz bojowy krzyk jego kochanka. Nagle jego pancerny łeb strzela do przodu i Sachę trafia kula jaskrawożółtej śliny. Zdezorientowany Nass traci równowagę i razem z napastnikiem ląduje w kałuży opuszczonej przez Sachę. że źródło paniki tapla się w płytkiej kałuży. Bydlę wydaje głośny syk i pręży się jak kobra. panowie. że tę dziurę wyrąbała kometa? .A ja cię zaraz kopnę w tyłek. kwicząc jak spanikowany dzik. zbliża się do wija Norweg Anders Nass. . ona opluła Sachę śliną. Chłopaki zaczynają gorliwie pohukiwać w ścianę dżungli.Panie kapitanie. krocząc dostojnie pod pień drzewa.odpowiada Czapiński. . otrzepując dres. . W tej chwili jestem gotów przyznać mu rację. która zagnała go w krzaki. jak z boku. Roztrącam ludzi łokciami. . a rano mieli gotowe śniadanie . Zrywam jedną gałązkę. śledząc mój wzrok. Nie martw się. Każdy żołnierz miał kawałek grzybni. który oparł swoje cielsko o pień sagowca. owiniętych miniaturowymi winoroślami. na razie wolę nasze konserwy.gasi jego zachwyt Kay. Prawdziwy problem to system ochrony przed promieniowaniem kosmicznym „Hekate”. . Nie jestem pewien. .znów deklaruje podwodniak. Zresztą będziemy tu tylko kilkanaście dni .Tu odpoczniemy i możemy coś zjeść. Rozmazany smark na jego bluzie śmierdzi niczym perfumy eleganckiego skunksa.Patrzę na biały purchawkowaty grzyb. Kay. choć Czapiński twierdzi nie bez racji. Na Ziemi robi się takimi podziemne zbiorniki na wodę pitną. . wycierając chusteczką pot z czoła. przy ich pomocy Vietkong pokonał Amerykanów. . Zmieniamy ścieżkę. Jest utytłany w błocie po białka oczu. te grzyby są doskonałe. że powinien maszerować w awangardzie i odstraszać smrodem inne stwory.Wytnij sobie kawałek.odpowiada.Są tu od dawna. oglądając granatowe grona przypominające ziarenka kawioru. . ludzie dokończyli. jest podobne w całej bazie . Po kilku minutach Kay myli drogę. . Sadzili je w nocy. Przechodzimy ponownie obok powalonego pnia średnicy latarni morskiej. Jego stok przechodzi w piaszczystą plażę. szmaragdowe jezioro. Wiesz. której brzeg zalewa krystalicznie czyste.Chyba jako żarcie dla robali . Nareszcie wraca Rosa.Kometa zaczęła. Promieniowaniem się nie przejmuj. jakim dysponuję. Przedzieramy się dalej.ucina temat.mówię bez przekonania. Kiedy roztrzęsiony pokazuje chłopakom swój postrzał.Dzięki. musiałbyś mieszkać tu ze sto lat. . Wdrapujemy się na szczyt pagórka.opowiada. żeby wyrósł ci ogon. Zostawiamy ofiarę stawonoga na końcu kolumny. .Pieprzę gwiazdy.Skoro jesteś pewien . Nie mogę oprzeć się zachwytowi.Nasz dowódca patrzy na mnie z uwagą. a większość z nich była wcześniej modyfikowana genetycznie. wśród których unoszą się lekko błękitne. To był niewielki ładunek nuklearny. . Brzegi jeziora oraz rzeki porastają palczaste papirusy. czy uda się go uruchomić kodem.A te robale i zielsko? . złote i rubinowe ważki. wszyscy odwracają się ze wstrętem. Wpływa do niego leniwa rzeczka pokryta dywanem lotosów. . Dalej dżungla ustępuje miejsca sawannie ze skarłowaciałych cytrusów. Chciałbym tu zostać . Upajający zapach oraz miękkie falowanie mojego pałacu wywołują stan nirwany. podchodzę do jego chropowatej łodygi. jedno moje westchnienie . Stałem się elfem! Siedzę wsparty na rękach oblepionych słodkim nektarem w łożu kwiatowej wróżki. Owiewa nas lekki wietrzyk. masą swoich kilkunastu kilogramów walę plecami na ciepły piach. wspinam się pod fiołkową koronę kwiatu. co się tam wylęgło . A później z jego kresem. Aż moje ulotne istnienie splecie się w warkocz z całym potokiem życia. Sfruwamy w radosnych podskokach na plażę. Aha.Dziewięćdziesiąt minut. obok nich lądują przepocone buty. zwinnie niczym nadrzewna jaszczurka. Jestem w środku kielicha zawieszony w zielono-błękitnej toni. Będę smakiem wody oraz dotykiem ciepła. Musimy najpierw sprawdzić.a pojmę wszystko. Wstaję. tato. przesycona aromatem wonnych olejków. jaką obdarował nas ten szary jak pumeks i lodowato zimny glob. skarpety i bluza. Nabieram oddechu i ryczę wściekły ile sił w płucach: . To napój boskich promieni zaklętych w złote pszczoły. spocznij. Dotykam nimi ust. przezroczystej cieczy. Obłok jego korony syci powietrze zapachem z wysokości sześciu metrów. kiedy na wiosnę pachnie bryzą oceanu i kwiatami. Każdy przypomina sobie jakiś szczegół ze swoich ukochanych stron. Jeszcze tylko jeden oddech kwiatu.łodyga ucieka w dół. Trzymam w nich krople gęstej. Agnes! Spełniły się dziecięce baśnie.jak nową myślą o pierwszym uderzeniu serca. Uginam w kolanach nogi i uspokajam oddech. Jest słodkawoorzechowa. Start .ostrzega. Moje palce trafiają na coś lepkiego. Łapię za kilka płatków i przerzucam ciało ponad jego puszystym brzegiem. Ja myślę o mokrym oddechu mazurskich jezior. niosąc ze sobą czysty aromat dżungli. bez trudu dolatuję do połowy jej wysokości.. Patrzę przez półprzymknięte powieki na wyrastający z zarośli na skraju plaży kwiat. Oddychamy głęboko czystym i rześkim w tym miejscu powietrzem. Rozchylam ramiona. jakiej jeszcze nie doświadczyłem. To pokarm czystych dusz. Dalej. jaka wypełnia kapsułę. Peter mamroce coś o swojej pustyni. przypominający goździk pierzasty. Rozkoszujemy się niespodzianką. Mamo. który nie jest niczym innym . ukazujących nam się pod postacią motyli. Coś mi przeszkadza! To wydziera się ten goryl Peter. Zrzucam z ramion wszystkie graty. Jeszcze tylko jeden impuls tętna. Łodyga waha się lekko i skraj dżungli wygląda stąd jak przybój wzbierających szmaragdowych fal. nie wchodźcie na razie do wody. Peter idzie w moje ślady. najpiękniejszym miejscu na świecie. . Ktoś opatruje stopę marynarza. aż wyrzuca mnie w górę. jak Nassowi wytryskuje z piersi długi i cienki jak szydło grot. Hubert! Nurkuje twoja królowa! Otwieram oczy . jej twarz przybliża się w zawrotnym tempie.sen trwa. Dobiega do niego Czapiński. gapiąc się na sztuczne niebo. jeden dziki skowyt i marynarz jest wolny. którzy teraz biegają w popłochu. Czuję zimne stalowe ostrze. Dziryt przenika przez koronę kwiatu jak przez mgłę. która niczym bezszelestny orzeł wyskoczyła nagle zza szczytu pagórka. a w smukłej dłoni ściska oszczep.Spieprzaj. Peter pociąga z piersiówki. Wbija swoją dzidę obok i łapie za koniec tamtej. Pod moim kwiatem jęczy marynarz. . ześlizgujące się po skórze nad biodrem. a Czapiński zastyga w przyklęku z gotową do rzutu bronią. Norweg patrzy na niego zdumiony. nie mogąc wyrwać żelaza z rany. Wydaję rozkaz zebrania naszych rzeczy w jedno miejsce i zbudowania z nich prowizorycznego muru. nawet Kaya. Kay mówi spokojnym głosem. Nalot dziwadła zaszokował wszystkich rozleniwionych marzycieli. Zrywam się na równe nogi. Miga nad nami jej brzuch i długie nogi. Skręcany bólem Hugo tarza się po piasku. Zjawa kładzie się na skrzydło. . Daję nieprzytomnego susa do przodu. Czapiński odrzuca pęknięte drzewce dzirytu i chwyta Hugona pod ramię.To suka! . Robimy krąg z Czapińskim i rzężącym Nassem pośrodku. Ogromnieją wykrzywione grymasem usta o czarnych wargach. Hubert! Uspokój. Przeznaczony mi grot przebił mu stopę. na którym ją oparł. Opuszcza nagle ramię ze świetlistym grotem. do cholery. Zamieramy za wałem z toreb. Ma wielkie niebieskie skrzydła. wbijając się głęboko w spróchniały konar. za którym można się schronić. Uskrzydlona naga wróżka unosi ramię. ludzi! Krzyczy Kay. Jedno szarpnięcie. odbijam o liście i ląduję.Stul dziób! Jestem elfem! Przez opar nirwany dociera do mnie jego uparty krzyk: . Na plaży trwa chaos. W jednym skurczu mięśni przewracam się na bok. Widzę królową. nie może uciekać. Dopiero teraz paraliżuje nas krzyk harpii. Na dole rozlega się czyjś wrzask.Coś tak zamarł z wypiętym tyłkiem?! Wstawaj. zmienia błyskawicznie kierunek i wzbija się w górę. .Krzyczy Czapiński w stronę znikającej za koroną bananowych liści uskrzydlonej postaci. Atak zaskoczył wszystkich. zarywając twarzą w trawę. Tylko Kay i Peter stoją napięci jak struny. wypatrując napastnika. Później w jednym błysku słońca widzę. szukając schronienia. Z tej pozycji nie mógł jej ugodzić. . nie spieprz tego. Nie mamy broni. Już leżąc na plecach. jak zachwiał się w powietrzu wielki cień. czuję na łydce chlaśnięcie ognistego bata. Nie brać gratów. Norweg rzęzi coraz głośniej. jeden do Konrada. Potwór jednym ruchem wciska sobie drzewce w paszczę. wydaje głuchy jęk. Zanim do niej dobiegniemy. Nie możemy ryzykować ucieczki po łysym pagórku do ściany dżungli. Polecam ludziom wyszukać wszystkie ciężkie przedmioty. Nie sądzę. ale może chociaż ją spłoszą. Oczy upiora ogromnieją. przewala się na prawe skrzydło i znika za ścianą drzew. Czapiński siada na piasku. Czapiński. widzę. gdzie i po co ją zwędził. Widzę. wyskakuje stromą świecą w górę nasz koszmar. Instynktownie odskakuję w bok.Rozkazuje Kay. nurkując prawie pod kątem prostym. Twój oszczep to nasza jedyna broń.Spokój! . . Po dwu do Nassa i Torstena. Przelatując nad ścianą toreb. a ponadto przybył nam kolejny ranny. wprost ze słońca wraz z rozdzierającym wrzaskiem spada na nas afrykańska dzida Czapińskiego. Po ataku biegniemy ścieżką z powrotem do dżungli. Zanim ludzie zbiorą się do wykonania rozkazu. Ranny zamyka z bólu oczy.. Włócznia mknie do celu.Opatrzyć rannego. żeby widziała coś w ciemnościach. Powietrze przeszywa rozdzierający orli krzyk. Jeden kosmos wie. jego włosy układają się w łopoczącą złotą smugę. Z wysokości spada w kłąb naszych ciał kolejny grot. przyszpilony jak owad do ściany z bagaży. Zmora podwija pod siebie jedno skrzydło i zaraz spada jak ogromny. Tam. znad pierzastych kiści. wystawieni na plaży jak na patelni. Czekamy na przybycie podniebnego demona. Melberg okłada mu ranę prowizorycznym tamponem. Przy tej grawitacji nasze termosy niewiele pomogą. Nass mógłby wykrwawić się na śmierć. wysuwa się w ułamku sekundy szponiasta łapa. Jesteśmy prawie bezbronni. Nagle Kay wskazuje wyciągniętą dłonią na lewo od ściany papirusów. Czapiński jak naprężona do ostateczności cięciwa kuszy ciska w górę swoją zuluską broń. Chwyta dzidę w locie. wrócimy po nie w nocy. W locie słyszę jeszcze bojowy okrzyk Petera.Wyskoczy z lewej strony jeziora. Mdleje bez jęku. jak niektórym chłopakom drżą brody. Nabiera wysokości i spada. którymi można ciskać w napastnika. Dokładnie na wprost jego ręki. Nie decyduje się teraz na wyciągnięcie grotu. gdzie jej trajektoria przecina tor lotu drapieżnika. w dłoni Wickego dostrzegam nawet małą gaśnicę. porwany przez wiatr . stracimy zbyt wielu ludzi. Chłopaki ściskają w dłoniach różne duperele. Cienkie ostrze przebiło na wylot torbę z kombinezonem i rozdarło ramię Duńczyka Torstena Jangberga. .tłumaczy. Jest szczupła. Biorę jej kołczan. gdy nagle dostrzegam w jego oczach błysk . o co właściwie jej chodziło . Nasi kumple są ranni. nieprzytomna i bezbronna. Dostrzegam. ale są bardzo ciężkie. Biegną. że latająca krowa? . . . musimy zająć się naszymi rannymi i tobą.mówi kapitan. Ale to przecież kobieta. Razem tworzą sporą powierzchnię nośną. Wiruje. trzymając w ramionach. Musiała u nasady dociążyć je zubożonym uranem lub innym ciężkim metalem. Patrzę na leżącą bezwładnie postać i serce staje mi w gardle. naga. jeden może umiera. Pierwszy na miejscu jest oczywiście Kay.stwierdza ktoś z boku. Przewracają się i wpadają na siebie.A co. Ma także kołczan z dwoma jeszcze dzirytami.. Na Ziemi miałyby wagę pręta zbrojeniowego.To był celny rzut moją piersiówką. dopóki nie zahacza o kępę strzelistych bambusów dwadzieścia metrów od nas.To goła baba . Uśmiecham się z aprobatą do Melberga. . . widzę.. że moi koledzy już zajęli się rannymi. Oczywiście.stwierdza odkrywczo Peter. Tylko musiałem najpierw wypić zawartość.Czym ją trafiłeś? . Kobieta wygląda niewinnie. Doskakuję do niego razem z resztą. . Kay odpina naszemu jeńcowi skrzydła od ramion oraz coś w rodzaju ogona od stóp. chłopięce bicepsy i małe piersi. Opatrzymy też tę wariatkę. Dlatego miały taką siłę przebicia. mogła trafić jeszcze dwu . Skaczę za nimi. prawie chuda.błękitny nietoperz.Chodźmy. Peter nadyma się jeszcze bardziej. że widzę krwiożerczą wróżkę dżungli. żeby dociążyć ją piaskiem . Trafiam kamieniem w mysz z piętnastu kroków chwali swoje zdolności. Sam przez chwilę byłem pewien. Dziryty z półmetrowymi grotami wyglądają na kruche. Kiedy odzyska przytomność. umożliwiającą lot w warunkach tutejszej grawitacji. kulejąc na skaleczonej nodze. roztaczając w promieniu metra smród gorzelni.Pyta wściekły do ostateczności Kay. że z głowy kobiety sączy się krew. Rzeczywiście trudno pomylić z rogacizną taką postać. Kiedy docieramy do prowizorycznego obozu. ma jasne włosy. zapominając. Choć jeszcze kilka minut wcześniej budziła grozę. Obrońcy wyskakują za ścianę wału. spróbujemy się dowiedzieć. myślałeś.U siebie polowałem tak na perliczki. Pochyla się nad skrzydlatą boginią. że to Księżyc. Zaraz się jednak zamyka.Gdyby nie ja. Podnosi ją. .Pytam bohatera. A później zapadam w lepką. Córka Wandy . Gna mnie ciekawość. Oberwałeś muszlą ślimaka z ołowianym śrutem w środku. .już pokochałem tego dzieciaka. cały zapas musiałem wypić w czasie ataku . podnoszę się obolały. Hubert. Biała skóra ramion oraz torsu pokryta jest smugami roślinnego soku. Podchodzę powoli. napij się.mówi człowiek. w którym rozpoznaję teraz Petera. . Pod moim pałacem ze snów siedzi oparta o łodygę jasna postać. Coś zaczyna mi się majaczyć. Gdyby mały wampir trafił w moją płytkę w czaszce. Wanda siedzi pod twoim kwiatem.Dlaczego nas atakowały? . twarz osłaniają jej długie włosy. że mój marzycielski poryw nie będzie darowany tak łatwo.To pestka. . .Pytam sam siebie.Pytam niepewnym głosem. . * Po kilku wiekach mroku budzi mnie szarpanie za ramię. .Co jest? Gdzie ja jestem? .tłumaczy z uznaniem. A mój łeb to tylko stary kosz na śmieci. byłoby po mnie. Widzę nad sobą jakąś znajomą twarz.Jaka mała? . Ta mała świetnie lata i ma oko po matce . jednak dostrzegam jej długie. Wymarzone miejsce dla kalek.Masz. To niestety tylko woda. kleistą ciemność. Nass będzie chyba żył.No Gea. Jak wiesz. Siadam ostrożnie na piasku metr od niej. W mojej dłoni pojawia się manierka z zimną wodą. Próbuję jakoś zebrać myśli. dając do zrozumienia. Kobieta ma opuszczoną głowę. . władco elfów . ale nie wiem.Wreszcie się obudziłeś.opowiada uśmiechnięta twarz. przypominające szpony czarne paznokcie. Związane przedramiona trzyma pomiędzy udami. kim jest i czego chce. Pospałeś z pół godzinki. próbując nie myśleć o tym. .przerażenia.odpowiada Peter. Piersi unoszą się i opadają w niespokojnym oddechu. ale to Księżyc. Siadam. córka dzikiej Wandy. Piję. Dobrze jest.A ja? . Moja głowa nadyma się i puchnie. Boli mnie łydka i piecze bok. że byłem o cal od śmierci. Trochę kręci mi się w głowie i rwie noga. Reszta opatrzona i nic wielkiego im nie grozi . człowiek kładzie mi pod plecy miękki worek.Zapytaj sam. Tak . Myślała. Obok mnie przyklęka Kay.rozkazuje.Wybucha nagle. taki sam pasek owinięty dookoła łodygi ma na szyi. . Jej oczy i usta przecinają namalowane ciemne pasy. szczerzy zęby. jakby ktoś przeorał je żelaznymi widłami.Karestah jowali haknnan . podchodzi do niej.Pewnie cię nie lubi. ale i tak będziemy mieli przez to opóźnienie. Mówi to w taki sposób.Pyta cicho. zupełnie jak złapany w potrzask wilk.Do rzeczy. do cholery. Kay powoli prostuje się.To ekstremistka powrotu do natury.Nogi także ma skrępowane paskiem od torby. rozmawia tak ze swoją córką. rozdarła szponami piach na pół metra. Ma rozharatane ramię i bok.Co to znaczy? .Już ci lepiej? . Ten znów wyjechał z jakąś czekoladką. musieliśmy trzymać ją we czterech.odpowiadam równie cicho.odpowiada Kay. Patrzą na mnie niebieskie oczy z głębi tysiącletniej puszczy. Kay odpowiada z rozdrażnieniem: .Pytam zdziwiony. Pracowała tu kiedyś i postanowiła zostać.Kurwa! Mamy przez nią kilku rannych. teraz żąda podwójnej porcji wódki do dezynfekcji podartego pyska. słysząc podniesiony głos. kiedy kobieta. . . ściągaj spodnie . Nie zrobię tego.błyszczą z ciemnych warg białe zęby. Mam dermo-aktywną maść na rany. Odruchowo cofam się do tyłu. jakby nie chciał drażnić głosem kobiety. . Kiedy powiedziałem jej o wahadłowcu. Chciał dać jej swoją bluzę.Może dalibyśmy jej jakieś ubranie? . wiedzieć. Tyle się dowiedziałem . Mój opór wywołuje zdumienie na jego twarzy. . który może je zabrać na Ziemię. patrząc z uwagą. Może bezcześciłeś tyłkiem jej święty kwiat? Skąd mam. Klęka. . Niech szlag trafi tę wariatkę! . .opowiada kapitan. Do mnie wydusiła tylko kilka zdań po europejsku i zaraz długo pluła na piasek . Kay.Mówiła coś? . Hubert. Drugim dżentelmenem był Spiss. . że w moim obolałym mózgu rodzi się straszna myśl. Wróżka zielonych drzew unosi twarz. delikatnie dotykając jej ramienia. Kay odwraca się do mnie. . . w tym jednego ciężko. że przylecieliśmy po nią i jej córkę.Idź obejrzeć sobie gębę Czapińskiego. razem z dzieckiem ukryła się przed ewakuacją.Nie. Żeby związać tę diablicę. Gerd dostrzega moje spojrzenie. Opromienia go sława. .rozwija swoją twórczą wyobraźnię. Towarzyszą mu Węgier Atilla Janish i Fin Kakka. Przypomina mi się dotyk jakiegoś zwierzęcia na mojej nodze. . Idę zobaczyć. One polują na nie tymi pikami. panie pierwszy. w tej muszli był ołów . . jakieś wielkie. Człowieku! Dostałeś w głowę ślimakiem. . Wielkie jak skurwysyn.Są chwile. Wicke widzi to także. robiąc fale. Tymczasem zjawia się Gerd Wicke z bambusami na nosze. a koło jego dłoni piętrzy się kupka prezentów.Co z nią zrobimy? . żeśmy nie nadziali się na takiego po drodze . szybko zrzucam dół od dresu. Jeszcze raz patrzę na kobietę. zwieszając ramiona. . że są tu pieprzone szczury. Klękam obok.świetny podarunek dla kogoś z przebitym płucem. .. Jego rana jest czysta. Więcej latających bab tu podobno nie ma. Są czujni i wyglądają groźnie niczym starożytni wojownicy. Ale ona nie podnosi już głowy.Gadasz. ostrze przeszło pomiędzy żebrami po prawej stronie kręgosłupa.Nie.wyjaśnia językowy degenerat. Gerd.odpowiada. Maść zaraz pokryje rozciętą skórę warstwą sztucznego naskórka. nie półksiężycem z minaretu.odpowiadam z determinacją.Wanda . które docierają aż na brzeg. jak wyrósłby żółtek na tej cud-diecie..Ubieram się znowu.Kay. Kapitan ogląda przebity dzirytem worek ze skafandrem. To tylko draśnięcia. Widzę nawet całą paczkę papierosów . .Nie gwałcę kobiet . .Pyta. .wypowiadam jej imię. Nakładam ją na bok oraz łydkę. Kay wzdycha. Nie pieprzyłbyś głupot . Tylko kapitan dowiedział się od tej sowy. Ciekawe. Nass jest przytomny. Szukam wzrokiem Kaya.przerywam mu. Mieliśmy fart. Pewnie nosiłby swój pieprzony spadzisty kapelusz zrobiony z dachu sracza mojej ciotki z Tielke .tłumaczę. uśmiecha się blado do kolegów. co z Norwegiem. Kay podaje mi pojemnik z maścią.Pytam wprost. obaj ściskają zdobyczne dziryty.Dlaczego? . kiedy mam was wszystkich dosyć.Wszystko tu. Jeszcze jeden wariat. ale nie trzeba go było żreć. . Głupio mi. od rzeczy .. Powinien się jakoś wylizać. w mordę. Nagle w jeziorze coś przewala się ciężko w toni. .Wiem. ale i tak musisz je opatrzyć. masz zawołać dzieciaka. Wołaj z daleka. Musimy się jakoś z nią dogadać. nie zbliżaj się do nich. Kapitan znów dotyka jej ramienia.. grzebiąc w swoich rzeczach. Podnosi głowę. zanim amant zdąży rozpiąć rozporek. . Chodź. Codziennie kilku ludzi będzie przychodzić tu po owoce. że są nam potrzebne świeże warzywa i owoce. Mam ważne zadanie i nic mnie nie powstrzyma. że tu jesteś.Dwu z dzirytami do mnie. że nikt na Ziemi nie dowie się o was.Właśnie zastanawiam się nad tym problemem. . . Kay.Zaraz rozetnę ci więzy. odetnę zasilanie biosfery.uspokaja ją.Zastanawia się. Wanda? Kobieta daje słaby znak głową. Jeżeli będziesz czegoś chciała. Wracamy do naszego jeńca. Jeżeli ktoś znów oberwie żelazem albo twoimi szponami. Hubert . Z tym. by zatrzymali się dziesięć metrów przed kwiatem i mieli na wszystko oko. że jesteś z nami i nie dzieje ci się krzywda.wypowiada przez zaciśnięte zęby. Uwolniona Wanda masuje obolałe przeguby. Kay wyciąga ze stosu swoją torbę.Nie mam zamiaru tracić czasu na zajmowanie się jeńcem. niczego od was nie chcemy. Nie zmieniła pozycji od czasu. Ale przyrzekam. Rozumiesz. kiedy próbowałem z nią rozmawiać. jej wzrok kipi nienawiścią. Pochylamy się nad nią. a nie mam kodów do pozostałych biosfer. . Zresztą naga kobieta wśród załogi nie wróży niczego dobrego. chociaż niewinny człowiek może przez ciebie umrzeć. harreksse oritta . a wszystko pójdzie gładko . . .Czego może chcieć wariatka i zdziczała dziewczynka? . Kay poleca eskorcie. . Nie atakuj nas. .To moja puszcza. Spętana kobieta wygląda jak wrośnięta w łodygę kwiatu.Więc musimy ją tu zostawić. . Za kilkanaście dni wyjedziemy stąd i może jeszcze raz nas zobaczysz. Wybiera w końcu jakieś drobiazgi i chowa do cholewy buta krótki nóż. . Teraz rozetnę paski.Tak. nie obchodzi nas. że potrafi wypruć flaki. Dla nich nie istniejesz od lat i niech tak zostanie . Mała ma zobaczyć. Ty i mała zamarzniecie w ciągu doby. Ostrożnie przecina więzy.decyduje. trzymaj szpony przy sobie. a może już nigdy.mówi spokojnym głosem.Kiedy będziesz wolna. Do jutra wszyscy zapomną.Wanda. . Przełykam ślinę.Jej krzyk zniża się do częstotliwości niesłyszalnych dla ludzkiego ucha.rozkazuje Kay. jak u istoty z innego wymiaru. Najdziwniejsze są palce jej dłoni. przekrzywiając głowę. Szczupłe biodra dziewczynki opina dociążający pas. Ma przynajmniej z metr siedemdziesiąt wysokości. A jest przecież dziesięciolatką i jej podobne do połówek cytryny piersi dopiero zaczęły pączkować. Dziewczynka ogląda nas. poruszając liśćmi. jest zupełnie naga. zaczynam wątpić. wiotka postać. Później prostuje plecy. długie ręce i nogi. czy ta kobieta należy jeszcze do ludzkiego gatunku. Ścina szpik w kościach. Kątem oka dostrzegam. To . poruszając się na czworaka! Przy każdym susie napina jak strunę grzbiet. co utrudnia obserwację. Z zupełnie innego kierunku niż tamten ruch mknie w naszym kierunku biała. Nagle dostrzegam w zaroślach pod wielkim drzewem mango jakiś ruch. aż jej dłonie i stopy prawie się stykają. by mknąć w powietrzu siedem metrów. gotowa w każdej chwili do ataku lub ucieczki. Dziewczynka sadzi długimi kilkumetrowymi skokami. Przez zieleń przemyka coś szybkiego niczym atakujący tygrys. Ma niezwykle wąską czaszkę. Tak jak matka. Centymetr po centymetrze. Sztuczne słońce jest już po drugiej stronie jeziora i zaczyna świecić nam prosto w oczy. Czuję na ramieniu dłoń Kaya.Oooooiiiiiii! Dzieciak w sekundę zapada w wysoką trawę. Wpatrujemy się w napięciu w ścianę dżungli. gdy jej matka wydaje świdrujący zew: . Kompresory rozpoczęły odtwarzanie przedwieczornej bryzy. Przenika mnie dreszcz. Wytężam wzrok.Jej głos ma dziwny podźwięk. przyciska do ust dłonie. Zamieramy bez jednego ruchu. Klęcząc na kolanach.Wołaj małą . . Widzę ją teraz wyraźnie. tylko prostuje uda. Jej ogromne oczy badają uważnie każdy szczegół naszego wyglądu. Czuję się. że Kay zaciska dłoń na rękojeści noża. Rośliny uginają się pod naciskiem lekkiego wietrzyku.Atttara! Atttara! Newedere haseraa rrriiiiiiiiii! . Przypomina mi się potwór z tamtego upiornego koszmaru. Wygląda jak dziecko z płaskorzeźby przedstawiającej rodzinę Echnatona. Po chwili przyczajona jak łasica dziewczynka prostuje ciało. Przypominają szpony strzygi lub chwytne stopy nietoperza. długie na dwadzieścia centymetrów. obserwując poruszające się łodygi. Jestem oszołomiony. jakbym brał udział w spotkaniu pierwszego stopnia. Wanda wydaje jeszcze kilka razy przerażający pisk. Wanda nie wstaje. . Maść zaczyna w nich zastygać.Co o tym sądzisz? . proszę nie odsyłać mnie na wahadłowiec. rozgryzając już jakiś kolejny problem. jesteśmy dla niej bandą szympansów lub monstrami z głębi wielkiej bazy. .Kapitanie. dając z miejsca kilkumetrowego susa. o postrzępionych brzegach. ratttaaaa Geaa! . Zakładam swój pas i bluzę. na Księżycu . tępią szczury w biosferze odpowiada.pocieszam go. Rany na jego ramieniu wyglądają bardzo groźnie. . Przez cały policzek Polaka biegną trzy krwawe bruzdy. przyzywa gestem dłoni kapitana.Chlasnęła mnie. kiedy wracamy do grupy. Czapiński. bez kropli krwi w twarzy. wiążąc tkankę. zostajesz z nami.O nich? Myślę. . ale kapitan zdążył uderzyć . . . Kay wolno macha dłonią w stronę dziecka. nie będę przeszkadzał. będziesz miał pogrzeb kosmonauty ze wszystkimi honorami. . Ślad po szponach Wandy jest zapaćkany maścią. Kay oddycha z ulgą. Prawdziwe ślady uwielbienia noszę zawsze na plecach . obie jeszcze przez chwilę patrzą na nas i nagle znikają bezszelestnie w zieleni.To tylko parafka.Pytam.Woła w mieszanym języku matka. Obejmuje Geę ramieniem. Teraz mogę obejrzeć twarz Czapińskiego. Każda chce zostawić na twojej paskudnej gębie swój podpis . .odpowiada.Nie bój się. przysięgam . Kay układa mu pod głową swój mały chlebak. Bruno nie trzyma się tak hardo. Są głębokie. zanim się spostrzegłem. Blady. że to była rozsądna decyzja.obiecuje z powagą. Kładzie pod łodygą kwiatu swoje ślubne zdjęcie z Iwicz oraz mały srebrny gwizdek na łańcuszku. mogą się jednak goić bardzo długo. robi jednak paskudne wrażenie.Podobasz się senioritom. panie pierwszy. Polak nie potrzebuje jednak laurek. mrugając porozumiewawczo. Jeszcze skok i już jest przy dziecku.prosi z trudem. Tu. Nass leży już wygodnie na bambusowych noszach.nowa gałąź ewolucji.Widziała was. Nie możemy pozbawić dziewczyn ich narzędzia pracy poleca naszej eskorcie. Kay bierze go za rękę. A jeżeli umrzesz. . Są pożyteczne.Zostawcie im jeden dziryt. Nie chcę tam wracać. Celowała w krtań. Raporty z ewakuacji to jeden bajzel. Czapiński dzielnie macha swoją włócznią. jakimi weszliśmy do królestwa dzikiej Wandy. który obiecywał nam rozkosz spokoju. pieprzona suka . . zrzucam bagaże.Już niedaleko . niosąc rannych kolegów. Oglądam uważnie jej dziwnie wykręconą szyję.Masz jakiś pomysł? . Dzika. Pod ścianą tunelu leży szara mumia człowieka.Emma Whiter . czeka niemiła niespodzianka. Po kilkudziesięciu metrach droga się rozgałęzia. Ciało kobiety o krótkich włosach zapadło się. na której nasze położenie pokazuje przesuwająca się powoli strzałka. Po chwili dostrzegam tam coś jeszcze. Podchodzę do Kaya. Prawie nie widać mnie teraz spod góry bagaży.czytam na głos. To tylko kilkaset metrów. Spod kresek warg bielą się wyszczerzone zęby. Zakładamy gogle i bierzemy kąpiel w odkażającej fioletowoniebieskiej błyskawicy. Biorę jego torbę ze skafandrem. . Zostawiamy tu wsiąkającą w piasek krew. na której migocze jeszcze zielona mikrodioda ostatniej aktualizacji.Nie podchodzić! . jeżeli będą chciały spróbować. że nie docierają tutaj te szczury. jak smakujemy. nie dając sobie nawet chwili na odpoczynek. Wykazują zaginięcie od dwudziestu jeden do czterdziestu siedmiu osób. ciężar wgniótłby mnie w grunt po pas. skóra jest szara jak papier pakowy. jestem trochę zaskoczony. Chłopcy są wściekli na wieczorny upał i na tnące muszki. Trup jest wysuszony na wiór przez suche powietrze. Po drugie. na której srebrzy się łańcuszek jakiegoś wisiorka.babę w rękę. dając upust złości. Ma na sobie zetlały kombinezon obsługi technicznej z plakietką. Nic jej nie zeżarło. Szczury. Dalej jest korytarz o znanej nam monotonnej konstrukcji. Gdyby to była Ziemia. Tajne podają ponad sto dwadzieścia. W następnym korytarzu mamy niespodziewany przystanek. Opuszczamy zakątek. Przedzieramy się przez dżunglę. Stajemy w końcu przed drzwiami takimi samymi.uspokaja nas kapitan. który już klęczy przy zwłokach.sapie. Kay wystukuje kod. wyrąbując przejście. Powietrze znów staje się nieznośnie suche. . Zatrzymujemy się. Schodzimy z pagórka. Kapitan zbiera myśli. Kay co chwila sprawdza trasę na elektronicznej mapie. . .Pytam Kaya.Cieszę się. które się pojawiły. ale do wyjścia z gigantycznej cieplarni docieramy dopiero przed zachodem sztucznego słońca. Przyspieszamy kroku. a to dopiero pierwszy trup i . Ludzie z bronią Wandy obstawiają boki. Pochylam się nad ciałem. Procedura jest taka sama jak poprzednio.Woła do reszty kapitan. piskliwy jęk. Jest trochę puszek z napojami. nakazując równy podział. że źródłem dźwięku jest porzucony robot dostawczy. czy nie przeżyła większa liczba tych Robinsonów i czy któryś z nich nie dobrał się do statku .mówi. dołem może odbywać się normalny ruch kołowy i pieszy. w których lata temu wystygła ostatnia kawa. Wagoniki poruszają się w górnej części korytarza. Te w kartonowych pudełkach zwietrzały już dawno. Kay wyłącza niezmordowany mechanizm. Koła wagonika zamocowane są na krótkich wysięgnikach przymocowanych do boków kadłuba. Jego ramię od lat tłucze bezmyślnie w ścianę tunelu. które mogą się jeszcze nadawać do picia. Dalej jest mała poczekalnia z rzędami plastikowych krzeseł oraz zakurzonymi automatami.Zauważyłeś coś jeszcze? . stukot butów budzi dziwne echa w zakamarkach korytarzy. rozlega się łoskot jadącego wagonika. Nass jęczy coraz głośniej i jego stan się pogarsza. Nasza grupa bojowa mocniej ściska swoją broń.Towar przeterminowany. Chłopcy niechętnie dzielą się łupem. Całe mieszczą się w prowadnicy. W tunelu. Napój palantów uzupełniony spirytusem w niczym nie ustępuje piwu strong. Są zawiedzeni. Martwię się jednak. Marsz! . Szyny wagonika umieszczone są w niszach ścian. bo nie ma tam papierosów i drinków. Noszowi kładą pod ścianą naszych rannych. w tym najcenniejszymi pojemnikami z piwem bezalkoholowym.Pytam dalej. Kay tymczasem znika za drzwiami dyżurki księżycowego metra. nie ma tu nic ciekawego. co zapewnia pełną stabilność i bezpieczeństwo. Może pokłóciła się z naszą słodką Wandą o jakiś wyjątkowo soczysty melon? Nie mamy dowodu i nie mam zamiaru pisać żadnych raportów. gdy z jednej z przecznic dobiega wysoki. przesuwając butem zwłoki Emmy Whiter. Bez dalszych przygód docieramy do wielkich wrót. Wleczemy nasze graty na sam peron. Oglądam konstrukcję metra.Tak. . Zaczynamy czuć się jak bohaterowie horroru. Kapitan otwiera je kartą i przechodzimy przez zamkniętą śluzę awaryjną do węższej części korytarza. mają kształt odwróconego poziomo dużego „T”. z jakim łączy się peron. . rany na krtani. uwalniamy się też od bagaży. Czapiński i jego wierny uczeń Wicke od razu meldują się za barem. .stwierdza lakonicznie. wyjąc od czasu do czasu wytartymi łożyskami. . pozwalając mu w końcu spocząć na wieki.Wydaje rozkaz. Jest tu także kilka ekranów kablowej wizji i mały barek. To tylko stary trup. Dopada ich kwatermistrz Ciastek.bardzo mnie to niepokoi . Okazuje się jednak. prostując plecy. lekkie teraz jak strzęp nieaktualnej gazety. Najwyższy czas. twierdzi Czapiński. Kay zarządza postój. że Czapiński z Gerdem zajęci są swoimi torbami. Wicke chrząka gniewnie. widziany od zewnątrz. Pewnie nie spał ze strachu całą noc. Czapiński wzdycha. .Kay wyraźnie . czuję się jak w kabinie nisko lecącego samolotu. Za oknami znikają kolejne odgałęzienia tunelu. . .oświadcza stanowczo.pyta Czapiński. Otwiera bezszelestnie rozsuwane drzwi.nie zna litości Czapiński. Ivo Tarkowski” .Biedny dupek. Rząd zadbał w pierwszej kolejności o zniszczenie centrum zarządzania i archiwum teleskopu. Podobno tak. . . były niesłychane . Podobno zauważono także za Wielkim Nic skraj materii gazowej innego. siadając.“Zgubiłem teczkę z ważnymi dokumentami. Ale w miejscu po centrum komputerowym znajdziesz tylko wielki krater. . chciałbym rzucić na niego okiem. to przez takie strachliwe łajzy teraz tak wyglądamy . można tym dojechać do teleskopu? Gdyby było trochę czasu.Gnojek. a dopiero potem powiedzieć o tej pieprzonej teczce .Mare Australis. Kapitan otwiera konsolę ręcznego sterowania wagonu. a rano szefica wylała go z roboty martwi się Węgier Attila Janish.Powinien najpierw kopnąć babę w tyłek i dać jej przyzwoicie po pysku. Kiedy wchodzimy w łuk i wagonik przechyla się lekko.czyta na głos Pevec.Muszę cię rozczarować.Słyszałem. Wymordowaniu wszystkich kobiet-szefów i ostatecznemu wysadzeniu całego biurowca w powietrze zapobiega wejście Kaya. Staję obok Kaya przy przedniej szybie wagonu. Ładujemy się do wnętrza. Jesteśmy jedynymi i pewnie ostatnimi pasażerami metra. Żeby nikogo więcej nie ciągnęło w kosmos. gdzie popadnie. że było z niego widać kraniec wszechświata. . . Po chwili mijamy pasaż handlowy. bo ten widok mógłby wywołać u nich atak apopleksji. W niektórych witrynach pali się jeszcze światło. Chciałbym splunąć z jego krawędzi. Dobrze. Zamyka drzwi i ruszamy.Nadjeżdża pomalowany na żółto wagon. otwierając puszkę bezalkoholowego. . Komórki zbiorcze zwierciadła o powierzchni czterech hektarów pozostały nienaruszone. Kay nie odwraca się do niego. nie musimy się więc przejmować porządkiem. Ściany wagonu obwieszone są reklamami oraz ogłoszeniami pracowników bazy.Kapitanie. Pochłania go całkowicie widok tunelu. Wszystkich życzliwych błagam o zwrot. Kilka razy dostaliśmy z niego zdjęcia. chcąc powiedzieć coś jeszcze.skarży się Polak. Tam. że wagon spada w czeluść.Nie wytrzymuje kapitan.wzdycha z nostalgią. częściowo schłodzony. stare czasy . to rozkaz. do której jedziemy. Nie boję się szybkiej jazdy. . że mają dobre serca i trudno o lepszych pielęgniarzy. jak wiecie.A temu co się napięło? . gdyby nie ci na noszach. zobaczyłbyś efekt „muchy na szybie”. Trzeba przyznać. wrzeszcząc wniebogłosy. a czy Ciastek może mi wydać drugą puszkę piwa? Chmiel łagodzi napięcie mięśni twarzy. Kay wystukuje coś na małej konsoli umieszczonej na ścianie. dostarczają nieograniczonych ilości energii. ale mały promień Księżyca wywołuje wrażenie. kiedy byłem tu pierwszy raz. Razem z resztą żółtodziobów jechałem. . korzystając z zamyślenia kapitana. Chłopcy. jak robili te tunele? . Przy tym brzeg tarczy topił ściany tunelu. Dobre. wieczne światła tunelu zlewają się w jeden świetlisty krąg. a w bazie. Jest to tarcza z otworami jak sitko starych maszynek do mięsa. Mamy nowoczesne medykamenty. Załatwili mnie tak. majaczy przez sen. . Ogniwa słoneczne. .Cholera. jest automat chirurgiczny. . Tarcza rozgrzewała się na czole do trzech tysięcy stopni. Siadam na krześle. ładowany był na wagoniki z porcelitu i wywożony. wzdychając z zachwytu. Rannego nie odstępują Sacha i Rosa. Boli mnie jak cholera . Są pytania? Chłopaki przez chwilę markują fascynację Żelazkiem. Odpowiada mu martwa cisza.W odbiciu jego twarzy w szybie dostrzegam jednak dawno nie widziany uśmiech.A Gerdowi? . Macie słuchać. Patrzę na Nassa. Można było w ten sposób dojechać do wnętrza księżyca.Pewnie chcecie się dowiedzieć.skupia się. Jego papierowo blade czoło pokrywa perlisty pot. produkują tymczasem lek na napięte mięśnie twarzy Czapińskiego. . Na długiej prostej wagonik przyspiesza.Kapitanie. Topiła skałę jak masło.Może . Wśród nas nie ma lekarza. Norweg dostał środki uspokajające.Pyta kapitan. przyklejony do tylnej ściany wagonu. Robili je Żelazkiem. zapewniając mu szczelność. . a stopiony materiał wypływał otworami do tyłu.zgadza się Kay. z czego wszyscy po cichu są zadowoleni.I tak wam powiem. To musi wystarczyć. Wicke także ma już drugą puszkę piwa. Jeszcze lepszy jest podobno na „Hekate”. Nikt nam nie zawraca głowy idiotycznymi . Dolewają do nich spirytusu i raczą się. Wygląda to na początek kryzysu. . Wyciągamy bagaże oraz rannych na obszerny peron.Nie bądź cymbał. .sapie Gerd. zacny pierdoło . ręcznie szytej skórzanej tapicerce.mówi. że wszystko jest sprawne. że jedna taka kanapa kosztowała dziesięć tysięcy euro. zostało zakupione z funduszy na eksplorację Układu Słonecznego. Schodzimy po schodach do wielkiego holu. Kay na chwilę odrywa wzrok od komputera. Wjeżdżamy na coś. oczywiście. Słyszałem. Siada na jednej z zakurzonych kanap i rozwija go na kolanie. Lepiej trzymać się od tych zakłamanych szamanów z daleka. Cała dyżurka wyłożona jest mahoniem oraz czarnym dębem. . Stąpamy po puszystych dywanach. patrząc w zdumieniu na stylowe staroświeckie meble. wypowiadanymi z przemądrzałą. . jednej z dwudziestu trzech pokazowych stacji. witam w „Pałacu Skurwysynów”. Zresztą i tak większość z nas pewnie zginie. Wszystko. . Zamówili nawet specjalny wahadłowiec. Fałszywe okna donikąd zdobią witraże. sprawdzając jakieś dane.Posadzili ich? .Jesteś w błędzie . aż huczało .Możesz posadzić swój tyłek na prawdziwej. Wygląda na to. że nawet Nass wolałby sam wyjąć sobie z pleców grot.stwierdza Kay. . Zbudowany oczywiście w zakładach jednego z sitwy. Jego środek zajmuje wyschnięta dawno fontanna. Jestem pewien. . Żeby zwiększyć koszta.odpowiada i wraca do pracy. Kapitan szybko zwija z powrotem komputer. Wagonik zwalnia.zaleceniami. .Ciebie posadzili.Dziwi się prostoduszny Ciastek.wyraża swój podziw Czapiński. . co przypomina węzeł kolejowy. Kay wyciąga swój podręczny komputer. Wnętrze przypomina secesyjny pałac fabrykanta.Fiiiiuuuuu. Chłopcy są pod silnym wrażeniem. ozdobionego świetnymi reprodukcjami mistrzów dziewiętnastowiecznego malarstwa. niż oddać się w ręce łapiducha. fiuuuuuu . co tu widzicie. Patrzy na Fina.Ale podroby .Po co to tak? .Pyta Kakka. Zatrzymujemy się i Kay otwiera wszystkie drzwi. Wszystko jest z autentycznego szlachetnego drewna. na dnie której leżą pokryte pyłem monety. Kradli tu. Możemy to zrobić bez trucia o higienicznym trybie życia oraz śmiertelnych niebezpieczeństwach zaparć. Grube ryby z Zarządu nieźle tu się obłowiły. a z sufitu zwieszają się kryształowe żyrandole. władczą miną. Panowie. żeby dostarczyć z Ziemi ten cały szmelc. Uradowani dymkiem ludzie zaczynają szukać plusów naszego położenia. opiera się plecami o ścianę. a kręci się tylko oś z windą . Polecam ludziom. Pojedziemy na raty. Może pomieścić dwadzieścia osób. Zdejmujemy nasze ciężkie pasy i zapalamy po papierosie. Ja zostaję z resztą grupy. na co stać robota chirurgicznego. Mathias bierze głęboki oddech. Już nie mam siły rzygać. koncentrując wzrok na luku windy.Chodźmy. Jego wnętrze wypełnia wirujący walec mieszkalny. Nass i Hugo razem z resztą pokancerowanych zaraz przekonają się. Obszerna okrągła winda wbudowana jest w osi walca. .popędza nas.. ale bez takiej góry bagaży. natomiast podłoga i ściany kręcą się niczym karuzela. tak jest lepiej. Zbliżamy się do pomieszczenia u podstawy walca.stwierdza po chwili. nie wyczuwam żadnych drgań podłogi. . Po pracy ciała członków personelu bazy mogły przypomnieć sobie. Wyobraź sobie. widzieliście. Znajdujemy się pod podstawą wielkiego księżycowego krateru. .Masz złe podejście. W pokojach. jak leciały te rzygi! Mamy prawie ziemskie ciążenie. dalej od osi będzie normalne . . Zamarły od lat walec mieszkalny rusza nagle. . Nie wspominając już o rannych na noszach.O rany.Wszystko się kręci albo samo fruwa. Podłogi pokoi znajdują się na bocznej ścianie.Rzeczywiście. Wyważenie bloku jest idealne. technolog z Fryzji. Beczkowaty budynek osadzony jest na osi przymocowanej do skały. Uspokojony przełyka kilka razy ślinę i w sekundę później rzuca na kojąco zieloną wykładzinę podłogi soczystego pawia.cieszy się Pevec. Pomieszczenia mieszkalne usytuowane są w bloku niczym ćwiartki tortu obracającego się na wystawie cukiernika. Kolumna windy stoi jak wmurowana. panie pierwszy . ranni nie mogą czekać . W pierwszej grupie z rannymi oraz noszowymi jedzie Kay i Peter. . Dzięki sile odśrodkowej w pomieszczeniach panuje ziemska grawitacja i to jest najważniejsze.odkrywa Janish. ile naprawdę ważą. by nie gapili się na wirujący słup i odwrócili się twarzami do ściany. Mathias Mertes.Tu można dociągnąć do setki i cieszyć się cały czas lekkim życiem . Jej górna część tkwi w łożysku przęsła spinającego zręby krateru. że podłoga stoi w miejscu.próbuję mu pomóc. kiedy stojąc na korytarzu. będące włazem umieszczonym na suficie pokoju. gdzie panuje największe ciążenie. niewygodnymi schodami. Rozmowę przerywa pojawienie się windy. wszyscy dotknięci nieuleczalnym alkoholizmem. Do jutra czas wolny. Gasimy niedopałki w paczce po papierosach. Trzeba się przypiąć. proszę opisać znalezisko.ostrzega Kay.Zaraz zajmiecie swoje pokoje. Jest w nim nawet okno. Jeżeli ktoś ma problem z błędnikiem. Na tych schodach panuje ziemskie ciążenie. Przestrzeń pomiędzy pomieszczeniami mieszkalnymi. będącą podłogą. odbijając się od poręczy schodów. . Ranni są w ambulatorium. Kay pomaga nam załadować rzeczy do kabiny. a osią walca zajmują pomieszczenia techniczne. że musimy stać w rozkroku. który nie ma chyba miłych rodzinnych wspomnień. Brak odpływu śluzu w nieważkości lub słabej . co może nam się przydać. skąd rozchodzą się promieniście prowadzące do pokoi korytarze. To przedziwny widok. zaglądając do środka. skrajnej części znajduje się kolisty korytarz. Gdzieś w połowie wysokości Węgier wydaje radosny okrzyk.dodaje Wicke. Siła odśrodkowa pcha nas na ścianę niczym silny wiatr. to przy drzwiach jest linka bezpieczeństwa. I spadają na podłogę! To odkrycie naprawdę nas cieszy. W najdalszej. Do pokoju schodzi się krętymi.. prostokątny i urządzony zupełnie normalnie. nogami do wejścia wchodzą na schody.Koledzy! Od kurzu z nosa kapią mi prawdziwe smarki. Do tej pory dyżurować będą przy nim Sacha i Rosa wyjaśnia kapitan. Takich wypadków było sporo. Jesteśmy mniej więcej w połowie wysokości walca. a ja odpocząć. Jeżeli ktoś znajdzie coś. . Ja sam po paru głębszych często z niej korzystałem . Grawitacja jest tak silna. Ten pokój zajmują Atilla i Pevec. Musicie się trochę przyzwyczaić do tego wszystkiego. Wyciągamy szyje. na przeciwległą ścianę. Można z nich spaść i wybić sobie zęby albo połamać gnaty.Uwaga. Listę dyżurów także ustalimy rano. Następnie sami niezgrabnie. Winda wspina się bezszelestnie na poziom trzydziesty. Stąd prowadzą drzwi do poszczególnych pokoi. Kay otwiera najbliższe drzwi. Pokój jest duży.I jak baba zaczyna skrzeczeć. a te spadają. wrzucają do wnętrza swoje rzeczy. Jego podłoga znajduje się na bocznej ścianie. można ją posłać na orbitę . W bazie możecie buszować do woli. . biegnący po obwodowej walca. Wysiadamy w okrągłej sali. Nass zostanie tam na pewno. Wstaję i na ołowianych nogach podchodzę do czarnego okna. Siada na sąsiednim łóżku. W kabinie z prysznicem woda leci z góry. gdy czerń zmienia się w zieleń porośniętej lasem wielkiej góry. rozglądając się po pokoju. Peter śpi jak zabity. Na razie pozostawiam widok na zaczarowany wodospad. Są tu chyba wszystkie ziemskie krajobrazy. Spacerują maleńkie ludzkie postacie.Czuję się. którego malownicza gęba pojawia się nagle na naszym suficie. brudne ubranie. Ogarnia mnie zachwyt dla własnej wagi.prosi. Wracam do łóżka owinięty ręcznikiem. A w przerwach pomiędzy tercjami dają balet sześciu zupełnie gołych panienek na . że minęły tygodnie. Atmosfera w pokoju zmienia się natychmiast. sapiąc.Jesteśmy na wycieczce w Alpach . czy przez to okno można wyskoczyć wprost na zbity pysk . a on sam. Polak zawiadamia wszystkich z entuzjazmem. Sprawdź. złazi niezdarnie po schodach. jesteśmy na zasranym Księżycu i mamy ciężko przerąbane.stwierdza. Niczym na poczciwej Ziemi. Nie zwracam uwagi na jego zrzędzenie. Ciężko padam na łóżko. . Wydaje mi się.mówię do przyjaciela. kipiący białą grzywą spienionej kaskady. Nie mogę powstrzymać ciekawości. Na malowniczym rynku pnie się w górę kościelna dzwonnica. Zdejmuję przepocone. podrażnione spojówki. Nie budzi go nawet wrzask Czapińskiego. W powietrzu unosi się wilgotna bryza ze zmielonej upadkiem wody. jak błyskawicznie człowiek potrafi dostosować się do nowych warunków. że na kanale czternastym jest odtwarzana transmisja z meczu hokejowego. Schodzę po szalonych schodach z bagażem ciągnącym mnie w dół jak kotwica. Po jakimś czasie na podłodze lądują graty Petera. Płyną nad nią białe obłoki. Naciskam strzałkę przewijania.grawitacji to prawdziwy horror. W oddali dostrzegam panoramę miasteczka z pokrytymi czerwonymi dachówkami domkami. Cofam się odruchowo. oglądając kolejne obrazki. czując. jakbym ukrył w spodniach tonę cegieł . Zajmuję pokój dla siebie i Petera. .Hubercie. To niesamowite. Od kilku dni wszyscy mamy wiecznie zapchane nosy i załzawione. Przez uchylony lufcik na szczycie okna wpada do pokoju pachnące szpilkowym lasem ożywcze powietrze. nawet kilka dni w nieważkości osłabia mięśnie niczym miesiąc leżenia w gipsie. Drżą mi kolana. a uliczkami jeżdżą miniaturowe samochodziki. jak się ugina. Całkiem tu znośnie. . to właśnie chciałem poprosić cię o jedną parę. walcz. chłopie. ciągle miotasz się po kiblach. Właśnie przewrócił nocny stolik z lampą i jakimiś duperelami. . Miałem koszmar. ta podróż wiele mnie kosztowała. Pytam ostatni raz. Biorę kawę. trzymając w łapach dwa kubki z pachnącą kawą. piję gorący płyn. że pęka mi pęcherz. . śmierdzielu. Raz dopadli mnie nawet pod wielkim baobabem. którą zestrzeliłem Wandę. .Może masz rację? Tak.oznajmia zaspanym głosem.zdumiewa mnie elegancką ripostą.Masz stary. Nic a nic nie obchodzą mnie te nieszczęsne zmarznięte biedactwa. Jest siódma trzydzieści . że jest elfem . Stoi niczym kupa nieszczęścia. jacyś ludzie łapią mnie od tyłu pod łokcie i skuwają ręce kajdankami. to ci oddam. . ale ile razy wpadam do jakiegoś szaletu i chcę rozpiąć rozporek.Peter. nie otwierając oczu.Wolałbym robić interes z glonami w naszym obozowym basenie .mówię. .ostrzegam pomiędzy łykami. Możesz w tym być . co ma z nimi zrobić.radzę mu z przekonaniem.Zrobiłem kawę ze skondensowanym mlekiem. Ze snu wyrywa mnie jakiś rumor. . . Nie wie teraz. Ale wchodzę w świetny interes z Kakką. Biegam jak szalony. Zawsze to jakaś jakość w porównaniu z pewnym szajbusem.Z Kakką? Peter. Nawet dwie pary. przystępuje do ataku: . Otwieram pancerne powieki. Staraj się zaakceptować swoje potrzeby fizjologiczne. Po kąpieli jestem półprzytomny. stawia więc oba na krześle obok mojego ubrania.Przez ten twój widok na szumiący wodospad o mało nie zmoczyłem gaci. To Peter w slipkach i bluzie od dresu pęta się po pokoju. .Nic nie wiesz o tej spółce. Zrób coś z tym. szukając w torbie bielizny. któremu wydaje się. Upierz swoje piekielne skarpetki albo zmień pokój . Wchodzisz? .wyciąga rękę na zgodę. Jak zarobię. by ściągnąć Peterowi buty. jak nie wiem. Afrykańczyk mruczy coś pod nosem o czarnej niewdzięczności. głęboki uraz. Rozmawiaj z nimi . pogadam kiedyś z sikami. Fin nie potrafiłby sprzedać za pół ceny sztaby złota. Męczyłem się. ucz się robić pończochy na drutach. i padam na łóżko. Zrozum. Poprzez zapach kawy czuję coś jeszcze. Dotknięty uwagą.Co do skarpetek. Mam jeszcze tyle tylko siły. Zasypiam natychmiast. Już wniosłem aport w postaci piersiówki.łyżwach. . cały czas gorączkuje. Wchodzę po wariackich schodach do drzwi na suficie. jaki wzbudza w nim jakaś idiotyczna maszynka. Szybkowar. tam potrafią sprawdzić tylko stan wszawicy i zrobić lewatywę. Ma na głowie szpital oraz całą resztę. Tylko.Mam szesnaście puszek z parówkami. Zamieniam z Peterem kilka zdań.odpowiadam. Prom jeszcze nie odleciał. zastanawiając się nad powodem entuzjazmu. że za tydzień będzie dobrze. Z Torstenem. . Czapiński jest w swoim żywiole.mówi w drodze do windy.Się wie.Możecie coś upolować. myślę. gdzie jest elektryczny wózek z nowymi bateriami . gotowy za kwadrans. A jeżeli tak. Dowodzenie przejmuje Peter. . Poza tym wątpię. Przekaż mu to rozkazuje. sprawdźcie to jezioro: przydałyby się świeże ryby. ale po robocie. . Arno już wie. piję herbatę i idę na górę.uspokaja go poharatany Polak. a rano rozmawiałem z kapitanem. Podbiega do mnie. Jak zwykle prym wiedzie Czapiński. Właśnie. kapitanie. Zjawia się także kapitan. kody oraz mapę. elegancja-francja. meldując podnieconym głosem: . Jem szybko bułki z jakąś pastą. .Czapiński. do cholery. . Kay spogląda teraz na mnie.Ostrzega Kay. Kay wraca właśnie z bloku medycznego.Pyta z nadzieją. Ceszek. Ale byłbym zdrajcą. A może jeszcze jakiegoś szczurka na obiad? . czy wytrzymałby przeciążenia w takim stanie. nie będzie nas przez kilka godzin. . Dam wam kartę do metra. Zabierz coś do jedzenia.Stopa marynarza przypomina arbuz. panie kapitanie! Weźmiemy najlepsze. mikser i nową maszynkę do mielenia mięsa. Hubert. Odwraca się na pięcie i biegnie szukać ochotników. Chłopcy wypoczęli i rozpiera ich teraz energia. Cmok w pazurki i chodu . Źle jest z Nassem.Zrobi się. nie zadzierać z babami! Rozumiesz?! . . działaj dalej . Pojedziecie do biosfery po warzywa i owoce na mrożonki.komenderuje Kay. Jak sam wiesz.Świetnie. weź trzech ludzi z bronią. to czy miałoby to jakiś sens. gdybym odesłał go na Ziemię. Na korytarzu wre już poranne życie.Bądź.Rzucam mu paczkę z parą skarpetek i ubieram się. w każdej po dziesięć sztuk. Albo spróbować transplantacji . po co tu przyszliśmy.odpowiadam drżącym z emocji głosem. zastawionej metalowymi regałami hali. . Przy wyprostowaniu kierownicy chowa się w korpusie. . ścierając rękawem pył z kasku. że Kay siada na motor bez ochraniacza. Były w nich tylko materiały budowlane zawiadamia Kay.Pyta rozpromieniony Kay. Na końcu każdej z nich znajduje się poziomy owalny uchwyt z wyżłobieniami na palce i baterią przełączników. na którym leżę. przyspieszając kroku. Dalej są dwie profilowane rynny obejmujące przedramiona. Widzę. Lecz przy wychyleniu kierownicy dolna jego część. pozostaje nieruchoma. Zakładam ciężkie jak nieszczęście cholerstwo i przecieram swój hełm. zobaczysz .Złaź. Damy ognia na dzikiej planecie .Zjeżdżamy na najniższy poziom. Reszta jest w porządku. Mają głębokie. .W tych pudłach nic nie znajdziemy.Wygląda całkiem nieźle . prawie zakryte ochraniaczami koła.No i jak. . tylko gdzieniegdzie stoją na półkach szare kontenery. działając jak balans. zabierzemy trzy. inaczej może cię zdmuchnąć z siedzenia.Pokazuje zawieszony na ścianie pancerz. sięgające do połowy ciała obudowy oraz pełne. Na końcu zakurzonego. Musimy zamontować baterie. Wchodzimy do wielkiej. Pod ścianą stoi rząd czarnych jak smoła motocykli. . . Większość z nich jest pusta.rezonuje Kay. . Montujemy w lukach nad silnikiem po dwa masywne żółte cylindry. Część garbu.cieszy się jak dziecko. Teraz rozumiem. Siadam na maszynę.Nie dwie. Opieram brodę na miękkiej obejmie i lekko skręcam kierownicę.Teraz załóż to.Może zabierzemy te dwie sztuki na statek. spełniając funkcję bezwładnościowego żyra. Układ zapewnia nadzwyczajną stateczność. Nie widzę opon. odlana z ciężkiego metalu. Bestie są wykonane z jednej metalowo-porcelitowej bryły. wychyla się w kierunku przeciwnym do skrętu. Nie mogłem wytrzymać i przyjechałem tu w nocy . . Idziemy dalej. Oglądam z bliska monitor wskaźników i kierownicę. Za siedzeniem zaczyna się garb będący oparciem dla całej klatki piersiowej. Luna-Harley? .mówi Kay. kładąc się na oparciu za sferyczną owiewką. głęboko do płaszcza satelity. . Będziesz w szoku. które są ich integralną częścią. Mogą się przydać .A jutro porajdujemy po starym Księżycu. słabo oświetlonego korytarza znajduje się metalowa dwuskrzydłowa brama z napisem: „Magazyn Z XIV”. . sprawdzałem.wpadam na pomysł. co ułatwia wyjście z przechyłu. Bariera strachu pęka z hukiem. że widzę Kaya jak w dzień. Korytarz nad moją głową kręci się jak płonący walec. że sfera zamyka się wokoło mnie. Przywieram do motocykla. Widzę wszystko jak przez przyciemnioną szybę. Z tyłu jego motocykla błyska wiązka światła łącząca nasze pojazdy. Silnik strzela wysokim wizgotem. Pędzimy niczym czarne fotony we wnętrzu światłowodu. Hubert. Mam plecy mokre od potu. widząc. Na szczęście motor automatycznie wysuwa podpory.A ty? . złap za kierownicę i nic nie rób. bolą mnie ścięgna dłoni. czy wszystko jest w porządku. Mój pas wraz z ochraniaczem ważą chyba z tonę. Przez pierwsze sekundy nie widzę tunelu.odpowiada.Załóż hełm. Tunel jest oświetlony świecącymi pasami folii. Nagle z szumem zaczyna działać mój silnik i rozbłyskuje ekran przyrządów. raz z prawej. ściskając kierownicę. Na szczęście Kay zwalnia. Zaciskam powieki. rejestrując manewry.Pytam.. a motor wyrywa do przodu. trzymając się kurczowo kierownicy. Rozjaśniam obraz tak. upewniając się. kiedy wchodzimy w łuk raz z lewej. a reszty ciała nie czuję. Otwieram powieki i poddaję się pędowi. Inaczej zwaliłbym się na bok jak bezwładna. . . Kay rusza. poprowadzisz sam.Teraz połóż się na poduszce. Wydaję mimowolnie krzyk. a tunel przestaje być neonem oglądanym od środka. Zatrzymuje się kilka metrów z przodu. wymija mnie. i zintegruj go z motorem . Dam sobie radę . Zatrzymujemy się. który wygląda jak rura wielkomiejskiego burzowca. Jesteś na pierwszej lekcji. wytaczając potwora z magazynu. Rozchylam je bojaźliwie. Motor na Ziemi ważyłby ze dwie. Dotykam regulatora. Przed moim wzrokiem przesuwają się kolumny danych.Dwa razy pod rząd wygrałem Puchar Księżyca. .poleca Kay. światło znów rozpada się na poszczególne punkty. przyrządów ani w ogóle niczego. których nie wytrzymałby żaden samolot myśliwski. Wnętrze kasku rozświetla delikatna poświata diod kontrolnych. nieczuła kłoda. nie można bardziej się bać.Regulator filtru masz pod lewym kciukiem . Przez szpary utrzymywane w nerwowym skurczu widzę wnętrze rury białej od oślepiającego światła. Daję znak głową.słyszę w hełmie głos. Moja maszyna będzie prowadzić twoją zintegrowanym systemem kierowania. Zakładam matowy kask z nieprzezroczystym przodem. . Kay otwiera bramę prowadzącą do okrągłego tunelu. Czuję to. Mały sztuczny horyzont wiruje niczym śmigło wentylatora. Kay odwraca się. Jak się oswoisz. . co jest w tej rupieciarni.Super . To tylko zabawa. twardzielu.Chodźmy sprawdzić. ściąga kask. Jak było? . Piętrzą się . Podchodzimy do bramy z drucianej siatki. Przez chwilę szukamy gniazda przełączników. którym przyjechaliśmy. mikro i makro cybernieszczęśników.Wiem. Kay śmieje się głośno i szczerze. Nie jestem żółtodziobem. Zagłębiamy się w ulicę niebotycznych. Schodzę z motoru na drewnianych nogach. procesorów. dziesięciometrowych regałów. Kay nożem podważa jej drzwiczki i przekręca kontakt. wódy oraz ewentualnie wina . Ekranów.Pytam.Wariat. filtrów do gazów i wody.Zależy dla kogo. który jest moim dowódcą. zalewając ją blaskiem niczym teatralną scenę. Zdejmuję hełm i przecieram mokre od potu czoło.zadaje pytanie i sam na nie odpowiada. Karmiła się nimi i rodziła coraz to nowe zastępy krzemowych abstrakcji.odpowiadam zgodnie z prawdą. A teraz szczerze. . Mogłeś sobie darować . Znajdujemy w końcu skrzynkę na ścianie. Kay kładzie swój hełm na siedzeniu motocykla. W ogromnej hali panuje półmrok. Na halę spada z sufitu światło silnych reflektorów. Kay otwiera staroświecki zamek szyfrowy. Hubert. Za tydzień sam będziesz bez problemów robił lepsze sztuczki. . małych kompresorów. poprawiając swoje srebrne włosy zebrane w długi kucyk. .Czego szukamy? . kretynie. jak lądujesz przeciążonym transportowcem w czasie monsunu na pasie ze starej papy. Wnętrze przypomina magazyn rekwizytów wielkiej opery. . jakie wypluła ze swych trzewi nasza cywilizacja. .wylicza. Brama skrzypi na zawiasach jak wrota starożytnej świątyni dostatku. Ażurowe konstrukcje dźwigają na półkach tysiące przedmiotów.Co ty.Chciałbym zobaczyć. . Szukamy także litu w pojemnikach. Do magazynu wpływa tędy powietrze z tunelu wentylacyjnego. że nie masz sobie równych.nie mogę się powstrzymać. . tylko kilka razy zaliczyłem sufit i nawet nie przebiliśmy trzech stów. Normalnie nigdy nie jadę dołem dłużej niż przez sekundę. .No jak? Niezła jazda . których przeznaczenia nie mógł sobie przypomnieć sztab twórców już następnego dnia po ich wyprodukowaniu.Przede wszystkim baterii klasy UHG. na stosach, niczym porzucone w przycmentarnym magazynie zabawki zmarłych dzieci, - Archeologom z Alfa Centauri odpadną z przepracowania macki. Będą mieli roboty na pięćdziesiąt lat, żeby chociaż część z tego spisać. Jak chcesz tu cokolwiek znaleźć? - Pytam, zadzierając głowę. - Ta część magazynu zawiera tylko części zapasowe kontroli systemów energetycznych. To szmelc, już kiedy to sprowadzali, wszystko było przestarzałe. Mówiłem wam, że plugastwo wyprało tu górę pieniędzy. My musieliśmy kombinować dla siebie nawet nowe butle i przewody tlenowe. Fundusze szły na wszystko, ale tylko w małym procencie na prawdziwe badania kosmosu - odpowiada. - Zobacz, tylko to jest coś warte - wskazuje na płaski porcelitowy krąg średnicy trzech metrów. - Na „Hekate” mamy taki sam. Tocamac wielofazowy, w pierścieniu elektromagnesów są szczeliny. Jednorodność pola elektromagnetycznego zapewniają skierowane w nie fale z maserów. Dalej są kolejne komory, gdzie wpada plazma. Możesz w tym piecu ugotować każdy pierwiastek. Po kilku zakrętach w nieskończonym labiryncie regałów docieramy do działu kosmicznego. Poznaję jego przeznaczenie po wiszących na wieszakach w równych defiladowych szeregach setkach kombinezonów z szarymi hełmami. - Wielka kosmiczna armia - mówię z podziwem. - To jeszcze inna bajka. Podziwiasz zmodyfikowane skafandry ciśnieniowe nurków. Były niezłe w morzu. Jakiś gnojek sprowadził je na Księżyc jako skafandry kosmiczne, bo na oko niewiele się różnią, a są dziesięć razy tańsze. Dwu żółtodziobów gryzie pył, bo przez przypadek je założyli - opowiada, biorąc z regału jakiś pomarańczowy pojemnik. Ogląda go przez chwilę z uwagą i ciska za siebie. - Słyszałem o setkach szwindli, ale to jest wprost nie do wiary. A kontrole? Prokurator? Pytam zszokowany. - Nie pieprz, Hubert, bzdur. Tyle że chłopcy dopadli tego szczura dostawcę w jego willi. Gnidę, która za łapówę złożyła zamówienie, też - odpowiada spokojnie. W milczeniu mijamy następne uliczki, odstępy pomiędzy regałami są coraz szersze. Wolną przestrzeń zajmują teraz korpusy sond i silników rakietowych. Oglądam wielostawowe wysięgniki manipulatorów oraz odbijające światło reflektorów, sklejane z płyt krzemu szyby kabin do wahadłowców. Nie mogę odgadnąć przeznaczenia dziwnego, lśniącego walca o półtorametrowej średnicy i długości około czterech metrów. Monolit z małym otworem w środku emanuje tajemniczą siłą. Dotykam jego gładkiej powierzchni. - Silnik czy zbiornik na coś? - Pytam zaintrygowany. Kay zatrzymuje się, widząc moje zainteresowanie zagadkowym cygarem. - Widzę, że masz oko do prawdziwych rarytasów - mówi z zagadkowym uśmieszkiem. - No więc, co to jest? - Ponawiam pytanie. Kay podchodzi do walca, klęka i zagląda do otworu. - Wygląda na w pełni sprawny, szkoda - mruczy do siebie. - To pierwsze dziecko Rajczego. Dotykasz gwiezdnego kija golfowego. Jest to, bracie, Szalony Browiec we własnej postaci. Nie dziwię się, że nic o nim nie wiesz. Mało kto wiedział. - Szalony Browiec? Ciągle kpisz, Kay. - Nie żartuję. Któremuś z techników jego korpus kojarzył się nieodmiennie z puszką piwa. Przylgnęło do niego na wieki. Naprawdę nazywa się NSMG, Napęd Sond Międzygwiezdnych wyjaśnia. Rozglądam się w pobliżu. - A gdzie jest sonda do niego? - NSMG musi mieć trochę miejsca, żeby się odpowiednio rozpędzić. Sonda znajduje się na orbicie Marsa. Siedzi w rurze ze spiekanych tlenków otoczonych tytanowym kołnierzem, dokładnie jak nabój w lufie. Browiec startuje z Księżyca przy pomocy odrzucanego silnika. Ustawia się na cel. Widzisz ten otwór przelotowy w jego osi? To prowadnica i jednocześnie blokowana zaworem dysza wylotowa. Sonda emituje wiązkę laserową wycelowaną w środek otworu. NSMG leci po niej niczym koralik po nitce. Najważniejszy jest jednak jego napęd. Z tyłu są trzy przestrzenie kinetyczne, połączone wspólnym kanałem, podobne do tych w „Hekate”. Były zresztą ich prototypami. W tylnej ścianie każdej z nich znajduje się tłok z otworem i ładunkiem pirotechnicznym. Dodatkowo wnętrze każdego cylindra wypełnia ciekłe paliwo, utleniacz znajduje się pomiędzy ścianami cylindra. Paliwo spala się, a gazy wypadają przez otwór przy zamkniętym zaworze w przedniej ścianie. I tak po kolei w trzech częściach cylindra. Do tej pory Browiec rozpędza się jak zwykła rakieta, tylko nie odrzuca wypalonych stopni. Kiedy osiągnie prędkość maksymalną dla układu odrzutowego, odpalane są izolowane azotem ładunki pirotechniczne za tłokami. W odpowiednich sekwencjach czasowych każdy tłok wali po kolei w ścianę komory. Za każdym razem prędkość podwaja się. Przy tym gazy pirotechniczne wylatują przez dyszę, jeszcze przyspieszając układ. Nic się nie marnuje, dzięki czemu NSMG wpada do rury z sondą, mając na liczniku ponad dwieście tysięcy kilometrów na godzinę. Milknie na chwilę. - Nie mów, Kay, że nie rozpieprzy tej rury razem z sondą na drobne atomy. - Czekaj, szukam słów. Nie rozpieprzy sondy, bo nawet się nie zetkną. Za sondą jest cienkościenny zbiornik z gazem, a za tym zbiornikiem elektromagnes o perforowanej powierzchni. Przód NSMG jest także elektromagnesem, dostającym napięcie z kondensatorów w chwili wejścia do rury. Oba są jednoimienne i odpychają się, a pole amortyzuje uderzenie. Przy czym magnes w rurze zostaje przesunięty i miażdży zbiornik. Gaz, poddany potwornemu ciśnieniu, pod wpływem oddanej energii kinetycznej zmienia się w plazmę i rozszerza, wypychając z rygla sondę, która strzela jak korek z butelki szampana. Rura wyrzutni jest oczywiście na straty, ale sonda pruje trzysta tysięcy na godzinę. Szybciej niż wszystkie komety tłumaczy, powstając z przyklęku. - Mentzel wystrzelił takie trzy do gwiazd oddalonych o kilkadziesiąt lat świetlnych. Potem kretyni zamknęli program. Nie zważając na fakt, że siedem wyrzutni na orbicie jest gotowych, a jeden NSMG kosztował mniej niż hebanowy barek prezesa bandy złodziei - dodaje z goryczą. Teraz ja schylam się, zaglądając do otworu. Dostrzegam system pryzmatów. - Kilkadziesiąt lat świetlnych? Sygnał z sond dotrze do nas za sto. - Opadła ci, Hubercie, szczęka, kiedy pierwszy raz stanąłeś u stóp Wielkich Piramid? Zadaje dziwne pytanie. - Do kolan, a później długo szukałem jej w piasku - odpowiadam, przypominając sobie wieczne monumenty. - Widzisz. Faraonowie chcieli, żebyś tego dnia oniemiał, a kazali je zbudować kilka tysięcy lat temu. Czas nie ma znaczenia. Chodzi o to, żeby w ogóle coś zacząć. Inaczej to coś, nie stanie się nigdy - mówi, odchodząc. Maszerujemy wzdłuż alei ze zbiornikami tlenu oraz innych gazów. Są tu także przewody ciśnieniowe różnej średnicy. Kay oznacza farbą w aerozolu te butle, które mogą się nam przydać. - Nie przyślę tutaj Czapińskiego. Przywlókłby ze sobą całą graciarnię - stwierdza Kay. Mijamy teraz rzucone na sterty tysiące ulicznych latarń, stylizowanych na gazowe zabytki. Dalej leżą stosy ławek parkowych. Kay dostrzega moje zdziwienie. - Drzewa są w innej części magazynu - uprzedza moje pytanie. - Drzewa? - Żona jednego chłopaka z zarządu miała firmę zajmującą się zielenią miejską. Chcieli zrobić park w Morzu Westchnień. Na zamówieniach zgarnęli miliony - mówi obojętnym głosem. - Chociaż zaczęli? - Skąd, to okazało się zbyt skromne, jak na ich ambicję. Zwłaszcza że pod projekt podczepiło się kilku innych chłopaków z zarządu. Postanowili więc odtworzyć na powierzchni amerykańską prerię z mechanicznymi bizonami. Wyłożyli zieloną wykładziną kilkadziesiąt hektarów. Jeździliśmy na tych bizonach, ubaw był po pachy. Lecz później z powodu braku funduszy na przetestowanie mechanizmów pierwszy prototyp „Hekate” rozleciał się na kawałki. Zginęło czterech pilotów doświadczalnych, jednego nawet znałem. - Kontrola nic oczywiście nie wykazała - zgaduję. - Było ich kilka. Członkowie ostatniej też zapragnęli się nachapać. Rozszerzyli po cichu projekt o kopię Gór Skalistych. To dopiero była kasa! A później wyjechałem i nie wiem, co się działo dalej. Słyszałem tylko, że kiedy skończyli, naczelny urbanista Księżyca nakazał wszystko w cholerę rozebrać. Rozbiórki dokonały te same firmy, które zbudowały prerię. Oczywiście za pieniądze funduszu - opowiada, napylając farbę na żółty stożek metrowej wysokości. - Chodźmy stąd, Hubercie. Później spróbujemy w innych magazynach. W tym są tylko śmieci - postanawia. Po drodze mijamy japońską pagodę otoczoną poletkiem kamieni. Pod spadzistym daszkiem wisi kopia Tokijskiego Dzwonu Pokoju. Kay z rozmachem ciska w mosiądz puszką farby. Lekka puszka trafia w dzwon, który odpowiada cicho i milknie na zawsze. Wracamy do tunelu wentylacyjnego. Tym razem nie chcę dać draniowi satysfakcji. Udaję, że się nie boję. - Jedź tak, żebym nie zasnął - daję wyraz pogardzie śmierci. - Dobra, jak chcesz - odpowiada Kay i kiedy zakłada hełm, śmieje mu się gęba. Motor prowadzony wiązką światła wydaje niebezpieczny szum. Zawracamy. Na prostej Kay hamuje kilka razy, rozgrzewając opony. Maszyna przyspiesza, pęd już w pierwszej sekundzie zwiewa ze mnie całe bohaterstwo. Rura zmienia się w świetlisty krzyk śmiertelnego przerażenia. Wylot tunelu zawęża się do rozmiarów świecącej pinezki, gdy mkniemy wewnątrz powyginanej aorty betonowego giganta. Nawet nie krzyczę, moje gardło wydaje tylko ciche buczenie, które urywa się, kiedy płuca łapią paniczny oddech. Później leżę na oparciu, nawet nie myśląc o puszczeniu kierownicy. Kay klepie mnie po pancerzu na plecach. - Wybacz, stary, słyszałem w swoim hełmie, jak chrapiesz. Jestem cienias, a to była drętwa jazda. Ale trochę treningu i wrócę do formy - obiecuje z szyderstwem w głosie. Zwlekam się w końcu z motoru. Palce trzęsą mi się jak paralitykowi i mam problem ze zdjęciem pancerza. Świnia Kay odwraca się, nie chcąc mnie dobijać. - No tak, stara papa - słyszę tylko. Dopiero w windzie opada go atak radosnego rechotu. Pozostaje mi zachować wyniosłe milczenie. Wracamy na nasze piętro. Ludzie snują się, plotkując na korytarzu. Schodzę na dół coś zjeść. W połowie schodów przypominam sobie, że zapomniałem zdjąć pas dociążający. Spadam na podłogę niczym schorowany szympans. Stojąc na czworaka, dostrzegam, że w naszym pokoju panuje wzorowy porządek. Peter ugotował nawet obiad i zostawił mi trochę zupy oraz porcję preparowanych ziemniaków. Kiedy kończę posiłek, na górze rozlega się hałas. Słychać podniesione głosy i echa przyspieszonych kroków. Wspinam się po schodach. Przyczyną zamieszania jest powracająca z biosfery ekspedycja Czapińskiego. Zdobywcy jadą samobieżnym wózkiem pełnym owoców i zieleniny. Trzymają na ramionach broń, tocząc wokół dumnym wzrokiem. Do Kaya, który także wyszedł zobaczyć, co się dzieje, podbiega w podskokach Czapiński. Polak robi ruch, jakby prezentował przed kapitanem swoją włócznię. Melduje podniosłym głosem: - Arbuzy, ziemniaki, marchew i wszystko. Młode i świeże. Założyliśmy ewidencję, gdzie co rośnie, a w stawie widziałem metrową rybę. Chyba amura. - Co masz na gębie? - Pyta dowódca, patrząc na niego z uwagą. Czapiński stoi do mnie bokiem. Nie zauważyłem wcześniej, że przez jego twarz biegnie usiana fioletowymi cętkami purpurowa pręga, jakby ktoś chlasnął go szerokim strażackim pasem. Czoło zwiadowcy zdobi w dodatku spora śliwa. - No właśnie, kapitanie. Widzieliśmy szczura, miał ogon jak moje ramię. Białe bydlę w łaty rozmiarów spasionego buldoga - opisuje, wyciągając ramię. Reszta zwiadu potakuje, prężąc pierś przed słuchaczami. - Strzelił cię tym ogonem? - Docieka Kay. Czapiński w podnieceniu zaczyna sapać. groźniejsze niż sam kosmos. Już więcej się nie dowiem. Wśród setek widoków odnalazł swój.Wiesz... Milczy.. a cętki po przyssawkach stwora przybierają czarną barwę z żółtymi obwódkami.odpowiada Czapiński. Kiedy rano obudzony przez jakiś duszny koszmar siadam na łóżku. odkazimy to. . Już go miałem na widelcu. Kay musi przygotować programy szkoleniowe i zaprogramować komputery w sali symulatorów..melduje Polak. nie pokazały się . Jest poranek afrykańskiej wiosny i step tonie po sam horyzont w kwiatach. Peter wstaje. Na twoją gębę idzie więcej maści. Jej skóra pachniała później jak. . obserwując reakcję kibiców.Goniłem bydlaka przez krzaki.Jesteś .przyznaje dowódca. . I nagle ciach! Jakaś glizda spadła mi na pysk i się przyssała . Nie mnie . Teraz ja robię kawę dla przyjaciela. . podchodzi do okna i zmienia krajobraz na widok jakiejś banalnej tropikalnej plaży. Kay kiwa ze zrozumieniem głową.A nasze dziewczyny? .Widziałem to nie jeden raz. Ceszek. . Musimy unikać wspomnień . Jego siniak podchodzi krwią. widzę Petera wpatrzonego w krajobraz za naszym oknem.wspomina łamiącym się głosem. Na zewnątrz trawa.wyznaje.zawiesza dramatycznie głos. . aż jak nie przypieprzę w palmę! . . Barwny dywan paruje zawiesiną wszystkich aromatów wydychanych przez bujne rośliny.Pyta. . Jak samo niebo . . Pnąca się coraz wyżej. niż na wszystkich rannych razem wziętych . ta historia z moranem i stadem pawianów przytrafiła się naszemu przewodnikowi.stwierdza Kay.. Nie chcę nic wiedzieć.Leciałem na ślepo. Wybieram z wózka dwa ogromne dojrzałe granaty i wracam odpocząć. nie lubię siedzieć z tyłu . lekka jak sen Nasza Gwiazda wzmaga jeszcze promieniami oszałamiający zapach.Chodź. ściskając skronie w zaciśniętych pięściach. Jeszcze dziś mamy wolne. Wygląda teraz niczym Apacz szykujący się na imprezę z okazji dorocznego skalpowania białych osadników. Peter pierwszy raz powiedział coś o swojej rodzinie. Hubert.Kończy.Nie było. to dobrze.Jestem aktywny. Moja żona uwielbiała biegać o świcie po rosie z oceanicznej mgły.są dla nas mordercze. Ze zmęczenia przesypiam prawie cały dzień wraz z umowną nocą. że zaczyna pękać. Nareszcie zobaczę statek! . Wzywam go gestem dłoni. nie przeszkadzajmy mu. Skąd pan wie? Gerd? Niemożliwe. który będzie decydował o życiu lub śmierci. Patrzę w jego oczy najgroźniej.Panie pierwszy. .zawiadamiam. wahadłowiec już odleciał . Za chwilę jestem z powrotem w pokoju. . kosmonauto Czapiński.warczę na kapralską modłę.Nie spuszczam z tonu. Chcę wyjść.To nic. jak wrócimy. Mamy pilny kurs do „Hekate”. Polak tokuje otoczony wianuszkiem słuchaczy. Hubert. uspokoiłeś chłopaków pocieszam go. Odwiedzisz go. Pod drzwiami ambulatorium spotykam Kaya. .Przepraszam. Zachowałeś się wtedy wspaniale. Potworny gryzoń. zapomina o ataku chandry. Doigracie! . To poważne przestępstwo. co robię.Idę profilaktycznie opieprzyć Czapińskiego . pomogę ci go założyć. Zaraz przyjdę do waszego pokoju. Zdziwiony Polak podchodzi powoli. Ubieram się.Doigracie się. Peter. skąd? .. wywlekam z szafy torbę. to wyjechać z jakąś drętwą mową. że przyjęliśmy rolę oficerów i ludzie zaczęli nam ufać. Tym razem nie uratuje was sympatia kapitana . spełniła swoje zadanie..Zasuwaj wyciągać swój skafander.Pytam. . Po raz setny opowiada o swojej gonitwie za szczurem. Nie widzieliśmy jeszcze sprzętu. jak potrafię.powstrzymuje mnie przed złożeniem wizyty. cały czas ogromnieje. Chcę także przypomnieć Peterowi. jeszcze nawet nie zaczęliśmy. Czapiński. co mógłbym teraz zrobić. Bąka spłoszony.Kiedy mam być gotowy? . przybierając na wadze. Nass teraz śpi. wychodząc. proporcjonalnie do narastającego męstwa myśliwego. . obserwując. Niech wraca spokojnie do sił. . Wiadomość jest elektryzująca. by zostawić go sam na sam z bólem. widząc. Polak przełyka ślinę.Cześć..Wrócimy. zapomniałem ci powiedzieć. . .Wiem o wszystkim. Najgorsze. Zostawiam go na środku korytarza z rozdziawioną gębą. Po . Wyciągam kombinezon z torby. moje palce dotykają czegoś o gęstości ciepłego dymu. że twierdził tak jakiś człowiek-guma. W końcu na wpół uduszony wystawiam na zewnątrz rozczochraną głowę. Może wpadniesz do Sacharozy na herbatkę . Rozbieram się z mojego ziemskiego ubrania i zakładam jedwabiste białe slipy dołączone w paczuszce do kombinezonu. co może się jeszcze przydać. Razem z podstawowym tworzą całość. ale później nie będę musiał przejmować się fobiami męczącymi Petera. . Zgodnie z instrukcją dołączam do niego przyssawkę z krótkim cewnikiem i montuję całość tam. Nie jest to zbyt przyjemne. slipy na pewno nie są damskie. Ten sprzęt można podobno założyć samodzielnie. Tymczasem Kay zakleja zapięcie na plecach. a to. W torbie jest jeszcze druga część: zatopiony w folii srebrny pokrowiec na kombinezon.docina mi Peter. ale sądzę. waży około dziesięciu kilogramów przy grubości tworzywa około trzech centymetrów. Oglądam całość. spoglądając w dół. Układ filtrujący skafandra rozbije mocz na składniki podstawowe. Łata pokryta jest specjalnym uszczelniającym termoodpornym klejem. W powstałą szparę wkładam najpierw nogi. Dopiero teraz dostrzegam małą plakietkę z napisem: STYKS 313. zachowując konsystencję skóry. układając ciało w ciasnym wnętrzu. gdzie należy. Stękam z wysiłku. Później przy pomocy Kaya wciskam w otwór resztę ciała. Używa do tego taśmy z materiału podobnego do tworzywa skafandra. Sięgam do wnętrza. włączy do zamkniętego obiegu. Każe trzymać Peterowi kombinezon w rozpostartych ramionach. Na powierzchni widać zgrubienia. Unoszę go do góry. Następnie rozpina prawie niewidoczny szew na plecach. Brzegi hermetycznej torby rozstępują się. Z przodu mają osobno wszyty pokrowiec na członek. w hełmie nie będę mógł przecież bez przerwy spluwać przez lewe ramię. Muszę czymś zamazać to cholerstwo. Na razie nie dostrzegamy w nim niczego niezwykłego. Nie ma racji. Z wnętrza ucieka z sykiem powietrze pachnące tworzywem i mdłą wazeliną. Jednak przy silniejszym nacisku materia natychmiast twardnieje.Zrywam plombę i ciągnę za uchwyt rozpinacza. Wsuwam stopy w połączone z nogawkami masywne buty. jakbym wpychał się na siłę do wnętrza namiotu zamieszkanego przez hinduską rodzinę.Śliczne babskie majteczki. mającą ochronić nasze ciała przy wartościach krytycznych nieskończenie wielkiej masy Tego nie można na razie otwierać. w których biegną przewody hydrauliczne oraz kable. Jest atramentowo czarny ze wzmocnieniami na łokciach i kolanach. Z naszych schodów z wprawą zeskakuje Kay. Czuję się. przeznaczony dla mnie. Płyn zapewnia odpowiednią stałą temperaturę oraz dotlenia i odżywia skórę. który najwyraźniej odzyskał dawny humor. Klej pod wpływem specjalnej substancji rozpuszcza się przy zdejmowaniu skafandra prawie bez śladu. . teraz się nie wyrywaj. jak dokonał tego Kay. kiedy skręcają się z zazdrości. Zjawia się w pełnym ekwipunku z plecakiem tlenowym na ramionach. W moje plecy wnika coś chłodnego.ostrzega. Obejmy plecaka automatycznie zaciskają się na moich ramionach. Kay klepie mnie po plecach. Wyglądasz profesjonalnie. Kay pomaga zamocować go w zatrzaskach kryzy kombinezonu. .wielu eksperymentach inżynierowie doszli do wniosku. Nie wiem.Mam mokro pod pachami i jakbym popuścił w kalesony ze starej dętki . Drugi. nieprzyjemną w dotyku warstwą tworzywa. Nie zwracam na nich uwagi.No. Płyn dociera do wszystkich szczelin pomiędzy ciałem i kombinezonem. którego nieprzezroczysty przód pokryty jest gęstą siatką receptorów. Wnętrze kombinezonu pokryte jest śliską. Świat oglądany przez elektroniczną przyłbicę jest matowoszary. Hubercie.odpowiadam. widząc moją gwiezdną zbroję. . Odmieniony.Uwaga. Tylko Wicke czepia się bezczelnie. . trzyma pod pachą. niczym pełzająca pomiędzy żebrami metalowa . nieźle.Tak trzymaj. przechadzając się dla wprawy wzdłuż ścian. niczym kosmiczne monstrum wspinam się po schodach. Przez zawór na ramieniu wlewa płyn do wnętrza kombinezonu. dopóki Kay zewnętrznym sterownikiem nie wyreguluje odbioru wizji. że ta z pozoru prymitywna metoda jest najskuteczniejsza. robiąc jednocześnie przysiady. jak Kay podnosi do góry przezroczysty pojemnik z białą cieczą. Szybko robi mi się potwornie gorąco. bez niczyjej pomocy sam założył skafander. Na korytarzu zbierają się wszyscy chłopcy.Jak się czujesz? Ruszam przez chwilę ramionami.zawiadamia. ale w ciągu dziesięciu minut. Patrzę z ulgą. niczym bohater Masochistycznego pogromcy gwiezdnego burdelu 4 . . Biorę do ręki hełm. obserwując kontrolkę.sapie z zachwytu Peter. . Uruchamiam sondę . Pękam z dumy. Podnosi go do góry i wiesza na moich plecach.Jesteś na ful . że kombinezon jest pozbawiony kieszeni na fajki i oczywiście rozporka. . . Zjeżdżamy windą do naszych motocykli.W porządku. . W tyle maszyny . nie za szybko. ale tam nie ma miejsca na ryzykowne popisy.oznajmiam. gotowy do wyjścia na powierzchnię .dżdżownica. Kiedy wąż sondy wnika w grube oskrzele. Za szpital odpowiedzialny jest Vinko Pevec . z wrażenia wypycham do przodu klatkę piersiową. Gdybyś jechał za mną. wtedy wszystko stanie się jasne. Ze zbiornikiem i bateriami. Robię jeszcze krótki spacer. nie zrobisz fikołka w przestrzeni. Oprócz tego są tam zawory z napojem oraz energetyczną pożywką. Pomimo to kapitan zakłada mi na przegub dłoni rezerwowy przekaźnik wszystkich funkcji. Nie można lekceważyć wskazań przyrządów. umożliwia oddychanie w przypadku utraty przytomności. ale trzeba cholernie uważać. Jedziemy obok siebie. co prawda. Nie obawiaj się. Kay przytrzymuje mnie za ramiona. można przebywać na powierzchni sześć godzin. Prowadzisz samodzielnie. którego nie używają doświadczeni kosmonauci. Jeżeli każdy z was przez sen będzie w stanie założyć samodzielnie skafander w trzy minuty.Gówno prawda! Będziecie to robić na czas. Z lewej strony mojego wizjera przesuwają się kolumny danych. ale to zły nawyk.Pyta obecnych. Pozostał tylko test ostrości obrazu. . jechać po ubitej przez maszyny powierzchni. czyli nosem i łukami brwiowymi. Będziemy. . Przy pracy tam czas pruje jak ścigacz . jakie ma na plecach wasz pierwszy.Pierwszy oficer Hubert Jugenmann.Wszystko jasne? . a nawet odgryźć jakiś element. Można językiem.Wstrzymaj oddech . jak wiecie. W hełmie są przełączniki urządzeń pomiarowych i nawigacji. lecz pomimo to do moich płuc wpływa ożywcze powietrze. po sekundzie znalazłbyś się w chmurze pyłu. W zdenerwowaniu można zaślinić sensory. Jeszcze jeden test.Jestem gotowy . Przestaję oddychać. Wszyscy widzieli. . jak to się zakłada? Dopłucna sonda. Niby kupa czasu.potwierdza Kay.Pył księżycowy jest dosyć głęboki i cholernie śliski. .poleca.wyjaśnia kapitan. Na czas mojej nieobecności dowództwo przejmuje dowódca zwiadu.grzmi w moim hełmie. Ciężar plecaka jest rozłożony doskonale. Wszystko uruchamia się wypukłymi częściami twarzy. Chłopcy potwierdzają gorliwie. odsłaniając mrok księżycowej przestrzeni. Jego wewnętrzny szkielet jest aktywny. Mój kombinezon nadyma się lekko. pozwalając oswoić mi się z maszyną. że patrzy na mnie. jedziemy ramię w ramię. spod kół tryska struga pyłu. Kay jedzie ostrożnie. Manewry wychodzą mi coraz lepiej. nie schodząc z motoru. ale wtedy istnieli jeszcze ludzie potrafiący poskładać połamane gnaty .wyjaśnia. a cień tworzy czarny kontrast bez pośrednich . Jego hełm zwraca się w moją stronę. Kilka razy wyprzedzam dowódcę. powracając do normalnej grubości. Ekran mojego hełmu pobłyskuje zielonym korowodem cyfr.kieruję wzrok za jego ręką i nad linią wzgórz dostrzegam Ziemię. Mój towarzysz przyspiesza. Wtaczamy się do przedziału wypełnionego przewodami ciśnieniowymi i z galerią ekranów wyświetlających dane o warunkach na zewnątrz. Po chwili słyszę. znikając w suficie. Doganiam go. jak pompy z sykiem usuwają powietrze. Cicho strzela elektromagnes. Na miejscu Kay sprawdza kolejny raz dane z moich kontrolek na nadgarstku. który wystrzeli. W przedsionku śluzy Kay. Ciężkie wrota bezszelestnie zamykają się za nami. Kierujemy się w stronę śluzy prowadzącej na zewnątrz. Wyjeżdżamy powoli na białą pustynię oświetloną jupiterem Słońca. Nie widzę twarzy. Oddzielona od nas morzem nieprzeniknionej lodowatej czerni. by za chwilę zahamować gwałtownie. ale jestem pewien. Jestem wzruszony. Unosi do góry ramię . Tkwi tam odległa. Słońce wybiela piach. Działa jak twarda ochrona. Wsiadamy na motory. Kay szanuje tę chwilę. lecz zaraz wyrównuje ciśnienie. My wyłączaliśmy zabezpieczenia. dotykając ostrożnie dźwigni przyspieszacza. strumień gazów w górę i nie dopuści do przewrotki przez głowę albo zbyt długiego skoku. kiedy trzeba. Ogromna klapa otwiera się do wewnątrz. spowita w całun chmur. mieląc grząski miał. dociskający uszczelki okrągłej bramy wyjściowej. Jest w pełni zautomatyzowana.jest mały silnik korekcyjny. Koła maszyny toczą się powoli. kto pojawi się tu po raz pierwszy. Ruszam. Brama unosi się do góry. wsuwa w czytnik kartę identyfikacyjną. trzeba tylko przywyknąć do niesamowitego przyspieszenia i lęku przed wchodzeniem w łuki zakrętów. Czuję się niczym żeglarz rzucony nagle z głębi marzeń na odległy ląd. nie tracąc przy tym giętkości dzięki dziesiątkom tysięcy polimerowych rurek wypełnionych mieszaniną obojętnych gazów. Zjawiamy się w przedwiecznej ciszy niczym duchy z innego świata. która porusza głęboko każdego. upodabniając nas do komet mknących przez ocean roztopionego srebra.uciekaj. Mam na stopach pył. wprost do wysokiej korony krateru o postrzępionych brzegach. a moja twarz tonie w zimnej. szybując nad pustynią. wyrzucany przez koła. że bezdenna przepaść jest o kilka kilometrów stąd. Galopujemy przez krainę czarów do wysokiego zamku. aż widziany we wstecznym ekranie strumień kurzu.barw. Maszyna kilka razy rwie na nierównościach. Posuwamy się powoli pomiędzy nimi. Odciśnięte piętna zachłannego gatunku. którą ktoś zawiesił na szyi stracha. Patrzy na mnie jego hełm bez twarzy. biedny idioto! . upodabniając ją do głowy drapieżnego owada. Do HEKATE 200 m Do nieskończoności jeden pierd przed zgonem. Trzeba jej dotknąć. sięga kilkunastu metrów. Metalicznoszara zasłona pozostaje zawieszona w przestrzeni. Musimy zjechać na dziewiczy grunt. Za jedną ze skał serce zamiera mi w piersi. Wtedy nic nie łączy mnie z dotykalnym światem. Blask lśni na czerni maski. Kimkolwiek jesteś . odwracającego biegi rzek i przekuwającego w doliny górskie łańcuchy. zwiększam o kilka stopni wydajność filtrów. Dalej drogę zasłaniają wysokie skały o szczytach jak wyszczerbione groty. nie tłumiony przez atmosferę blask Słońca. tworząc złudzenie. Tylko gdzieniegdzie można dostrzec ślady opon i ludzkich stóp. Zwiększamy jeszcze pęd. Upajam się pędem w nicość. żeby przeczytać napis na białej tablicy. by upewnić się. nieskończonej pustce. gdzie śpi pożerająca słabe ludzkie ciała wiedźma. Teraz księżycowy horyzont staje się jeszcze krótszy. dopóki nie zwalniamy pod ścianą obrzeża krateru. Przejeżdżając obok. zwalniam. Są tylko gwiazdy i mój przyjaciel Kay. Ubrany w szary roboczy drelich. Zatrzymujemy się obok wielkiego głazu. Kay odwraca się do mnie. Bez słowa wskazuje drogę dłonią. że nie jest z dźwięczącego kryształu. Mkniemy ubitym traktem coraz szybciej. Hipnotyczny trans księżycowej drogi trwa. ma na głowie pogruchotany hełm kosmonauty. Pada na nią surowy. Na długim palu tkwi ludzka postać . okrążając krater. Straszny i obcy jak one. Dwu milczących braci rycerzy na czarnych rumakach. Zostaną tu na wieki. o mało nie wpadam na skałę.zaskoczony widokiem upiora. który stoczył się z wierzchołka zębatego zrębu. Szponiastą dłonią z wiązki grubych kabli wskazuje kierunek za murem skał. Oślepiony. przez chwilę jadę na wyczucie. pogłębiając złudzenie. wewnątrz której tkwi dysza klasycznego silnika rakietowego. Gna w szalonym slalomie pomiędzy kamieniami. upodobniając statek do uskrzydlonego smoka.Chłopcy nie byli poetami . Chłonę widok pocisku. że tajemniczy okręt jest żywą istotą. Z przodu statku wystają dwie perforowane płaszczyzny o rozmiarach kortu tenisowego.. Zbliżam się do niego przytłoczony ogromem okrętu. Labirynt skalnego gruzowiska kończy się nagle. dla którego nieskończona przestrzeń jest nic nieznaczącym słowem. Gwiazdolot tkwi w swojej jamie niczym przyczajony przed skokiem monstrualny skorpion. wpatrzony w czarny kształt. Na dnie krateru rozciąga się strefa cienia skrywającego szczegóły budowy. rozwiniętym parasolem anteny.słyszę w hełmie głos Kaya. Czarne cielsko zakończone jest ogromnym. Do pancerza doczepione są dziesiątki przewodów o końcach niknących wprost w księżycowym gruncie. Czar pryska. Nad moją głową piętrzy się korpus metalicznego cielska. Kay przyspiesza raptownie. zbliżamy się do okolonego nasypem zagłębienia. Kay wskakuje lekko na wbitą w pył stopę z połączonych przegubami czworoboków. Dalej kadłub wybrzusza się.Pyta Kay i nie czekając na odpowiedź. a kwanty światła to zamarły w bezruchu ołowiany śrut. . Takie same. Jadę kilkadziesiąt metrów w lewo. W pewnej chwili. umocowane na wysięgnikach. rusza motorem w dół niecki. W mroku tworzywo kadłuba fosforyzuje zielonkawym światłem. gdzie ścianę stoku ugniotły maszyny Zjeżdżam ostrożnie szeroką koleiną po gąsienicy ciężkiego transportera. zasypując mnie tumanem pyłu. Gładzi z . przechodząc w rząd czterech ogromnych czterdziestometrowych cylindrów. Motor wyskakuje zbyt wysoko w górę. pod którym mógłby przepłynąć duży oceaniczny kontenerowiec. stojącą u podstawy jednej z podpór. Ponad stumetrowy kadłub wspiera się na sześciu potężnych podporach. tkwią w wiązce po dwie pary przy burcie kadłuba. Najpierw powoli. Każda następna wymijana przeszkoda przyspiesza uderzenia serca. aż pył zasłania go zupełnie. cal po calu wyłania się z niego opalizujący niebieskawą czernią grzbiet czegoś ogromnego. przypominających członowate odnóża owada. Tkwi między nimi kopuła okolona srebrnym pasem metalu. Na dole dostrzegam maleńką postać kapitana. ląduję na oba koła i hamuję metr przed skrajem niecki krateru. Silnik korekcyjny prycha krótko. wpadam na kamień. Zanim wycieraczka wibracyjna nie oczyści hełmu. Tam w dole drzemie „Hekate”. Wraca napięcie przed spotkaniem z gwiezdną wiedźmą.Jak ci się podoba nasza wiedźma rodem z piekła dla skazanych czartów? . Kiedy zapala się zielona dioda. Po chwili nasze zapasy tlenu zostają uzupełnione. Cała przestrzeń wibruje pod naporem niewidzialnej siły. Kay wystukuje jeszcze dane na klawiaturze pod ekranami ściennymi i możemy wyjść na zewnątrz. Na pokrytej pyłem podłodze widać liczne ślady butów z zębatymi protektorami.Widzisz. rozszarpie cię na kawałki przy pierwszej okazji . że wrócę. Kay ściera pył z działających cały czas czytników urządzeń pomiarowych. nieczułej na pieszczoty matki. Słyszę jego szybki oddech. Kay zeskakuje na dół w obłoku pyłu i wskazuje mi ręką kierunek. Jeżeli wyczuje twój strach. . . podłączając do mojego plecaka przewód odwinięty z bębna na ścianie. Pod ścianą leżą ciśnięte byle jak dwa plecaki z zasobnikami tlenu i bateriami. Sprawdźmy. która mogłaby służyć za filar mostu nad Amazonką. miażdżącej prawa naszego świata. W swoim pobłyskującym chityną hełmie oraz czarnym skafandrze przypomina smocze pisklę tulące się do strasznej.władczyni kosmosu.rozlega się w hełmie jego urywany głos. Zapomniał o wszystkim. Po wprowadzeniu szyfru do zamka czekamy na wypompowanie ze środka powietrza. Idziemy ku pierwszej parze podpór.Ona nie śpi.Puste.wyjaśnia. W tym czasie ze spodu statku wysunął się automatycznie harmonijkowy rękaw zakończony sztywną metalową kabiną. tylko na wszelki wypadek podładujemy butle.wypowiada przejęty dotykiem statku. Zapala . wchodzimy do wnętrza. Nieużywane od lat urządzenia pracują sprawnie. Pochłania mnie za bardzo moc drzemiąca pod czarnym pancerzem statku.To winda. Ekrany ożywają jeden po drugim. jestem. W tej chwili istnieje dla niego tylko ona . .czułością goleń podpory. Nie odpowiadam. Spróbuj ją teraz pokochać. Przecież ci obiecałem. wskoczyli do śluzy dosłownie w ostatniej sekundzie . Jeszcze przez chwilę gładzi tytaniczną łapę. pulsując setkami komunikatów. w jakim jest stanie . kiedy wkłada kartę do czytnika przy drzwiach śluzy. Tam w ścianę wąwozu wbudowano kontener z niebieskiego tworzywa. . Znajduje się w nim wejście do śluzy. Zatrzymuję motor obok maszyny Kaya.Nie zdejmujemy hełmów. nie bój się. żebyś przyzwyczaił się do sondy w oskrzelu . Nie mogę jej teraz pokochać. To się wyczuwa.odczytuje dane. Już jestem . . Słucha przez cały czas bicia naszych serc.decyduje. Chcę. system kierowania może ulec samounicestwieniu. Już trochę czuję swoją maszynę i mogę ją bardziej przydusić. Kay prostuje się w siodełku i wali jak gracz polo rurą w spory kamień. aż muszę ściszyć dźwięk. nie dzisiaj. tego bałem się najbardziej . . łapiąc kawał solidnej stalowej rury. Wymijając skały. Pniemy się po ścianie krateru.Nie. Zostawiam ci wszystko. zostawiając za plecami czarnego olbrzyma. Pogromca wyje z radości.Jedziemy na górę? . waląc właściciela w bark.prawie krzyczy z radości.No to jazda. . gdy sufit rozbłyskuje światłem.Do boju! Chcę świeżej krwi wrogów! Chcę dziewic i słodkiej dupy księcia Alaryka! Wydziera się. W odległości kilkunastu metrów od celu.Szafa gra! Nikt tu nie majstrował od czasów ewakuacji. Podłoga jest sterylnie czysta. gdy oręż Kaya trafia w jego stalowy kręgosłup. jest już przy nim . staram się nie złamać szyku. Musimy wytrzymać do jutra . Rura zwija się w grubej rękawicy. Wystukuje kod identyfikacyjny Jeszcze nigdy nie słyszałem tak głębokiego westchnienia ulgi. Wywija nią nad głową jak średniowiecznym toporem i ogłusza mnie wrzaskiem. wnętrze puste i martwe. Rycerz przez chwilę walczy o utrzymanie równowagi. ty z prawej. . Na szczycie zrębu Kay. wzniecając obłok pyłu. Kiwam głową na znak zgody.Trafili mnie! Czysta Rozamundo. Możemy chwilę porajdować. Inaczej wpakujemy się na siebie na bank. Na prostej rozpoczyna tragiczne pożegnanie. Wychodzimy. . umieram. wkładając do konsoli kartę. Jak coś spieprzę. Kay tryska energią. . Kay oświetla tablicę kontrolną.wzdycha. Muszę przygotować kilkadziesiąt programów odbezpieczających.Pytam podniecony. ja wymijam głazy z lewej. .mruczy. . wchodzimy ostrożnie z zapalonymi reflektorami na hełmach.tnie przekrzywionego na palu biedaka przez korpus. sprawdzić dane. W środku jest ciemno. pozostawiając aktywne systemy zabezpieczenia przed intruzami. strzela wprost w kask szmacianego wroga. tylko nie pieprz się . Gnamy ostrym slalomem w kierunku tkwiącego na palu straszydła. Cholera. Tylko pamiętaj. a konsola wydaje radosny pisk gotowości.się zielona dioda i drzwi windy rozsuwają się bezszelestnie. Ten oddaje cios. przechyla się na siedzeniu niczym dziki stepowy jeździec.Godzina prawdy . Pocisk. Nie robi jednak wrażenia umierającego. że motor Kaya zatrzymał się przy kilkumetrowym kraterze podobnym do miniatury Wezuwiusza. To Derek Kubicki i Artur Barnsen. Ruszaj! Naciskam gaz. bo moi kumple złapią cię za jaja. . Niech gwiazdy ześlą na was spokojny sen. Kilka razy wyrzuca mnie w przestrzeń i gdyby nie silnik korekcyjny. zaczyna wyprzedzać mnie o dobre dwadzieścia metrów. pozwalając zbliżyć się na odległość kilku metrów. Potem rusza nagle z kopyta. duszę gaz do granic skręcenia karku. rozkoszując się oszałamiającym widokiem srebrnej pustyni. Możesz podmacywać moją żonę. . salutując towarzyszom z oceanu nicości. a później zrywa motor. Dopiero teraz czuję ból wywołany grotem sondy.Pieprzyć smutki! Dawaj. a nawet pić ze mną z butelki . zameldowałbym się na orbicie Księżyca. Podpuszcza mnie. Hubert. Jest o rok świetlny lepszym jeźdźcem. Czekam aż wycieraczka oczyści hełm.Nieźle. tylko nie z tym pedałem! Żegnaj . . To byli równi kumple. naprawdę nieźle. Szczęściarze. . bracia.Znałeś ich? . Nie daje mi żadnych szans. to odpuść sobie takie pieprzenie . zasypując mnie znowu pyłem. dlaczego się zatrzymał. ryzykując roztrzaskaniem o skały. . przypominając sobie dwa porzucone plecaki. teraz rozumiem. na drugim jest rękawica odczepiona od kombinezonu. oddychając ciężko. sucha nie dopadła ich na zasranej Ziemi .słyszę pochwałę. Ponagla mnie jego okrzyk: . Na jednym zatknięto pokryty pyłem hełm kosmonauty.No pewnie. Kay stoi wsparty w niedbałej pozie o swój motor.Podnosi do hełmu dłoń. Rwie mnie w plecach. .mówi z powagą. Wystają z nich pręty opatrzone tabliczkami.Jednak nie zdążyli wskoczyć do śluzy.błaznuje na całego. Odpuszczam wyścig i jadę spokojnie. Hamuję w pełnym pędzie. znikając w chmurze lotnego kurzu. widząc. Jego motor zasłaniał mi wcześniej widok.Zgadzam się na butelkę. Dłoń grubej rękawicy wskazuje palcem na nieskończoną pustkę ponad naszymi głowami. Hubert. Kay patrzy na dwa kopczyki z księżycowego prochu. Podjeżdżam powoli do skupionego nad czymś dowódcy. Przywieram do drżącego cielska motoru.z Alarykiem! Z każdym. Co do żony.Pytam. jakby ktoś wbił mi pod łopatkę zatruty żółcią sztylet. Wypiłem z nimi tyle wódy.odpowiadam. Zatrzymuję się obok. przyspiesza. . Gonię księżycowego rycerza po łuku. Po kilku minutach docieram do śluzy. że mogłaby w niej pływać cała nasza załoga. odbierasz innych jako tło.mówi. jak bardzo jest szczęśliwy.Zobaczysz. Zbyt długo byłem na dole i to mnie osłabiło. Zakładam dres i nie poddając się senności. że zaczynam to czuć. które istnieje. . Peter rozpuszcza klej mocujący łatę uszczelniającą oraz pomaga mi wydostać się przez szparę na plecach. Ziemia daje złudny grunt pod nogami. w ruch idą odkurzacze. wyciąga rękę po butelkę. Najpierw spuszczam w łazience kilka litrów płynu przez zawory nad kostkami. Dopiero teraz rozszczelniam hełm. osuwając się na sąsiednie łóżko. Kay.odpowiadam. Muszę jeszcze wydostać się ze skafandra. fałszywy charakter i zaczniesz kombinować. Kiedy śluza wypełnia się powietrzem.. a nie półszare czy ćwierć. nie patrząc na mnie. Tu jest po prostu lepiej. Prysznic zmywa ze mnie warstwę oleistej cieczy. Dociera do ciebie. gapiąc się na sufit ozdobiony drzwiami. Ja trochę odwykłem od kosmosu i mam problemy: zacząłem.Miło cię widzieć. Tu. Myślałem.Na prawdziwą whisky przywlókłbym się na rzęsach. . Kay. że padłeś jak zdechła ryba .wita mnie.. stary. kiedy coś robię źle . W windzie ledwo jestem w stanie ustać na nogach. Kapitan leży wyciągnięty na swoim łóżku. idąc ulicą.. Kay. a później nie może już wyobrazić sobie innego życia. wyciąga z szafki butelkę oraz paczkę papierosów. . księżycowy dziwolągu odpowiadam. Brązowe. Białe jest białe. Człowiek szybko się przyzwyczaja. na Księżycu i dalej.Podoba mi się wasz stosunek do życia i śmierci. za dużo myśleć. Wypija spory łyk i podaje mi ją.. Tacy szybko wracają na dół albo głupio giną. Jak masz gówniany. żeby było ciebie widać. . Kay zdejmuje swój. a sonda cofa swoje żądło i piekący ból ustaje. W sztucznym świetle Kay przypomina pomnik z szarego piaskowca. idę w odwiedziny do Kaya. albo inni giną przez nich . Tu postrzegasz wszystko z innej perspektywy. których karbowane przewody umocowane są w ścianach. Mogę odetchnąć z ulgą. Ja na pewno wyglądam tak samo. Padam na podłogę łazienki wyczerpany i mokry jak noworodek. jaki jesteś mały. Kosmos czyni cię lepszym.Wtaczamy maszyny do śluzy. czytelniej. stękając. Myślę. Stara dobra whisky po spirytusie Czapińskiego smakuje jak niebiańska ambrozja. dopiero gdy Peter pomaga mi zdjąć ekwipunek. Mów. Kiedy odzyskuje ludzki wygląd. przestajesz uważać się za pępek świata. tylko na początku tak wszystko męczy. widzę. Nie wytrzymasz. Hubert. . czy dziewięćdziesiąt dwa.przywołuje bolesną rzeczywistość Peter. to cała policja. jak ze sklepienia gotyckiej katedry. Jak patrzysz na coś takiego. . spokojnego życia! ... Gwiazdy też mają gdzieś twoje kajdanki. może posrać się z bólu do łez. otwieram nieprzytomne oczy. Przeszkadza mi tylko. Czuję bliskość tego dziwnego człowieka. Musi wystarczyć nam na śniadanie. że to wrzeszczy Czapiński. Peter wydaje głuchy jęk i ciska w serafina butem.wydziera się wysłannik niebios. Prawie nikt nie nosi pasa dociążającego. ale kiedyś złapaliśmy planetoidę. Zapalam papierosa. wspomagając głos trąbą. czy będziesz żył lat trzydzieści jeden. Wstaję obolały. Życie ma swoją cenę. Zdrowie Czarnego Oceanu. kiedy znów dostaje .Myślę.Pobudka. bo oczywiście nikt nie pomyślał o przyniesieniu z magazynu czegokolwiek do jedzenia. wymachując pokaźną złotą surmą. która miała ponad dwadzieścia miliardów lat. Na statku jest normalna grawitacja i przez pierwszy tydzień trzeba będzie nosić was na łopatach . drapiąc się po czuprynie. który wybawi nas od długiego.ostrzega. Czapiński z trąbą na pasku pręży pierś. Szukam czegoś do picia. . * Budzi mnie rozdzierająca wibracja powietrza. Jeśli czujesz się wolny i żyjesz w zgodzie z zasadami. panowie! Rozkaz kapitana . .. alkohol otwiera mnie. Później przydziela funkcje. Hubert.Chłopaki. Wtedy łatwiej podejmuje się ryzyko. W górze. wiesz. Mała grawitacja zaczyna wszystkim wyraźnie odpowiadać. przestajesz się trząść. Kay zauważa to także. .Przyspiesza tempo toastów. że chciałbym tak postrzegać świat. musimy opić twoją inicjację. Dociera do mnie. Dziś dla odmiany ludzie zbierają się z energią legwanów z Galapagos. że nikt z nas nie był jakimś szalonym samobójcą. wstawać. . Sam dobrze o tym. jak glob szeroki.Twoje piętno i reszta tego syfu? Nie zmuszaj mnie do pieprzenia komunałów. którą wygrzebał w jakiejś rupieciarni. Na szczęście Peter znajduje za swoim łóżkiem ocalałą cudem butelkę gazowanej mineralnej. To wszystko wyznaję. trąbi na nas szpetny anioł o gębie podobnej do kraty studzienki ściekowej. macie dźwigać to żelastwo przynajmniej osiem godzin dzienne.Pieprzony Księżyc . żeby ugasić piekielnego kaca.To ważne. Tylko musisz zrozumieć. jakbym wylazł z nabitej gwoździami beczki. Potwierdza głośno Czapiński.Sacha powiedział.dowództwo grupy aprowizacyjnej.stwierdza Kay. On ma w skórze takie harpuniki z jadem . stojąc pod ścianą z miną weterana. . A ja jadę z Kayem do „Hekate”. Siadam na siodełko i przeglądam dane na ekranie w hełmie. staje się wtedy mało ważne. ciężaru upokorzeń. my jeszcze oddychamy. zasypując je pyłem . Palę papierosa. wręcz wyblakłe. Gnamy przez pustynię jak potępieńcy. . I zostaw trąbę. Opada mu szczęka. . Kay z uwagą ogląda jego nowe i stare szramy. . Pozbywam się poczucia winy. a kiedy my? . Kay tymczasem zdążył już się ubrać i sprawdzić plecaki. że ta glizda to był gigantyczny wypławek. Tym razem wejście sondy tlenowej znoszę łatwiej. Wychodzę na korytarz. co nie jest strachem związanym z misją. dziewczyny pospadają z drzew .Wpadłeś . jaki ogarniał nas wszystkich przed niebezpiecznym lotem.zawiadamia rzeczowo kapitana.Panie pierwszy. Niczym para podłych czartów śmigamy obok grobów poległych.rozkazuje. Zazdrość i podziw ściska im gardła jak chłopcom na widok strażaka w bojowym kasku wchodzącego do ich klasy.przyznaję. Mam czterdzieści minut na śniadanie oraz założenie skafandra. . Wszystko. Kay ma coraz większe problemy. Nie przeszkadza mi ból w podrażnionym oskrzelu i rwanie w mięśniach. Godzę się z nieuchronnością i jest mi z tym . . Peter pomaga mi założyć skafander. Kay ze zrozumieniem kiwa głową. Przełykam szybko tosty z konserwą o smaku całej padliny ze świętych krów Berlina. Może przez godzinę.Pójdziesz przodem. dla postrachu.Po uszy . Opanowuje mnie ten szczególny rodzaj podniecenia. razem wybuchamy głośnym śmiechem.Jak wyciągniesz z gaci pieluchy . Nie mogę doczekać się jazdy na powierzchni.wam już wszystko jedno. Łaskawie częstuję go papierosem z paczki schowanej w kasecie z tyłu hełmu. jak zaczniesz na tym ryczeć. Przechodzący koledzy milkną na mój widok.nie mogę się powstrzymać. strachu. by nie podać tyłów.Tak jest! . tydzień. Peter zostaje odpowiedzialnym za bazę. . Na szczęście Bruno ma poczucie humoru. ściskając pod pachą hełm.Nie wytrzymuje Spiss. miesiąc. Na dole przecieram starannie ściereczką swojego potwora. Rozprostowuje go i przyczepia do ściany obok głównej konsoli sterującej. co nie jest łatwe.Durne baby. Wchodzę ostrożnie za Kayem. Co kilka sekund przebiegają przez nie fale fosforyzującego zielonkawego światła. polecimy. . Kay wyjmuje tymczasem z metalowego pojemnika zwinięty w rulon komputer. Kay. Kay wyładowuje swój gniew w szaleńczej jeździe. wiele objawów sympatii z twojej strony. tworząc zielonkawy cień z odbiciem moich palców.A jak wprowadzisz zły. Jednak mógłbyś okazywać to inaczej. namieszały w kodach. Boję się poruszyć kończynami z obawy. Wracamy do bazy. Kay kiwa głową. Cieszę się i doceniam fakt. co miała w środku? Jesbell w porównaniu z „Hekate” była chińską petardą. ten końcowy? . to postaram się dogadać z dziką Wandą. Leżymy obaj wbici do połowy hełmów w warstwę pyłu. Kay wyciąga głowę z sypkiego miału. że któraś jest złamana. Wprowadziły nowe klucze i nie potrafiły ich odpowiednio sklasyfikować. .mówi. Mam niczego nie dotykać oraz prawie wstrzymać oddech. znam inne wejście do statku. . kto czeka na mnie na dole. . Wchodzimy do oświetlonej windy. Winda rusza. A jeżeli nie uda się znaleźć kodów inicjujących otwarcie programu. Ściany pomieszczenia są cieliście czarne. Kolejne hasła nie wywołują jednak żadnego skutku.Widziałeś chyba szofera Ady i wiesz. zwijając komputer. Hubert. próbuję przeskoczyć parów szeroki na dwadzieścia metrów. w którym czeka „Hekate”. na podłodze są ślady naszych stóp. podobne do ciepłej skóry wieloryba.Pytam zaniepokojony.mówi z wściekłością w głosie.Spokojnie. Wprowadzając początkowy kod identyfikacyjny. na .dobrze. Rezerwowych kluczy są tysiące. że mnie polubiłeś. Na szczęście ląduję na plecach dowódcy. Hubercie.Zauważyłem ostatnio. światło wzmaga się. Po tej zostanie lej jak Bajkał . kiedy doganiając go. . Tylko chciałem uniknąć drastycznych rozwiązań. Moje problemy o mały włos nie uległyby ostatecznemu rozwiązaniu. obawiałem się tego . co amortyzuje uderzenie groźne przy tej szybkości nawet na Księżycu. Kiedy przybliżam do tworzywa dłoń.Jak tak. wydając cichy syk. Pokryci pyłem po szczyt hełmów wpadamy do wąwozu. bierze głęboki oddech. Mam całą noc na ułożenie tej układanki. ożywiając uśpione ekrany. Drzwi rozsuwają się w owalnym przedsionku. . Kay wprowadza kilka kodów. Wiesz. Ogarnia mnie dziwny atak idiotyzmu. Jestem tylko małym misiem . Kapitan puchnie z przypływu dumy. urastając do rangi pierwszoplanowego wyzwania. Ale gdybyś poczuł niewielkie trzęsienie gruntu. Klnij.Pytam. .mówi. Zaczynam obawiać się.. . powracamy powoli do normalnych zajęć. czy nie oberwał zbyt mocno w głowę moim hełmem. pij po służbie na umór. Kay zanosi się nagle dzikim śmiechem.ryczy ze śmiechu.przykład salutując czasem podczas odpraw. Siadam na tyłku. nie ma szans w starciu z jego niepospolitą inteligencją. Z trudem wyciągamy mój wbity w zręb wąwozu motor. . . salutując zamaszyście. to był nieszczęśliwy wypadek. choćby wielki jak krowa.Słuchaj. Jednym słowem. Dalsze godziny upływają mi na sprawdzaniu schematów lądownika. wsiadając na maszynę. Musimy nauczyć się na pamięć całej procedury swoich funkcji na statku.radzi i znów ogarnia go rechot. Uspokaja się jednak i podaje mi rękę. Komunikator jest w moim pokoju. Póki możesz .Staraj się nie myśleć o tym. Jak już tu przylecą. bobasie. Czapiński. Robię tylko przerwę. . do cholery! Nie cierpię dotyku męskich ciał. Czuję się jak worek kości posklejanych gumą do żucia. zajęcie pochłania mnie całkowicie.Dostaniemy jakieś misie? . A nie podejmując żałosne próby podmacania mnie przy każdej okazji.. Powiesz im. na przykład. trąc opuchniętą z braku snu twarz. Rano Kay wybiera się do statku sam. przy okazji zabiorą was na pokład . że gryzoń. Połącz się z Ziemią. Pomiędzy atakami rechotu słyszę: . że znalazłem osocze Mentzla. Każdy dostaje zwinięty w rulon komputer osobisty połączony z centralnym. twierdzi z pewnością w głosie.gaworzę jak dziecko. ile wlezie. Po posiłku wracam do pracy i tak aż do nocy. Złaź ze mnie.. wszyscy dostaniecie . W bazie Kay zarządza ćwiczenia. ale doskonalą technikę polowania z nagonką. pomagając wstać.Nie chciałem panu wsadzić fiuta. Chłopcy nie dopadli jeszcze szczura.Wrzeszczy. Łowy budzą ducha sportowej rywalizacji. Stara na pewno przyśle wtedy wahadłowiec. Wszystkie dane oraz schematy są w pamięci „mądrych ścierek”. Na koniec robię mu frajdę. co powiedziałem. przesypując piach z ręki do ręki. do niczego takiego nie dojdzie. jak potocznie je nazywamy. który poza bąblem na karku po ukąszeniu ogromnego komara nie odniósł tym razem większych obrażeń. próbując się spode mnie wygramolić.Zaraz dostaniesz swojego pluszaka.. Zwłaszcza od tyłu! . Nie wszystko rozumiem. gdy powraca wyprawa z biosfery. że wieczorem odrobią swoje zajęcia. Po kilku godzinach wraca Kay. wracam do zleconej mi roboty. Niech zobaczą . Systemy zabezpieczeń mają cholernie długi ciąg zawieszenia. Jestem w tym dobry nalega Polak. Najwyżej jakaś eko-księżniczka zafunduje sobie w żyłę złoty strzał. .Pytam. Gerd. Masz obowiązki . Chyba nawet nie chciał. z dzidą. jak wygląda. Uwagę przyciąga potężna łapa rozmiarów jagnięcego udźca z obnażonymi . że nikt nie wie. Za chwilę zgłasza się do mnie Czapiński. co się dzieje. Daję zgodę grupie udającej się do biosfery. Wybiegamy zobaczyć. Od razu widać. pod warunkiem.muszę mu przypomnieć.rozkazuje. znikając za drzwiami. Zarządzam przez węzeł normalne zajęcia w zakresie własnym. Przejęty swoją rolą Wicke schyla się i odrzuca płachtę. Właśnie kończymy. Wyciągał tylko z fundacji pieniądze na inne badania .A znalazłeś coś takiego? .Panie pierwszy.odpowiada. przejmujesz dowodzenie . . że za dwa-trzy dni wejdziemy na statek. że jest zadowolony. Tym razem mi nie nawieje . kiedy na korytarzu zaczynają rozbrzmiewać głośne pokrzykiwania.Odwijaj.Skąd.Ma sto pięćdziesiąt kilo naciągu.Ma sporo racji. Ten płyn miał zapewnić dwukrotne wydłużenie życia. Prawie wszyscy jesteśmy tu bez sensu. trąbką na pasku oraz kuszą stoi Czapiński. . .No to jak.Mówiłem ci. żeby taka substancja weszła w obieg. Wy bierzcie jakiś tajemniczo wyglądający pojemnik i możecie do niego wszyscy nasikać. Na podłodze leży sterta jasnoróżowego mięsa. . Cześć. dźwigając potężną stalową kuszę z jakiegoś resora i szyny. Na moją odpowiedzialność. . Robię obchód naszego szpitala.Czesław. który na szczęście czuje się dobrze. Chciałbym się spełnić jako główny łowczy wyprawy.poleca przyjacielowi..wychwala swoją broń. mamy im dać to osocze? Kay jest już na schodach. Profesor nigdy na serio się do tego nie zabrał. Robimy wspólny obiad ze świeżej tytanicznej fasoli.Mogło być lepiej. . . a po rozmowie z Nassem. Pod windą w pozie Napoleona. ale i tak nie jest źle. moje astrofizyctwo jest gówno warte w porównaniu z możliwościami komputera na statku. Myślę. U jego stóp leży coś zawinięte w folię. Z pomidorowym sosem patentu Janisha jest wspaniała. Musimy cierpliwie czekać zawiadamia. to był tylko projekt. jesteś astrofizykiem. w razie czego. . Czapiński. Sacha. cały czas jeszcze chodzimy. Tylko już nie bardzo jest po co. Trzeba przyznać. potrzebujemy zapasu naturalnych witamin. W metrze rolę maszynisty obejmuje Wicke. Czuję. Wylazł z krzaków i niucha.gestykuluje z rozmachem. cośmy go znaleźli. Czaił się. że w pieczonej dziczyźnie nie ma sobie równych . czyli Czapiński i Wicke. że prowadzenie wagonu nie sprawia mu problemów. Tylko już dziś nie poluj. plując pogardliwie do kosza na śmieci. . Powaga łowcy nagle pęka. Dziczejesz. wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Robi to nie gorzej niż Kay. Zwozimy wózek elektryczny windą. spalili wszystko i złupili Kreml. Ceszek.Dobrze. Ty. upiecze je Peter. Decyduję się pojechać do biosfery. A ja po cichutku palec na spust i go ciach w kark! Tylko kwiknął . Mam już dosyć naszego pokoju i sztucznych widoczków za oknem.Sprawiliśmy go na miejscu. ale nie wytrzymał. sprawdzisz mięso pod mikroskopem. wszędzie taki sam syf . Cały tłum głośno przełyka ślinę.O tym jak moi pradziadkowie zdobyli Moskwę. tubę z jakimś pasztetem oraz termos z herbatą. że te polowania wyzwoliły w tobie jad agresji. od wieków nie widzieliśmy świeżej pieczeni. mają miny dalekie od entuzjazmu.puszy się Polak. Chłopcy wzdychają niecierpliwie. . Nie mam zamiaru jeść tych plastikowych świństw.zwracam mu uwagę. .O czym to? . .Siedziałem na bananowcu.rozkazuje Kay. że coś kombinują.węzłami mięśni. postukując dzidą o podłogę.Pytam. Zjedz coś i wracaj do warzywniaka. kluczył przebiegle. Jak nie ma pasożytów.odpowiada. Byliśmy tam kilka razy. Chwalił się. Nie licząc jakichś podejrzanych ochłapów w obozowej stołówce. Ceszek . natomiast moi podkomendni.Na wszelki wypadek dziabnąłem jeszcze drania dzirytem. śpiewa po polsku jakieś groźnie brzmiące pieśni. Zabieramy zafoliowane tosty. a skórę zostawiliśmy na plaży. . Marzą mi się świeże truskawki. i się rozgląda. Kay zgadza się bez zastrzeżeń. Jak spory warchlak! A zęby ma jak dwa kilofy . w dole była przynęta ze śmierdzącego sera.Widzę. . Niech sobie dziewczyny uszyją jakiś ciuch na tyłki. . Flaki poszły na przynętę do stawu. . Wicke łapie za udziec i podnosi go triumfalnie. ale ten jest na porcje za opłatą. Opieram się o barierkę. jak będą dostawać za darmo.Zabraliśmy biedactwo do dżungli i tam pochowali.Panie pierwszy. ale reszta nasza .Woła ostrzegawczo Gerd. jak to wygląda.A pewnie. co tu leżał? Chyba nie w tych waszych hamburgerach? Czapiński szeleści paluchami po swoim dwudniowym zaroście.tłumaczy nagle przestraszony łowca. . Mnie się tu podoba .To niedopuszczalne.Dobra. jakie to bydlę ma zęby? Jeden chaps i po nodze.odpowiada za mnie Polak. żeby go znów zdrowo opieprzyć. Jest jeszcze kilku cichych wspólników. Nabieram oddechu.nie daje mi dojść do słowa. Robimy prawdziwe hamburgery! . że mam całować z miłości karaluchy. Czapiński! Mięso oraz wszystko jest naszym wspólnym dobrem wściekam się dalej.Panie pierwszy. jakie „kradniecie”? Pan wie. panie pierwszy. Tutaj wszystko jest popieprzone.Gdzie jest trup. dorzucimy do wspólnego gara dwie przednie łapy . że bydlak miał sześć i tych zapomnieliśmy zabrać z plaży. . zabroniłby polowań . zobaczy pan. zmarnują żarcie. wyliżą co do kosteczki .Wrzeszczę.Spokojnie. Wsiadamy na wózek. Gdzieś w połowie tunelu coś mi się przypomina. Nie sypnie . Kiedy zapłacą za nasze ryzyko. pan pierwszy swój chłop.Ceszek. Jakby kapitan dowiedział się. nie odzywam się w dalszym ciągu. Załatwiliśmy jeszcze jednego szczura. dopóki nie dowiem się. postanawiam milczeć. .kończy z nadzieją.Wyznaje.. to naprawdę przeskrobali coś o wiele poważniejszego. Trafia mnie szlag. ale ubiega mnie. . . Gerd zrobił nawet tabliczkę z . . Dranie chodzą w stadach i są niegłupie. Nie odpowiadam. o co im naprawdę chodzi. . co robisz? . . . Tu mi nikt przynajmniej nie pieprzy. założyliśmy z Gerdem przedsiębiorstwo. Dobrze wiem. czekając na moją reakcję. Powiemy. że jeśli przyznali się do szczura.wije się jak piskorz. Chłopcy opanowali sztukę kierowania go nadajnikiem ze skrzyni ładunkowej. patrząc mi z uwagą w oczy.odpowiada.Daruj sobie takie komedie! Kradniecie żywność! Staniecie do raportu! . wyprowadzony z równowagi. .Panie pierwszy. mniejsza o to. Wspomnimy w raporcie o waszym uczynku .Na to. Gerd gorliwie dolewa jeszcze trochę. Próbując go. . jeden z naszych jedzie tu metrem. Ludzki czyn pary łajdaków trochę mnie rozbraja. co kilka kroków naradzając się. Jak przyjeżdża wózek. Mały namiot z czarnej folii. . nocujemy tu na zmianę. . . . .Pytam. W tutejszym klimacie zacier kipi w ciągu doby wyjaśnia. Dlatego trzeba się napić. Bimber jest niczym poemat o złotej jesieni. co przypomina obozowisko traperów. a ja odruchowo próbuję. czasem jest.wyznaje Wicke. Wpadliśmy. ja idę poszukać papryki i czosnku do pieczeni. odzywa się Gerd.A baby z dzidami i szczury? Nie boicie się? Czapiński chrząka w pięść. przedzieramy się na piechotę w stronę plaży.Tak wygląda nasza melina. co jest wewnątrz.Na co macie czas? . Chłopaki szepczą coś do siebie. za chwilę wyłania się z butelką i kubkiem. więc kawa na ławę . Tego drugiego także . . Gerd tymczasem znika w namiocie. Owoce i warzywa zbiera się o świcie. jak to się dzieje. Wózek dalej nie wjedzie.nazwiskiem. Wiele widziałem. Dżungla rozbrzmiewa głosami ptaków i leniwym buczeniem owadzich skrzydełek. Wjeżdżamy przez bramę.mówię.Zdążyliście w takim czasie? .Nie ma co pieprzyć bajek. aromatyczne powietrze. ale kubek ląduje w mojej dłoni. panie pierwszy! Dziś arbuzówka. ale ci ludzie są po prostu z piekła rodem. ma się rozumieć. panie pierwszy.Dobra. koce oraz otoczone kamieniami palenisko. mieszając w garze chochlą. Czapiński ściąga z pleców napiętą kuszę. . szczerze zaskoczony.wyznaje. Smakuję przez chwilę. wszystko jest już gotowe i mamy sporo czasu. Czapiński zdejmuje z szybkowaru pokrywę. żeby sobie nie myśleli.Są jeszcze stonogi i pająki. a w nocy lata coś jakby wielkie nietoperze. myślę o nich. Kiedy stajemy nad tajemniczym jeziorem. Kiedy wszyscy śpią. . Z radością wdycham ciepłe. No to strach. . nad którym wisi żelazny pojemnik z wystającą metalową rurką. prowadząc mnie w zarośla. róbcie swoje. Jest tam coś. Nie wiem.Nie było łatwo .Pytam. to nie ma o co. a zaraz potem jeszcze kilka innych. których nazw nie potrafię wymienić.stawiam go na baczność. że dosyć dobrze wypełniacie obowiązki.zgadzam się łaskawie. Nareszcie jestem sam na sam z przyrodą.Zobaczymy. imbiru i setek korzennych kwiatów. Jedyne.Panie pierwszy. . to fakt. co za wami przemawia. Udaje mi się zrobić z zielonego pędu postronek. Graty krążą w obiegu zamkniętym. i tak kiedyś wrócą do właściciela. . Wygrzebuję z ziemi młodą główkę przypominającą piłkę do tenisa. Jeszcze się nasłuchacie . tym bardziej upaja mnie piękno tego miejsca.tłumaczy.radzi mi na odchodne Gerd. by odurzyły mnie wonie cynamonu. Im dalej. Pozwalam.odpowiadam. Zabieram kilka dla Petera. Z początku trochę obawiam się szczurów. Czapiński skwapliwie wykorzystuje sytuację. . Zapominam o szajce hochsztaplerów. słodkim sokiem.Dajcie jeszcze kubek. każdy z nich ma jagody rozmiarów orzecha laskowego. odwracając się do nich plecami.zabieramy. To nie do wiary. Przyjdziemy z kuszą . wyczuwam w powietrzu ten jedyny niepowtarzalny zapach. Jego zapach przypomina mi odeszłe w niepamięć wędliniarnie o witrynach . A samowolne opuszczanie bazy to drugie. Piekielny tandem stoi ze skwaszonymi minami.Bimber oraz machloje to jedno. ale skoro oni tu nocują. Nie jesteśmy świnie. niech pan wieje na palmę i wrzeszczy najgłośniej. kto będzie spieprzał na palmę. żeby je ułożyć w torbie.Jak pan wpadnie na stado szczurów. jak się da. bo jego szczypior jest giętki niczym liana i owija się wokół pnia drzewa. Za wyniosłym cytrynowym drzewem oplątują mnie kolczaste pędy malinowych krzewów. ale naprawdę znalazłem czosnek. Po prawdzie.daję im trochę nadziei. Nie przypomina tego z Ziemi. Przedzieram się dalej z wianuszkiem czosnku powieszonym na szyi. nie rób pan afery. Biorę od Gerda dziryt. Nasycam się trzema. Zameldujesz. kiedy zacznę wrzeszczeć. Ten handel to przecież zabawa. każdy by dostał . nie mogę podać tyłów. przez ramię przewieszam torbę. A bimbrem chcieliśmy się pochwalić po skończonym cyklu sześciu smaków. Czapiński! Nie istnieją szczury na sześciu łapach! Nawet tutaj. że położyłeś go po drodze . Idę teraz przemyśleć całą sprawę w lesie . Ogromne owoce tryskają gęstym. Ruszam brzegiem jeziora i zagłębiam się coraz bardziej w gęstwinę. . muszę sprawdzić. . czy nie trujecie załogi . Do cholery. Kiedy pochylam się. ozdobionych pętami wędzonych kiełbas. Zatapiam się we wspomnieniach, którym sprzyja ten rajski ogród. Ze snu o przeszłości budzi mnie dopiero inna ostra woń, wywołująca przyjemny zawrót głowy. Nasyca nią powietrze krzew o ciemnozielonych spiczastych liściach. W pierwszej chwili myślę, że szczęśliwie odnalazłem także paprykę. Jednak gdy biorę do ręki czerwony strąk, okazuje się, że znalazłem coś o wiele cenniejszego - świeży pieprz. Zadowolony, brnę głębiej przez zieloną kotarę dżungli, lecz drogę przecina mi szeroki strumień o bagnistych brzegach. Biorę w zęby dziryt, podskakuję i chwytam gałęzie zwieszające się nad potokiem. Marsz na rękach, nawet z pasem dociążającym, to tylko spacerek gibbona. Jestem zachwycony swoją lekkością, mógłbym maszerować pod zielonym sklepieniem całymi kilometrami. Zeskakuję koło pnia niebotycznej paproci. Wśród jej pierzastych liści uwija się cały rój maleńkich ptaszków. Fruwają bez poruszania skrzydełkami we wszystkich możliwych kierunkach, iskrząc, jakby były odlane z błękitnego złota. Zajęte swoimi ptasimi sprawami, nie zwracają na mnie uwagi. Nie wiem, czy urzeczony widokiem znów nie śnię, gdy nagle czuję na ramieniu delikatny dotyk dłoni. Jednak to nie sen, z czarnego pasa farby patrzą na mnie niebieskie oczy dzikiej Wandy. Odskakuję, o mało nie wpadając na pień paproci. Uciekające w popłochu ptaki kryją się wśród liści, krzycząc ostrzegawczo. Wanda i jej córka stoją bez ruchu. Nie mają broni ani pasów, nie mają w ogóle niczego. Dziewczynka patrzy, jakby chciała prześwietlić mi czaszkę. Czuję w potylicy narastające mrowienie, ogarnia mnie fala niezrozumiałej trwogi. - Miałyście się do nas nie zbliżać - mówię nieswoim głosem. Wanda tuli głowę dziewczynki. - Nie złamiemy rozejmu - odpowiada. - Seresii winnne aaa sataree - tłumaczy coś małej. Gea kiwa głową, potrząsając dziesiątkami sklejonych żywicą warkoczyków. - Wybrała cię Władczyni Cisz Szemrzącego Potoku. Będziesz żył, a twoje nasienie da początek mnogim istotom. Tylko ty - przemawia uroczyście, kładąc lewą dłoń na oczach dziewczynki. Jej słowa odbijają się echem w moim mózgu. Wyciąga do mnie drugą dłoń zaciśniętą w pięść. - Masz, zasadzisz je tam, gdzie się zatrzymasz. A wtedy ludzie będą żyli w zgodzie z powietrzem, ogniem i wodą. Staną się Arate - mówi, rozprostowując palce. Jak pozbawiony woli, podchodzę i biorę z jej ręki mały woreczek ze szczurzej skóry. Dziewczynka znów patrzy na mnie. - Haaaaaaa - słyszę wewnątrz głowy i oczy zasłania mi szara mgła. Kiedy odzyskuję wzrok, nie ma już po nich śladu. Rozglądam się, lecz widzę tylko zieleń. Ptaki znów roją się wśród liści, jakby nic się nie stało. Nie mam pojęcia, jak długo pozbawiony czucia stałem pod tym pniem. Mija mi ochota na spacer, chcę od tych czarów jak najszybciej wrócić do ludzi. Przedzieram się, rozgarniając dzirytem liście i łodygi. Po kilku minutach gubię w gąszczu kierunek. Bez widoku słońca mogę tak błądzić godzinami. Na szczęście chcący wykazać się gorliwością Czapiński co jakiś czas trąbi na swojej mosiężnej surmie, podając kierunek. Dzięki sygnałom wychodzę wprost na nasze jezioro. - Czego tak ryczysz!? Myślisz, że pilot może zgubić się w jakimś zagajniku? Płoszysz dziewczyny i wszystkie stwory - objeżdżam go na wstępie. Gerd wtóruje mi natychmiast z udawaną troską. - Święte słowa, pan pierwszy ma rację. Przez ciebie, baranie, ptaszki zamiast złożyć jajeczka, obsrają sobie ze strachu gniazdka. A małej nie urosną cycki. - A na grzyba jej tutaj cycki! I tak nie mają faceta! - Wybucha Czapiński. - Wszyscy mnie opierdalają od samego świtu. Olewam to, jak chcecie, pijcie sobie plastikowe siki i wpieprzajcie suchary - daje upust żalowi. - Daj kubek, Ceszek. To jest niezłe, tylko musicie puścić destylat przez węgiel z pochłaniaczy. Będzie trzymał klar - radzę, pokazując, że jednak doceniam ich trud. - Oczywiście jak kapitan zgodzi się na ograniczoną produkcję pod kontrolą. Rozchmurzony trochę Polak mruczy: - Mieliśmy klarować, jak się odstoi. Naprawdę myśli pan, że niezły? - Pyta, nalewając bimber. - Całkiem do rzeczy - chwalę. Po małej kolejce przenosimy do wózka warzywa oraz sprawioną tuszę drugiego szczura. Czapiński sapie przy tym, jakby sprzedawał Arabom całą ukochaną rodzinę. * Wicke prowadzi pociąg przez zamarłe tunele. Kiedy mijamy puste perony, odruchowo rozglądam się za ludźmi. Za chłopcami sterczącymi od godziny w oczekiwaniu na to, co i tak nie nastąpi. Za dziewczynami biegnącymi do nich w przerażeniu, że przesadziły z kontrolowanym spóźnieniem i jego już tam nie będzie. Nie ma także urzędników, znużonych swoją beznadziejnie głupią i nikomu niepotrzebną pracą. Ani smutnych kobiet po czterdziestce, którym kariera zmieniła serce w gorzki zapomniany owoc. Ile razy marzyłem o tym, że wyjdę rano na ulicę i nie zobaczę nikogo. Że będę szedł słonecznymi alejami sam, bez porażonego pośpiechem tłumu. Teraz ucieszyłbym się na widok nababa w lektyce z całym dworem oraz kolumną białych służących dźwigających najkosztowniejszą elektronikę i otwarte skrzynie olśniewające wszystkich bogactwem delikatesów. Wyciągam z kieszeni woreczek od Wandy. Na mojej dłoni leżą cztery nasiona o nerkowatym kształcie. Ich mlecznoprzezroczyste łupiny pokrywają faliste wypukłości zbiegające się w jednym punkcie. Wyglądają raczej jak misternie rzeźbiony chiński nefryt, niż twory natury. Patrząc na nie, zastanawiam się, co miała znaczyć ta przepowiednia. Skąd wiedziały o naszym locie do planety tak dalekiej, że promień naszego Słońca starzeje się w biegu, zanim prawie martwy padnie na jej powierzchnię. W milczeniu toczymy się wózkiem do windy. Chłopcy słabo ukrywają ulgę, gdy konfiskuję im dwie butelki bimbru, nie pytając o resztę. Pozostałą część produkcji zdążyli dobrze ukryć. Kay jest już z powrotem. Siedzi na swoim łóżku, przeglądając schematy wydrukowane na cienkiej folii z wtopionym chipem pamięci. Przesuwa po płachcie światłopisem, wywołując podświetlone kolumny liczb i pajęczyny wykresów. Jest wykończony. Z workami pod oczami, w przepoconej, zmiętej bluzie przypomina rozbitka na dzień przed sprawą rozwodową, która niezawodnie pozbawi go wszystkiego oprócz przywileju dożywotniej niewolniczej orki na rzecz swojej byłej. Obok jego ręki poniewiera się przepełniona popielniczka. Szuka w niej na oślep niedopałka cygara. Zapala brązowy ogarek, patrząc na mnie przekrwionym wzrokiem. Zatrzymuje spojrzenie na skonfiskowanych butelkach. Bez słowa wyciąga dwie szklanki zmatowiałe od odcisków palców. Siadam na łóżku obok stert dokumentów. Nalewam do pełna mętny płyn. - Z czego zrobili? - Pyta, próbując. - Z arbuzów - odpowiadam. - Ma moc. Ten Czapiński to prawdziwy talent. Mógł tylko puścić produkt przez aktywowany węgiel z pochłaniaczy. Taki mistrz nie powinien wprowadzać do obiegu tandety ocenia, nie odrywając wzroku od wykresów. - Wiedziałeś? - Pytam zdziwiony. Kay bierze spory łyk, krzywi się przez chwilę. - Od chwili, kiedy zobaczyłem, jak tuli do piersi ten szybkowar - odpowiada i dopija resztę. Sapie przez chwilę w zaciśniętą pięść. - Muszę przyznać, że uwinął się szybciej od moich kumpli. Oprócz złodziei z zarządu, sfory lekarzy, psychologów i reszty tego całego burdelu, który zawsze miał pełne barki, tu kiedyś wszyscy pędzili. Z Ziemi można było przywieźć butelkę najsłabszego wina raz na pół roku. Znałem fachowca, który doszedł przez to do absolutnej perfekcji. Robił nawet doskonały calvados. Tylko nie trzymał mu koloru, bo nie miał odpowiedniej beczki. Na swoim poletku buraków sadził wirginię, z której wychodziły wcale nie najgorsze cygara. Głupie zakazy zawsze wyzwalają w ludziach inicjatywę. Nie docenialiśmy skretyniałych biurokratów, oni naprawdę są dopalaczem postępu - konstatuje, wyciągając szklankę po dolewkę. Przez chwilę zastanawiam się, czy nie powiedzieć o spotkaniu z Wandą. Jednak widząc jego zmęczenie, nie chcę zawracać mu głowy incydentem bez znaczenia. Składam zwięzły meldunek o zbiorach i wyczynach szajki Polaka. Kay słucha z uwagą, popijając bimber. - Tego faceta roznosi energia. Ma inicjatywę i potrafi poradzić sobie w trudnych sytuacjach, ale trochę dyscypliny mu nie zaszkodzi. Ma zakaz opuszczania bazy. Do rana on i Gerd stają się władcami wszystkich sraczy na piętrze. Mają lśnić włącznie z sufitem. Rano mają zgłosić się do mnie - postanawia. - A fabryka bimbru? - Pytam. - Przejmie ją kwatermistrz Ciastek. Niech dobierze sobie kogoś, kto się na tym zna. Mogą kontynuować produkcję w wysokości dwu litrów dziennie, ale tylko w czasie wolnym od ćwiczeń. I muszą oczywiście opuszczać cieplarnię przed zachodem żarówki - postanawia. - Jesteś pewien, Kay? - To tylko chwilowy problem, możesz mi wierzyć. Na razie wolę, żeby pili w miarę czysty bimber, niż truli się jakimiś wynalazkami wygrzebanymi z magazynu. Wyrażam zgodę na umiarkowane spożycie alkoholu, jednocześnie zaostrzając kary. Za zły chuch na służbie dziesięć razy po schodach od parteru po dach z potrójnym pasem dociążającym. Wykonać, panie pierwszy - kończy naradę. - Aha, masz dwa cygara, no i możesz zatrzymać jedną butelkę z konfiskaty. Jakby nie było, jesteśmy kadrą i nie będziemy zasuwać po tych piętrach. My jesteśmy odpowiedzialni i coś się nam za to należy - powstrzymuje mnie przed wyjściem, podkreślając słowo: „odpowiedzialni”. Chowam bimber i cygara. - Cześć, Kay. - Cześć, Hubert, wyśpij się. Właśnie łamię ostatnie kody, jutro będzie ostra jazda - żegna mnie. W pokoju Peter wita mnie herbatą i grzankami z serem. W oczekiwaniu na świeży czosnek i paprykę nie piekł jeszcze szczura. To, co wydarzyło się w dżungli, męczy mnie i chcę mu o tym opowiedzieć, lecz kiedy otwieram usta, czuję, jak zaciska mi się krtań. Krztuszę się przez chwilę. Peter już wyciąga niedźwiedzią łapę nad moimi plecami, gdy wraca mi głos. - Wiesz, w dżungli spotkało mnie coś niezwykłego - mówię. - Niby co? - Nic takiego, nad jeziorem znalazłem flaszkę niezłego bimbru. Do tego mam jeszcze po cygarze. Może chcesz trochę spróbować? - Pytam niewinnym głosem dziedzicznie obciążonego idioty. Peter, pijąc arbuzówkę i kopcąc cygaro, rozjaśnia oblicze na podobieństwo barokowych aniołów. - Zrobię tego szczura na medal, ale jutro do biosfery jadę ja - postanawia. Na wspólnym obiedzie rozkoszujemy się wspaniałym pieczystym. Jesteśmy wszyscy oprócz Kaya, który poprosił, żeby porcję przyniesiono mu do pokoju. Obiad ze świeżego mięsa wprawia chłopaków w doskonały nastrój. Jedynie Czapiński oraz Gerd mają ponure miny. Ich wytwórnia zostanie przejęta przez Ciastka i wyznaczonego przez niego O’Neila. Irlandczykowi płoną ślepia na samą myśl o zaszczycie, jaki go spotkał. Zapewnia, że nie dba o dziką Wandę, a produkt Czapińskiego to pomyje w porównaniu z dziełem, jakie on stworzy. Później z Peterem w naszej kwaterze długo rozmawiamy, paląc cygara. Tak mija pół nocy. * Następne dni przypominają ekstatyczny sen przerywany fleszem świateł naszej bazy. Zwiedzając pokład „Hekate”, dochodzę do wniosku, że moje poprzednie życie było trwaniem jaskiniowca. Każde wejście do gwiazdolotu dostarcza wrażeń znanych dzikiemu, którego na Nerwowo drapie się pod pachami. zapasów i ludzi. Wracamy nim do bazy. wyjaśniając przeznaczenie poszczególnych urządzeń. a za chwilę materiał wraca do poprzedniego kształtu. kiedy oderwie swoje potężne łapy od gruntu. Siedzimy obok siebie w profilowanych fotelach. Później oddaje mi stery. Kay tylko przez dwa pierwsze dni oprowadza mnie po statku. Kiedy czasem spotykamy się na kawie. a sam znika na całe popołudnia w ośrodku kierowania lotem. nie wytwarzając żadnego tarcia. bredząc coś bez ładu i sensu. Wszystko jest nowe. Zostaję wtedy z wirtualnym przewodnikiem.pokład parowca zwabił nawiedzony misjonarz. a nawet podskakuje w miejscu. Wytaczamy po platformie ładunkowej dwudziestopięciotonowy transporter „Goliat”. zasypany danymi ze statku. śpiewamy jakąś dziką pieśń i pijemy bimber. Usłużne kuliste konsole z przezroczystą klawiaturą zjawiają się w pobliżu ręki. Drży w milczeniu. kiedy tylko są potrzebne. Setki urządzeń. czekając na pojawienie się kapitana. Kay odpoczywa po stresie w statku. Fotele dopasowujące się do kształtu ciała. Dziesiątki korytarzy tętniących jakby żywym światłem. mając przed sobą panoramę Księżyca. Ogarnia nas euforia. Jego powierzchnie nośne nie dotykają gąsienic. Przedzielone warstwą izolatora elektromagnesy zabudowane są w półkolistych rynnach. „Goliat” prawie płynie. uniemożliwiając poślizgnięcie. Gąsienica sunie nad półkolami elektromagnesów. Odpychają ogniwa gąsienicy wyposażonej od spodu w magnetyczne wkładki. Sunę wprost przed siebie planetarnym czołgiem. jest albo w głębokiej depresji i pali jednego papierosa za drugim. Noga zapada się w niej miękko. emitujące pole o tym samym znaku. „Hekate” nie może się doczekać. pokonując dla zabawy stoki o nachyleniu ponad sześćdziesięciu stopni. Zachowuje się wtedy jak wypuszczony z domu dla zmęczonych całą bzdurą świata. Trzeciego dnia mój podobny do wycieraczki komputer. oraz ta pełna napiętego wyczekiwania cisza. tajemnicze. a jednoimienne pola działają jak doskonały amortyzator. wymachując tandetnymi spodenkami. Sam nie mogę się w tym połapać. których istnienia nikt nawet nie podejrzewał. dotykając tych wszystkich cudów. albo rozpiera go euforyczna radość. Podłoga reagująca na dotyk stopy niczym skóra żywego stwora. prawie idzie z dymem. Na szczęście spotykam Kaya. który prowadzi mnie do ładowni statku. nieznane. Błądzę jak w transie po kabinach. będzie służył do przewiezienia na pokład sprzętu. wzniecając tumany kurzu. Później podłącza mój komputer do centralnej sieci statku. . gotowa w każdej chwili zanieść nas w nieskończoną przestrzeń. by ukraść i zdeptać jego niewinną duszę. duonitrekzynę do. Jakbyś zaczął na nich hamować. Przed południem załoga przechodzi intensywny trening w zakładaniu skafandrów. .Co to za garnki? . Widzę więc doskonale rzędy żółtych cylindrów z miękkiego metalu.. chłopie. . Szyba przedniej ściany „Goliata” ma grubość trzydziestu centymetrów i kończy się nad podłogą. wieczorem każdy ma zajęcia indywidualne. nabierając powietrza.odpowiada z niczym nie zmąconą radością. krusząc się w drzazgi. gwiazdy jeszcze świecą . Zwożą mrożone owoce. gniecione gąsienicami mocarnego transportera. znów zamieniając się w kulę histerycznej czkawki. . jakbym powoził pancernym rydwanem miażdżącym poddaną. Kay próbuje jednocześnie opanować śmiech i nalać do szklanki bimbru. Widzę jakieś stare rachityczne baraki i ogarnięty niszczycielskim szałem najeźdźcy. Kay ryczy ze śmiechu. chłopcy wytłukliby całą zwierzynę większą od domowej kury. Wszystko pęka.Udziela mi się potęga maszyny. uległą planetę. przełykając nerwowo ślinę. Powoli zaczyna uczestniczyć w nich powracający do . czuję się. . Trzymając kierownicę. .Mogły rąbnąć? .Pytam już zupełnie trzeźwy. jak pojemniki zmieniają się w prasowaną blachę.Dlaczego mi nie powiedziałeś? . I mnie nagle ogarnia dziki atak spazmatycznego rechotu. Kay! Resoc dla akwarystów i zapaśników sumo! Po nim! Wtaczam pojazd na ściany z szarego kwarcu. Dodaję gazu.Mowa . szczury i wspaniałe ryby. Grupy zaopatrzeniowe penetrują magazyny i jeżdżą do biosfery cztery razy dziennie.Patrz. zjeżdżam na równy grunt.Pytam pro forma.Pytam. . . jak włosy na głowie zmieniają mi się w szczecinę dzika. W bazie wszyscy poruszają się jak pracowite termity. Gdyby nie strach przed czarodziejkami z dżungli. na których teraz najbardziej nam zależy. Zresztą nic się nie stało. strzelając wyciśniętymi czopami gwintowanych pokryw. Z radością patrzę. Zaspokojony orgią wandalizmu. co jest w tych budach? Później już nie mogłem.Nie może wydusić.A skąd niby miałem wiedzieć..Gniotłeś. kieruję na nie pojazd.Do pogłębiania kraterów kończy. warzywa.informuje mnie roześmiany wariat. klepiąc się po udach. . . czując. eksplodowałyby na bank. kiedy nie bierze pałą po grzbiecie. Marynarz opuszcza głowę. Zostaję.broni się Hugo.Nikt by nigdzie nie poleciał. który ze względu na zranioną stopę miał stałe dyżury w biosferze i segregował zbiory.Kapitanie. kiedy chcesz.Całe życie ktoś mi rozkazywał. one to zrobią.Nasz kolega postanowił nas opuścić. Mam dosyć. a później zrobią sobie z twoich jaj magiczne kastaniety. nie jestem tchórzem. Jesteś im potrzebny tylko na kilka bzyknięć. zawsze marzyłem o domku w ogrodzie . Wysłuchamy. doprowadzony do białej gorączki. czy uda się go naprawić. A później wystrzeliłbym ciebie. nędzniku. przechadzając się po korytarzu ze splecionymi z tyłu rękoma.To informacja dla wszystkich potencjalnych dezerterów. To rozumiemy wszyscy. Nie lecę z wami i już. czerwieniejąc na twarzy: . .Rozkazuje. Cztery lata dusiłem się w gumowej dętce pięć kilometrów pod wodą. Nie chcę oglądać gołej dupy zdrajcy! . . Nie mogłem mieć swojego zdania. Ale jest coś jeszcze. pomaszerowałbyś na pokład w kajdankach. a ty będziesz je posuwał. Nie muszę.ale przyszedłem do pana i powiedziałem. . .To normalne. . Kay słucha spokojnie. Podwodniak jąka się i mówi. na żywca w przestrzeń. jaki jest tego powód . podnosząc głowę. Mogłem schować się i poczekać... Kryzys nadchodzi na dzień przed startem. Kay zarządza apel w holu przed windą. Nie zabiję cię. że człowiek zaczyna mieć własne zdanie dopiero. Teraz znowu jakiś czarny okręt. to przysięga i lojalność wobec kolegów. tchórzliwy łajdaku. Wszyscy zebrani są pod wrażeniem słów kapitana. Ściągaj wszystko. .Wystartujecie?! . Podchodzi do marynarza i patrzy mu głęboko w oczy. Tak w kosmosie karzemy tchórzy i zdrajców! . .przemawia Kay.Kay gwałtownie odwraca się do niego.zdrowia Nass. żaden kosmonauta nie zostawia kumpli.. że jeden skafander przedziurawiła pierdolnięta baba i nie mam pewności. nie obciążony innymi zajęciami. kretynie. że będą wpychać ci do pyska winogrona. we flakach wszystkich pieprzonych szczurów i ślimaków! . Ja po prostu nie chcę tak dłużej żyć. Starą i młodą.Tu cię boli! Myślisz.. aż wystartujecie . gacie możesz sobie zostawić. Gdyby nie fakt.Kay podnosi głos. Udziału w locie odmawia podwodniak Hugo Konrad. . Szukalibyśmy twojego ścierwa do skutku! Nawet w żołądkach Wandy i jej córeczki. przebiegając wzrokiem po twarzach zebranych. tu jest pięknie. Szukalibyśmy ciebie.Krzyczy. w ten sposób unikniemy bałaganu. baterie i reszta? . Koniec zbiórki. chcąc odpocząć w nich od swoich nieistniejących problemów. Minuty topnieją jak krople deszczu na rynku miasta. przed dwunastą pierwsza grupa pięciu ludzi ma być gotowa. Ale wcześniej sprawdzę wszystkie pomieszczenia. Każdego. Dokładnie sprzątamy pokój. Moje wątpliwości rozwiewa dobiegające z korytarza pokrzykiwanie Czapińskiego. Mówi.. Do jutra powinniśmy ze wszystkim zdążyć. rozmazane cienie. Jesienny deszcz bębni na wyłożonych dachówkami dachach domów. zabiję ja. Czy może ktoś z tej ulicy ogląda właśnie nasze smutne gęby. ściągającego gorączkowo zewsząd jakieś graty. pijąc herbatę. Jak para komiwojażerów krążących latami po tanich hotelikach. . jakby celowało do niego z cekaemów stado czartów. Przywołuje mnie zaraz. Przez chwilę mam wątpliwości. ścielimy z namaszczeniem nasze łóżka. Później przyjadę tu. że sami nie istnieją. Nikt się pewnie już w nich nie położy.. Niech tylko znajdę jakąś zapomnianą część ekwipunku.Teraz jadę na statek. kto mu coś zostawi. powieszę kłódkę na drzwiach i zgaszę światło.W południe przenosimy się na „Hekate”. Z biosfery powraca ostatnia już ekspedycja. Do pokoju spływa z sufitu Pevec. Następnie wracamy z Peterem spakować się i posprzątać nasz pokoik. Siedzimy w milczeniu. Nie domyślają się nawet. . . ma rozkaz zabić śmierdziela. później zamkną wejście i zmienią kody . którego nigdy nie wypełni westchnienie ulgi zmęczonego gościa.A rzeczy z magazynu? Butle. Niech wszyscy uporządkują swoje rzeczy. czy ja sam jestem prawdziwy.Każdy. W świetle latarni lśni wilgocią bruk rynku jakiegoś starego miasta. jakby nic się nie stało: .rozkazuje. Układy hydrauliczne w łazienkach będą w pełni gotowe dopiero dwie doby po starcie. Z naszej udawanej szyby ściekają połyskujące strugi. Niech się spokojnie urządzą. Wydaję ludziom rozkazy. Myślę. . wracamy do obowiązków. . Pevec i Arno zabiorą zdrajcę do biosfery. . mogą się też wykąpać.Pytam. Spieszą się do swoich nieistniejących domów.Hugo zrzuca ubranie. Skuleni na wietrze przechodnie przemykają niczym szare. kto go zobaczy dziś w biosferze. że z całym bagażem więcej w kabinie „Goliata” się nie zmieści.Zawiesza głos. świecące z ekranu postawionego w jakimś oknie. Kay odwraca się do nas.Najpierw ludzie. Powiedz Finowi. Jak zwykle w takich sytuacjach.Wziął pas z wieszaka i pobiegł w krzaki. Pod ścianami karuzeli leżą już bagaże. Ludzie pierwszy raz widzą z bliska powierzchnię Księżyca.Mówił coś? . Nie słyszę jednak okrzyków zachwytu. Sens tego manewru jest żaden. Obok gaci nagryzmolił na piasku: „Hansen jest świrus. . Melduję powrót. omijam szerokim łukiem mogiły kosmonautów.ostrzegam.zawiadamia. Czytał gdzieś o tym. Milczą oszołomieni. . Arno znalazł na plaży jego gacie. Nie możemy już dłużej wytrzymać w pokoju. zabiorę was w ostatniej grupie. że oni nie istnieją. Ekran gaśnie. w jaką zapadł tamten świat. Tylko później. Koło wyrwanej burty leżą jakieś poskręcane szmaty.Pyta Peter. ludzie plotkują w małych grupkach.Wracaj do siebie i bierz się za pakowanie.Co z marynarzem? . bezdenna. Już nikt nigdy nie będzie się dziwił. wszystko zrobione . .. Pustka. Peter jednym ruchem odwołuje w niebyt to miasto i tych ludzi. Spiss przypomina sobie. Ukarani buntownicy? Czy technicy. Masz czas. wieczna. Żeby oszczędzić im przygnębiających widoków. że taki transporter zabierał dwadzieścia pięć osób. Widziałem w życiu setki wraków i mogę się założyć. Pevec czochra się po włochatym łbie. o którym wcześniej nic nie wiedziałem. przypominającym zadek czarnego barana. Żeby zrobić chłopakom frajdę. że ten pojazd oberwał rakietą przeciwpancerną.Panie pierwszy. przypominające strzępy kombinezonów. że o tym liście ma trzymać gębę na kłódkę. To wy wszyscy zginiecie”. ponieważ przez to wpadamy wprost na rozerwany eksplozją wrak wielkiego kołowego pojazdu „Lemur”.Po drodze nie puścił pary z gęby. niczym ostatnia projekcja w źrenicach samobójcy. jak tylko otworzyliśmy drzwi.. . jak kończyliśmy ładunek reszty zieleniaka. którzy mieli zabrać do grobu tajemnicę „Hekate”? Tego już się nie dowiemy. wykonuję kilka efektownych ewolucji. chłonąc widok usianej kraterami pustyni. stała się absolutna. Jemy jeszcze spóźnione śniadanie i nadchodzi elektryzujący rozkaz od Kaya. paląc papierosy. Zabieram do „Goliata” swoją grupę. . Ty też . prawie wszyscy wpadli na ten sam pomysł. We wstecznym ekranie widzę pobladłe twarze oraz zaciśnięte na uchwytach dłonie.. Zapominając przy tym z reguły o wcześniejszym otwarciu okna. wystukując na swoim komputerze dane słynnej prezenterki rządowego programu telewizyjnego „Zielona Europa”. Ja i statek będziemy dla was od tej pory tatusiem. gdy w zacienionej niecce krateru dostrzegają opalizujący grzbiet statku. zabierać graty rozkazuje. Znikamy w ładowni. Hasło: „Gotowość statyczna” brzmi niczym gorący wstęp seksoperatorki. Cztery teleskopowe dźwigary kurczą się. mamusią oraz wszystkim. zjawia się kapitan. Za pomieszczeniem z futurystycznych marzeń znajduje się sala sportowo-rekreacyjna. . unosząc nas do otwartego luku w kadłubie gwiazdolotu. może niech gada jak Ulma Branicky . zasypując danymi o statku. prosząc o uwagę. . doprowadzającymi energię do pajęczych stawów. miej pan litość. Wznosimy się pomiędzy jego monstrualnymi odnóżami. Nasz przewodnik przechodzi gwałtowną metamorfozę. zachęcającej klienta do gry w jednorękiego bandytę.Cisza w “Goliacie” staje się wprost namacalna. kiedy wtaczam pojazd na opuszczoną rampę. Jego nowe wcielenie poraża piskliwym natchnionym dyszkantem. Kay śmieje się. Kay poleca zostawić tu bagaże. Przechodzimy. Jesteśmy w soczewkowatym pomieszczeniu o wypukłej podłodze. Teraz pokażę wam wasze apartamenty.Panie kapitanie. . suficie oraz ścianach. Kiedy wyskakujemy z transportera. taszcząc nasz ekwipunek przez wejście.nie wytrzymuje Janish. co kochacie. .Lepszych łydek nie miała Gruba Berta . Po kilku krokach w miękką czeluść oszołomieni ludzie zatrzymują się.Janish. które zamyka sześć stykających się wierzchołkami trójkątów.mruczy Spiss. Zdania wypowiadane zmysłowym kobiecym głosem otaczają nas. Ludziom wraca głos dopiero wtedy. podziwiając podpory oplecione karbowanymi przewodami.Wybucha Stam.Witam panów na pokładzie „Hekate”. . Słyszę niecenzuralne okrzyki zachwytu. na dźwięk którego tysiące obywateli naszego najszczęśliwszego kontynentu pozbywało się gwałtownie swoich ekranów wizyjnych. Z niewidocznych głośników odzywa się głos wirtualnego przewodnika. Następnie głos z lepkim westchnieniem informuje nas o ciśnieniu panującym w biernym układzie hydraulicznym głównego rdzenia energetycznego. Jej przestrzeń wypełnia się powietrzem. o czym informuje komputer pokładowy „Goliata”. Kay wyłącza pilota. ty baranie! Co ci przeszkadzało tamto niewinne kurwiątko!? . Zaskakuje wszystkich Mathias.kończy podniosłym głosem. .Nawet ja. który chce rozszarpać swojego dowódcę na strzępy. chyba coś przed nami ukrywasz. Ma także moduł religijny ze wszystkimi kultami świata. . Po założeniu specjalnego rękawa iluzja jest doskonała.przerywa rechot załogi.Ściągasz ciuchy i wchodzisz do środka. jeżeli nie ma akurat alarmu technicznego. Dowódca zatrzymuje się przy dwu ustawionych obok siebie wielkich szarooliwkowych jajach.Pyta ktoś. Jeżeli delikwent potrzebuje sesji terapeutycznej. opowiadając o skarbach wiedzy. do wnętrza wchodzi furiat. komputer pogada z nim jak prawdziwy psycholog. działającego na system nerwowy. a frajda większa. Później każdemu przydzielę wirtualnego przewodnika. Datki oraz inne ofiary proszę składać do mojej kajuty .Chce wiedzieć Wicke.Jak to działa? . . . jak zwykle się .To azyl dla podłamanych mięczaków . Wewnątrz jest płyn o temperaturze ciała kierowany przez system mikroturbin. To podobno nawet się liczy. bo urządzenie błogosławił papież. Mertes. Delikwenta pieści w dodatku światło o odpowiedniej długości fal. pytam z czystej ciekawości. można więc sobie pokrzyczeć lub wygadywać. Ateistom polecam modły skierowane pod adresem mojej skromnej osoby. A spód pokrywy jest wirtualnym projektorem obrazów. Kay odpowiada niewzruszonym głosem: . wskazując na najbliższe. Można się więc wyspowiadać przed różnymi konkurencyjnymi stwórcami. Jednym słowem. Wśród chłopaków zapanowuje poruszenie. bez muzułmanów.A z jakąś panienką można sobie tu pogadać? . Kay. pobudzające światłoczułe komórki w skórze.Dla kobiet odpowiednią końcówką jesteśmy my. odpowiedzialne za syntezę endorfiny.Nie tylko pogadać. Idziemy dalej. Płyn masuje ciało oraz jest przewodnikiem słabego pola elektromagnetycznego.mówi. Obchód trwa jeszcze prawie godzinę.obrazowo wyjaśnia kapitan. Mentzel nienawidził ich jak jasna cholera.Kapitanie. . A ty. Będziecie poznawać statek sami . a po trzydziestu minutach wychodzi anioł z błogim uśmiechem na ustach. dalajlama i cała reszta. . W komorze nie ma podsłuchu i kamer. . co się komu podoba. niż mogą dostarczyć trenowane na węgorzach bezzębne Wietnamki . kpiącej bezlitośnie z Fryzyjczyka. Płyn może oddać wrażenie dotyku czyjegoś ciała. nie mogę przerwać seansu terapeutycznego.Niewiadomego przeznaczenia machiny przypominają wyspecjalizowane narzędzia tortur. Jest taka końcówka dla kobiet? . Biorę tę robotę! .dodaje O’Neil. Ostatnim punktem jest centrum kierowania lotem. Poczucie dumy kosmonautów trafia szlag. kiedy szafa łączy się szczelnie ze ścianą. a później zamiast Księżyca.zapala. Po minucie pojawia się znowu z promieniejącą gębą.mówi Kay. przypominająca świeżą wątróbkę. kładąc nacisk na dyscyplinę i odpowiedzialność przy ich wykonywaniu. co gadacie.No to fajnie. . Kay wyczuwa panujący nastrój. nie będzie tak źle. Siedziałem w powietrzu dziesięć metrów tyłkiem nad murawą. Za nimi nic. tylko krater. zobaczyłem zielone boisko. wyświetlający przestrzenną mapę kosmosu i aktualne położenie statku.ponuro prorokuje Stam. Pod ścianami z pofałdowanego tworzywa stoi kilka owalnych szaf. klepiąc Irlandczyka w ramię. Szafa odsuwa się od ściany. możesz trochę pokibicować.zawiadamia. . Grali nasi z podstępnymi Angolami: takiego miejsca nie miał nawet prezydent.I nie pogada o meczu . Warstwa tworzywa wyściełająca podłogę ugina się. Przypomina wszystkim o funkcjach.Nie przez cały czas możesz oglądać mecze. Spiss przeciąga po krawędzi palcem. Nie zakryta pozostaje tylko twarz. . W ścianach tunelu co dwa . nie zadając pytań. Już nikt nie poczyta w robocie gazetki . Oprócz niego nic nie przypomina znanych urządzeń. Ale jak wykonasz swoją pracę. stabilne stopnie.poleca. nie dlatego.Wracamy po nasze rzeczy. Ja już to widziałem. tworząc płaskie. jakby statek nie miał ścian. Kapitan powraca do nas. Wszyscy milczą. Wessało starego razem z butami . . Do wszystkich dociera niezaprzeczalny fakt. Ale z tyłu były wasze gęby i cały pokład. brodatego Patryka z beczki ginu. jakby się w niej rozpuścił. . Na jego środku znajduje się stół nawigacyjny. kiedy wcześniej zawaliłeś robotę albo wydarzy się coś pilnego . nogi i ramiona obejmuje miękka gąbka. że ich to nie interesuje. Program przerwie widowisko. Długi korytarz prowadzi nas w dół. Słyszałem też. panowie. Ten stół to właściwie jedyna rzecz kojarząca się ze sterownią. Siadaj. Jego klatkę piersiową. Po prostu nie potrafią. ale reszta wydaje okrzyki zdumienia. Kay siada we wnętrzu jednej z nich. że większość jest tu potrzebna niczym świadkowie Jehowy w świątyni hazardu. Patryk .Spokojnie. .O rany! Na mojego patrona. Teraz Irlandczyk stapia się ze ścianą. Teraz stanowisko operatora i statek tworzą jedno ciało. Najpierw widziałem konsolę z przezroczystym ekranem i moje ręce.Nic. jej miękkie brzegi odginają poły. najmniejszej szczeliny. W każdej z ich niczym żywa rzeźba obraca się miniatura planetoidy lub komety. by za chwilę przebudować wszystko na przytulny buduar z doniczkami kwiatów na parapecie. statek ostrzegłby o tym z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. ale wszystko zaczyna się i kończy na człowieku . będziemy mieli niezłe widowisko . Kiedy któryś z nich przetnie orbitę jakiegoś księżyca lub planety. Dalej rozmieszczone są pokoje załogi. Wracam do pokoju. jaką czuję ulgę. Pevec gapi się zafascynowany na podobną do bakłażana skalną maczugę. uciekać we wspomnienia. Mentzel musiał uwzględnić w projekcie postulaty bab od psychologii rodem z pudełka dla lalek. Tak na wszelki wypadek.Zalecam wszystkim wystrój koszarowy numer sześć. Programowane meble i ściany mogą przyjąć dowolny kształt oraz kolor. wlokąc swoje worki. Wystarczy tylko dotknąć palcem obrazka z katalogu na ścianie. . stolikiem oraz szafkami. Przez kilka minut bawię się.dodaje z podziwem. . postanawiam więc się rozgościć. możemy zrobić mu atomografię rany.Cholera.A jakby miało grzmotnąć w Ziemię. Siadamy przy stoliku. Przez te sentymentalne widoczki niektórzy ludzie zaczną popłakiwać w poduszkę. boisz się o swój ukochany resoc? Mogę cię uspokoić. Już teraz wybieram dla siebie i Petera umieszczony naprzeciw niszy z brudną śniegową kometą.Statek pokazuje obiekty o średnicy większej niż dwa kilometry odległe od niego o sto milionów kilo metrów. Zdążyłem już uruchomić sprzęt medyczny. Zabierz w drugiej grupie Nassa. Statek jest automatyczny. Kay wyciąga paczkę papierosów. bo jest już prawie zupełnie zdrowy. Cholerny żelazny wiking . że nie dorobiła się jeszcze paradnego ogona.metry znajdują się nisze. Najważniejsze. . ale to mało istotne. Nieubłagane jak Nemezis kosmiczne młoty wirują w czarnej pustce. . Nie wiesz nawet. gdyby miał go kto obsługiwać .Co. zamieniając pokój we wnętrze drewnianej chatki. to „Hekate” może taką rozwalić? . Kilkukilometrowa piguła jest tak daleko od Słońca. Do kolejnej rundy transportowcem mam jeszcze trochę czasu.Możesz w wolnej chwili spróbować policzyć trupy. Na zabawie w projektanta wnętrz zastaje mnie Kay.mówi. . Dopiero teraz składam mu meldunek o „Lemurze”. kompletnie o tym zapomniałem. - . Mógłby oczywiście ją w porę rozbić. dotykając palcem tabliczki katalogu. Pokój zmienia się w skromne motelowe wnętrze z dwoma zwyczajnymi tapczanami. gdyby jedna z tych cegieł miała go rozwalić. Jest tu także znane z bazy księżycowej okno.odpowiada.wyjaśnia Kay. że zaczynamy przeprowadzkę. Kolację zjemy już wszyscy na pokładzie naszej “Hekate”.Panie pierwszy. Ludzie wpadają na siebie.wyraża obawę. aż jedna gąsienica odrywa się od gruntu. W porównaniu z ogromem statku wyglądamy niczym mikroskopijne pasożyty atakujące przyczajonego na pustyni czarnego skorpiona. Kroczymy po gigantycznym kadłubie. opuszczamy się na linkach. Księżycowym rankiem trzeciego dnia kapitan zwołuje wszystkich na śniadanie. W następnej grupie jest Nass. najdziwniejsi wędrowcy. bo pozostałe miejsce zajmuje motor oraz kilka pojemników z bateriami. Padamy ze zmęczenia. Ziemia wyrzuciła ich na śmietnik. Zwalniam koło wraku transportera. Napiętnowani wiecznym lękiem i tęsknotą. Dalej o mało nie wjeżdżam na wpółprzysypany pyłem bezgłowy korpus. Widzę wyraźnie spopielałe od skoków temperatury strzępy ciał. . byłoby szkoda . skacząc ponad mniejszymi kraterami. gnając „Goliatem” przez suche morza. na których odciski kół naszych maszyn są pierwszymi bliznami zrobionymi przez człowieka. Widzę już naszą bazę. Jemy świeże owoce i kanapki ze wspaniałym pieczonym szczurem. Wracam do bazy. by sprawdzić zewnętrzne mechanizmy statku. Sortowanie zapasów. Pędzimy przez ostry łańcuch gór. gasząc niedopałek w niebieskim talerzyku. W tej rundzie pojedzie Ciastek z bimbrem. a kosmos pewnie zabije. Gonię groteskowy horyzont. Zmęczenie i kurczący się błyskawicznie zapas tlenu nie pozwalają nam na zwiedzenie wraku „Lemura”. jakich widziały gwiazdy. Powracam do statku tą samą drogą. kontrolując stan goleni oraz stawy monstrualnych dźwigarów. A później nie ma już na to czasu. wypełniające białe resztki skafandrów. później mamy zginąć. ćwiczenia w zakładaniu skafandrów oraz dziesiątki zadań wyznaczanych przez kapitana sprawiają. jakie zadano nam na Ziemi. że nikt nie czuje się zbędny. Kay przyjmuje grupę. Tylko trzech. spadający na piaszczyste doliny. żeby go nie rozgnieść. Jak było umówione .No i nie wpakuj się na tamte pojemniki. a ja od razu wracam do bazy. Jeszcze tego samego dnia robimy rajd motocyklowy do odległego magazynu po brakujące części zapasowe. Kay wstaje z miejsca i zaczyna . Wychodzimy z Kayem na kilka godzin na zewnątrz.jęczy Ciastek. Robię gwałtowny skręt. alarmy treningowe. Ciastek i Arno Pukonenem. Sam. tylko ja i srebrny Księżyc. zapominając o lęku przed nieznanym i ranach. czekają tam niepewni swego losu ludzie. * Trzy ostatnie dni upływają na gorączkowych przygotowaniach do lotu. Drugi raz tego dnia słucham jęków zachwytu. gdy staczam się po ścianie krateru z drzemiącym olbrzymem. Powiesił pod nią pas dociążający. Ograniczyłem moc impulsów do granic możliwości. Nie radzę komukolwiek próbować takiego rozwiązania. że przy odrobinie silnej woli można to wytrzymać. palenie oraz picie alkoholu. zupełnie nie spodziewałem się. że wasze kontrolery wyłączone są tylko czasowo. jestem z was dumny. Karą za porzucenie jest niebezpieczny ciągły impuls.O osiemnastej proszę pierwszy zespół o stan gotowości na mostku. Koledzy. Rząd obawiał się. Nie można ich zniszczyć. jako dowódca muszę wspomnieć jeszcze o jednej sprawie . Do sali wkracza. Ale jak wspomniałem.kończy.mówi Kay. nie będzie tak źle. . dobry nastrój pryska w jednej chwili. Proszę nie pytać. Wznosimy toast za nas i szczęśliwy lot. a przez to z siecią informatyczną statku. że wyprawa może przekształcić się w podbój innej cywilizacji. jak ta na Ziemi.Po staremu brzydkie wyrazy i obraza rządu karane są trzaskiem w kark. przynieś jeszcze butelkę i weź wózek z prezentami. . żeby mieć je cały czas w zasięgu wzroku. Jesteśmy wysłani przez panią prezydent i rząd. niżej nie jestem już w stanie. muszę. Nawet gdybym nie chciał tego uczynić. Reszta załogi może obserwować wszystko z sali rekreacyjnej. . dlatego musicie pamiętać. . spisaliście się wspaniale.Panowie. Myślę. .Uprzedzałem wszystkich. niosąc ostrożnie wielką tacę. jak na Ziemi. Teraz dochodzą jeszcze kary za brak instynktu opiekuńczego. kwatermistrz Ciastek. Czynniki oficjalne chcą mieć gwarancję lojalności. Dlatego nowe kontrolery mają za zadanie wzmacniać ciepłe rodzicielskie instynkty oraz utrwalić odruch obrzydzenia do wszelkiej agresji próbuje nas uspokoić. Żeby nie zapeszyć. Ich systemy są sprzężone z moim komputerem. Zapada cisza. Proszę wysłuchać mnie spokojnie. Brak łączności pomiędzy kontrolerem a implantem spowoduje przecięcie rdzenia w kręgosłupie szyjnym i zgon. jakie jest moje zdanie na ten temat . Ciastek. o których nie mam zamiaru mówić. Naprawdę. Muszę przywrócić kontrolę myśli i zachowań przed startem. że przypadkowa grupa ludzi może stworzyć w tak krótkim czasie w miarę sprawną załogę . Program edukacyjny powstał przy pomocy najwybitniejszych specjalistek od rodzinnej psychologii praktycznej. Start nastąpi o osiemnastej trzydzieści. . wywołując niepokój.Forma tej kontroli nie będzie tak drastyczna. Poza nielicznymi incydentami.majestatycznie krążyć wokół stołu. ale jeden gwałtowny ruch i lekkie jak nasiona dmuchawca szklanki z whisky wyprysną pod sufit. nikt nie wspomina o powrocie.mówi wyraźnie poruszony. Patryk unosi poczerwieniałą twarz. Wytrzeszczając w zdumieniu oczy. Wszyscy. Zajmujemy się resztką zakazanych czynności. . by ten koncert usłyszały najlepsze specjalistki od rodzinnej psychologii praktycznej. W wejściu pojawia się Ciastek z butelką pod pachą i wózkiem wypakowanym pudłami.Niech to gówniany kutas hieny .gaworzy dziecięcym głosikiem. tocząc dzikim wzrokiem. obserwując każdy ruch Irlandczyka. .postanawia. . gdy pierwszy jaskiniowy geniusz sklecił pierwsze logiczne prazdanie.daje dowód swojej niepoczytalności. Patryk odwraca wzrok w stronę Kaya. . . Naraz cała jadalnia rozbrzmiewa krwistym językiem powstałym w chwili. .Używa sobie Czapiński. Patryk.wtóruje mu wierny druh Gerd. głęboko i powiedz mu coś miłego. Patryk ostrożnie zrywa warstwę folii z pudła. Miś nagle odwraca łebek. biorąc ze stołu szklankę z resztką whisky.Tato. . Demonstracyjnie sadza go sobie na kolanie.Kurwa. on mówi! . to tylko pluszak.Ten toast wzniesiemy za czystość serca i duszy proponuje z łobuzerskim błyskiem w oku. wsuwa ostrożnie do środka rękę. tato. . Mówiłem wam: uwaga na jęzory. wódka be. bezpieczniki zaczną działać za dziesięć minut. Po upływie ostatnich chwil swobody pierwszy swój prezent od rządu otrzymuje O’Neil.zaskakuje wszystkich Peter. wyciąga z niej dużego pluszowego misia.Pierdolone pierdolenie popierdolonych pizd . Tym razem leży wsparty o stół o wiele dłużej. Szkoda tylko.Zastygamy w bezruchu. Proponuję zapalić i rozlać drugą kolejkę .Miałem jeszcze łyk.Będziesz Guines . lecz nastrój beztroski już nie wraca. Zamieramy. . żegnają się najżarliwiej z emocjonalnym słownictwem żywych. nie pij.Miękkie i ciepłe . . wolnych ludzi. Nie otwiera go.Panowie. be . . . nie wiadomo na jak długo.Kurwa jebana mać i sto skurwionych skurwysynów! . charczy.Odkrywa zszokowany O’Neil i naraz wali czołem w blat.Oddychaj. a .Martwa cisza trwa jeszcze tylko przez chwilę.Kapitanie? I po co ten cały szum.przytomnie przestrzega nas Kay.donosi w skupieniu. że nie dane nam będzie. Następnie zbiera się na odwagę i otwiera paczkę. . wylałem przez skurwiela . Podstawiam mu pod krok swoją szklankę po whisky.przypomina Kay. głaszcząc swojego malca po łebku.Kapitanie. Nareszcie ożywa. . w obecnej sytuacji nie bardzo wyobrażam sobie ten start. . Można to jakoś załatwić? .nie będzie tak źle . nie mówiąc już o locie . co mam zrobić. najwyraźniej szykuje dla mnie coś ekstra.dodaje.Panowie.zawiadamia o końcu wirtualnej czynności.Oczywiście w granicach rozsądku . klaszcząc w łapki.Głuptas tato.A elementarne sprawy bytowe. kontrolery mają kopię umysłu czterolatków. . Wszyscy oglądają swoich strażników pluszaki różnią się kolorem futerek oraz kształtem pyszczków. Nie bardzo wiem. Teraz jest ziemskie rano. . . Toczy po wszystkich zwycięskim wzrokiem. nie wyciąga łapek jak inne. więc są najbardziej aktywne. a w trakcie trwania służby centralny komputer wprawia je w letarg. Nie dzieje się nic. Milczy drań jak zaklęty.robi test. Mój jest jasnoniebieski. czyli palenie i picie. . do tego żółtą czapeczkę z daszkiem. odlej go szybko. włącznie ze zmoczeniem mu puchatej pupy wodą mineralną. Mały stęka.powtarza cierpliwie Kay. Wystarczy pamiętać o podstawowych czynnościach opiekuńczych.radzi podenerwowanym głosem Peter.domaga się. dobry tato. markując kilka przysiadów. . .Ożywia się Gerd. chcem nocniczek .Zawsze mówiłem. tato . Peter dostaje szarego misia w czarnych majtkach. patrząc mu w ślepka. Z rosnącym niepokojem słucham gaworzenia innych terrorystów oraz okrzyków zachwytu Sacharozy. Ma pomarańczowe spodenki. Kay natychmiast poważnieje. .Chcem siusiu. że mają umysły czterolatków . Świdruje mnie paciorkami oczek.Dobre siusiu. Przychodzą mi do głowy różne pomysły. Wszystkie są jednakowo przymilne oraz niebezpieczniejsze od kobry. pomagając roznieść Ciastkowi resztę pudeł. no i nie kląć. .przemawia za nas wszystkich Stam. Stawiam go na podłodze i ściągam delikatnie spodenki. bo dostaniesz . Później dużo śpią.Powiedziałem. aluzja była zbyt mało dosadna. Przymyka powieki i inaczej niż inne mówi zupełnie poważnym głosem: .No. Spiss wpada na pomysł. że Irlandczycy to zakute łby . Odpinam pas i kładę się do łóżka. be. Dla wszystkich zakaz palenia.A gdybyśmy. badając jednocześnie palcem grubość pluszowej szyjki. dajmy na to. wszyscy byli cały czas na służbie przez cały lot? . . Rozwijam „ścierkę” i zatapiam się w lekturze.Pyta miś. każdy ma limit godzin pracy rejestrowany w centralnej sieci. Układam w szafce mój skromny dobytek. Później musi odpocząć i zejść ze stanowiska.Kompu-kompu dobre . . muszę jeszcze przeanalizować system zapisu rezerwowego komputera z trzeciej linii informatycznej „Hekate”. kompu-kompu . Ich chore poczucie godności obraża nawet Wenus z Milo. że programowały go nawiedzone feministki.Nie bajka . zawieszając wykonanie kary.Tak. Postanawiam ozdobić nim ścianę. że facetów ogarnia błogość tylko na widok ich rosnącej krzywej sukcesów w zarządzaniu zasobami ludzkimi. nagła śmierć ugrzecznionego abstynenta ma w sobie coś nieskończenie groteskowego .Docieka dręczyciel. . ponieważ może to zakłócić pracę systemu podtrzymywania życia dla określonej liczby osób . zapomniałem.Pornodzidzia. tata.Tata czyta bajka? . Siedzący na szafce malec śledzi uważnie każdy mój ruch. Mam jeszcze trzy godziny do służby.spławiam go. be. .ratuję skórę.Zawiesza tajemniczo głos. Mój malec cały czas domaga się papu.ostrzega malec. Na wszelki wypadek chowam jednak pornodzidzię z powrotem do torby. Klapsy.postanawia w końcu puchaty potworek.To niemożliwe.Dzidzia dziewczynka? . machając w powietrzu nóżkami. . Rozchodzimy się. mały. klapsy . Spokój nie trwa długo. Postanawiam wykorzystać ten czas i w końcu jakoś się urządzić. . Nie będę ryzykował wyłączenia go. Kurcze. To absolutnie zrozumiałe. . W minorowych nastrojach kończymy śniadanie.przekreśla jego nadzieję Kay. Znajduję na dnie torby cudowny akt dobrej strażniczki. trzymając na rękach swoje gaworzące pociechy. picia i przeklinania jest o wiele bardziej dotkliwy niż widmo śmierci..Dzidzia dziewczynka. . Zdaje im się.wręcz zboczonego. . Przyciskam mu do pyszczka kawałek arbuza. to dzidzia dziewczynka. jego program markuje drzemkę.Gonisz w piętkę . Samotność jest najstraszniejszym piekłem bez snu i nadziei. Nawet umierający może mieć więcej nadziei. . Posuwam się nawet do tego. Ja dostałem jeden niezły strzał. że tam po drugiej stronie spotka ten jedyny rewers swojego serca. Wstaję i od razu zaskakuję swoją pociechę pytaniem.Mógłbyś. to ja i tak już nigdy nie dogonię swojej miłości. Sam zafunduj sobie masaż. widząc.Ja chcem bajka.. waląc łapką w drzwi szafki. przyjacielu? . Zaczynam czytać na głos opis rezerwowej głowicy zapisu. Kolumna głowicy składa się z dwustu zamkniętych wstęg. Hubercie. idziesz z Kayem do ładowni. . obejmując dłońmi skronie. co umożliwia im przenikanie się na wspólnej osi.Pytam niewinnym głosem. robić to przy pomocy swojego kubka . przyjacielu. kodujące pierścienie magnetyczne z możliwością zapisu i odczytu w dwu kierunkach po obu stronach zwiniętej płaszczyzny. Peter milczy. . . Mały przestaje się kręcić. tata czyta . Będziecie sprawdzać mocowanie „Goliata” skrzeczy. Oczywiście chce. Załatwiam go przy pomocy sprawdzonego patentu. wewnątrz której tkwi rdzeń z biernymi i czynnymi sferami magnetycznymi przedzielonymi warstwą izolatora. Liczba kombinacji matematycznych. kiedy na stopę spadł mi akumulator z trzeciej półki . czy chce siusiu.Co ci się wyrwało. szarpiąc mnie za ramię. że choćby „Hekate” przekroczyła wszystkie prędkości znane najszybszym ułamkom kwantów.Nie bądź taki cwany. Ja także przymykam oczy. gdzie tylko ty słyszysz swój głos.odpowiadam zdumiony. Myślę o tym. ma tyle zer. wyciągając swojego rozbrykanego misia z plecaczka. jaką może wygenerować i odczytać kolumna. Pierścienie mają różne średnice. To dziwne.nalega.Na pokładzie panuje kultura jak na ciasteczkach u teściowej z atakiem klimakterium. że można nimi wytapetować wszechświat stawiając każde zero grzbietem do obserwatora. Tę jedyną istotę.Wstawaj. ale jego obecność trochę mnie rozczula. Czytam dalej. . na którą składa się zwinięta jak wstęga Utachiusa listewka pokryta warstwami tlenków. . że przytulam potworka i drapię go po puchatych pleckach.Omija z gracją pułapkę. Z drzemki na szczęście budzi mnie Peter. ale trzymają jęzory w cuglach. objętych głównymi pierścieniami kodującymi. która jest lustrzanym odbiciem jego własnej duszy.Peter zrzędzi jak stara baba.donosi o ostatnich wydarzeniach. że miś przymyka ślepka. . Chłopaki toczą pianę z pysków. Na zewnątrz wstęgi poruszają się obrotowe. Siada na skraju swojego łóżka. . dziabnęła go w rękę mała czarna mamba. Hubert? . . który zaczyna martwić mnie coraz bardziej. Owalna kabina porusza się dzięki nadprzewodnikom na magnetycznej poduszce specjalnymi kanałami. ale wszystkie plagi świata. Zapinam klamrę ciężkiego pasa. Oberwaliśmy strasznie. Przywiózł ją z Afryki.. Myślę o niej coraz częściej. Co tam śmierć. To mnie upokarza. Widać. prawie biegniemy przez niesamowity. żałosna komedia. * Kay jest rozgorączkowany. Peter. Teraz ma sam poprowadzić najnowocześniejszy statek w dziejach .mówię i wiem. wieczorem po starcie spuszczę ci baty w szachy . Patrzę w twarz przyjaciela. . ale wypiła przed robotą o kilka setek za dużo i nie trafiła żelazem.mówi.. Kay zarzuca mnie dziesiątkami danych.To taki facet. i tak przyjdzie. ale kiedyś był tylko w załodze rezerwowej. . Wśród lotników było sporo takich gości. Tam go dopadła. we własnym bezpiecznym mieszkaniu w Londynie. że nie jestem szczery. że zżera go trema. Co tam śmierć. najgorsza jest śmieszność.Mieliśmy w patrolu faceta. są chwile. Jedno jest pewne. Wiem. może bałem się śmierci jak wszyscy.Ci faceci czuli przez skórę. Wstydził się tego.Czym? . .Co przez to rozumiesz. próbując uspokoić misia wspinającego mu się po ramieniu. jakby przygniótł go nie akumulator. Kapsuła spełnia więc także rolę windy osobowej. Ma duże doświadczenie.Przerywa. który był urodzonym tchórzem. to zostanie z nas sterta rozmytych flaków. . po którego raz wybrała się kostucha. kiedy twoja pora. więc nie narzekaj na odroczenie wyroku. Ale robiłem. Masz to samo. jak my sami. nie odrywając od niego wzroku. tej boję się z całego serca . Kiedy wyciągał ubrania z plecaka. kiedy żałuję. Dla mnie to jasne ..Masz rację. Po tym zajściu odesłałem Roya do domu. równoległymi do korytarzy. Teraz ze wstydu nieprędko znów wróci. oświetlony żywym światłem korytarz. że. że jak pękniemy w tej samej chwili. Naprawdę. Sam myślałem o Niej przed chwilą. ale nie był w stanie zapanować nad słabością.. bo nasza śmierć była zawsze równie zaprawiona. Raz uciekł w krzaki i przez to kłusownicy zaszli nas od skrzydła.mówię. Nie potrafię ci tego inaczej wyjaśnić. Na końcu „Alei komet” wsiadamy do kapsuły szybkiej komunikacji. Korytarze różnych poziomów łączą się w węzłach komunikacyjnych. to jakiś absurd.. że nie powinno ich być na świecie. A byli. co należy.Jesteś spudłowańcem. cywilizacji. „Goliat” i reszta maszyn tkwią w specjalnych hangarach, zalanych twardniejącą w zetknięciu z powietrzem pianą. Sprawdzamy dokładnie, czy wypełniacz przywiera do ścian. Zalewamy pianą podawaną z pistoletów ciśnieniowych każdą najmniejszą szczelinę. Następnie po raz setny sprawdzamy magnetyczne klamry spinające fronty hangarów. - Nie masz pojęcia, Hubert, ile mnie pary kosztowało przekonanie tych wszystkich bab. Raz w kancelarii Starej zasnąłem na krześle. Były chwile, że byłem bliski rzucenia im się do gardeł. To wprost nie do wiary, że udało nam się zajść tak daleko - wyznaje, zamykając w pojemnikach pistolety. Psykam, wskazując mu mojego strażnika wystawiającego łebek z plecaka. - E nie, on reaguje tylko, jak ty coś powiesz. Kiedy nie będziesz mógł wytrzymać, daj znać, mogę śmiało rzucić mięsem za ciebie - proponuje uprzejmie. - Dzięki, Kay, wolę, żeby pękła mi wątroba. Moje przekleństwa są trwałym elementem mojego własnego autonomicznego jestestwa. To jakbym sprzedał komuś duszę. - Nikt nie posiada swojej duszy na własność, wszyscy w jakiś sposób ją sprzedają. Ważne jest, by nie oddać jej byle komu, za byle co. Pamiętasz jeszcze, Hubert, tych przezroczystych palantów gotowych na wszystko, byle mieć nowy szpanerski samochodzik tak samo gówniany, jak cała reszta chłamu z reklam? - Pewnie, sam przemycałem perły ze Wschodu, żeby błysnąć takim i choć przez chwilę pobyć przezroczystym palantem - przyznaję. - A ja, stary, sprzedałem swoją duszę komu trzeba... Jestem tego pewien. Sam niedługo zobaczysz, komu. Wracamy, Hubert, zaraz uruchamiam ostatnie procedury - gorączkuje się, wskakując do kabiny. * Czas mija szybko. Wielka chwila zbliża się nieubłaganie. Jako pilot muszę być obecny w centrum dowodzenia lotem w trakcie startu. Moim zadaniem będzie dozór prawidłowego złożenia wszystkich wsporników. Oprócz tego mam w razie katastrofalnej, niemożliwej do zaistnienia awarii systemów operacyjnych „Hekate” pomóc Kayowi w ręcznym sterowaniu. Zajmujemy stanowiska, moje znajduje się na prawej burcie, ale w każdej chwili mogę mieć obraz z każdej strony statku lub podzielony widok wszystkich sfer. W historycznej chwili oprócz mnie i kapitana biorą udział Melberg oraz Stam. Wystukuję kod objęcia służby. Mój kontroler natychmiast zwija się w kłębek i zasypia. Wygląda niewinnie, niczym agregat do torturowania więźniów schowany do pokrowca w kolorowe kwiatki. Wszyscy pokazujemy sobie podniesiony zwycięsko kciuk na szczęście. - Na stanowiska! - Rozkazuje energicznie Kay. Siadamy w fotelach, które bez oporu materii znikają w ścianach. Tkwię w ciepłym, sprężystym kokonie obejmującym całe ciało. Przed moją twarzą jest czysta przestrzeń, a dłonie tkwią oparte o półprzezroczystą konsolę z klawiaturą, jak na poręczy balkonu, wiszącego nad powierzchnią Księżyca. Wydaje mi się nawet, że czuję lekki wiaterek z zewnątrz, choć to tylko bezszelestna klimatyzacja. Kay uruchamia komputery poszczególnych stanowisk. Patrzę na kolumny zielonych, niebieskich i czerwonych komunikatów, pojawiających się na wysokości wzroku niczym fantomy bezcielesnych cyfr zawieszone w eterze. Zaciskam prawą dłoń na drążku ręcznego sterowania. Czerwone cyfry ścigają się do tyłu. Cztery zmienia się w zębate trzy, które wygina łabędzio szyję, by zaraz przeskoczyć w wykrzyknik jedynki. Zero! Przez rozbudzony statek przebiega dreszcz. Tuman pyłu wypełnia dno niecki. Poprzez mgłę widzę, jak z sypkiego gruntu metr po metrze wyłaniają się gigantyczne stopy podpór. W końcu z podłożem łączy je tylko kolumna piachu. Łapy zrywają z nią kontakt, zawieszone nad dnem krateru. Przez chwilę wisimy prawie bez ruchu w czystej przestrzeni i naraz niecka krateru zaczyna maleć. Po trzech sekundach nie jest już większa od przybrudzonej srebrnej monety. Wieże stalowych podpór składają się, lekko znikając w kadłubie niczym odnóża szybującej ważki. Wszystkie kontrolki gasną jedna po drugiej, a komputer pokładowy ogłasza zakończenie operacji. Udało się, lecimy w czarną przestrzeń! Niech nas pochłonie! Powierzchnia Księżyca oddala się, jakby ktoś cisnął z rozmachem w kosmos całym satelitą. Został tam nasz zbuntowany kolega, który spalił swój okręt na rafie, skąd nie ma powrotu. Unoszę głowę ku gwiazdom. Nie starczy życia, żeby choć na chwilę zatrzymać na którejś wzrok. Nagle na tle czerni wszechświata pojawia się postać w zbroi rzymskiego legionisty. Na jego pancerzu połyskuje mosiądzem głowa Gorgony, a pod szyją ma zawiązaną czerwoną chustę. Spod galijskiego hełmu błyszczą roześmiane oczy Kaya. Podnosi zaciśniętą prawą pięść i kładzie ją na sercu. - Fluvis Roma! Niesiemy lekką śmierć, infostrady, wolną miłość i higieniczne bidety! Hubert, otwieramy baterię! - Rozkazuje. Fotel odsuwa się od ściany i odwraca do wewnątrz sterowni. Statek ustawi się na kursie automatycznie. Poza tym Kay ma do jednej rogówki przyklejony ekran wyświetlający wszystkie aktualne dane. Nawet teraz, w chwili radości, nie straci nad niczym kontroli. Kapitan nalewa nam po sporym kieliszku koniaku. Jesteśmy na wachcie, nasze potworki śpią w najlepsze. Nawet jeżeli później ich czujniki wykryją alkohol, godzimy się na karę. - Panowie, start poszedł jak palec po wazelinie. Teraz zrobimy kilka rundek dookoła Łysego i za osiem godzin odpalamy rakietę. W tym czasie główny reaktor osiągnie maksymalną moc. Zdrowie wiecznej ciszy! - Wznosi toast. Pijemy wspaniały koniak z zapasów kapitana. Później pozwalamy sobie na drugą kolejkę. Kay przekazuje jeszcze meldunek na Ziemię i idziemy do reszty załogi, zostawiając na dyżurze zapatrzonego w gwiazdy Melberga. Wszyscy siedzą wpatrzeni w przezroczystą burtę sali rekreacyjnej. Maluchy plączą się pod nogami, a mężczyźni milczą, popijając herbatę. Księżyc to jeszcze była prawie Ziemia. Teraz zaczęło się naprawdę i świadomość tego dotarła do każdego. To nie tylko wyprawa w nieznane. To także gra w pokera ze śmiercią, a termin rozpoczęcia partii zbliża się nieubłaganie. - Wszystko w porządku. Za kilka godzin uruchomimy główny silnik rakietowy, po osiągnięciu maksymalnej szybkości moduł mieszkalny wraz z pierwszym segmentem pomieszczeń technicznych dokona obrotu o sto osiemdziesiąt stopni. Wtedy ruszy napęd kinetyczny i pognamy jak wszyscy diabli. Stałe przyspieszenie zapewni nam grawitację porównywalną z ziemską. Następny przystanek to planeta typu ziemskiego w gromadzie Plejad oficjalnie zawiadamia kapitan. - Kapitanie, ta planeta ma jakąś nazwę? Miło by było wiedzieć - pyta Spiss. Kay nabiera wody w usta. Po chwili przemaga się. - Oficjalna nazwa to Vagina Victor - odpowiada, patrząc na pobłyskujące upojną zielenią sklepienie sali. Zapada niezręczna cisza. Poważny jak zwykle Duńczyk Torsten Jangberg chrząka w pięść. - A może, tak roboczo, nazwijmy ja Victorią. To jakoś niezręcznie, ryzykując życie, gnać z szybkością światła do jakiejś pizd... - Ucina nagle przerażony. Kay zgadza się ochoczo. - Doskonały pomysł, Torsten. - Tak, to dobra nazwa dla planety. Taka wzniosła i poważna - zgadza się Arno. - Hola z tą powagą, mnie to się kojarzy nieadekwatnie. Miałem ciotkę Wiktorię, nosiła pieluchy przez hemoroidy i przy stole pierdziała jak koń po jabłkach - protestuje Gerd. Koloryt nabierającej tempa dyskusji jest tłumiony przez nasze kontrolery. Stąd wiele przemówień roi się od obrazowych, poetyckich porównań. Potwierdza się odwieczna prawda, że najlepszym domem twórcy jest wszelka tyrania. Żywą dyskusję przerywa nagle głupkowatym pytaniem rekonwalescent Nass. - A kto to jest Vagina Victor? - Pyta niewinnym głosem. Nass jest powszechnie lubiany, lecz nikt nie chce dostać po karku za takie głupstwo. Chłopaki na migi pokazują na krok, a później dłońmi wyczarowują w powietrzu pyszne biusty. Zdziwiony niemą pantomimą Norweg doznaje nagle olśnienia. - Jo, jo, widziałem w show baba z jajami... - Jego kontroler poraża go słabym wstrząsem nie wiadomo za co. Nass siedzi pobladły, uśmiechając się słabo. Teraz rozumie jeszcze mniej. - Panowie, teraz dyżur na mostku obejmie następna zmiana. Dziś, wyjątkowo, każdy może liczyć na kieliszek koniaku - ogłasza Kay, korzystając z chwili ciszy. Znów wybucha entuzjazm, Kay musi zapewnić, że koniak otrzymają także następne zmiany. Po zakończeniu odprawy mamy jeszcze chwilę na papierosa. - Masz jakieś wiadomości z Ziemi? - Pytam Kaya. - Tak, ze spraw, które mogą ciebie zainteresować, otrzymałem dwa raporty. Jeden dotyczy „Ariane”. Rakieta spadła, płosząc śledzie u wybrzeży Islandii. Drugi był o „Lunie”: wahadłowiec przy lądowaniu poważnie uszkodził podwozie. - Będą w stanie to naprawić? - Pytam. Kay wzdycha. - Szczerze wątpię, ale to dla nas niezła wiadomość. Będzie im zależało na tym, żebyśmy wrócili. „Hasta” pozostała jedyną jednostką zdolną wejść na orbitę i osiągnąć hibernatory na Księżycu. Trzymasz w rękach, Hubercie, ostatni statek gwiezdnej floty. Schodzę ze służby. W pokoju mój mały stwierdza poważnym głosem: - Nie kochasz mnie, tato. Miś nie dał tacie klapu-klapu. Miś dobry, tato zły - mruczy. To fakt, jeszcze mnie nie strzelił. Chociaż prawie wszyscy dostali już klapu-klapu od swoich pociech. - Dobrze, tata poczyta ci bajkę o rezerwowym systemie hydrauliki podwozia lądownika zgadzam się. Po kwadransie lektury mały zwiesza łebek i zapada w drzemkę. Gładzę go po puchatym pyszczku. Po kilku godzinach spokoju Kay wzywa mnie na mostek. Statek jest już gotowy do skoku w przestrzeń. Zajmujemy stanowiska w kokonach foteli, łącząc się z organizmem statku. Ekran burtowy dzieli projekcję obrazu na dwie połowy. Górna to panorama z niezgłębioną studnią wszechświata. Dolna ukazuje cały statek widziany w bocznym rzucie. „Hekate” jest nieskończenie piękna tym fascynującym urokiem, jakim emanują maszyny stworzone do zadawania przemocy. Na jej lśniącym pancerzu odbija się światło gwiazd. Podobna do drapieżnej larwy ważki, sunie przez czarną otchłań, gotowa w każdej chwili do skoku. Nicość, kosmiczny chłód i bezmiar przestrzeni są żywiołami tego statku. Nie ma w nim cienia trwogi. To on grozi gwiazdom, gotowy rzucić się na spokojną, zawieszoną w toni ofiarę i wyrwać jej z ciała kęs, pozostawiając krwawą ranę. Kay poleca wszystkim na pokładzie iść do łóżek, położyć w nogach swoje misie oraz wcisnąć zielony przycisk na pilocie. Materace, podobnie jak nasze fotele, obejmą ciało leżącego, zabezpieczając go przed skutkami gwałtownego przyspieszenia. Przyjmujemy meldunki o gotowości od wszystkich członków załogi. Problemy ma tylko Czapiński. Polak skarży się zduszonym głosem na swojego brązowego misia, który nazywa się Bigos. Pluszak przyczepił mu się do twarzy i za żadną cenę nie chce położyć się spokojnie w nogach. - Twoja gęba ma jakąś magiczną moc. Chuchnij mu kilka razy w nos - irytuje się Kay. Jak przewidział kapitan, Bigos nie wytrzymuje chuchu swojego taty i pozwala się w końcu ułożyć spokojnie w bezpiecznym miejscu. - Systemy antyprzyspieszeniowe działają prawidłowo - zawiadamia Arno. - Rozpoczynamy odliczanie - mówi spokojnie Kay. Silniki odpalają pełnym ciągiem. W naszych kokonach przyspieszenie jest odczuwalne nie bardziej niż we wnętrzu raptownie ruszającego samochodu wyścigowego. Kolumny wykresów pokazują błyskawiczne wyczerpywanie się płynnego paliwa. Biało-pomarańczowy płomień tryskający z rufy osiąga długość ponad dwustu metrów. Wygląda to bardzo romantycznie, ale w przypadku tego statku jest to archaizm. Zadaniem napędu rakietowego jest tylko precyzyjnie Czterdzieści tysięcy . Cała część dziobowa statku daje nura w dół. jak zorientować się w przestrzeni. które świecą niczym porzucone pochodnie. Widać jeszcze słabnące blaski resztek płomieni. Ciało znów nie wie. zmatowiała od powłoki białych chmur. Zdejmuję pas dociążający i wracam wyczerpany po napięciu. Włączają się kolejne pary tytanicznych pięści. Przez kadłub przebiega dreszcz. kiedy przeskoczymy czarną kurtynę. Kondensatory będą rozładowywać się nagłymi impulsami. Czerwone linie dochodzą do szczytu podziałki. Synchronizacja napędu jest doskonała. Trzymać berety! . Kiedy silniki wypalą resztki paliwa. Wskaźnik szybkości pnie się ledwo dostrzegalnie w górę.Grozi niebu. pojawia się błękitna kula Ziemi. za którą nie było jeszcze nikogo. . . dzieci-kwiaty.Udziela mi się jego atawistyczne okrucieństwo. a tam w dole pod naszymi stopami tkwi malejący balonik Ziemi. znikają w tyle. Malejąca tarcza Księżyca znika z pola widzenia.Jesteśmy na kursie. Gwiazdy ruszają w górę. musicie mieć statek szybszy od naszego! . . nic nie będzie odróżniać czarnego statku od mroku wszechświata. Pierwsza para cylindrów kadłubowych numer jeden i pięć. Od teraz będzie rósł i pęczniał.. napędzając magnesy pięści tłoków. kiedy następuje koniec mojej drugiej wachty.Uruchamiam napęd kinetyczny. Słychać jakby echo odległego tętentu tabunu koni.komunikuje Kay. Przywiązani łańcuchami do wioseł. w jakim upłynął cały ten niezwykły dzień. . Pojedyncze szarpnięcia łączą się w harmonijną linię. .Zawiadamia kapitan. Żeby uciec.poleca komputerowi kapitan. Komputer będzie stale korygował niewielkie wahania kursu.Będzie pomiatać wami dział personalny! . Zapatrzony w kosmos. będziecie na morzu z ciekłego azotu łowić perły. nie zauważam.ustawienie “Hekate” na właściwym kursie. reszta na galery. Te zaś przeniosą energię swoich ciosów na cały statek. Ekran wyświetla współrzędne naszej odległej planety. odbij . teraz zrobimy obrót.Jedziemy do was. Zagnamy was do kopalń. . w swoim stylu wydając bojowy okrzyk. Przez chwilę ogarniają mnie mdłości. Po kilku minutach wypalone cylindry silników oddzielają się od kadłuba i koziołkując w przestrzeni. aż do chwili. Skupiam wzrok na wskaźniku naładowania baterii kondensatorów. kopnij. ale zabawa wciąga je coraz bardziej. Czekaj. zrywa się na krótkie łapki i biegnie odbić piłkę. Wykombinuj coś. . Chyba dochodzi do zwarcia. Wymieniamy z Peterem przebiegłe spojrzenia i zaraz zamykamy oczy. Muszę się szybko położyć. Moja pociecha domaga się jak zwykle bajki. zapadając w błogą drzemkę.słyszę przez sen skargę mojej pociechy.Co kilka kroków przystaję na korytarzu.No. nóżka boli . Hubert. zrobię im zabawkę. celując już tyłkiem w łóżko. .Peter. .Donosi dzieciak Petera. Peter jest równie zmęczony i niewyspany. brutalne faule stają się normą. . be dzidzia. Toczą gumowe wymię z zaciętością zawodowców. moja pupa lepiej boli! .Tam bramka! Dobrze mały.Be. może mają sportową żyłkę. ograsz go . Misie grają bez ładu i składu. Peter zwleka się z ciężkim jękiem z łóżka i człapie do naszej małej kuchni rodem z fantastycznego horroru. Podaj do misia wujka Huberta . .Dobre łapki. Peter sięga po jedną ze starożytnych gumowych rękawic i ją nadmuchuje. W pokoju padam na łóżko jak kłoda.wpadam na pomysł. Słucham wtedy pracy serca statku. . „Hekate” gna coraz prędzej.Dobra sprawa. wyciągając się rozkosznie.Dopinguję swojego zawodnika.Ty zła dzidzia. może będą się razem bawić . będzie gol! . Guma rozciąga się do rozmiarów wymiona krowy mutantki. W czasie gdy sędziowie słodko drzemią. Przez chwilę Bur podbija koszmarny zielony cyc pod sufit. Nie mamy nawet siły pogadać o starcie. by rozgryźć przeznaczenie wszystkich tych futurystycznych urządzeń. one są dwa. Przy stałym przyspieszeniu grawitacja sięga dziewięćdziesięciu procent ziemskiej. Przypominają o tym drżące kolana oraz mdlący ból ścięgien i stawów. Malcy tymczasem wyzwalają w sobie jakiś ersatz adrenaliny. Misie zaczynają niezdarnie kopać w balon. nie dane jest mi jednak odpocząć. a co dopiero czytać na głos. że nie chce mi się nawet ruszyć ciężką ręką. . Co chwila któryś z zawodników ląduje na pupie. Nabiera masy niczym toczący się po zboczu głaz. .kibicuje Peter.zachęca słodkim głosem swoją pociechę. otoczony tajemniczym. Nie mieliśmy jeszcze czasu ani ochoty. podążającym za mną światłem. Wyczekiwana grawitacja sprawia. który odbija się od boków naszych sarkofagów. przyciągając uwagę maluchów. dudni jakby toczyło krew w żywym organizmie. ponieważ zapada cisza. Gra nabiera ostrego tempa. Zgięty wpół wpełzam z powrotem na łóżko. gdy piorun razi śpiącego Petera.Kiedy baju? .Tata nie beksa lala.piszczy uszczęśliwiony. . Zabiją nas! . sycząc co chwila z bólu. a dolna szczęka wbija w podniebienie. ooo! W kark strzela mnie nagły grom. Słyszę stanowcze: . . Potworki jeszcze stoją naprzeciw siebie. Zaczynam. be dzidzi klapa . Spanikowany.Nie beksa lala. obejmując mi łapkami głowę. przypalany piorunami mózg nie może złożyć tych kilku liter. tylko zapada gdzieś w głąb płuc.Pogania mnie.Tata dobry. odpychając się łapkami.Baju-baju .A mój lepsza nie beksa! Łapię pierwszy oddech. .kontratakuje nieprzyjaciel. .dociera do mnie przez tuman bólu.Chrypię. . klap większy . Zaczyna się licytacja naszych przewag. Otwieram już usta.dyszę jak zdychający koń.Dawno temu żył sobie mały silnik odrzutowy. ..Baju! . jak odparuje gówniarzowi moja pociecha.Mój tata nie boi się nikogo . . Pełznę na łokciach. wyginając do tyłu kręgosłup. Mama miała stare łożyska i wyszczerbione łopatki turbin. ale mój cal po calu odwraca do mnie ślepka. kiedy dostaję trzeci cios. . nie mogąc poruszyć skołowaciałym językiem. nie chlipu-chlipu . . oczy cofają się w głąb czaszki. Czekam zaciekawiony. mój nie chlipu. Boję się. . tata da be.słucham z dumą mojego chłopaka. wali się z powrotem na łóżko.Dobre baju. Skowyt nie wydostaje się na zewnątrz.Drugi strzał ciska mnie z łóżka na podłogę. .Krzyczy umysł. że jak kichnę.Twój tata beksa lala. Jego tata pił zużyty olej ponad miarę i w końcu się zatarł.sapie po chwili mój. . a do tego skończył jej się resurs.Głupia dzidzia. Jego puchate futerko łaskocze mnie w nos. Łobuz z podwórka wytacza ciężką artylerię.Mój tata większy. Bur wyrzuca w górę ciało. . ściskając rozbawione monstrum pod pachą. łeb odpadnie mi od karku. dobry tata . .Mój głos gaśnie jak świeca. naśladując robienie eee. Zielony worek wystrzeliwuje mu z dłoni i pchany siłą odrzutu. Hubert. wręcz popiskują. obejmując głowę rękoma.Idziemy do kina na baju-baju . Mały silniczek poszedł do sklepu po części zamienne . Stęka z wysiłkiem do swojego misia. Nie mam siły odgrzać szczura z jarzynami.dostaję natychmiast ostrogę. wymykam się do łazienki. Pokaz robi na nich oszałamiające wrażenie.Baju . siusiu. przypalone pety. kręci pod sufitem szalone piruety. malutki. ciskając zielony flak w kąt pokoju. Kiedy moja historia dochodzi do rozdziału z panią bombą odłamkową. małpując mój plan. Peter ratuje życie. Peter odkręca supeł. którym był prawy ster głębokości. . Malcy budzą się natychmiast z porannego odrętwienia. by w spokoju wziąć prysznic. Kiedy wracam. Siedzi na łóżku. jak Peter śpiewa łamiącym się głosem jakąś kretyńską kołysankę o rudej wiewiórce w papilotach. nasz koszmar także.Poszukajmy. bo to była rodzina patologiczna ze złomowiska. z którą walczy silniczek. zwinięci w kłębek niczym zduszone. Rano nie mogę ruszyć głową. Z paralitycznym drżeniem rąk rozsmarowuję na tostach jakąś szarą papkę. Wlokę się do kuchni zrobić śniadanie.Mały silniczek miał braciszka. Biedny Peter przypomina obraz nędzy i rozpaczy. Zasypiamy obolali. rwą mnie także wszystkie stawy. . Peter nadmuchuje grubą gumę już chyba czwarty raz z rzędu. przykucając z podniecenia. Na jego karku widnieje granatowy siniak od wylewów. a boleć już bardziej nie . słuchając. Raźno zeskakują z łóżek. jeszcze będzie z tego nowe nieszczęście . . Przełykamy herbatę i obrzydliwe tosty. Czapińskiego. I on miał liszaje od korozji.. . wołam żebrzącym głosem: . . W jego przekrwionych z wysiłku oczach tli się dzika żądza mordu. Nie mogę wytrzymać. Korzystając z okazji.Zamknij się . Jednak jego przykurczone palce nie są w stanie utrzymać balonu.Spuść powietrze.słyszę w odpowiedzi. mały zasypia. którym towarzyszy efektowne popierdywanie rozprężonego powietrza.mówię.Jak się czujesz.odciągam ich uwagę.gadam coś bez sensu. by zdobyć dla mamy nakrętkę numer dziesięć.Siusiu. Peter? . Lot do gwiazd trwa.Pytam. . kopiąc w jego stronę nadmuchaną rękawicę. Żeby ocalić przed pęknięciem jego płuca. . Zepsuta do cna. jak później użyje się tego aerozolu.Myślałem o odtwarzaniu bajek z dyktafonu. Gapię się szklanym wzrokiem na amoralną bajkę. Ceszek ze swoim Bigosem w plecaku kręci się na korytarzu pod niszą z czarną jak bryła błyszczącego węgla planetoidą. zawsze obrobi gościa bez pudła . Z wprawą skupia uwagę naszych kontrolerów świecącą na wszystkie sposoby diodą. że nasi cenzorzy lubią bawić się w grupie. Ale zrób coś. Można im także naciągnąć na pyski karnawałowe maski. Śmieją się i szczebiocą do swoich pluszaków. wysadzając tyrana do cholewy mojego buta. . próbując dotknąć którąś z widmowych postaci.uprzedza. Ta odrobina bimbru przywraca nam chwilowo chęć do życia. . . by wydał jej klucz do skarbca pilnowanego przez topielca w czerwonym fraczku. co chwila podsuwając pod noski jakieś wymyślone przysmaki. jednak ja odkrywam dobre strony ich niezaspokojonych instynktów opiekuńczych. Musiałem testować na sobie i Gerdzie. . Nie okazuje żadnego zdziwienia. Peter wzdycha z rezygnacją w głosie. W salce projekcyjnej królują Sacha i Rosa. w którą możemy wydychać dym z papierosów. Potakuję głową. Zgadzamy się. Namawia jakiegoś przygłupiego kraba.mruczy Peter. stąd cena jest trochę wyższa . gdzie leci już przestrzenna kreskówka. Nasze koszmary wbiegają na płaszczyznę projekcyjną pomiędzy animowane komputerowo postacie.decyduje Peter.Sztuka z takim biodrem.O mało nie zginąłem przez twoje głupie pomysły. Bawią się w berka razem z dzieciakami Sacharozy. wachta dopiero za cztery godziny . Podrzucają je do góry. zmutowana seksbomba o figurze jak sen pedofila. tylko nie chcą ich długo nosić. doceniając jego trud oraz niezawodność.będzie . Przygnębieni wracamy na salę. Okazuje się. Hubert. Kochankowie są najwyraźniej w swoim żywiole. Możemy więc podrzucić gruchającej słodko parce naszych tyranów i zmyć się na chwilę do małego pomieszczenia z aparaturą projekcyjną. Jej bohaterką jest szczupła blond syrenka w staniku z muszli małży. Peter prycha z pogardą na ten widok.odgaduje jej możliwości Peter. Jest tu wielka dysza klimatyzacji.Pięćdziesięciu gram nie wyczują. Wsadź mi i rżnij. ostatni raz w Singapurze. klapiąc łapkami w wodę. maszerować po pokoju. . aż pęknę! . Odwraca główkę. Jednak nagle sprawy przybierają inny obrót. więc Peter uruchamia dodatkowo natrysk. ogierze. Jestem idiotą .Didi da.Ogłasza z ogniem przyjaciel. tataaa . Robi się ospały i jakby zaczął się zacinać. . Hubercie! . patrząc z zapartym tchem na efekty. Na razie nie dzieje się nic. nucąc coś. gdy powoli wysiada także pociecha Petera.Idziemy! Biegnę do kabiny i zatrzymuję film. Przerywam nagle.. . Zdejmujemy im majteczki i sadzamy w brodziku.Dzidzia dziewczynka. .My nie możemy. Wymieniamy triumfalne spojrzenia. tracą precyzję. wymachując łapkami. .Miałem nadzieję. rozbryzgując ogonem morskie fale. . gdy syrenka zgarnia ze skrzyni złoty diadem i wieje..Rozkazuje stanowczo. Mów do mnie: kurwo! . Znałem kilka takich.stwierdzam głośno. Nie zwracam na to uwagi. że to profesjonalistka. szarpię go za ramię. To niestety także nie uruchamia spodziewanego łańcucha zdarzeń.Chrząkam potakująco. Wychodzi z brodzika i zaczyna. świdrując swojego tatę ślepkami.bełkocze i milknie. Peter wybałusza oczy. . gdy nareszcie mój miś zaczyna mówić głuchym mechanicznym głosem. Maluchy gaworzą wesoło. Zamieramy gotowi na śmiertelne uderzenie prądem. . Przypływ olśnienia zapiera mi dech. Jego ruchy powolnieją. dobre kompu-kompu. Maluchy zgadzają się ochoczo. co nie brzmi wcale jak dziecięca piosenka. padając na plecy z rozrzuconymi łapkami. .Dobra nasza. Dzięki temu udaje się nam zgarnąć bez protestów nasze misie do plecaków. Zmoknięty jak kura purpurowy pluszak zaczyna tymczasem pocierać łapkami swój brzuszek. ale one same mogą! Jesteś geniuszem . że zabije nas ten statek.zaskakuje w końcu Peter.Wyznaje niespodziewanie zachrypniętym kobiecym głosem. Natychmiast po powrocie do pokoju napełniam wodą brodzik pod prysznicem.Rżnij mnie. . Razem przymilnymi głosami zachęcamy je do kąpieli. Zaczynamy tracić już nadzieję.Widać.Jestem dziwką z Sankt Pauli. miś Petera ożywa w jednej chwili. Gdyby była sado.tłumaczy kapitan. miałbyś Peter jaja ugotowane na twardo . wszystko powinno wrócić do normy. ale nie róbcie z nimi eksperymentów na własną rękę.Pyta zdenerwowany nie na żarty. Wystukuje kilka kodów na klawiaturze i miś Petera zwiesza się bezwładnie jak zmoknięta tandetna pelisa. Wśród cząsteczek odświeżacza powietrza nie wyczuwają także alkoholu oraz tytoniu.Jestem szmatą! Jeszcze! Katuj.Peter wydaje głuchy jęk rozpaczy. Suszę obie bezwładne sztuki suszarką do włosów. wpadam na niego pod salą rekreacyjną. czy nic się nie dzieje.Jak wyschną. że specjalistka w służbie realnego feminizmu była raczej masochistką. brutalu! . Musimy uspokoić jakoś zszargane nerwy i wykorzystać rzadką chwilę wolności. Peter tymczasem udaje się do Czapińskiego. Kiedy czas niepokoju mija. . macie godzinę i piętnaście minut na ich dokładne wysuszenie. co się stało? Zrobiliście zwarcie w układzie. wyciągam swojego miśka z brodzika i ściskając jego mokrą łapkę. co wam odbiło? . że trzeba trzymać je z daleka od wody.I ty. Hubert. to moja wina. czekając z niepokojem na ich powrót do życia oraz ewentualna karę. W progu zamurowuje nas na chwilę widok Petera.mówi. . Kay pada na kolana. Później w milczeniu pijemy bimber i palimy. rozwijając na podłodze swój komputer. Mam oczy pełne gwiazd. na szczęście nic nie pamiętają. Meldujcie mi później. W tym przypadku jakaś pani doktor psychologii dziecięcej miała właśnie takie utajone pragnienia. Powinienem przewidzieć.Co się z nimi stało? . Inaczej dadzą wam popalić za sabotaż. wychodząc. wyskakuję na korytarz.Rozumiem. który z pobladłą od szoku twarzą okłada kablem pupę przełożonego przez kolano misia.Pytam. Rany. .Wbiłem kod wachty rezerwowej. Po obiedzie idziemy na wachtę zmęczeni jeszcze bardziej niż wczoraj. Ja. . W odpowiedzi Peter pokazuje mu swój zsiniały kark. Zahipnotyzowany ich odległym światłem . W biegu opowiadam mu. nie czekając na finał. .Domaga się oszalały kontroler. Wpadamy razem do pokoju. zapalając na uspokojenie papierosa. Uprzedzę wszystkich . . pytasz mnie. Ich pamięć jest w części oparta na świadomości i pewnie podświadomości wzorca. ludzie. Mogły wam pourywać głowy. Dopiero na mostku czuję się naprawdę wolny. co zaszło. Całe szczęście. Kay na szczęście nie zaszył się w którymś z ośrodków obliczeniowych. Skąd wykombinowałeś takie rzęsy? . Tu obroty turbin zwiększa się suwakiem na wolancie lub głosem. Mruży powieki. Po co. Szaleję lądownikiem pomiędzy skałami. żeby odzyskać pewność siebie. by za chwilę runąć w kilometrową przepaść. . Chłopcy zdębieli. Jego brzuszek na wysokości domniemanego pępka oraz biust zakrywa zwinięty miedziany drut. choćby miało się to skończyć przymusowym śpiewaniem idiotycznych piosenek.umysł wypełnia się bezmiarem lodowatej próżni. muszę wbrew sobie przywracać uczucie realnego bytu. Pierwszy dopadł go jeszcze przed moją wachtą w maszynowni. otwiera oczka. rozbudzony moim krzykiem oraz wstrząsem fotela markującego katastrofę. że demoralizujemy jego MisiaPysia.Pytam siedzącego na łóżku jak martwa skała Petera. aż znów zaśnie.Stani. podwijając łapki. z których zwieszają się zawleczki od butli z tlenem. że nasz eksperyment wcale nie skończył się dobrze. kładąc akcent na słowie: „mojej”. zrobiły z niego narzędzie tortur? Na dzisiaj już dosyć.Z mojej szczotki do czyszczenia kombinezonu. wygoliłem prawie całą . Ma na nóżkach kabaretki zrobione z podziurawionych czarnych skarpet i wycięte w seksy stringi spodenki. mruga szyderczo powiekami z długą czarną szczeciną. .Mniej więcej co godzinę. . Kiedy czuję nieodpartą chęć. Na jednej z nich. . Zgubił mnie wieloletni nawyk z “Any”. Lądownik.odpowiada. czekając. aż pomarańczowy blask zalewa kabinę. Tam przekonuję się. po chwili mruczy coś przez sen. dawaj! . Zanim mi wyszło. wali się na prawe skrzydło. Mógłby być uroczą maskotką. Kabina lądownika wyświetla ciągle nowe obrazy powierzchni hipotetycznych planet. Wracam do pokoju. Na oślep szukam dłonią manetki gazu. tracąc nośność. Drapię go za uchem. Szoruję kadłubem po szczytach dzikich gór. by zmienić przykry temat. wpadam nagle w obłok lekkiego gazu. Mały. Patrząc wyzywająco na mnie oraz mojego pluszaka.Pytam. do jasnej cholery.Krzyczę. a Sacha od razu poleciał z pyskiem do Kaya. Mały odmieniec kazał przebić sobie uszy. by wstać z fotela i do nich pójść.Często ma nawroty? . wśród śnieżnej zamieci. Następne godziny spędzam w kabinie „Hasty”. Spadam jak worek cegieł. . Pociecha Petera przybrała niepokojąco ekscentryczny wygląd. . Muszę zaliczyć kilkadziesiąt godzin treningu. Nie jestem jeszcze gotowy. . . Oszukany złudą wzrok zaczyna dostrzegać nieistniejące kolorowe miasta pokryte warstwą różnobarwnych chmur. Z setek tęcz. że „Hekate” osiągnęła już siedemdziesiąt pięć tysięcy kilometrów na godzinę i przyspiesza. by z całą mocą uderzyć.Rozumiem. Nie przeszkadzają mi nawet potoki wyuzdanej wulgarności. Praca maszyn jest niesłyszalna oraz praktycznie niewyczuwalna. przed którą nie można uciec. Nie można przestać myśleć o magnetycznych pięściach tłukących w ściany cylindrów. A jeżeli któryś się roześmieje. Kiedy umysł . Muszę ze wstydem przyznać.wyznaje załamany.Pal diabli skarpetki. Z tym. została mi jedna para. Chyba powieszę się ze wstydu . będzie miał z nami do czynienia. Później jest pora czytania bajek. Najbardziej uciążliwe jest to w nocy przed zaśnięciem. On i jego dzieciak. . żeby osiągnąć taką prędkość. wywołanych na każdej płaszczyźnie. załamują światło niczym posklejane warstwa po warstwie szlifowane brylanty.. oglądam dziwne nasiona. tworząc razem z własnym tętnem rozedrganą wibrację. Peter sapie. które dostałem od Wandy. Peter. Tej nocy kilka razy budzę się zlany potem. Kładę mu na ramieniu dłoń. że czytanie na głos ułatwia naukę. że napędzane słonecznym żaglem lub rozpędzane w polu grawitacyjnym Jowisza potrzebują miesięcy lub nawet lat. jakimi eksploduje co jakiś czas zboczony tyran mojego przyjaciela. jednak dzisiaj wypełnia nasze umysły ciągłym podświadomym dudnieniem. jak każe mi na oczach całej załogi.Zrobisz to. No wiesz. że pończochy wydziargałeś raczej nie ze swoich skarpet. Peter zapada się w sobie..Na razie zadowala się pejczem. Po chwili jego miś staje się tylko okrutną kopią dziecka-tyrana. co będzie. Po zamknięciu powiek ciało wypełnia drganie serca statku. To niewiele w porównaniu z najszybszymi klasycznymi sondami. Dosłownie widzę. Przez to wszystko zaniedbałem interesy z Kakką.Tak. Peter gasi je fachowo uderzeniami pejcza z wiązki grubych kabli. . przyjacielu. Nie mam siły czytać. Nasi strażnicy odwracają skutecznie uwagę od statku. Ale nie wiem. Oświetlone lampą punktową. komponują się surrealistyczne obrazy. Żeby nie gapić się bezmyślnie w sufit. musisz wytrzymać. .. Dopiero przed kolacją dowiadujemy się z interkomu. jak rozpędzają się.. przekazać swoją energię i wzbudzić falę wstrząsu w mojej głowie. wyrzucają ciała do środka kręgu. kiedy starzec ugniata mu szyję. Tylko złotowłosy młodzieniec.zaczyna wyłaniać z tej palety ludzkie twarze. Jego włosy zwieszają się z czarnego dysku niczym kiść złotego runa. Oddycham ciężko.tylko kurz owiewa nadal rzeźbione w lwie paszcze nagolenice. u podstawy urwiska stoi kilku mężczyzn. Tańczą do zatracenia. dziękując losowi. i godzą w niebo włóczniami. chowam ziarna pod poduszkę. Wieniec ciał zaczyna się obracać. obudzony do strasznego życia. Krzyczę. Wszyscy jakby czekali na ten znak.żywe jagnię odarte ze skóry. Starzec wpycha mu do zakrwawionego pyska jakąś zieloną papkę. nie ma hełmu. Są nadzy. jest myślą wszystkich boskich i ludzkich światów. U jego kolan wije się w konwulsjach strzęp spazmatycznego cierpienia . a krąg rozsypuje się. Niżej. do utraty tchu. Taniec nabiera tempa. siadając w zmiętej pościeli. Korpus zwierzęcia drga od niewypowiedzianej męki. Młodzieniec rozpościera ramiona i z zamkniętymi oczami ciska na oślep włócznią. Pieśń wojowników. Głowa młodego boga odbija się bezwładnie od skraju tarczy . Mężczyźni zacieśniają szyk tak. Jaskrawe słońce rzuca blask na ich muskularne ciała. brzmiący jak orli krzyk. zmieniając kierunek co kilka kroków. Że nie jestem tym jagnięciem. Zasłaniają swoimi ciałami coś lub kogoś wewnątrz kręgu. jak martwy. Widzę wysokie urwisko porośnięte karłowatymi jałowcami. przepychając kolejny kęs. podając do przodu ciała. Są uzbrojeni we włócznie z połyskującymi miedzią grotami. kiedy Achajowie padają nieprzytomni na piach.jest nieprzytomny. jedną powracającą w transie falą. podobny do boga w ludzkiej postaci. Jego krzyk: „Alllalllalojjjj!” . Klęczy tam starzec w białej szacie. Teraz na refren pieśni. Zapadam w jakąś duszną malignę wlewającą się do snu niczym bagienny opar. a włosy młodzieńca ze zwieszoną głową falują złotą kaskadą. Wybrany pochyla głowę. Stopy tancerzy wzniecają obłoczki kurzu. wspierając ją o skraj trzymanej przez towarzysza tarczy. że to nasza . ugniatając piach. gdy ci wbijają w piasek pięty. Jeden z nich trzyma oprócz włóczni czarną tarczę z namalowanym czerwienią tebańskim lwem. Zaczynają drobić w miejscu.Odbija się echem od skał. Nagle omdlały unosi twarz. ich ciała i skąpane w słońcu skały stają się jednym rytmem. kreśląc półcienie na splotach mięśni. krąg zatrzymuje się w jednej chwili . że to tylko sen. oprócz nagolenic oraz zasłaniających całe twarze grzebieniastych hełmów nie mają na sobie niczego więcej. ale nie myli kroku. Jego umysł staje się wszystkimi oraz wszystkim. że ich rzeźbione nagolenice stykają się ze sobą. Wojownicy nucą monotonną rytmiczną pieśń. W hermetycznym wnętrzu kapsuły zanurzam się w gęstej. Obok mnie siada Peter. Do umownego rana męczymy się w łóżkach. . W sali rekreacyjnej rozbieram się i kładę na stercie ubrań śpiącego misia. że nie tylko nas dopadły koszmary. . Kapitan testował różne prędkości uderzenia tłoków. ile się da. Idź popławić się w komorze relaksacyjnej. . Śniły mi się jakieś straszne rzeczy .Ciężko się na ciebie gniewać. wyciągając dziwne nasiona spod poduszki. oleistej cieczy. Przyznaje się szczerze.Muszę znać wszystkie możliwości statku. jak się miotasz. . Milcząc. a część dokumentacji z doświadczeń zaginęła . . stąd te sensacje. Hubert.mówi. . Piję łapczywie. wyciskając ze statku. patrzą mi ze smutkiem w oczy.Dzięki. O mało nie wypadłem z łóżka opowiada z przymkniętymi oczami. i teraz będzie zmniejszał częstotliwość impulsów. Raz za razem.radzi.A mnie dręczyło stado łażących po sawannie słoni. że poszedł na całość. Później wyłaniają się z niebytu twarze bliskich. . „Wszystkie . Peter kiwa głową. minie doba. że o mało nie zmieniłeś nas w bandę lunatyków? .„Hekate” niesie mnie na spotkanie śmierci. wychodząc. błądząc po czarnych ścianach sfery bezistnienia. a potem idę do Kaya powiedzieć o naszych problemach. Ja także nie mogę spać. Nie znajdują żadnego. Peter.Widziałem. podaje mi szklankę wody. Okazuje się. możesz spodziewać się nalotu wściekłych sąsiadów z miotłami w dłoniach .To przez to cholerne dudnienie. w kółko ten sam. Ale jak jeszcze raz urządzisz kocią muzykę w środku nocy.Więc tak ci się spieszy. Kay.mówię. Unoszę się i opadam w czarnej niematerialnej głębi. Pod powiekami pojawiają się świetliste punkty oraz mgławice kolorowych plam. całkowicie odcięty od zewnętrznego świata. Zanim wszystko wróci do normy.tłumaczę.Pytam.Za pięć minut wklepię ci wachtę rezerwową. nie ukrywając irytacji. byłem gotowy. dając mi piersiówkę koniaku. . Tupały nogami i trąbiły na trąbach jakiś meksykański kawałek. Moje zmysły rozpaczliwie szukają jakiegoś punktu oparcia. na pewno odpoczniesz . Ogarnia mnie pierwszy dreszcz. Ściągamy Bura do sali rekreacyjnej. W katalogach o nazwie: „Obiekty interseksualnej aranżacji relaksacyjnej” znajdujemy w końcu dział męski. Dosyć wizji! Dosyć babrania w umyśle. Obok natychmiast zjawia się zmysłowa Tajka. krążąc w zamyśleniu po pokoju. To rzeczywiście jest możliwe . pierwsze miłości. ukrywając. to nic. Ojciec. zbliżając się do moich kolan. Dwadzieścia pięć kilogramów przez pięć sekund na nieuzbrojonym członku w stanie wzwodu . że nie słyszę. Kay słucha mnie. pada na kolana. . Ubieram się w biegu. pewnie zapowiedź niebiańskich rozkoszy.jaki by nie był! . Czoło Bura rozbłyskuje otuchą niczym biały żagiel na pełnym wietrze. ciągnąc za łapkę śpiącego misia. to może się udać. których imion już nie pamiętam.niczym wyblakłe cienie. wbijając Peterowi rezerwową wachtę. ukazując się przed czasem na drugim brzegu nieprzebytej rzeki.Ale to nie ty na to wpadłeś.Pyta z nadzieją. Kosmonauta. Wpadam do pokoju Kaya. Ma sterczące piersi i krągłe ramiona.stwierdza. Łysy olbrzym ma dwa metry wzrostu. Zjawia się zaskoczony. Udaję. moja kochana matka. Patrzę na jej białe zęby i nagle doznaję iluminacji. w których pobłyskuje zamek błyskawiczny. To ten! Żaden inny nie jest dla niego konkurencją. Eureka! Wyskakuję z kapsuły goły jak grecki filozof. Po kilkunastu nieprzekonujących kandydatach wszyscy trzej wydajemy jednocześnie westchnienie ulgi. . Hubercie? .Budzę się z odrętwienia. Ona mówi! Może się porozumiewać! Może wykonywać polecenia. Robimy przegląd asortymentu w pamięci komputera. Przez ten słowotok nie mogę się skoncentrować na podniecającej nagości zmysłowej Azjatki. w realnym świecie . Szepce jakieś słowa. gada bez chwili przerwy. Jestem Hubert Jugenmann. Zapoznaję go z kolejnym planem. Po nich zjawiają się chłopcy ze skrzydła. Dziewczyna jednak cały czas coś do mnie mówi. Jestem tu. Uśmiechnięta oblizuje połyskliwe wargi. wlokąc swoją śpiącą zmorę. Zaraz przyjdzie ona i też będzie smutna. otyłą twarz urodzonego idioty z ustami. że rozdzieram jej serce. Zrzuca szlafrok.Kay czyta z . . że na poziomie wirtualnym. kapitan lotnictwa. Nasza nadzieja pochodzi z nowohanzeatyckiego Gdańska. że jest mojego autorstwa. Włączam przestrzenną wizję. jakby goniła mnie sfora akwizytorów darmowych wycieczek na Majorkę.Tak. nazywa się Germanikus Major.Megakopulator dzierży oficjalny rekord bałtycki w udźwigu. gryząc pięści. Kiwamy z aprobatą głowami. Zdarł z siebie stringi i .opada na podłogę. Ma jednak spore problemy. Kay chrząka w dłoń.Dawaj kod dostępu. Wydaje polecenia co do pozycji partnerki. Wstrzymujemy oddechy. od pejczy i elektrycznych pałek po węże ogrodowe wypełnione mrówkami. Patrzymy na siebie z rosnącą nadzieją. suko! Ale z ciebie zdzira. chce jednak grać do końca. zatłukę cię. albo nie obsikam cię moim wielkim kutasem. takie atuty powinny zadowolić naszą panią doktor od psychologii dziecięcej. Na czworaka. Jesteśmy bliscy zdemaskowania. jego plecami wstrząsa niebezpieczny spazm tłumionego śmiechu. co się dzieje wewnątrz kapsuły.niedowierzaniem. Kay nerwowo wklepuje kolumny cyfr do swojego komputera. wszyscy cię pieprzą. Zaczyna wyuzdanym basem. podpierając się łokciami. W oleistej cieczy pływa zdezorientowany miś. ale ja bez kodu cię nie obleję i już! Pani doktor od psychologii dziecięcej. Peter umieszcza swojego prześladowcę w kapsule. Odpowiada stekiem wielokondygnacyjnych przekleństw. szmato. Kay-Germanikus zdobywa błyskawicznie pole. Ale Germanikus zrobił chyba na kalce fantazji pani doktor piorunujące wrażenie. moją pałą. Czekamy w napięciu na atak. Sądząc po dialogu.Chrypi głosem Germanikusa z nowohanzeatyckiego Gdańska. pęka z hukiem. .kończy zdradziecko spektakl. szmato. Zanim jest się w stanie opanować. Na szczęście cisza nie trwa długo. W wirtualnym wulkanie orgiastycznej chuci dominuje samiec. Kay czuje. Kay tymczasem podłącza się do komputera generującego postać gdańskiego rekordzisty i odwołuje rezerwową wachtę Petera. suko. że jesteś obszczana przez śmierdzącego laotańskiego knura. kiedy pani doktor zaczyna błagać swojego dręczyciela o oddanie na nią moczu. które poraziłyby najparszywsze hamburskie szczury z kanału pod wychodkiem dla trędowatych syfilityków. palona pożądaniem perwersyjnej rozkoszy. gdy po okrzyku: „Jestem śmierdzącym obszczanym knurem” . Nie wiemy.Jesteś. gdy w końcu pada sakramentalny rozkaz: . masz wyć jak suka! . . Otwieramy kapsułę. Sam wybiera narzędzia tortur. Wiem. uzbrojony jak supermocarstwo jądrowe.Bingo! A teraz sama się obszczyj . że jest bliski zwycięstwa. Wiem. Masz mówić do mnie: Szmato! .ocenia Kay. jakich problemów narobiłeś naszemu kapitanowi.Pytam. Nieodłączna maskotka. reszta ich funkcji działa normalnie. Nie dzieje się jednak nic. nie nadużywajcie tego.Zaskakuje nas pluszak. .Spokojnie.Szmata Petera? Brzmi intrygująco. Po pierwsze. Rozumiem waszą radość.Ty mały bydlaku. Wracamy do siebie w szampańskich nastrojach. . Bur łapie się za kark w oczekiwaniu na cios. praca idzie o wiele sprawniej. .Zawsze myślałem. . nie wiemy. Peter ubiera swoją rozbrojoną bombę. . poniosę ja.niecierpliwi się Kay.No wiesz. Ale po dzisiejszym dniu muszę i tobie. czy system nie jest w jakiś sposób zdublowany. Peter zaczyna ostrożnie. a obok siedzi mój miś. . Ale przecież możemy zginąć z tylu innych przyczyn. tocząc wokół wściekłym wzrokiem. ale zachowajcie spokój . Dlaczego dręczyłeś tatusia? Miś przymyka oczka.No dawaj. jak na prawdziwego mistrza przystało. że największym twórcą krwawego słowa był Jednooki Kuno. Może na przekór swojemu przeznaczeniu przyniesie mi szczęście? . czy się udało .Nie jestem. Wychowałem się w dokach odpowiada. żaden miś.kabaretki. do szkoły miałem pod górę wielką jak Everest. kurwa. Peter stawia mokrą maskotkę na podłodze. Zaczynamy pohukiwać. którą muszę mieć przy sobie. tańcząc z radości. Kay. podobnie jak kiedyś partyjni komisarze Sowieckiej Armii. . Całymi dniami trenuję na lądowniku. * Od kiedy terror naszych cenzorów zelżał. zobaczymy. oddać należną cześć. chrząka skromnie: . Jak doszedłeś do takiej maestrii? . Po drugie. Kay. panowie. Może być . Wszystkie konsekwencje tego. co się stało.prosi nas Kay.Widzisz. Pozostały waszymi czarnymi skrzynkami z zapalnikiem i nie możecie się od nich oddalać bez ryzyka utraty życia. szef artystyczny zacnego burdelu „Dziesięć dziewic” w Famaguście. że rejestruje moje słowa i że kiedyś mogę przez niego zginąć. Ich procesorami steruje program sprzężony z centralnym komputerem statku. Kontrolery po prostu wszystkim przeszkadzały. misiu. Na razie nie mogą was tylko razić karnymi impulsami. kiedy wydam polecenie. Chcą. Na grzbiecie kadłuba znajduje się miejsce. gdzie można połączyć się z całym wszechświatem. Otaczają mnie z każdej strony. Teraz wyraźnie widać. bym odkrył ich tajemnicę. wnikają w moje ciało. nawet jeśli ich ogniste korony będą ostatnim widokiem. zanim mnie spopieli ta najpiękniejsza. tym bardziej nie chcemy ich widzieć. Coraz mniej ludzi wyświetla w swoich kajutach ziemskie obrazy. złożona z teleskopowych segmentów. Coraz bardziej jestem gotów. która budzi trwogę w ludziach przyzwyczajonych do widoku ziemi pod stopami. Przyzywają. Poruszamy się w nich niczym żyjące tu od wieków mikroorganizmy. I ja też nie potrafię jej pojąć. Korzystamy z niej tylko ja oraz Kay. przez otchłań bez końca. * Czas płynie równie szybko jak pęd „Hekate”. Wszyscy zazwyczaj milczą i gdyby nie wygłupy tandemu Czapiński-Wicke. Najchętniej zamieszkałbym w przezroczystej bańce. szumiące morza stają się tutaj odległą abstrakcją. Mydlana bańka wjeżdża do tunelu. rzeki. Już nikogo nie dziwią korytarze podobne do arterii gigantycznego organizmu oraz ich przemieszczające się widmowe światła. Mkniemy czarnym cieniem przez pustynię bez nieba i ziemi. która mnie wybrała. obiecując raj albo śmierć w przeklętej samotności. Zasiadam w fotelu podobnym do przejrzystej meduzy. jak światła najbliższych gwiazd zaczynają rozmywać się niczym złote krople porwane przez słoneczny wiatr. wynosi mnie w otwarty kosmos na trzydzieści metrów przed rozpędzony statek. Od czasu do czasu spotykamy się w czasie posiłków. Wyobraźnia jego komputera nie potrafi pojąć nieskończoności. Bywa także. nasz wspólny posiłek wyglądałby jak stypa w rodzinie ortodoksyjnych abstynentów. „Hekate” jest już szybsza od najszybszych komet. chcę dotknąć choć jednej z nich. Góry. Ogniska odległych światów wabią mnie. Reszta załogi boi się przestrzeni. jaki zobaczę. Oglądamy wtedy stare . będzie wolna. Na dłoniach jaśnieje blask. Jestem tu tylko ja i lodowate oczy gwiazd.Po wachcie i treningu chodzę zawsze do najpiękniejszego miejsca na statku. że kiedy patrzę na gwiazdy zasłuchany w mszę Bacha. Przyjdę tu znowu jutro. Im bardziej tępieje nasza tęsknota. z kapsuły musi wywoływać mnie Kay. Później szyna. że po służbie spotykamy się w salce kinowej. Fotel jest przymocowany do wąskiej szyny. Zdarza się. Wtedy gaszę światło. stapiając się z przestrzenią. Nawet mój mały miś wytrzeszcza ślepka i milczy. zamyka się wokół niego przezroczysta sfera. jakbym trzymał w nich świecący pył mgławic. . wiercąc się w plecaku. Awantura wisi w powietrzu. Później ludzie bez ponaglania rozchodzą się do swoich obowiązków. co wyprawiacie po służbie. to znaczy ty i pani doktor. Jestem tak zajęty treningami. .Klapa wujkowi. gdzie jest.zagrzewa mnie mój. Statek w tajemniczy sposób przekształcił nas w oddział dobrze zorganizowanych termitów. błaga mnie o te kilka prawdziwych batów na pupę. tato. Bo wytrę sobie grzywę twoim pyskiem . przymknij się. Nic nikomu do tego. moja nowa golarka? Od dwu dni muszę haratać sobie pysk jakimś starym złomem kontratakuje Peter. do ciężkiej dupy. że na pewno tu był. że Czapińskiemu nie był nagle potrzebny akompaniament kwartetu kameralnego przy ważeniu zacieru. klapa .trafia mnie szlag. Patrzymy sobie z Peterem w oczy. gdzie do cholery jest mój odtwarzacz? Mam nadzieję. to twój miś. jakich w swoim zbiorze statek ma tysiące. Największym powodzeniem cieszy się seria z Argo oraz Okrutny kosmos. To. możesz ją nawet obsikać. o której wszyscy wiedzą. wprawia mnie w osłupienie. Moja niewinność woła o pomstę do nieba .Peter. i wolą nie wiedzieć nic więcej. Salwa śmiechu trwa jakąś minutę. Nawet szyderczy anarchista Czapiński potrafi siedzieć po dwanaście godzin przy superczułym radioteleskopie. . przyjacielu. . Przyłapany na gorącym uczynku Peter batoży paskiem swojego zblazowanego pluszaka.Taki jesteś psychoanalityk? To może ty mi po wiesz.filmy w przestrzennej wersji. Od nasłuchu mierzonego w eonach pulsu wszechświata jest go w stanie oderwać tylko bieżąca produkcja bimbru z mrożonek. że od kiedy jego maskotka jest bezbronna. co widzę. No. Jak was to rajcuje.basuje przepalonym głosem siedząca z opuszczonymi szortami Szmata Petera. Przeszukuję swoją szafkę. którego zapomniałem zabrać. Komora z tym gdańskim kafarem już jej nie kręci.Ty. . kangurek. więc ćwiczy ją z litości. Tylko powiedz mi.prosi. zaczyna się tłumaczyć. zrobiło mu się jej żal. Rozumiesz. A zwarcie ma teraz prawie przez cały czas. on pęka pierwszy. Jestem coraz bardziej wściekły. Jesteście dorośli. Pewnego dnia niespodziewanie wpadam do naszego pokoju po odtwarzacz plastycznej muzyki. . przyjacielu. że prawie nie rozmawiam z Peterem. choć jestem pewien. Mój odtwarzacz wyparował. co mi zależy? Tylko nie mów chłopakom . że gdzieś jest. Zaczerwieniony ze wstydu. Wicke i on założyli nową gorzelnię. Nasze pluszaki wyczuwają narastającą agresję i reagują na swój sposób.Ona jest taka zagubiona i tak cierpi. starając się na niego nie patrzeć. innym także znikają drobne przedmioty. że interlokacja jest związana ze zbliżaniem się statku do granicy szybkości krytycznej. Ku rozpaczy spekulanta pukamy się w czoła i rozchodzimy do swoich zajęć. Zaniepokojeni siadamy w łóżkach.Pyta mały. który właśnie kosztujemy. by znalezione drobiazgi wrzucać do wyznaczonego kontenera. Nikomu nie udało się wytłumaczyć jego przyczyn. by przy pudle ze znalezionymi przedmiotami pełniło stale dyżur dwu mężów zaufania. . która przekracza dwieście gram.Siedząc na łóżku po obu stronach poprawiającej niezdarnie pończochy Szmaty. jakby „Hekate” ocierała się stępką o podwodną rafę. kiedy ma się takiego kumpla. pokazałem Adzie gwiazdy mknące do tyłu niczym światła mijanych samochodów. Informacja elektryzuje wszystkich. jakbyśmy wszyscy już umarli i zapomnieli o ziemskich sprawach.Mama jest bardzo daleko. O nasze kontrolery możemy być więc spokojni.pokazuję mu gwiazdę otoczoną różową poświatą. O przeszłości przypominają mi zdjęcia. zapewniając się nawzajem o własnej niewinności. Zagadka wyjaśnia się szybko. kiedy przekroczymy pewną wartość pędu. kosztował zaledwie parę plastikowych sandałów. które oglądam. gdy Peter wyznaje szczerze. To już niedługo! Najbardziej zdenerwowany jest jednak Czapiński i to z zupełnie innej przyczyny. kiedy jestem sam. jak Peter. Czasem czuję się. Czuję ulgę. Ale kto by się przejmował drobiazgami. Nasze twarze stają się zielonkawe. mama . zobacz . Tej samej doby budzi nas silne drżenie kadłuba. Tam. nawet w odległych pomieszczeniach na drugim końcu statku.odpowiadam. Można je znaleźć później w rozmaitych miejscach.Gdzie mama? . Boi się rozproszenia swoich łupów. siedząc w kapsule. że rarytas. o szklistych. . Odbijały się iskrami w jej wesołych oczach. tym bardziej wszyscy się odmieniają. Cały kadłub trzęsie się. * Im szybciej gna nasza czarna wiedźma. nalega.Mama? . Krążymy niczym widma kosmosu. pijemy ananasowy bimber. z rzadka zamieniając z kimś słowo. Zjawisko zniknie. . Oczywiście moich. Wiadomo tylko. Pocałowałem jej fotografię. że nie podlegają mu przedmioty o masie. Raz. Kay wyjaśnia. przypominających rekinie źrenice oczach. Po minucie hałasu . Radzi.Tak misiu. Do sterowni wchodzi Kay. Do tego właśnie służą pantografy na wysięgnikach. . W końcu odrywa się od niego. komputer koryguje odchylenie cylindrów od osi. Pierścienie nie są jedynym widowiskiem. Na końcach wysięgników z cylindrami pojawiają się zielonkawe błędne ognie. Na mojej wachcie dwa razy strzela laser.mówi. że wiedział. aż do chwili.Spokojnie. w który wpadnie każdy obiekt o masie większej niż granica wyznaczona przez profesora Mentzla. która następnie spływa ku tyłowi. kiedy taki dziwoląg nie wyląduje w śmietniku czarnej dziury lub alternatywnym wszechświecie za Mare Australis. .Struna nie jest obszarem w sensie fizycznym. jakby „Hekate” ocierała się o niewidzialny mur. struna niejako wyrzuci je do innego obszaru. Geniusz Mentzla polegał na tym. jakim raczy nas statek.Widzicie światła przepitego Wilhelma. . miliony kilometrów stąd. Muszę wyjść z wykładu. Statek robi leniwy półobrót. właśnie słyszeliście muzykę odległego echa struny. I robiłaby to w nieskończoność. Wchodzą w strukturę materii w obszarze struny.rozlega się wysoki pisk rozciąganego poszycia. w zależności od tego. by pojawić się znów w przewidzianym miejscu. Materia nie jest w stanie tolerować ciała stałego rozpędzonego ponad tę wartość. On pierwszy je zauważył . Facet wyglądał na wiecznie skacowanego. niszcząc jakiś kosmiczny gruz na naszym kursie. chodząc po sali. . Jeżeli ciało przekroczy ją. A teraz ptaki w dłoń i spokojnych snów. Kontrolują położenie oraz szybkość statku. dartego niewidzialnymi stalowymi pazurami.opowiada. stale przyspieszając. Naraz wszystko cichnie. określana na jeden M. chociaż nigdy nie pił. gdzie zniknąć. Do samej struny jest jeszcze kawałek drogi. W głośniku rozlega się głos zaspanego kapitana. zajmuje swoje miejsce. Co kilka minut na przodzie kadłuba pojawia się świetlista błękitna obręcz. Sypią kaskadami iskier. Kay przypomina nam wiadomości z zakresu prędkości krytycznych. To wymiar. W sterowni nie mogę oderwać oczu od wyłaniającego się przede mną widoku. czy rozprasza ją pole grawitacyjne statku . chłopaki. * Następnego dnia zbieramy się w sali konferencyjnej. Odprawa o dziewiątej rano. pozostając w przestrzeni w postaci rozproszonej chmury. rozpoczyna się moja wachta. Są wreszcie rodzajem żagla i hamulca. Mamy osiemset siedemdziesiąt tysięcy kilometrów na godzinę. czy zagęszczają. żywo dyskutując.Pytam. Czarna pantera zeżre tego ze złotym łańcuchem. Kay. Nie będziesz mógł korzystać do odwołania z kuli widokowej . Ja swój Styks 313 dobrze już znam. Później uruchamiam osłony.Ja . .Możesz powiedzieć. co nas otacza. Na płaszczyźnie projekcyjnej egzotyczne piękności wdzięczą się słodkim trelem do wąsatych upierścienionych alfonsów w turbanach rozmiarów worka na śmieci po karnawale w Rio. Po służbie wszyscy w podnieceniu wyciągają z toreb swoje skafandry. chociaż jest mi właściwie wszystko jedno. kiedy zakładamy skafandry. Będziemy w nich spać. co leci. .Zagęszcza się pole grawitacyjne . Panowie. Tworzą razem komplet mający uchronić nasze kruche ciała przed skutkami przejścia przez barierę świetlną. jak zwykle w takich chwilach. Salkę spowija mgła szarego papierosowego dymu. Za dwie godziny do maksimum zwiększam częstotliwość uderzeń młotów. Wszystkie kwanty wszechświata zbiją się w gęsty kisiel przed statkiem. Pokrowce leżą zapieczętowane na dnie naszych worków. nie możemy pozwolić sobie na panikę w ostatniej chwili. A dziki słoń natomiast rozdepcze na placek tamtą cizię w złotej firance i z żarówkami na biustonoszu. . ale rytm przyspieszonych uderzeń tłoków wprawia całe ciało w podświadomą wibrację. którzy nie mają akurat służby. Peter przygotowuje swój sprzęt. W półmroku dostrzegam Czapińskiego z nieodłącznym kamratem Gerdem i O’Neila. Nie możemy ich nawet dotknąć bez rozkazu kapitana. Jest nią pokrowiec zakładany na skafander podstawowy. pragną czuć obecność innych. Próbujemy rozmawiać. lecz rozmowa zupełnie się nie klei. Chcę się przespać.odpowiada Kay. nami i wszystkim. Na sali są prawie wszyscy. Mogą nas zabić na miliony sposobów. Przewracam się w łóżku niczym dręczony wizjami wariat. Ze swoich tajnych zapasów wygrzebuje pół litra bimbru zdeponowanego na czarną godzinę. Czytam więc swojemu misiowi instrukcję obsługi kotary świetlnej.odpowiada Czapiński.Ogłoszę. . rozszarpać. . akcja za chwilę się rozkręci. kiedy startujemy? . możemy w nich utonąć.Pytam. trawią jakiś tragiczny hinduski film. przypalając od peta nowego papierosa. Mogą nas zmiażdżyć. Widzą je pierwszy raz. Chłopaki. Ludzie. Peter podejmuje w końcu męską decyzję..Kto wybrał ten film? . Janisha oraz Stama. Po głosach poznaję także Nassa. ale .Poczekajcie.melduje Wicke. Torstena. do tej pory trenowali zakładanie na uszkodzonym egzemplarzu. Zaprasza mnie i Szmatę do kina. to założysz i będziesz nagrywał? . ściągając na krzesło obok siebie. Pijemy z Peterem z naszej butelki. Chłop nie zna realiów. kiedy ktoś mu o tym przypomni. . Tylko nie wiedzieć czemu jakiś tygrys stoi na rozdeptanej przez słonia kobiecie. jakby ktoś posmarował mu jaja terpentyną. wypuszczając chmurę dymu. . .Co się wydurniasz. rycząc rozpaczliwie przez kilka minut.ten film chłopakom się podoba! Na szczęście bimber pomaga mi w stępieniu wrodzonej wrażliwości. Ściągnęli go z jakiejś bazy meteorologicznej w Arktyce. kiedy byłeś ranny. Zejdź ze mnie! . panowie. Pantarejs . Norweg. celując w pierś Nassa. . Robisz doskonały bimber.Słuchaj. A wszyscy. . Polak łapie w powietrzu Irlandczyka wpół. w jaki szał potrafi wpaść Irlandczyk. zainicjowany przez prostodusznego Nassa. Mknie jak rakieta nad oparciami krzeseł.Warczy wściekły O’Neil. . którzy musieli chodzić w babskich majtkach. swoją wielką pałą . Czy przy swoim skafandrze masz takiego kutasa z tykwy jak na stadionie? .Słuchaj.będzie! . zazdrościli ci tej szpanerskiej tykwy .Przebij mnie. Patryk. Nosiłem ci żarcie. a na sali rozpoczyna się intrygujący dialog. Do dialogu włącza się nagle Szmata Petera.żąda. jak na Księżycu.Zaraz. ale pieprzyć kalkulacje. że Czapiński ma taki refleks.No. Szmery rozmów cichną natychmiast. .Obiecuje niebywałe atrakcje. mam dosyć.rozbraja sapiącego gniewnie eks-szamana.Dolewa oliwy słodko nieświadomy Anders.Czapiński. podnosząc rękę na znak protestu. Teraz spróbujemy naszego odkrycia z mango.Pyta niespodziewanie O’Neila głosem. stado słoni przeleci przez wioskę i jeszcze raz wmasuje w glebę tę już rozdeptaną. podrywając się z kolan Bura. ale o sztuce filmowej nie masz zielonego pojęcia. milcząc ponuro.Pytam. Czy ktoś jeszcze żąda zmiany repertuaru? . Po chwili dzieje się tak. . Nigdy nie przypuszczałem. O’Neil jest już w powietrzu. opoju. Wszyscy wiedzą. Pozostaję osamotniony. a jak tam. podjarany dzikusie. Jutro możemy wyglądać jak ta rozdeptana. Dociera do mnie straszliwa prawda . jak zapowiedział Czapiński.kończy filozoficznie. w którym nie ma cienia szyderstwa. na tamtej planecie będzie taka dżungla. Trzymaliśmy z Gerdem to cudo na lądowanie. do jakiej dziury mógłby się teraz wepchnąć. Jesteś prawdziwym mistrzem . Chodzę po kajutach. Czasami nie wystarcza kilka słów. Oślepiają jaskrawym alarmem ostatecznego stanu gotowości. którym przygrywają trąbiące radośnie słonie. Odległe słońca tworzą teraz prawie szczelny tunel. . Kay ogłasza trzeci stan gotowości i poleca założyć skafandry. Snop błękitnego płomienia obejmuje cały kadłub statku. przyjmuję z pokorą hołd dla mojego geniuszu. Co do chamstwa. Norweg z nieśmiałym uśmiechem dzielnie znosi zgadywanki kibiców. że w pierwszej chwili nie patrzę nawet na kolumny wykresów. Następnie Melberg ze Stamem rozciągają skraj szczeliny na plecach skafandra i centymetr po centymetrze wciskamy śliskie ciało Nassa do wnętrza. Kiedy fotel łączy się ze ścianą. ludzie trenowali na jednym egzemplarzu i nie mają zbyt wielkiego doświadczenia. zalewa mnie kaskada światła. „Hekate” wygląda niczym płonąca pochodnia ciśnięta w głąb czarnej nocy. Kiedy wszyscy mają już na sobie swoje zbroje.puszczając w obieg butelkę. Ludzie mają rozszerzone ze strachu źrenice. Skrzy się. gdy zimny metal pełznie wewnątrz organizmu. tętniąc blaskiem niczym płonący rydwan Faetona. Wszyscy boją się jak cholera wpełzającej do oskrzela sondy. krzycząc czerwienią komunikatów. kończący się operetkowym finałem z chórem na kilka zdecydowanych na stały związek zakochanych par. Dwie godziny wypełnione niezwykłymi przeżyciami mijają niepostrzeżenie.Czapiński. Najbardziej boimy się o ledwo zagojone płuco Nassa. Wtedy trzeba wepchnąć do środka jęczącego delikwenta na siłę. jakby potrącił zabłąkaną gwiazdę. by połączyć się z . kiedy w otworze na górze pojawia się niezmiennie uśmiechnięta piegowata gęba Norwega.ogłaszam w uniesieniu. Oddychamy z ulgą. Widok jest tak olśniewający. Z ulgą idę na swoją ostatnią wachtę przed przejściem bariery.Panie pierwszy. wypełniamy je płynem owodniowym i czekamy na najgorsze. wybaczam ci twoją małostkowość i chamstwo. Wskaźniki przyciągają w końcu moją uwagę. Bez dalszych przeszkód oglądamy film. . Kay smaruje go maścią na bazie zwykłej wazeliny.odpowiada Polak. przez który mknie nasza wiedźma. Przez całe lata hołubiłem je jak szlachetną perłę . Cały statek drży. spływając z niego warkoczem ciągnącym się przez połowę kosmosu. proszę mi nie wybaczać. Napitek jest słodki i dziki jak serce puszczy. udzielając porad niczym stary wyga. Twierdzą. są wyłączone na czas przejścia przez barierę. nie mogąc usiedzieć w miejscu. Rozmowy cichną. by złożyć nasze kontrolery w jednym miejscu. dławią się obrzydliwą substancją. snują się bez sensu. będzie musiał pić to ohydztwo od początku. Po czym szybkim. Wkrótce okazuje się. Na ostatnią odprawę przynosimy nasze hełmy i kurtyny bezpieczeństwa. patrzę. Jednak są i tacy. Każdy kładzie się na blacie. że można bez wysiłku mrugać powiekami. Ze zdumieniem dostrzegam. ku naszemu zdziwieniu. W czarnych. zjeżdżamy windą na najniższy poziom statku. wstydliwym ruchem głaszcze ją po łebku. że bimber Czapińskiego jest o niebo lepszy. Wewnątrz jarzącej się seledynową poświatą kabiny ani na chwilę nie tracimy . Jesteśmy przygotowani.arterią. mogę zapalić papierosa. Wydychając dym. jak Peter nieśmiałym ruchem poprawia swojej Szmacie kabaretki. zabezpieczający wzrok przy przejściu bariery świetlnej. Ludzie. jak moi koledzy. otaczającej postacie poruszających się ludzi. wyglądający w czarnych ochraniaczach niczym banda szopów praczy. Dwa razy jedzie bokiem. W niezwykłych. metalicznych skafandrach wyglądamy bojowo. że to ostatnia okazja podziwiania świata w normalny sposób. Pokrywająca całe oko wraz z powiekami smołowata ciecz tężeje szybko na swojej powierzchni. Później całą grupą. Winda w kształcie rozgwiazdy porusza się nie tylko w pionie. Ja także daję swojemu pluszakowi prztyczka w nos . którzy żałują tego porywu snobstwa. Kay zezwala na wypicie lampki koniaku. Kay przypomina o wszystkich środkach bezpieczeństwa. Pod stwardniałą skorupką pozostaje jednak na tyle miękka. a Kay wlewa z pojemnika w jego oczodoły czarny galaretowaty płyn. przyrośniętych do ciała okularach przeciwsłonecznych żywe światła „Hekate” wyglądają niczym zielonkawe erupcje zorzy polarnej. którzy nie mają wachty. Te chwile lęku są ceną za nasz wygląd. kiedy komputer pokładowy ogłasza ostatni stan gotowości. teraz możemy już tylko czekać na spotkanie z przeznaczeniem. razem z ostatnią wachtą. Tym. Koniak zmywa smak wstrętnej substancji. a raz nawet pod ostrym kątem. którzy przeszli zwycięsko próbę kosmicznego chrztu. Kapitan ustawia nas w kolejce do stołu. W krótkim przemówieniu dodaje nam otuchy. Już nie działają. chłopaków rozpiera prawdziwa duma.na szczęście. Jako pierwszy szybko wypijam litr maziowatego płynu o smaku zużytego oleju silnikowego i tłumiąc wymioty. Jeżeli ktoś zwróci wypełniacz. Po godzinie Kay poleca. gdy patrzą na siebie. Jestem lekki. ogarnia mnie euforia. Płachta owija szczelnie ciało i przywiera do niego niczym folia na czekoladowym Mikołaju. gdy zalewa pierś. Stoją tam w . która przybliża się do twarzy przed same osłonięte szybą oczy. „Hekate” przejmuje nad nami kontrolę. Zaciskam instynktownie niewidzialne dłonie. rozpalająca każdą moją cząsteczkę. kipiąc rozlanymi plamami przypominającymi rozchylające się błyskawicznie płatki kwiatów. Jej wnętrze obrasta w pnie drzew. Kiedy kapitan wydaje rozkaz założenia hełmów. szkarłatny sztandar odsłania widok na skraj sosnowego boru. stykając się ze ścianą przegrody. Jednak po chwili rozluźniam ciało i kiedy już tonę w niej cały. a później szybę hełmu. moje ręce do łokci stają się prawie przezroczyste. Na dole statku przestrzeń delikatnie układa mnie w półkolistym anatomicznym wyżłobieniu. Wstrzymuję oddech. Jeszcze nigdy nie czułem się taki lekki i młody. Patrzę. wilgotnych ścianach. tylko prawie unosząc się w powietrzu. Kiedy cichnie wiatr. Zanim. Myśli oczyszczają się z brudu doznań innych niż ukojenie. namacalnym światłem. Zaczyna wydawać mi się. Gdy tylko zgięte w pozycji embrionalnej ciało. Tak samo jest z kurtyną. Własne. Nie idąc. falując przed moją twarzą. z głową opartą na miękkiej kołysce. co odbiera nam światło. Ciecz zaczyna formować się w ogniska wybuchające feerią barw. skraplają się w strugę fluoryzującej cieczy. już niewidoczne dłonie otwierają pojemnik oraz naciągają na skafander cienki srebrny pokrowiec. Co chwila ktoś zsuwa się po powierzchni grzbietu w dół. Jest przedzielona na dwie połowy szerokim mięsistym grzbietem. kiedy ciecz szybko podpełza pod uda. Potem fragment po fragmencie tracimy widzialne części ciała. przebędą metr. nie poruszając nogami. Właśnie idący przede mną towarzysz znika po prawej stronie zbocza. Z jej powierzchni wyrasta zielonkawa. piaszczystą drogę oraz błękitne niebo. usiana otworami buława. Kay wypowiada kilka słów po łacinie i ciemność ustępuje delikatnej fioletowej poświacie. Przez mięśnie i umysł przepływa ożywcza energia.jednak poczucia równowagi. wewnątrz których pulsują pęcherze kolorowych płomieni. jest bezpieczne. wpływamy do podłużnej pieczary o miękkich. jak zaczynają wydobywać się z niej wstęgi tężejącego w powietrzu gazu. Po nim niewidzialna siła pcha mnie w przeciwną stronę. Mój umysł wypełza z czaszki zwabiony jej ciepłym. stanowisko robi półobrót. Sama buława staje się łopoczącą na wietrze purpurową chorągwią wyszywaną w złote litery. że tworzy realne obrazy. to lęk przed nieznanym. oddycham całą powierzchnią skóry. Niczym szereg srebrnych posągów płyniemy nad warstwą żywej wykładziny. Gęstnieje. Po wyjściu z windy ogarnia nas mrok. Przestaję odczuwać ciężar skafandra. Spokojnie przyglądam się gąbczastej buławie. Pierwsze. a u jego szczytu znajduje się galaretowata przezroczysta kula. Odwraca głowę. Tkwi teraz zawieszony we wnętrzu galaretowanej kuli. kładzie na piersi zaciśniętą prawą pięść. prostuje się i wyprężony jak antyczny pomnik. stojący przy drewnianym tronie cesarza Kay Hansen. kiedy dwu trębaczy w hełmach okrytych lamparcimi skórami dmie w zwinięte mosiężne trąby. Taka jest nagroda za odwagę.. Kładzie ją na oparciu krzesła. Taka jest nagroda. a na nogach długie sznurowane buty.równych szeregach. rząd za rzędem. jaką może wyrazić wzrokiem człowiek. W prawej dłoni ściskają włócznie z cienkimi żelaznymi grotami. wisząc . mówi: .Teraz i po kres wszelkiego czasu: Siła i Honor! . Z przodu. Nasz dowódca zakłada hełm.Legat legionu Fluvis Roma. ale błogosławi nas wzrokiem. Od strony drogi nadchodzi Kay.Wykrzykuje wzruszonym głosem. by dłużej trzymać uniesioną dłoń. Spod hełmu błyszczą jego oczy. Marek Aureliusz nie ma już siły. odwraca się do nas. Tak wielką nagrodę może otrzymać każdy z nas! Obraz za plecami kapitana rozmywa się we mgle. ich serca przepełnia duma. dobrotliwym wzrokiem. które przecinają srebrne błyskawice. Boski Auguście. przed pierwszym szeregiem siedzi na zwykłym drewnianym krześle siwowłosy starzec w ciemnej szacie. Hełm trzyma pod pachą. Nie mówi nic. Ma prostą stalową zbroję z zachodzących na siebie płytek. Marku Aureliuszu. Z Kaya powiew wiatru wraz z ruchem cieczy spłukuje rzymski pancerz. Spod wyszywanego złotem kaptura patrzy na nas łagodnym. Kay Hansen. mężczyźni w rzymskich zbrojach z długimi czarnymi tarczami. .Ci. Patrzą na nas do ostatniej chwili z największą nadzieją. jesteśmy gotowi! Cesarz unosi dłoń. Skłania przed starcem głowę. Twarze legionistów skrywają hełmy osłaniające policzki oraz kark.. to polegli kosmonauci naszego legionu. . a słowa grzmią jak przenikająca przez wszystko salwa. purpurową tunikę. zgłasza załogę do odbycia lotu zwiadowczego na nieznaną planetę w gromadzie Plejad. Najdłużej bronią się przed zniknięciem oczy Marka Aureliusza. Legat legionu Fluvis Roma. Bije od nich powaga i potęga zmieszana z rozbawieniem na widok naszego oddziału żółtodziobów. Pozostaje srebrna kurtyna i hełm kosmonauty. Dowódca okrętu „Hekate”. którzy stoją za tronem Boskiego Augusta. Miejsce w tym szeregu. Nie dzieje im się krzywda. dopóki nie unicestwi ich nowy krąg rozpryskującego się . aż staje się kulą i razem z ostatnią zgłoską pieśni rozbłyskuje nagle blaskiem setek słońc. Jeśli któryś zginie. gna przed sobą oszalały z przerażenia blask . niech uwolnią moją duszę”. Pamiętajcie. Dysk zagina swoje brzegi. Głosy śpiewaków do wtóru pulsującej światłem tarczy przed twarzą Kaya wypełniają wszechświat całym naszym krzykiem i bólem istnienia. tnąc na płaty pokład wraz z nami. potem drugi. W odprysku czasu dostrzegam pomiędzy nimi obłoki materii gazowej. jak zagon lotnych barbarzyńców w kryształowym mieście.twarzą nad opalizującym seledynowym dyskiem. A żywi będą mu zazdrościć wiecznej chwały. które wraz z moimi oczami nabrzmiewają do rozmiarów Słońca wypełniają kosmos. Płaczą dziecięcymi głosami. bracia. by nagle zapaść się w nicość mniejszą od neutrina. gna mój umysł rozdarty na migające pomiędzy słońcami wstęgi. skórą i włosami.mur bez granic jest tuż! W potępieńczym pędzie „Hekate” wbija się w nią niczym ostrze włóczni w cielsko ryczącego potwora. kiedy gwiazdy przyjdą po swoje! Pokład wypełnia unosząca się z każdego miejsca muzyka. Nie zrobiłem nikomu krzywdy. po sam kres!” Jego głos znika w białej eksplozji spalającej na popiół każdą cząsteczkę jaźni. Przez płomień jądra gwiazd i oddech absolutnego zera. Pomarańczowa chmura wyciąga do mnie podkręcane seledynowo-żółte konary prawiecznego dymu. Obok pojawia się głowa brytyjskiego kapitana oraz wszyscy więźniowie siatki Ragaya Anaka. . byle tylko nie skamleć! Byle nie skamleć. Aż materia rozsypie się w drzazgi i zdruzgotana zostanie za rufą naszego statku. Jeszcze na jedno drgnienie atomu poprzez rękawice widzę znów swoje dłonie i rozpływam się w bezkształtną masę. stapiając z białym światłem. nie ma innych granic. byłem inżynierem.co istniało od początku początków.. przez szarpiące brzytwy czasu i piekielne koła tortur czarnej grawitacji. Aż zniknie wszystko. To my jesteśmy granicą. Natchniony chór śpiewa “Fortuna Imperatrix Mundi”..Słuchajcie. Złota ściana .aż pęknie serce kosmosu. Obrasta różową tkanką. Z głębi chaosu wyłania się naga czaszka. jak „Hekate” robi pełen obrót. Później cała zmienia się w gorejący wir. Proszę. co stałe . Czuję. wiedźmo! Dalej. szybkie jak rozwijający się ze spirali promień światła. Wargi japońskiego oficera rozwierają się w błagalnej prośbie: „Jestem porucznik Takashi Sohaku. Mkną przez nie czarne połyskliwe płaszczyzny. Za nimi pędzą rozpalone kule. Tylko my sami. jego chwałę zapiszą gwiazdy i jego imię ozdobi sztandar legionu. Jak gwałt na jądrze natury. Słychać jeszcze krzyk kapitana: „Dalej. Gdzieś daleko rozlega się przerywany dźwięk alarmu.światła. A później jeszcze mniejszy i mniejszy. Otacza mnie obłąkany wrzask i konwulsyjne jęki. Kiedy zapada cisza. Uśmiechają się do mnie. Znów widzę moich rodziców. że żyję. Wypełzam po śliskiej. Jego ręka zaciska się kurczowo i ciągnie mnie w dół. Nagle ponad lament potępieńców wznosi się władczy głos: . odpychając się w panice. że ktoś uczepił się jak topielec mojej łydki. Czuję dotyk innych ciał. po nim następny. Jestem na skraju grzbietu. . Łapię oddech i próbuję otworzyć zaklejone powieki. Ktoś strąca mnie znowu w dół. trafiam dłonią w grubej rękawicy na czyjeś ramię. Skowyt zrywa barierę pomiędzy człowiekiem a oblanym kwasem psem. Ktoś bełkotliwie wypowiada swoje imię. Dalej jest atramentowy krąg. twardziele! Jestem z was dumny! .Nie bój się. tam. ale na próżno. Jestem ślepy! Ratunkuuuu!”.Krzyczy Kay. udało się . w grząskie zielone bagno. tonę! W ostatnim spazmie wyciągam ręce. Brawo. że ślepota jest czasowa. jak w dniu narodzin. by wrzeszczeć o pomoc. Nie krzyczę. szybko! Wrzaski cichną. kiedy kurczy się moje ciało. w głąb śliskiej przepaści. zesrałem się w gacie i nic nie widzę! Nic nie widzę. kiedy trafiam na . Ja też nic nie widzę! Poruszam oczami w poszukiwaniu najmarniejszego promyka. uciekający ze zdławionej krtani. Raz przeciągam rannego przez czyjś leżący bezwładnie korpus. wymawiam swoje i dopiero teraz dociera do mnie. stary. żyjemy. Nie dam rady ciągnąć dwu. Na górze wycie przechodzi przez wszystkie piekielne kręgi. mokrej ścianie na wierzch przegrody. ciągnąc go po oślizgłej powierzchni. że żyje! Zamknąć pyski! To rozkaz! Mówiłem wam. Czołgam się. duszę się. wpadamy na siebie. tym bardziej. A teraz podawać nazwiska. Cholera.pocieszam rannego. kolego? Odpowiada mi bulgoczący charkot powietrza. Jestem na to zbyt przerażony.Iść w stronę syreny! Bierzcie się za ręce i ciągnijcie tam. . skąd wypełzłem.Cicho. „O matko! O mamo! Zesrałem się! O Boże. to znak. rozpaczliwie wymachując wolną ręką. rozchylając powierzchnię błota. a w nim połyskujący otwór za ciasny nawet dla cienia elektronu.Żyjesz. do kurwy nędzy! Jak ktoś się zesrał. . aż jestem tak mały. kogo się da. Wpadam w niego i przelatuję na drugą stronę. Drugi raz wypełzam na górę. Znów mam płuca. Taplam się niezdarnie w lepkim bajorze zbyt słaby. Słyszę świszczący oddech Polaka. który się mnie uczepił. . Leżymy przytuleni. . . chcąc zmusić jego serce do pracy masażem.odpowiadam.Panie pierwszy.zdradza swój najtajniejszy sekret. którego taszczyłem za sobą i układam go na plecach.Macam na oślep wokoło styku jego hełmu ze skafandrem.Jugenmann.Patrz. Ruszać się! . Dotykam twarzy. Na kolanach ląduje mi głowa człowieka. spadając z głuchym stukiem na podłogę. rozdzieram jej delikatną warstwę. ze wzruszenia całuję śliskie włosy szalbierza. Kiedy odnajduję odpowiednie miejsce. Jego opór ustępuje nagle. Wokół znów narasta jęk tych. Jeszcze nie te raz.Rozkazuje Kay. . Ceszek. pilot . niech pomogą zdjąć hełmy innym.pomocną dłoń. Z jego komunikatora na skafandrze rozlega się zachrypnięty głos. Rozginam palce człowieka. Leżący nie oddycha. Nie we szkle. Unoszę go. Odpinam rękawicę. który pierwszy . Zaczynamy z Czapińskim badać dłońmi otoczenie. co podarował nam los. Powoli z mroku zaczynają się wyłaniać ludzkie kształty.mówi spokojnie Czapiński. szukając przycisku zwalniającego zatrzask hełmu. W końcu moje niezdarne dłonie natrafiają na zamek pod folią przesłony. a moje dłonie zapadają się w ciepłą masę usianą twardymi kawałkami kości. Udaje mi się zdjąć hełm rannemu. ciesząc się tym. daj pan Gerdowi spokój . . bo wyjdzie syf . Kompozytowy kask odczepia się nareszcie od obręczy skafandra. nie tym razem. Korowód ludzkich larw wypełzających z kipieli czasu dociera do przedsionka komory.Kto ty? . zacier trzymać w tykwach. której jeszcze nie mogę rozpoznać. Zdejmując hełm. Twarz owiewa mi powietrze. Dotykam jego klatki piersiowej. Nie mogę się już powstrzymać. Przez cały czas słychać jęki wraz z tłumioną skargą.A ja warszawiak . Ta podtrzymuje mnie. Tu jest sucho i można oprzeć się plecami o ścianę. . unoszę barki i napieram dłońmi na ciało. . którzy doszli do siebie.Pamiętajcie. którzy przywlekli się na końcu. którego tu przywlokłem. Zdzieram srebrną folię ochraniacza. teraz mogę palcami wygrzebać smolistą papkę. przyciskam jego mokrą jak po narodzinach głowę do piersi.chrypi głos. I wyjąć masę z oczodołów.Ci. pomagając pokonać kilkanaście metrów w stronę głośnika. stwierdza po chwili. . kim jest wyrywający się Kayowi człowiek. tkwią w oczodołach niczym upiorne golfowe piłki.mówi cicho kapitan.Hubert! Szybko do mnie! . Brunatne zakrzepłe zacieki ma także na szyi pod uszami. Dwa razy muszę ominąć bezwładne ciała. kierując się w stronę jego głosu. wycieram o nogawki skafandra dłonie z krwi. groteskowo wielkie. nie mógł tego zobaczyć. przechodząc w zawodzący zwierzęcy skowyt. Spycham go z siebie. obłupiło go całego . Zbieram siły i patrząc wprost w rozszerzone źrenice żywego szkieletu. kto to przeżył. Wyciągam dłonie z wnętrza zgruchotanej klatki piersiowej martwego. Nagle ktoś zaczyna krzyczeć z bólu. Skafander Gerda jest rozpruty jak ciosem kosy żniwiarza od pachwiny po szyję. gapię się bezmyślnie na różową galaretę płuc oraz sine trzewia rozlewające się poza brzegi rany. żeby do niego podejść. Odpowiada stalowym uściskiem. Zaliczył skalp grawitacyjny. Bezwargie usta z wyszczerzonymi zębami rozchylają się. Czaszkę pokrywają wiązki mięśni i tętniące arterie.odzyskał ostrość widzenia. zalewając usta.To Nass. Moje oczy powoli wypełniają się światłem. badając palcami krwawe ciało pod kryzą skafandra. z nosa tryska mu krew. co mam robić .Trzymaj go mocno . . Normalka. Zagłusza wszystkie inne jęki. nie wiem. . Nie dowierzam oczom. narasta i opada. jakby w nim szukał ucieczki przed straszliwym cierpieniem. zmieniając skalę bez chwili wytchnienia. Już wyraźnie widzę to. Najgorsze są oczy. Norweg zbiera siły. Odrywam od niej wzrok dopiero. trzymając za ramiona kogoś opartego o ścianę.rozkazuje Kay. Nie wiem. Uśmiecha się umorusaną gębą. czy ci ludzie jeszcze żyją. Po chwili cichnie trochę. Jestem jeszcze w szoku. kto ich tu przywlókł. Nikt nie sprawdza. gdy nareszcie dostrzegam przyjaciela. Opieram się o ścianę. nagie bez powiek. Siedzi z podwiniętymi nogami pod ekranem sterownika windy. Zgięty wpół człowiek przewraca mnie na bok. ale pierwszy raz widzę kogoś. Kurwa. nie przestając wymiotować. jak potrafię. Głos z głębi krtani jest straszliwy. łapię go za dłonie. paraliżując oddech przerażeniem. a ten. Kay klęczy kilkanaście metrów dalej.Słyszę wołanie Kaya. . Klęcząc bezradnie obok ciała. W tchawicy nieszczęśnika rodzi się jęk z dna wszystkich .Niżej to samo. Idę tam najszybciej. bo na jego twarzy nie ma ani strzępu skóry. Zawracam. co zostało z kumpla Czapińskiego. wstaję i na ugiętych kolanach ruszam wzdłuż ściany w poszukiwaniu Petera. zbierając siły. uścisk na moich rękach miażdży mi palce. kiedy ktoś jeszcze ślepy wpada na mnie. Nie można żyć z kręgosłupem wygiętym do tyłu pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. odrywając od hełmu podłużne pudełko. Odwraca się do ludzi. oglądając się do tyłu. Patrząc w twarz każdego z nas.nie może jej przełknąć.. Kapitan wkłada pastylkę głębiej. Tylko zaśnij . Szybko. Oskalpowana głowa przechyla się na bok.Spieprzaj stąd . zatrzasnąć się na moich dłoniach z nową siłą. Pokonaliśmy barierę. wypełniając czernią tęczówki. Wiesza na naszych cudem ocalonych szyjach srebrny pierścień Nieulękłych Zdobywców. Legat legionu Fluvis Roma. całą zawartość pudełka.szepce. Norweg prawie nie ma policzków.cierpień nieskończonej męki. Przyjmujemy go jako nieunikniony los. trzymając się kurczowo życia. by cieszyć się z tego zwycięstwa. by przyjąć ten honor . . pięć. Ukrywa się przed naszymi spojrzeniami. Źrenice Nassa rozszerzają się. Żaden z nas nie czuje w sobie poczucia dumy. Kiedy jako ostatni z szeregu schylam głowę. .Wszyscy żywi. zbiórka w szeregu! . . Przeżyliśmy. Kay Hansen. wkładając pomiędzy obnażone szczęki białą pastylkę. . A później palcami ściska jego odkryty drżący przełyk i przesuwa tabletkę w dół. przyjacielu. Dłonie lekko rozluźniają chwyt. mój bracie .Nie. lecz nie mamy już sił i ochoty. . Zbieramy się obolali. legionisto.syczy do niego Kay. Kay. nad twoją głową będzie łopotał wielki sztandar ze złotym orłem. nie przy ludziach . Trzyma w dłoni obite czerwonym suknem pudełko. Zaraz zaśniesz. a palce rozluźniają chwyt.przemawia czułym głosem.nienawidzę gwiazd. przecież masz nóż . Przysięgam.Rozlega się rozkaz. wyciąga z niego znak legionu. nieprzytomny z bólu . Kay układa delikatnie jego ciało na podłodze. Jeszcze nigdy nie słyszałem w jego głosie takiej łagodności i żaru serca. . Ściska w palcach jedną z nich.Jeszcze nigdy nie widziałem kogoś równie dzielnego.Stam. . klepiąc mnie w ramię.. Kay szybko wpycha kolejne tabletki: cztery. Zaśnij już.błaga Kay. staje przed frontem ocalałych. . jakby zawstydzona swoją ucieczką przed światem. zaraz przestanie boleć. środek zaczyna działać.Zabij go. I tylko to się teraz liczy. by za chwilę. Są w nim duże białe pastylki.wypowiadam porażony powracającym koszmarem z mojego snu. rusz dupę! Podaj mi mój hełm.Już. Migiem! Stam podaje kapitanowi hełm i natychmiast zgina się w ataku torsji. Nie wiadomo. kiedy skończycie. jak tego dokonali. a śnieg kotłuje. co słyszymy po otrzymaniu odznaczeń z ust człowieka. że jeszcze istniejemy. Wszyscy ściągnęli rękawice. których teraz w śniegu nie można odnaleźć.zdobycz łakomego kosmosu. Trwamy bezmyślni z pochylonymi karkami. .W ozdobnym pudełku naszego dowódcy pozostał zapas odznaczeń na wyrost. oswajając się z myślą. co odeszli. Droga zmienia się w lodową ślizgawkę. którego nie potrafi rozerwać nawet mocarny Peter. który kocha tylko kosmos.To pierwsze. Peter. Osiadają na naszych mokrych twarzach. w dodatku nawiew powietrza do komory tworzy z niego arktyczną zawieruchę. Wleczemy ciała towarzyszy przez śnieżną zamieć i zaspy trzydzieści metrów w jedną stronę. z każdej strony waląc z siłą zamarzniętego śrutu. żeby odpocząć. Śnieg gęstnieje. Wielkie płatki wirują w powietrzu niczym białe listy z niebios. nic dla mnie nie znaczy. Przenika nas chłód. Wykonać . Ciała tężeją szybko na mrozie. Odarte ze skóry. Największy problem stanowią Sacha i Rosa. Dopiero teraz. Powieszony przez Kaya na mojej szyi pierścień. Przez wycie huraganu. ugotowane na parze krewetki . a skafander bez baterii jest tylko stygnącym z wolna termosem. Stoimy w szeregu. by przeciągnąć jednego trupa. kiedy na chwilę kulimy się za barykadą z ciał. Z Kayem jest nas tylko dziesięciu.Idę do centrum dowodzenia. potężnymi ciosami płaskiej strony topora gruchocze kręgosłupy zwłok. Zlodowaciałe zwłoki wyślizgują się ze zmarzniętych dłoni. zmagając się z lodowatym wiatrem. stają się twarde niczym podkłady kolejowe.Zebrać trupy pod śluzą numer dwa i zdjąć im skafandry! . kiedy pochylamy się nad ciałami umarłych. kaszląc co chwila i skarżąc się na ból w klatce piersiowej. . niezastąpione narzędzie nawet na pokładzie „Hekate”. Oblepiają ręce. gdy ze sklepienia korytarza zaczyna sypać gęsty śnieg. Musimy męczyć się na kolanach we trzech. możemy ściągnąć z nich skafandry. Musimy się spieszyć. strzępy bez twarzy i kształtu. Przyjdę na uroczystość pożegnania naszych poległych towarzyszy. Jak zmielone. Po godzinie morderczej pracy leżą przed nami w szeregu. Tylko tylu przeżyło. czekajcie przy śluzie. Stałem już w takim szeregu wiele razy . . naznaczeni piętnem żywych zdobywców. ale trzymają się za ręce w uścisku.a później musiałem pamiętać tych. dociera do mnie histeryczna skarga Czapińskiego. Dopiero strażacki topór.ponagla nas. by nieść płomień cywilizacji ku Nowym Diamentowym Wyspom. pozwala rozdzielić dłonie kochanków. . Kay zjawia się po kilku minutach. a po nim Rosa. niż rozkazuje.bardziej prosi. melduję do przekaźnika o wykonaniu zadania. . Zapomniałem tylko wam powiedzieć.Pierdolę! Jak wrócimy. bimbrowniku. że to ich nierozerwalnej miłości zawdzięczam swoje życie. Nasi koledzy czekają. ale żywe. Brniemy przez lodowatą oślepiającą . Nabraliśmy doświadczenia. pod śluzą numer dwa Melberg związuje przewodem cewnika ich dłonie znów razem. jak żyli . macie przymknąć dziób i poczęstować dowódcę papierosem rozkazuje Kay .Jeszcze podupczysz. przestanie działać za dwie godziny. I to nie te wirtualne widziadła.przyznaje. że trochę was przewieje .To system schładzania układu reaktora. pełznąc w białym lodowym tumanie do przedsionka pod windę. osłaniając się nawzajem przed lodowatym wiatrem. jakie wylosowaliście. Zresztą to nic w porównaniu z tym.. kurwa. a skafandry. Zgadzamy się oddać kolegom hołd bez słowa skargi.. Wracamy. Na miejscu. za żadne pieniądze! Ciągnąc ostatnie zwłoki.. Mróz przywróci wam przytomność umysłu i oczyści ciała. co może nas czekać w przyszłości . Jest duża szansa. co trzy-cztery metry. Wiecie. .przekrzykuje wiatr. Nikt mnie na to. Kay klepie go po plecach. .W przyszłości możemy wytrzymać więcej. myśląc o tym. Tam. Trochę niezręcznie robić imprezę z trupami kumpli na pokładzie . musimy ze zmęczenia robić przystanki.Niech lecą. Rozchmurzony Polak podaje mu papierosa. Kiwam z aprobatą głową..mówi podniecony kapitan. .Teraz dopalimy i musimy jeszcze raz wrócić pod śluzę.Chłopaki! Jako pierwsi ludzie w historii przekroczyliśmy granicę szybkości światła. Jak dowództwo uprzedzi nas łaskawie. jak skuleni kopcimy papierosy Czapińskiego. Nasz ciężar to Sacha. . na Ziemi. Patrzy. Szczękając zębami. że wrócimy. Ledwo jesteśmy w stanie utrzymać ogarki w sinych od mrozu wargach. Nawet ten pieprzony Styks 313 Huberta.Legionisto Czapiński. . nie pójdę na Moskwę.komentuje nasz wygląd weteranów odwrotu Wielkiej Armii. żeby założyć czapki i szaliki . gestykulując w powietrzu papierosem. Tu z wciśniętymi pod pachy zgrabiałymi dłońmi zbijamy się w gromadkę. nie namówi.odpowiada twardo Polak. Nie jest źle . miejmy to za sobą. sprawdziły się. gdzie jego dom . Prawie krzyczy. chłopaki. .Jeszcze jakiego. .Kończy. Dotyka podobną do światłopisu pałeczką czarnego kwadratu na desce rozdzielczej i burta statku staje się przezroczysta. Wiatr trochę słabnie. Okryty kosmosu gwiaździstym sztandarem.A teraz. Rwie wypowiadane słowa na milknące.. uciekamy z miejsca pogrzebu. Sterta ciał znika w okamgnieniu. Kay wyczuwa minorowy nastrój. Kay wyciąga z torby na pasku małą czarną książeczkę.To mogą zostać rojem meteorów? . ale nikomu nie chce się śmiać. który znów atakuje ze zdwojoną siłą.recytuje jakąś pieśń. Kay zamyka śluzę. jutro wyjmiecie z niego kilka małych.proponuje Kay. Dowcip podoba się. kapitanie? . abyś przyjął naszych towarzyszy pod sztandar Dumy. . Jak któryś popuścił w gacie. Przezroczysta burta okrętu rozstępuje się.kipiel jeszcze raz.Huragan porywa jego dłoń z książką. Honoru i Odwagi. obecny tu legat legionu Fluvis Roma. . Możemy odetchnąć dopiero w ciepłej kabinie gwieździstej windy. niech się nie martwi. drżąc z zimna w głębię kosmosu z rozmazanymi światłami gwiazd. Prawda. oderwane od siebie zgłoski zagubione w śnieżnej kipieli. Nazwiemy go: „Szybcy Skurwiele z «Hekate»„ . Walczy z wiatrem.Wiatr wyrywa mu spod palca kartki. . Spoglądamy. Na jego progu leżą strzępy ciał naszych towarzyszy. a my żebyśmy się mogli napić wreszcie wódki i rozgrzać. Mają przecież cały czas podświetlną.. .Boski Marku Aureliuszu! Ja. Ślizgając się i podtrzymując nawzajem.Coraz któryś z nas od żarcia. . przerzucając siarczystym oddechem stronice. wyssana przez próżnię. Kładzie na piersi prawą pięść.. Kapitan dociska je kciukiem.Myślę. Wściekły kapitan ciska modlitewnikiem w kąt. naciskając przycisk na swojej szarej pałeczce.I choćbyś szedł cienistą doliną. Niech płynie w bezkresu czarny ocean do obcych słońc. chłopie. proszę.Pyta Stam. od lasera przez śluzę. że nasi kumple mogą narobić gdzieś niezłego bałaganu. smrodu. . Zasłużyli! .odpowiada kapitan. . Modlimy się w duchu. .Zgaduje O’Neil. pijemy w skafandrach. kiedy Kay zamyka przednią ścianę śluzy. walcząc z wyciem wiatru: . Nareszcie zaczyna.. . odpływa w mrok. Staje na baczność. żeby już zniknęły. Filtr już sobie z tym poradził. Nigdy od początków świata żadna trupia banda nie miała takiego gazu . uczta zwycięzców.Pewnie. sztywny jak decha.Jak będziesz szedł cienistą doliną to. To ich cel. sprzedajna miernota z rządu. taki jak ja. Gość przyzwoity i z klasą. mógł sobie co najwyżej zwalić konia na ich widok... oprócz spełniania toastów. że połamie paluchy każdemu. Szkło mknie poprzez zjawę. Złodziej. Ale to wzbudza we mnie tylko smutek i tęsknotę. że czuje ogromną ulgę. dopóki nie dotknie się nimi pyłu dziewiczej planety. Kay rozwija na podłodze czarną. Kay zapewnia. Pierdolić te ściery! . wyciągając zapraszająco dłonie. W sali bankietowej kapitan rządzi sam. Proszek utrzymywany w polu magnetycznym na powierzchni wirtualnego fantomu tworzy namiastkę prawdziwego ciała. skurwysyn. . Rozbierają w zmysłowym tańcu. A na Ziemi pożyczać pieniądze i nie oddawać. Na arenę z folii wstępuje ciężkim krokiem . Pojawiają się na niej najpiękniejsze kobiety świata. Nawet ocalały kwatermistrz Ciastek nie ma. kto będzie wylewał wódkę do palmy. że można je nawet klepnąć w tyłek. zostaje niewolnikiem. Po służbie wszyscy mogą mówić do niego per ty.Święte słowa. wypijamy duszkiem alkohol i rozbijamy szkło. odbijając blask jej eterycznego ciała. Stukamy się nimi. Zrozumiano? Zawiadamia nas z przypływem energii. Coraz bardziej pijany Czapiński patrzy na pokaz bez cienia zachwytu.nawet za cenę życia. Nasze legionowe pierścienie toną w szklankach wypełnionych czystą wódką. W uroczystym dniu czekają nas także inne atrakcje. kto zrobi to przed czasem. Dowódca ostrzega poważnym głosem. brylanty. . Próbuję. . masz rację! . .Zawsze mogłem tylko sobie popatrzeć.Niech sobie swoich przyjaciół.Nie trawię takich cud-kurew . Będzie czyścił wychodki i robił dobrze reszcie legii. że w świetle niepisanego prawa dopiero teraz jesteśmy prawdziwymi legionistami. nic do roboty. Chlamy na umór. Od teraz na zawsze mamy sobie nawzajem pomagać w każdej opresji . Kay oznajmia. Te dziwki lecą za szmalem jak wszy za burdelem. rzeczywiście wyczuwam sprężysty opór biustu przepięknej brunetki.ślicznie pachnących kulek pod nasze uprawy.Ciska szklanką w bajeczną blondynkę ze sterczącym biustem.Wtóruje mu Kay.zaskakuje wszystkich swoim wyznaniem. Nie wolno tylko zakładać pierścieni na palec. wetkną w szparę! Kto za? Ręce legii podnoszą się w zgodnym geście. kapuś. Widać. pokrytą bladym proszkiem folię o rozmiarach kilku metrów kwadratowych. Nasze kciuki w całkowitej ciszy dotykają gardeł. Walka jest straszna. Skłania przed nami głowę. topory świszczą w powietrzu. na drugim srebrzy się skaczący delfin. by oczyścić arenę. Ta krew jest dla nas. rzucamy na arenę zakąski i szklanki. Na jednym stroszy pazury fantazyjna chimera. cofa się. Straszliwy Gal bez trudu rozprawia się z Trakiem. ich ruchy są jednak błyskawiczne. czekając na chwilę. Na pokrytym krwią piasku zjawiają się kolejni gladiatorzy. Przeciągamy kciukami po gardłach. Ranny gladiator klęka na piasku oszołomiony ciosem. Zwycięski gladiator przyjmuje znak śmierci. Passa Polaka kończy się dopiero.Następni o zakład! Przyjmuję stawki jeden do trzech na tego gościa! . na tarcze z głową wężowego straszydła. Pozdrawiają nas i idą pod topór mistrza z chimerą na hełmie. by spaść. Jest w jego postaci coś takiego. przygotowując się do walki. Niespodziewanie ten z chimerą markuje cios. przedśmiertnym jękiem pokonanych. Spartiata tylko raz pozwala Galowi dotknąć toporem swojej tarczy z czerwonym koniem. Chroniąc się za okrągłymi tarczami z wypukłymi głowami gorgon.Licytuje. Chłopcy w towarzystwie anioła śmierci ściągają z wysiłkiem ciało z areny. . dla panów tego statku.para gladiatorów w masywnych galijskich zbrojach. Wyjemy. gdy na arenie zjawia się spartański hoplita. kiedy przeciwnik uniesie tarczę. że wszyscy cichną. Od Lacedemończyka wieje pradawną grozą. dudniąc głucho. szałem wojny. jego szyja czerwienieje od krwi. Oczy Czapińskiego błyszczą w podnieceniu. a po nim. zakrywające całą twarz. Robi dwa półobroty i obie kości udowe gladiatora pękają z trzaskiem. Gladiatorzy okrążają arenę. Obuch żelaza wgniata siatkowaną przyłbicę na trzy palce w twarz wroga. Panów całego wszechświata! Akcje Czapińskiego idą cały czas w górę. Oparem krwi. wyjmuje czworokątny sztylet i wbija go pod dolną krawędź hełmu rannego. zdruzgotane drzewcem jego ciężkiej włóczni. Zaraz zjawia się czterech chłopców w tunikach prowadzonych przez złowrogą postać w czarnej opończy ze sterczącymi na plecach skrzydłami i młotem w ręku. Mają ozdobione maszkaronami hełmy. podskakując w zachwycie. lekkim jak baletnica sieciarzem. doskakują nagle do siebie na odległość ciosu. Grot włóczni hoplity z . Mocarne nogi wojowników dźwigają niebywały ciężar ciała wraz ze zbroją. Zaczynamy czuć się jak prawdziwi Rzymianie. Wtedy przekręca rękojeść topora w dłoni i wali od dołu z prawej strony w bok hełmu z delfinem. Jak już tu jestem. . chciałbym chociaż zobaczyć tę planetę . Nikt już nie chce więcej obstawiać. . Achaj wydaje przeciągły. że nie możemy tak codziennie chlać. czujesz się w legionie? Może być? . Skłania przed nami głowę w hełmie z biało-czarnym grzebieniem. rozładowując strach. niż. mój Hubercie. .Chciałbym się z nim zmierzyć . Jego mięśnie drżą. Kay jest zachwycony naszym entuzjazmem do krwawych igrzysk. podtykając mi kolejną szklankę. . a potem stopą w skórzanym sandale miażdży Herkulesowi gardło. nie może bez niego istnieć. wołając w głos swojego kumpla Gerda. tuląc w przypływie pijackiej czułości. Zdaje się. że potężna pierś rozsadzi brązowy. . umarłej Sparty. słysząc łomot padającego ciała. rozrywając jego pancerz.odpowiadam. jakby był zrobiony z puszki od konserw. nie ma na świecie większej zarazy niż zasrani humaniści. czasami wyczuwam w tobie smród zasranego humanizmu.sykiem wbija się w pierś leżącego przeciwnika. że twój Styks przeniósł cię na drugą stronę rzeki. Podnosi go z podłogi. Czeka na wroga. uderza drzewcem włóczni o tarczę. Muszę sprawdzić wszystkie programy. Pamiętaj. Ale nie ufam tak do końca żadnym maszynom.Bez obaw. grot włóczni pochyla się. Kay jest już przy nim. Od jutra mamy normalną służbę . porażający krzyk.mówi przed siebie. Za chwilę znów śmieją się i krzyczą. Choć. Pijany w sztok Czapiński leży obok nagolenicy hoplity. Dopiero teraz krzyczymy. Ci zakłamani gnoje mają na rękach więcej krwi. Bariera potrafi zdrowo wszystko przemeblować. Wysunięta do przodu tarcza z czerwonym koniem rośnie w oczach.Przerywa. Podrzuca swoją włócznię do góry. Hubercie? Jak.Pyta bełkotliwym głosem. rozumiesz. Pochyla się. Pradawny wojownik w pędzie ataku przekracza . Kay patrzy prosto w oblicze śniącej. łapie ją w powietrzu już w skoku. Napotykam jego mętny wzrok. Patrzy na mnie z uwagą. Cieszę się. co mnie bardzo martwi. że żyjesz. Tylko wydaje mi się. statek leci na komputerze.Może być. naśladujący tors atlety kirys. Hubert.No i jak. mierząc w pierś Kaya. Cieszę się.. gdy Spartiata przebija włócznią na wylot wymachującego maczugą olbrzyma w skórze z pantery. Wyczekujący hoplita przeszywa nas wzrokiem przez szczelinę swojego pellas.. oddycha głośno.mówi. Później czuję. miota się Szmata.Jestem wybrańcem! . Kay. kleisty sen. Później wypijam łapczywie wodę. . jestem pewien. tłukących się po mojej czaszce. Nie od razu przypominam sobie. Hubert. W uszach dźwięczą mi słowa dzikiej Wandy: “Wybrała cię Władczyni Cisz Szemrzącego Potoku”. Na sąsiednim łóżku. gdzie dogorywa Peter. Upiorę ci skarpetki. tylko szary pył osypuje się powoli na podobieństwo deszczu z wulkanicznych popiołów. Moja przeklęta wyobraźnia nie daje mi spokoju. zanim fala torsji nie odbiera mi ludzkiego głosu. W końcu udaje mi się uciec przed twarzami zmarłych w ciężki. Całe życie nie może być ważniejsze od tej chwili. Siadam z jękiem i załatwiam go do szklanki z wodą mineralną. Rano ziemskiego czasu budzi mnie pulsujące rwanie w skroniach. spaliłby mi kręgosłup razem z mózgiem na węgiel.. wywołując na plac parę rewolwerowców z Dzikiego Zachodu.kolanem granicę areny. Mały na zmianę domaga się siusiu albo bajki. Będę czyścił językiem ekran twojego hełmu. tłumiąc falę alkoholowego smrodu. . Zimna mineralna spływa po przełyku. Chodzi o to. . . jęcząc. tylko trzaśnij ją ze dwa razy. jak Peter niesie mnie do łóżka. próbuje zamknąć jej pyszczek. .prosi znokautowany przez kaca. Widzę znów zamglone obrazy czaszek Ragaya z moich wizji. Myślę.Błagam. że tak to wygląda . Gdyby nie był rozbrojony. Kilka klapsów na puchaty tyłek . Łapię przedstawicielkę mrocznej strony rynsztoka.mówi. Peter.Nie jestem pewien. tylko ten jeden raz. czy bym na ciebie postawił. I tak już nie będziesz potrafił bez tego żyć i w końcu zginiesz. co to za zwierzątko oraz co tu robi. Walczę jeszcze z karuzelą oraz całym szeregiem kolorowych postaci. żeby wyjść na arenę. Wszyscy milczą zauroczeni. Wytrzeszczam bezmyślnie oczy na puchatą istotkę w żółtych sandałkach.A później. Już nie mogę słuchać tej zgnilizny . a później żywy strzęp Nassa. Jestem pijany.Krzyczę.Nie w tym rzecz. pal to diabli. Czyżbym został jakimś pieprzonym kosmicznym czarownikiem Merlinem? Widziałem odarte ze skóry jagnię. Najwyraźniej nie tylko u mnie. Znika.. kto wygrywa. Widziałem ofiarę dla antycznych bogów. Kiedy wychodzisz. Potoki jej przekleństw powodują powrót mdłości. Cały świat razem z obrzękłymi od alkoholu twarzami kumpli krąży mi przed oczami. tam na prawo. Właśnie dokonaliśmy skoku na dystansie lat świetlnych. Idę. przypalając cygaro. kiedy połowa wycieczki wyjeżdża wcześniej.odpowiadam. To niesamowite. z tym że jest od niego większa. niedobra dziewczyno . Robię maksymalne powiększenie. Jej bieguny pokrywa cieniuteńka warstewka nalotu przypominającego białą pleśń. zostawiając po sobie puste pokoje oraz świadomość. a ja stoję sobie goły pod natryskiem z cygarem w gębie. znika pod szafką Petera.Wiesz. Złotawa mikroskopijna kropka rośnie do rozmiarów ziarna pieprzu. Victoria czy jak jej tam. Peter. W sterowni siedzi jak zwykle Kay. Zostaw mi kawałek . . Szmata.prosi. Teraz zupełnie inne skalne bloki prężą swoje poryte kraterami ciała. a mój własny miś zaczyna być zazdrosny. pod prysznic. biorę swoją maskotkę i idę do centrum dowodzenia. już nigdy nie wrócą. Zapominam o kacu. że tamte dni. Oczy prawie wypadają mi z orbit. To jednak o wiele za mało jak na jej wymagania.żąda schrypniętym głosem. . kiedy i jak. Niczym na turnusie. Czuję ulgę. kopcąc cygarem. .Jest podobna do Marsa. niedojebany chuderlaku.wyrażam nadzieję.To ten potworek. zaznaczona czerwonym krzyżykiem. by się przywitać.Nie tak. Prawie taka. a ty chowasz przed kumplem rarytasy . . Gaszę je w porę. jak człowiek błyskawicznie przyzwyczaja się do nowych warunków. . Nasz nowy świat . Przypal mi cipę cygarem . gdy w jej łapkach dostrzegam całą hawanę. Mam ich wszystkich dosyć. a widok mroźnego kosmosu chłodzi rozpalone czoło. nawet nie wiem. Miejsce zwalnia zielonkawy na twarzy Ciastek. Powietrze wypełnia się błękitnym dymem niosącym aromat tropikalnych wysp zmieszany z zapachem potu kobiecych ud. siadając na łóżku. Wszędzie jest cicho i pusto. Hubert.Cygaro? Gdybym je miał.Zobacz. . Zboczona zabawka wydaje okrzyki rozkoszy. Pewnie zwędziła hawanę Kayowi. To ona. żując po drodze jakiś wyschnięty tost. by zostawić coś dla Petera. nie przestając miotać przekleństw. Ja odwalam za ciebie brudną robotę.żalę się. przykładając kciuk do tyłka Szmaty. kiedy wszyscy byli razem. Galeria planetoid na korytarzu zmieniła repertuar. stawiając ją na podłodze. świnia z ciebie.Może w końcu będziemy mieli jakiś pożytek z naszych pociech . . który nie ma nawet siły.uspokaja ją trochę. gdy stanowisko stapia się ze ścianą. Padam na fotel. Ubieram się. połowa naszych kumpli tonie w wiecznym mroku. jak nasza macocha .słyszę głos Kaya. Kiedy my. Ale co tam.Najważniejsze. wolny tlen atmosferyczny jest produktem przemiany materii żywych organizmów. . następnie wszystkie pomieszczenia przekręcają się o sto osiemdziesiąt stopni wzdłuż pionowej osi.Kiedy tam będziemy? . Pojawia się i znika. Jej nikłe jeszcze światło wabi jak daleka latarnia morska. Młoty przechodzą w tryb hamujący i powraca normalna . Ogarnia mnie podniecenie.. . roimy sobie.Nie jest tak do końca. jarzącymi się w mroku niczym peleryna komety. Nawet jeżeli nie nadaje się w tej chwili do kolonizacji. nie pozwalając marzyć. Patrzę na statek. Zmieniamy kurs. Zwalniać będziemy. Zamieszanie trwa tylko chwilę. .. Kadłub „Hekate” nadal co jakiś czas strzela długimi błękitnymi płomieniami.informuje Kay.Z tego. . . że istnieją planety podobne do naszej. starając się dostrzec jakieś szczegóły. Dziwne rzeczy dzieją się tylko z wodą w stanie ciekłym. Chyba nawet nie może powstać inaczej . wkrótce się przekonamy. To niesamowite.Ziemia.Pytam. wchodząc względem planety na wysoką parabolę.Gorączkuje się. że nam służą. jednak blask jednego z najbliższych słońc trawi moją twarz. Słuchaj. Cylindry na wysięgnikach wychylają się o kilka stopni. lecąc po paraboli. możemy zrobić tu bazę do dalszych skoków . A później zniszczą je nieuchronnie. dopóki nie wyhamujemy w pobliżu naszego celu. co wiem.przerywam mu.rozmarza się.Struna wyrzuciła nas trochę za blisko. Za dwanaście dni będzie ją widać gołym okiem . a teraz wszystko się potwierdza. Jednak widzieć taką na własne oczy. to da nam więcej czasu na wytracenia szybkości. na biegunach na pewno jest lód. . Uporczywe młoty będą dudnić. czy nie jest to jakiś błąd odczytów. przełykając ślinę. nigdy nie wątpiłem. o czym wiedzieliśmy już wcześniej. Dlaczego dzieci rysują słońce z uśmiechniętą buzią? Te straszne kule płonącego wodoru podtrzymują nasze istnienie tylko dla kaprysu. Ma atmosferę z azotem i tlenem. W ustach znów mam zupełnie sucho. że ma wodę. tak samo jak wszystko wokół siebie. Nie wiem. Jeszcze dziś musimy przekręcić moduł mieszkalny w drugą stronę oraz rozpocząć procedurę hamowania. Znów wtapiam wzrok w Victorię. później sufit i podłoga znów są sobą. Jego obecność w atmosferze zwiększa jednak szansę napotkania życia. * Przed kolacją nasz moduł mieszkalny robi obrót. delikatni niczym skrzydła jętek. a także sporo czytam. jakby nasze pierścienie legionu stały się kamieniami na szyjach skazańców. patrząc na wyłaniającą się z mroku planetę. zaczepia chłopaków. jeżeli uda im się znaleźć cokolwiek bardziej skomplikowanego od łańcucha białek. * Po służbie z mojej przezroczystej kuli podglądam Victorię oraz jej trzy bezimienne księżyce. domagająca się kilku batów za zwrot fantu. Najczęściej czai się przy nim Szmata. choć trudno w to uwierzyć. Może tubylcy mają gdzieś fale elektromagnetyczne? Może. znowu zaczynają ginąć drobne przedmioty. przemykając obok siebie. Kay stał się mroczny i małomówny. jakby wyparował. Znowu po treningach spędzam resztę dnia w mojej szklanej kuli. ma podobno układ handlowy z Czapińskim.grawitacja. Najważniejsze jest dla nich wypowiadanie sylaby: „Ommmm” w oczekiwaniu na naddźwiękową lewitację? Co jakiś czas „Hekate” wystrzeliwuje z działa plazmowego sondy. Czapiński coraz częściej upija się po służbie na umór. Nikt o tym głośno nie mówi. Do tej pory najczulsze urządzenia nie wykryły śladów życia. że interlokujący przedmiot ginie. Jedyną sensowną osobą na statku staje się jego Szmata. Planetę otula mglisty szarawobiały nalot atmosfery skrywający góry oraz ciemniejsze doliny. Widać je wyraźnie nawet bez powiększenia. Peter najczęściej siedzi bez słowa. Wszyscy milczą. Zdarza się także. Wszędzie jej pełno. Być może zguba materializuje się w jakiejś tajnej skrytce Polaka. Gdybyśmy lecieli z taką szybkością po prostej. Każda z nich niesie ze sobą kilkuset działających jak rój zwiadowców o rozmiarach wyrośniętego karaczana. co tylko pogarsza i tak już nieznośną atmosferę. Kradnie. Nasze roboty rozbiegną się po powierzchni jeszcze przed lądowaniem i zameldują natychmiast. byłyby w zasięgu w ciągu trzech-czterech dni. Coraz częściej . Trzeba spieszyć się do kosza z odnalezionymi drobiazgami. zatopiony we wspomnieniach. Mojego najbliższego kumpla przez rozkład wacht widzę tylko rano. ale wszyscy mamy nadzieję na przełom. że go tam nie ma. kiedy trzeba zmusić się do snu. Na odnalezienie śladu działalności istot inteligentnych. Nosi fantazyjną seksy bieliznę. Ale to nie oznacza. którą uzupełniła szpanerskim stanikiem ze srebrnych gogli spawalniczych. który po śmierci swojego kumpla Gerda dziwaczeje coraz bardziej. Opowiadam mojemu misiowi bajki. Żyjemy od snu do snu. Dla mnie najcięższe są godziny po służbie. proponując im za opłatą najbardziej wyuzdane libertyńskie opowieści. Kiedy statek zwalnia poniżej prędkości granicznej. a jak głosi plotka. Wolę rozmawiać z nim niż z ludźmi. Oszołomiony koszmarem godzę się zazwyczaj zadać jej kilka zboczonych tortur. Niektóre powracają po kilka razy. Spędzam z nim więcej czasu. Zawaleni pracą prawie nie zauważamy. rozciąga się falująca jak morze powierzchnia. Glob ma powierzchnię pooraną wiatrem i wodą. Kay zgadza się bez problemów. Obnażona przestrzeń bez jednej chmury. bojąc się zasnąć. Największe postępy w nauce wykazuje Spiss. Żeby skończyć z torturą niepewności. siedzę na łóżku w oczekiwaniu na początek wachty. że tkwię na szczycie gigantycznego monolitu o wysokości wielu kilometrów. słuchając. przypomina wyschniętego Marsa mniejszego od naszej Ziemi o dwa tysiące kilometrów na równiku z .nawiedzają mnie przerażająco realistyczne senne wizje. Przemieszczamy na małych samobieżnych platformach setki urządzeń. Nade mną jest tylko błękitne niebo. gdzie czworościan tonie w szarej mgle. Jak się okazuje. jak Szmata Petera obrzuca mnie stekiem wyzwisk. Spadam. zapoznając go z eksploatacją maszyny oraz naszego małego samolotu zwiadowczego. kiedy statek zbliża się do planety na odległość umożliwiającą bezpośrednią obserwację. Nie jestem spragniony. na powierzchni oleistego oceanu unoszą się głowy zmarłych towarzyszy. W czasie krótkich przerw zbieramy się na papierosa w salonie widokowym i spoglądamy na pierwszą planetę spoza naszego Układu. zaczynamy wypełniać sprzętem ładownie „Hasty”. Na dole. a tam. płynę w gęstej zupie. skały czy skrawka lądu na horyzoncie. I to wszystko. Później. Lecz oni odwracają się ode mnie bez słowa i oddalają szybko w głąb niekończącej się otchłani. rozpaczliwie młócąc ramionami. decyduję się w końcu na skok w otchłań. Budzę się zlany potem. kiedy zgłaszam kandydatury Bruna na drugiego pilota i Melberga na mechanika. nie chce mi się jeść. Płaszczyzna jest idealnie gładka. ma ciepłotę ludzkiego ciała. Jestem tylko beznadziejnie samotny. Pełznę przerażony do jej skraju. jaką człowiek ma w zasięgu ręki. Wołam do nich. W najgorszym z koszmarów budzę się zupełnie nagi na czarnej kwadratowej powierzchni. Na szczęście mamy coraz mniej czasu na odpoczynek. całe wieki. Po wachcie wszyscy obowiązkowo muszą brać udział w prowadzonych przeze mnie szkoleniach o budowie lądownika. Zaczynam bać się ich bardziej niż spotkania z obcym lądem. Wtedy okazuje się. Praca wre w gorączkowym pośpiechu. Jak mówił Kay. Bez większego trudu radzi sobie teraz z pilotowaniem lądownika w normalnych warunkach. Za co zawsze otrzymuję niedopałek cygara oraz porcję prawdziwego koniaku w laboratoryjnej menzurce. krzycząc. miał nawet kiedyś uprawnienia na jednosilnikowe awionetki. Ich odrzut dodatkowo wspomaga tłoki. że w porę chwalimy jej nową kreację. już po operacji wystrzelenia kompletu orbiterów. ciężki kontener prawie miażdży dłoń Ciastka. Nie dziwię się. Wtedy wybierzemy miejsce do lądowania i założenia stałej bazy. Pierwsza na miejscu wypadku jest Szmata Petera. Markując totalne zmęczenie. mamy właściwie pewność na odnalezienie choćby bakterii. Co kilkadziesiąt minut rozlega się sygnał alarmu.podobną budową geologiczną oraz składem skał. jakby wyrosła mi na czole druga pizda komentuje miniony dzień. Przy zawartości tlenu w atmosferze oraz temperaturach od minus siedemdziesięciu na biegunach. zanim ranny nie zostanie przeniesiony do bloku medycznego. w dupę. musimy wtedy przygotować się do gwałtownego szarpnięcia. Victoria jest przez cały czas na podsłuchu. tkwiących jedna za drugą na prowadnicy dziobowej. To komputer pokładowy wystrzeliwuje kolejną z ważących kilkaset ton tarcz ze zubożonego uranu. . za które każdy zdrowy musiałby zapłacić majątek. pełniąc stały pielęgniarski dyżur. ale przecież martwe obszary można znaleźć także na Saharze. kiedy tylko Czech syczy z bólu w trakcie pierwszych zabiegów. Z oddaniem podaje mu napoje i poprawia pościel.O. aż sypią się iskry. A nawet doradza. Tlen w jego atmosferze pozostaje dla nas zagadką. jak zatamować krwotok. aż dostarczą nam trójwymiarową mapę. ponieważ potrafi udzielić fachowych porad. racząc gratis sprośnościami. Jesteśmy z Peterem na tyle przytomni. Widocznie w umyśle jej pierwowzoru pozostały ślady medycznej wiedzy. Rankiem. Będą skanować jej powierzchnię centymetr po centymetrze. pada na łóżko. Później nie opuszcza go nawet na chwilę. która zginęła mi trzy dni temu. te nowe ciuchy kręcą chłopaków. . a jej wnętrze bez przerwy prześwietlają urządzenia zdolne wykryć ziarno maku w bloku ołowiu. kiedy wraca wieczorem w pielęgniarskim fartuchu z kawałka prześcieradła oraz fantazyjnym czepku z nagryzmolonym czerwonym krzyżem. Nagrodą za refleks jest paczka papierosów. Jutro „Hekate” wystrzeli cztery satelity. obrzucając stekiem klątw robota medycznego. pomagając wytracić pęd. które wejdą na orbitę planety. Na razie nie widać żadnych oznak życia. * Od rana “Hekate” hamuje. do plus czterdziestu czterech stopni na równiku. Nie zostawia chorego także po operacji. Następnej doby cichną młoty. jak zwykle. jak przez chwilę osiągnęliśmy masę wszystkich ciał Układu Słonecznego i staliśmy się szybsi od elektronu. Miejsce wydaje się odpowiednie ze względu na wartość naukową. Nie możemy doczekać się lądowania. ta najbardziej obrzydliwa wada wypraw w kosmos. kiedy hamujący statek wchodzi na wysoką orbitę Victorii. kiedy przechodzę koło salonu widokowego. w której są żywi ludzie. płaska równina leżąca u podnóża górskiego łańcucha podobnego do spłaszczonej rafy. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. miotany mdłościami worek . które później jeszcze raz dokładnie przeanalizujemy z orbity. Frunie do przedziału osobowego sprawdzić zapięcia pasów reszty załogi. które normalnie powinien zajmować drugi pilot. Jemy w nich. kiedy Kay wydaje rozkaz ostatniej kontroli systemu zapłonowego silników. Po powtórzeniu całej listy procedury startowej unosi się z miejsca po prawej stronie kabiny. Z ulgą. wy tam na dole! Okręt „Hekate” z Ziemi melduje swoje przybycie. Wraca przeklęta nieważkość. Co chwila przełykam nerwowo ślinę. Po tym. drzemie przyczepiony do podstawy kolumny kontrolnej pomp paliwowych. jednak widok tego obcego lądu napełnia wzruszeniem. by na nią popatrzeć. Niedaleko znajduje się wyżłobienie przypominające koryto wyschniętej rzeki oraz dziwne wydmy wyglądające na naniesione nurtem osady. czarną ospę. Jest to rozległa. Wraca po chwili. że łańcuszek z pierścieniem ma owinięty wokół prawego nadgarstka. Za każdym razem. odzwyczajeni od przeklętej lekkości zajmujemy niezręcznie miejsca w lądowniku. Jeszcze kilkanaście godzin pracy przy załadunku i Kay wydaje rozkaz założenia skafandrów. Mój miś. które doniosły nas aż tu. kiłę . zapięcia pasów oraz filtr przesłony czoła kabiny. Podniecenie sięga szczytu. Ale do zmiany własnego ciała w pozbawiony ciężaru. Jego głos dudni w przestrzeni kabiny: .Kula planety ogromnieje nad naszymi głowami. Mam ich dostarczyć całych i zdrowych na wiszący nad naszymi głowami żółty ląd. Podniecenie i letarg po pracy mieszają się ze sobą. Wybieramy z Kayem miejsce lądowania. Ja po raz pierwszy od lat za sterami prawdziwej maszyny. Z uśmiechem wciska przycisk nadajnika pokładowego.nigdy. Wszyscy wyciągać szmal z bieliźniarek i kąpać córki. nic nie powinno nas dziwić. Mamy dla was karty debetowe. Sprawdzam po raz setny wszystkie układy. pracujemy i śpimy. kiedy trwa służba. Znajdujemy się w stanie dziwnego szoku.Uwaga. dostrzegam. przystaję. Hubert! Start! Wyćwiczonymi ruchami uruchamiam procedurę na owalnej klawiaturze. Brama luku zamyka się przed czołem naszej kabiny. Kay zaczyna śmiać się . Jesteśmy sami. Odliczanie trwa tylko od pięciu do zera. gdy układ hydrauliczny przesuwa „Hastę” w kierunku otwartego luku. a nie cywilne pudło do wożenia jaj i porcelany. później potężny kopniak grzbietowego silnika rakietowego spycha nas na najniższą orbitę. Mkniemy wewnątrz ognistej kuli niczym kosmiczne salamandry. głowa odskakuje niczym u pajacyka na sprężynie. jak zapłoną nasze tyłki . próbując spalić ich ogniem tarcia atmosfery. Pod stopami rośnie powierzchnia planety. Zaczyna się taniec znany z wahadłowca. Kay kumuluje nastrój grozy. zaczynamy spadać jak kamień. Jesteśmy u bram obcego świata! Przed ścianą kabiny rozpala się pomarańczowy płomień. Ściany śluzy rufowej rozchylają się w obłokach schłodzonego gazu. To poduszka wysokiej warstwy atmosfery ciała niebieskiego spoza naszego Układu. Zaczynam bać się jej gigantycznego. Nad głową mam cały ogrom planety. Wypadamy tyłem z cielska statku. Za każdym razem. Kiedy turbulencje przechodzą w jeden wszechogarniający wstrząs. za którym czeka otwarty kosmos.obiecuje radośnie. „Hasta” robi pełen obrót. kiedy odpalają silniki korekcyjne.Zobaczysz. Planeta broni się przed najeźdźcami. Widać już nawet cień. teraz torsje byłyby prawdziwym nieszczęściem. Zaczepy z trzaskiem jeden po drugim wyskakują z wiązadeł cumowniczych lądownika. Manewry są o wiele gwałtowniejsze. Blask ogarnia cały skąpany w płomieniach statek. Zapatrzony w obraz powierzchni planety wyczuwam nagłe uderzenia w spód kadłuba. Przez kadłub przebiega wstrząs. Zakładając swój. . jak płód z wnętrza czarnego potwora rodzącego pośród gwiazd. jaki rzucają na ceglaste wybrzuszenia wzgórz i dolin. tnący z wyciem rozdzieranego gazu rozpalony naskórek planety. łączą ze sobą jak macki ognistej ośmiornicy. Jednak „Hasta” to jednostka legii. Całe szczęście. że procedurę wejścia pod odpowiednim kątem w atmosferę bierze na siebie komputer pokładowy. modlę się o spokój żołądka. Idziemy wprost na wielką ławicę szarawych chmur. Szarpie nami na wszystkie strony. zwiększając do maksimum stopień przezroczystości kabiny. najeżonego górskimi łańcuchami obcego lądu. Po godzinie jazdy na grzbiecie dzikiego mustanga dostajemy polecenie założenia hełmów. a dren boleśnie uwiera w plecy.oraz inne atrakcje! Jazda. Języki płomieni wydłużają się. Gdy kończy się ławica chmur. Za chwilę dobiegają stamtąd radosne ryki towarzyszy. Refleksy ognia odbite na ekranie jego hełmu upodobniają sztuczną twarz do maski diabła z piekielnej otchłani. Gdyby nie fotele anatomiczne oraz pasy. Płomienie znikają nagle jak światło zdmuchniętej świecy . Kabinę zalewa blask żółtawo-seledynowej powierzchni lądu.jak wariat. wyrównuję lot. Koncentruję się na locie oraz widoku planety. Hubert. pokaż. Jego przewody wypełniają się gazem. co potrafisz! . Ustawiam maszynę na kursie do naszej doliny. Wstaje i pomaga zdjąć mój.Wydziera się Kay. . zwiększając szczelność czaszy. który już nigdy nie będzie taki sam. Linie na ekranie stykają się ze sobą. Drugi. nasze ciała z energią pocisku uranowego przebiłyby ścianę kabiny i spłonęły w tyglu rozpalonych gazów. To tylko przezorność. Czas na mnie. czuła delikatna i precyzyjna. Mam równy ciąg. doliny. Jego kolor przypomina wczesny ziemski brzask nad bezkresnymi równinami. Wszystko to po horyzont rozpościera się przed naszym wzrokiem. Jednak na wypadek jakichś niespodzianek w atmosferze wolę trzymać wolant mocno w garści. Góry. Kay z rozmachem ciska hełm na podłogę. Będą. rzuca nami do przodu. bym nie musiał odrywać dłoni od wolantu. Ściskam mocniej wolant. chlać! . „Hasta” jest sterowna jak dobrze wychowana panienka.Dobra. Poprzez purpurowo-czarne chorągwie ognia przebija szara mgła mknąca do tyłu jak warkocz dymu startującej rakiety. wstrząs odrywa nam głowy od karków. Łopaty turbiny zaczynają mleć i miażdżyć atmosferę obcego świata.wypadamy z kożucha chmur. natychmiast rozlega się gwizd sprężarki.Zalewa mnie fala zazdrości. otwiera się sklepienie bladoróżowego nieba. Uruchamiam silniki główne. jak Szmata Petera na swoim pejczu. Kapitan znika w przedziale pasażerskim. Gdy odpalają rakietowe silniki hamujące. . Ich pokrywy otwierają się z hukiem. W sekundę po ich rozruchu statek eksplozją ładunku wybuchowego odcina spadochron hamujący. Dalej jeden z księżyców złoci się nad szarym pasmem wyżyn. Rozgrzani żarem meteoru wpadamy w gęsty opar chmur. opierając stopy o płyty wychylenia poprzecznego. Siedzimy okrakiem na lokodromie. dranie. statek może iść na automacie. strugi erozyjnych cieni. Kiedy statek automatycznie wyrzuca sieć spadochronu hamującego. co trzeba. A za osiem godzin wzejdzie jeszcze jeden. Jest groźny. Hubert. Pożeglujemy jeszcze dalej. a to. Kay wraca posłusznie do kabiny. Mamy. zanim damy im demokratyczną konstytucję. Pejzaż obcego świata ucieka do tyłu w lekkiej mgle. tylko ani śladu pałaców i latających świątyń . więc to my rozdajemy karty odpowiada. . to też żaden problem. Szybko zbliżamy się do miejsca lądowania. od redukcji obrotów do wysunięcia klap oraz hamulców aerodynamicznych. które tam. Później muszę odwrócić korpusy silników o dziewięćdziesiąt stopni. Schodzimy na trzy tysiące ziemskich metrów.większy. dostrzegam naszą dolinę. zmienia się w suche uedy. stary. a potem kopa w tyłek. Czarne cienie przypominają górskie potoki spadające w otchłań. bracie. Zrobią. Biorę go prawą dłonią i natychmiast przechylam. zwiększając obroty turbin. I będziemy musieli stąd wypieprzać.Nie narzekaj. Przypominam sobie w pamięci listę czynności. wiją swoje wężowate ciała pomiędzy dolinami. na chwałę legionu! przed moją twarzą pojawia się metalowy kubeczek. aż zasyfimy cały wszechświat! Masz chłopie. .mówię wpatrzony w górę o kształcie gotyckiej katedry. Widać teraz nawet mniejsze skały.Pięknie tu. chodzi. znowu zaczynam się denerwować. roztaczając delikatną poświatę. . Obraz z fantastycznego snu znów ściska lękiem przed nieznanym. Koniak dodaje mi odwagi. akcentując imię naszej wiedźmy. które Kay spędza z chłopakami. „Hekate”. będzie można z niej startować jak zwyczajnym odrzutowcem. dwa niezłe księżyce. Kiedy oczyścimy ją z większych kamieni. przesuwam manetkę.Zobacz. co wydawało się płynącymi rzekami. niczym ciśnięta na nieboskłon mandarynka wisi w zenicie. Dolina jest płaska jak kort tenisowy. Patrzę. . tajemniczy i pusty. Może tubylcy budują swoje hipermarkety cztery kilometry pod powierzchnią. Nasi ziemscy zakochani zadupczą się tutaj na śmierć. jeszcze się okaże.Teraz ja rozkazuję. jak ostre saharyjskie słońce bawi się cieniami gór. by rozlać się w plamy lodowato zimnych jezior. gdzie mogą. Przywieziemy robotników z innych planet.Wszyscy zgasić pety i zapiąć pasy! . A jak ich tu nie ma i nigdy nie było. Redukuję obroty i wspomagany przez instrukcję komputera pokładowego wykonuję . Znowu będzie nas dużo i wyprodukujemy dużo foliowych torebek. Czuję na ramieniu czyjąś dłoń. Po kilkunastu minutach. O to właśnie. wzbudzając tumany pyłu już z wysokości trzydziestu metrów. dwutlenek i . Wymknęliśmy się spod jego kontroli i mamy go gdzieś. W podnieceniu nikt nie zwraca na nie uwagi. Za chwilę uginają się amortyzatory potężnych kół . czego najbardziej obawiał się reżym. Nasz sygnał już popłynął w eter. I tak jesteśmy pierwszymi odkrywcami.Orzeł wylądował . czy Marka Aureliusza.jesteśmy! . Grunt rośnie pod stopami.kolejne czynności. Wypijam szklankę koniaku. że dotrze na Ziemię za kilkadziesiąt lat i jeżeli nie wrócimy przed nim. mam sucho w gardle. krztusząc się od poklepywań w plecy. Atmosfera gęstością zbliżona do ziemskiej zawiera azot. Czapiński zamyka je w magazynie. które wylądowały wcześniej. Statek siada niczym helikopter. Kiedy się odezwie. wapnia oraz tlenków metali. Rozejrzymy się po pustyni i kapitan uroczyście obejmie w posiadanie planetę. Po kilkunastu minutach robociki potwierdzają poprzednie meldunki. Ze snu budzą się nasze pociechy. układam twarz w maskę chłodnej obojętności. . czy w imieniu Pierwszej Matki. Szmata spełnia przy tym pożyteczną rolę. Powierzchnia zbudowana jest z krzemu.tlen.co budzi największy entuzjazm . Stało się więc to. Ciche i rozbrojone nie stanowią zagrożenia.tu nikogo nie ma. To nic. Z pokładu wyrusza na zwiad oddział małych gąsienicowych robocików. Życiodajnego gazu jest nawet więcej niż na naszej macierzystej planecie. a moje włosy są mokre od potu. Będziemy zbierać dane od nich oraz tych. Wyjątkiem jest Szmata Petera traktowana przez wszystkich jak maskotka oddziału. Są teraz gotowi wybiec ze statku i odzierać z ozdób witających nas tubylców.melduję. Później grupa zwiadowcza wyjedzie na powierzchnię „Goliatem”. wśród których dominuje miedź.Hurrrra! * Załoga od dawna nie była w równie bojowym nastroju. Oddycham z ulgą. Natychmiast zaczynają plątać się pod nogami. W kabinie przedziału pasażerskiego wita mnie gromki okrzyk: . Nareszcie czujemy twardy grunt pod nogami. Kay jeszcze przed lądowaniem. Nie wiem tylko. nikogo nie będzie interesował. nikomu już nie chce się kląć. Tylko . Jest także sporo węgla. wzorem starożytnych kapitanów natchnął chłopaków duchem zdobywców. Jednak odpinając pasy. Z tyłu dobiega radosny krzyk. . u diabła. Peter z Patrykiem uruchomili już reaktor „Goliata”. gdzie się to cholerstwo pochowało. ale nawet najmniejszego parszywego wirusa. . Może przebiegnie jakaś dziwaczna stonoga? Może będę pierwszy. To najbardziej niewiarygodna wyprawa w dziejach ludzkości i ja biorę w niej udział.zupełnie jak na Ziemi. są w nim zdjęcia moich bliskich. Możemy ruszać. Poprowadzi go Peter. że na dziewięćdziesiąt dziewięć procent występuje tu życie organiczne. Zalewa nas żółtawe światło nienazwanej gwiazdy. udało się. Rampa otwiera swoje wrota. Peter.zastanawia się zamyślony.Skąd tu. Sprawdzamy dokładnie nasze plecaki z systemem podtrzymywania życia.Panowie. Ruszaj. tyle tlenu? Tu chyba coś musiało żyć. podając następną kolejkę. pokazując sobie nawzajem zielonkawoszare skały. by znowu zaczęło łomotać serce. to się z nami też napije . Trzeci księżyc goni je w swojej wędrówce po nieboskłonie. Kay sprawdza meldunki przesłane przez roboty. jesteśmy tu. Zaraz jednak siada w fotelu i drapiąc się po głowie mruczy: . oglądając metr po metrze skrawek pustyni. Coś. Oglądam je uważnie. Układ napędowy i klimatyzacja mruczą cicho. W chwili przerwy jem jakieś świństwo.Tłoczymy się przy oknach.Chłopaki. Z hermetycznej kieszeni skafandra wyciągam swój portfel. warunki są niewiarygodnie ziemskie.podnieca się Czapiński. Po papierosie wszyscy rozbiegają się do zajęć. hamuje przed skrajem rampy. Po kilku godzinach nerwowej krzątaniny zajmujemy miejsca w transporterze. . jaki widać z okna. Musimy w pomieszczeniach ładowni przygotować tymczasowe miejsca do noclegu oraz przerzucić tony sprzętu do budowy stacji badawczej. Peter mruczy coś po bursku i rusza gwałtownie do przodu. Co prawda. wznosząc małe chmurki pyłu . Zobaczcie. Przesiejemy Victorię przez sito i sprawdzimy.Jak coś żyje. Ale wystarczy spojrzeć w górę. Z raportu wynika. Wyskakujemy .O’Neil przerywa mu myśl. cel został osiągnięty. co przypomina rośliny albo jeszcze żyje . pancerny żuk jest gotowy. Cielsko „Goliata” rusza do przodu. Czapiński się nie mylił. tu można chodzić bez skafandrów . Nawet jeżeli nie uda nam się powrócić. wygląda to dziwnie. ale ze względu na możliwość występowania obcych mikroorganizmów musimy trzymać się rygorystycznej procedury. Od cholery rozbudowanych związków organicznych. który ją zobaczy? Na razie zrywa się lekki wiatr. Ale chyba nie nadaje się do pamiątkowego zdjęcia wyznaje Peter. jak w Madrycie. .mruczy co chwila.rozkazuje Kay. Peter coraz lepiej panuje nad potęgą maszyny. W dodatku problem stanowią nasze rejestratory umieszczone w pluszakach.Co na nim jest? . wal. Po lądowaniu było trzydzieści pięć. . . Zbliżamy się do podnóża gór. Pustynia trawiona ogniem żółtego słońca jest martwa niczym wypalony żwir w koksowni. Weźmiemy próbki zielonych skał przerywa ciszę Kay. Gąsienice łapią uzębionymi wręgami piach planety. to odpowiednie miejsce . przyspiesza.Uważaj na wielbłądzie łajno.Moja Szmata zrobiła chorągiewkę. Rozumiemy. . Transporter faluje na nierównościach gruntu. Zadzieramy głowy. Jej powierzchnia nie jest jednak tak jednostajnie monotonna jak ziemskie pustkowia. To jego upór zaprowadził nas aż tu.Zostańcie z maskotkami w środku. zachwycając się jego nieziemskim widokiem. Rozpalony blaskiem słońca szczyt monolitu płonie jak niebotyczna pochodnia. Bajzel niczym w piętrowej lodówce z zamrażarką.Nie mamy flagi. Na filmach kosmonauci zawsze robili sobie zdjęcie na tle zatkniętej flagi .myśli na głos Kay. bo wpadniesz w poślizg . Podobnych planet jest w tej galaktyce kilkadziesiąt. że chce wyjść sam.Lepiej nie pytaj .Pyta z zainteresowaniem Patryk.przypomina sobie O’Neil. wcześniej czy później znajdziemy jakieś Capri . gdzie jest cień: do podstawy tam tych gór.tłumaczy poruszonym głosem. Transporter wjeżdża w plamę cienia.Zatrzymaj się. . a przed świtem spadnie do dwu. Posuwamy się po powierzchni pustyni. . omija płynnymi ruchami wielkie głazy. „Goliat” zakręca w prawo.Jak u mnie w domu . . Peter. które pojawiają się coraz częściej.Peter.czołgiem na zewnątrz.Temperatura na powierzchni plus dwadzieścia siedem stopni. . Ja wyjdę objąć ten ląd w posiadanie .kpi Irlandczyk. Kay na pewno chce objąć planetę w . jaki szczyty rzucają na pustynię.Bur robi wstydliwy unik. Suniemy jego skrajem aż do wysokiej skalnej iglicy przypominającej igłę Kleopatry o wysokości dwudziestu kilku metrów. . Z naszej przeszklonej kabiny widzimy wyraźnie zielonawoniebieskie łaty tlenków metali oraz skrystalizowanych soli. . patrząc na plecak ze śpiącą degeneratką. zachwycony widokiem pustyni. Ma wyłączony komunikator. zakłada sygnet na palec. kurde.stwierdza Irlandczyk. Tymczasem Kay z powagą. Po chwili rusza. unosi go do ust i całuje. . Dotyka pierścieniem piasku pustyni. powagi chwili . zatrzymuje się na chwilę. kiedy Kay szybkim ruchem zrzuca rękawice oraz odpina hełm. Dowódca klęka u jej podstawy. żeby się pod nim od pryskać. jakby brał wieczny ślub. ale wiemy. sapie jak rozjuszony bawół.Faktycznie niezły słupek.Wariat! . My nasz chrzest musimy odłożyć do chwili. który się z czegoś.Porąbany szajbus . Na ten widok nie jestem w stanie wydusić z siebie najmniejszego okrzyku zdziwienia.Wy. Irlandczycy. jak Kay wyskakuje z transportera. . kładąc na piersi zaciśniętą pięść. kiedy odzyskamy wolność. Peter odwraca się do niego.imieniu Marka Aureliusza oraz naszego widmowego legionu. też bym chciał wyjść. gównianego piwa albo jeszcze bardziej gównianej wódy z krzaków. wodzu leśnych pierdów.atakuje bez pardonu małoduszność kumpla. . słysząc to.Cesarz będzie zadowolony. Irlandczyk nie odpowiada. Stoi wyprostowany. pozbywając się naszych kontrolerów. kręcąc się w fotelu. .fuka gniewnie.Wyrywa się Peterowi. . Podchodzi do monolitu i delikatnie dotyka go dłonią. Peter. cieszy. Jakoś nie mogę przywyknąć do lania pod siebie . Patrzy.stwierdza zgryźliwie O’Neil. w którym służą żywi i martwi.dodaje O’Neil. Nie pojmujesz. Gdyby nie ten skafander. niczego nie potrafisz uszanować . którego granicami jest tylko ludzka podatność na śmierć jego żołnierzy. Zdobyliśmy górę piachu i kamiennego kutasa . .Zamknij dziób. jakby szedł po polu minowym. Odwiązuje przymocowany do rękawa łańcuszek z sygnetem legionu. stawiając stopy. Jeszcze nigdy nie widziałem Ajrysza. patrząc na słońce zawieszone nad szczytami gór. Jeżeli nie jest to kufel waszego czarnego. Zakłada swój hełm i znika za drzwiami śluzy w tylnej ścianie kabiny. Kay kończy uroczystość. Skała osypuje się niczym kolumna wykuta w lotnym pumeksie. Robi ostrożnie pierwszy krok. . że składa meldunek Wiecznemu Imperium. wypełzacie ze świętego łona matki już z cierniem w dupie. Jego ciało przyciska mi twarz do pancernej szyby.Żebyś wiedział. Do śluzy wskakuje Kay.Gówniane piwo!? Nasze piwo i gin są gówniane? Słyszysz. Ten także znika w skałach.. Tylko znana wszystkim siła Bura hamuje go przed atakiem. . Bijatyka wybucha z nową siłą. Czaszki walczących tłuką o siebie. . Leci po idealnej prostej. zatrzaskując drzwi.Spokój! . trzymając swój hełm za przewody..Ryczę strasznym głosem.solidaryzuje się ze swoim panem rozbudzona Szmata. W chwili. sapiąc głośno. Walczący na dźwięk oszałamiającego świstu zamierają w bezruchu. Wypluwa trzymane w zębach rękawice. Wszyscy próbujemy gorliwie wykonać rozkaz.Bierze na świadka świętokradztwa swojego pluszaka.Ekran pancerny! Ekran i założyć hełmy. co mogę zrobić. to szeroko rozłożyć ramiona. dzięki czemu widzę doskonale. tnąc powietrze jak głowica bojowa. patrząc wytrzeszczonymi oczami na drugi pocisk. .Rozkazuje. kiedy tryskająca potokiem przekleństw Szmata przyczepia się Patrykowi do twarzy.Krzyczy Peter. co zmusza go do walki zupełnie na oślep. atakuje oparcie fotela kierowcy. Peter odwraca się na siedzeniu kierowcy. przy czym obrywam i ja.Prują seriami! . całe powietrze do komory filtrów! . robiąc wszystkie czynności jednocześnie.I po cipie . co dzieje się na zewnątrz. na moich plecach ląduje trafiony potwornym ciosem Patryk. Moje wrzaski tylko zagrzewają ich do zaciekłej walki. Czerwony na twarzy Peter podrywa się z fotela. . co wygaduje ten pawian! . O’Neil. wydając pusty dźwięk pękających glinianych donic. kiedy się z niej zbieram. wywija swoim straszliwym lewym konarem. Stać go tylko na zdziwiony jęk: . Guines. strącając mnie na podłogę. kiedy chcieli. jakby były zbudowane z gąbki. Chwalimy ten słodkawy syf z uprzejmości. Zbliża się do pasma skał. bo mieliście zawsze przesrane i pieprzeni Angole prali wam skórę. Przekręcony bokiem w stronę Leonidasa z Dublina. Jedyne. a po nim jeszcze dwa kolejne. inaczej weźmiesz po ryju. Czarna kula rozmiarów sporego arbuza mknie z dzikim wyciem w kierunku gór. A od Augusta się odpieprz. . .O’Neil milknie jak rażony piorunem. I znika w nich bez śladu uderzenia. Odłamki łomoczą o przezroczystą ścianę kabiny niczym kamienny grad rozmiarów końskich łbów. wyciskając z płuc ostatni oddech. przechodzi obok nas. osłaniającego cały transporter. waląc „Goliatem” w jej podstawę. W ciągu kilku rozciągniętych jak guma sekund wychyla się. Macie wyjść na zewnątrz i czekać. Nasz niezwyciężony pojazd przypomina wyładowaną gruzem starą stodołę. a później iść za mną w odległości rzutu kamieniem. Pośród napiętej ciszy rozlega się jego głos: . trzymając pojemniki i plecaki z naszymi kontrolerami. Z konsoli strąca ją szamoczący się ze swoim hełmem Peter. gdy pod moją dłonią zjawia się ucho wrzeszczącej Szmaty. zginie. Peter w hełmie przekrzywionym na bok dociska je do galerii przełączników. Kto podejdzie bliżej. Kay szybko ocenia stan uszkodzeń i patrząc w niebo. Leży na mnie dwu facetów. Wciskam na głowę swój i nie dopinając magnetycznych zatrzasków. Nasze dwie przyciska do pulpitu trzecia. Transporter wyrywa do przodu niczym ranny łoś. Czekamy na śmierć z ręki obcej planety. Wykonać! Tym razem wykonujemy polecenia błyskawicznie. Dyszymy ciężko niczym stare. Już prawie mam pod kciukiem przycisk awaryjnego zamka ekranu kompozytowego. mknie w dół. Jakoś nie mamy w tej podniosłej chwili głowy do wzruszeń. zarzynane bambusowym nożem woły. Maszerujemy w kompletnym milczeniu. a nasze głowy. System filtrów oczyści skórę z ewentualnych drobnoustrojów. Stoimy ze spuszczonymi głowami w słusznej odległości od wraku naszego „Goliata”.Macie szybko zabrać zapas wody i żywności. aż ocenię uszkodzenia. Nikt nie śmie odezwać się pierwszy na temat katastrofy oraz dziwnych zjawisk. . które ją poprzedziły. Ta przez chwilę trwa niewzruszona. Korpus „Goliata” pod ciężarem ton skały przechyla się na bok. ruszamy w ślad za nim.Nasze palce plączą się na konsoli. gdy ze skowytem przelatuje nad nami następna seria pocisków. Ląduje na niej łapa Patryka. dopiero gdy jego postać zaczyna maleć na horyzoncie. Marka Aureliusza .a już na pewno naszego strasznego kapitana. znów wyciągam dłoń do konsoli. Kolumna nie jest z pumeksu. Odczekujemy dłuższą chwilę. uderzają o zagłówki w chwili. porwane siłą skoku. o czym przekonujemy się. dopóki szczyt jej iglicy nie spotka się z prawą burtą pojazdu. W szarych tumanach gruzu przestaję cokolwiek widzieć. Wyskakujemy po kolei przez luk. kruszy w połowie wysokości i sypiąc pyłem. Macie w końcu założyć swoje pieprzone hełmy i rękawice. wybraniec idę po powierzchni dziewiczej planety. Pewnie Czapiński mieszał zacier twoim drewnianym fiutem i kręci nam się we łbach. to była zbiorowa halucynacja. jednego z dwunastu miliardów ludzkich bytów. po co właściwie istnieje? . Dopiero teraz zaczynam zdawać sobie sprawę. Po sekundach podmuch fali uderzeniowej ciska nas gorącym taranem na piach. W komunikatorze Petera rozlega się jęk. W pełnym pędzie rzuca się całym ciałem na koziołkującą wśród szarej mgły Szmatę. jaką jesteśmy bandą idiotów. choć wicher podmuchu nabiera właśnie nowych sił. Jaką wartość miałby na Ziemi gram pyłu. cisza. Odwracam się.Gaszę w zarodku zarzewie nowej awantury. jest straszniejsza niż w samym oku cyklonu. . Zrobimy.Po blisko godzinie marszu Peter odzyskuje głos. to twarda maszyna.Macie przestać! . i będzie jak nowy mruczy do siebie Peter.Da się naprawić. Wicher cichnie.Bełkocze płaczliwie Patryk. Mamy masę części zamiennych.Myślisz. Spod ramienia widzę blask ciemno-pomarańczowego grzyba pnącego się ku żółtemu niebu. żeby mu odpowiedzieć i dostrzegam na horyzoncie drugie słońce. Oblepieni pyłem i oszołomieni wleczemy się do wciąż leżącego na . obłoczek pyłu . jedyna chwila. niczym zerwana pieczęć z księgi największych tajemnic. Obcy zobaczyli. Pomagam mu wstać. Mógł nas wszystkich pozabijać! . nie powinno być problemów.Chory pokręcony popierdoleniec! Wysadził „Goliata” bez uprzedzenia. który oblepia moje buty? Jaką wartość ma życie człowieka. .Docieka Patryk.czas jest zamkniętą bramą.. nie istnieje jutro . Że każdy krok jest tu pierwszy. . Peter z krzykiem zrywa się na równe nogi. jaka w tej chwili nastała.Teraz już nie ma się czego bać. który codziennie powtarza te same gesty i nie wie. Nie ma przeszłości. . Liczy się tylko ta jedna. Kolejny odcisk mojego istnienia. To właśnie ja . że wygarnęli do nas Marsjanie? . że nigdy nie szedł po nim żaden człowiek czy znane mi zwierzę. słychać tylko chrzęst piasku pod podeszwami butów. Przyjedziemy łazikiem. co trzeba. . Mówię wam.Skąd. Krok.. Znowu zapada cisza.ślad mojej stopy. Kretyna nikt nie ruszy: to prawo obowiązuje w buszu i pewnie w całym wszechświecie. W ułamku sekundy filtry w hełmach zaciemniają obraz. Więc się przymknij. że to świr. widocznie przez przypadek odbezpieczyłem starter . Jakby poniosło ją dalej.stwierdza.zwierza się. Do chłopaków dociera w końcu. to bym się zesrał ze strachu. . Chciał nas zabić! . W komunikatorze słychać jego ciężki oddech.melduje Peter. Choć zwalniamy coraz bardziej kroku. . mieliście zakrwawione pyski. szczękając zębami. . Drugi.Także ja przycisnąłem odbezpieczony starter . kto wcisnął przycisk natychmiastowego przyspieszenia i dlaczego ten przycisk był odbezpieczony. .wtóruje mu Peter. nie mogąc się dłużej opanować. Klepię go uspokajająco po plecach. .Mówiłem wam.Eksploduje. . Czeka na nas ze splecionymi na piersiach ramionami.Pewnie chciał i cały czas chce. Kay w oddali zatrzymuje się. .I ja .przypomina sobie Patryk. że cały bałagan zawdzięczamy ich niewyparzonym pyskom. upychając Szmatę w plecaku. patrząc na czubki swoich butów. Kto zaczął bójkę w czasie zwiadu? . Kay ciśnie dalej. zmiażdżeni ciężarem wydarzeń. orbituje w czterystu kawałkach na statku! .Następnie. .W głośniku słychać przyspieszony oddech dowódcy.Chcę jeszcze wiedzieć. . w końcu zrównujemy się z nim.Kiedy wpadłem do kabiny. Peter uwalnia bluzgającą nieprzytomnie Szmatę od ciężaru swojego ciała.Na pierwszym patrolu skasowaliście nasz jedyny transporter. kiedy chciałem zamknąć ekrany ochronne. .Gdybym miał czym. mogło mi urwać łeb razem z płucami . .To ja . Wleczemy się dalej. Staliśmy się dla nich groźnymi szaleńcami.Po tej atomowej purchawce już nikt nie weźmie nas za niezdarnych cymbałów. który trzyma się ostatkiem sił. Stoimy.swojej Szmacie Petera.przyznaje się Patryk. . Obcy wygonią nas stąd na kopach . Kay zaczyna bez żadnych wstępów: . Postanawiam się odezwać. ktoś potrącił mi dłoń i wcisnąłem nie ten przycisk.Kiedy się biłem. żeby nie rzucić się na nas. jak wiecie.Znowu wybucha Irlandczyk.Trzech muszkieterów ze spalonego burdelu! . żeby tygodniami reperować jakieś wraki! Musiałem uruchomić zegar samozniszczenia. Ten zbiornik trafił mojego kumpla. patrząc z politowaniem na naszą trójkę.Mogliśmy naprawić . Pociski znikają w skalnej ścianie jeden po drugim. jaja i przysmaży lutlampą włosy na tyłku. co każdy sądzi o tym zjawisku. Kay aż podskakuje w górę. Wieczorem Kay wzywa nas na odprawę. rozwalił mu hełm i poniósł w przestrzeń. Ceszek. poślę głąba na orbitę z rakietą w dupie! Macie zakaz picia przez tydzień i trzy dodatkowe godziny służby aż do odwołania. Tylko mogłem was przy nim zostawić. . Gość przy radarze żegnał się właśnie ze swoją laską na Ziemi i nie ostrzegł nas. nie strącając z niej nawet jednego kamyka.usadza go Kay. opowiada. Zabieram głos jako pierwszy. Peter i Patryk nie dostajemy kieliszków. W końcu Peter. gdzie może istnieć nieznana cywilizacja. . A mi nawet nie wypadł z ręki zacisk.Jeżeli zetknęliśmy się z obcą inteligencją. Jestem złym dowódcą. a nie jakimś zjawiskiem atmosferycznym. Przelotowi towarzyszy przenikliwy świst. . co i tak budzi spory niepokój słuchaczy.Mówcie. opuszczając niektóre szczegóły zajścia. Na ekranie widać lecące czarne kule zarejestrowane przez kamery „Goliata”. Do „Hasty” mamy jeszcze godzinę.. to . bo takie są zasady. Na orbicie w trakcie wymiany spalonych przewodów. Zawiedliście mnie i. a pierwszego dnia pokazaliśmy atomowy fajerwerk . To ja odpaliłem ładunek. co gorsza.Czapiński tokuje jak najęty. Tylko wiedziałem. marsz! * Po powrocie unikamy siebie nawzajem. Mieliśmy przyjechać tu z kwiatkami. . panowie. Pierwszy oficer przygotuje raport z zajścia milknie na chwilę. Nie wolno nam zostawiać sprzętu tam. że jak nie doczepię tej rury. Czarne kule określa jako prawdopodobnie atmosferyczne anomalie. zawiedliście samych siebie.Pierwsza Matka własnoręcznie oberwie wam. że się nie bałem. przyznaję. o czyjeś jaja. Zrobiłbym to nawet. jak straciliśmy „Goliata”. gdyby przy okazji miało wyparować kilku tutejszych Einsteinów. Zbywam półsłówkami pytania chłopaków. metr obok mnie przeleciał stary zbiornik z jakiegoś satelity. W saloniku wszyscy raczą się bimbrem i papierosami. Ja.Co chciałeś naprawić?! Rozpieprzony w drobny mak blok napędowy? Nie jesteśmy tutaj po to. Ale przysięgam na kosmos! Jak jeszcze raz ktoś wykroi taki numer. Nie to. . Pierwszej Matce nic do tego .przerywa mu Peter.Kiedyś mieliśmy groźną awarię. . to wszyscy zginą.Nie martw się. Wykonać. ma siedzieć koło śluzy wejściowej. Nie taki trzeszczący. a rozsypią się. wystarczy spojrzeć na skałę. Konstrukcji nie zagrażają więc niepewne nity czy rozłażące się od wibracji nakrętki. a przypomną sobie o swoich zaczepach i kryzach. Zaczyna zgodnie ze swoim zwyczajem chodzić wzdłuż ściany z ekranem. przy demontażu wystarczy napylić na nie specjalny kwas oraz schłodzić ciekłym azotem. ale taki. . Tylko nie zapomnijcie o bramie dla nas. Od teraz jeden człowiek z automatem. Nie wiemy tylko. by zbadać przydatność tej planety do ewentualnej kolonizacji. dlaczego przelatują przez skałę. Udało mi się je znaleźć na Księżycu w tajnych schowkach moich kumpli. Z ostrzeżeniem. jakby były wykonane z kredy. Peter z Kakką rozłożą wokół statku czujniki ruchu oraz ładunki sygnałowe. . Wachtę obejmują O’Neil i Czapiński. Kay wstaje z fotela. Jesteśmy tu. czujemy ulgę. to mogli również bez problemu nas tym trafić. za którą ukrywają swoje Eldorado. kilometr od epicentrum wybuchu. Wszyscy zrywają się do wykonania powierzonych zadań. Zapominam o kolacji.obcy wyraźnie nie mieli złych zamiarów. że mieliśmy do czynienia z demonstracją. . Sworznie łączeń wykonane są z inteligentnego metalu. Peter rano pojedzie na motorze zmierzyć poziom promieniowania.Czapiński wyciąga do mnie paczkę papierosów. Powoli z bezkształtnej sterty elementów wyłania się smukły kształt maleńkiego płatowca. Chyba że to nie jest skała. spowodowany temperaturą plazmy jak piorun kulisty. że jesteśmy na cudzym podwórku dodaje Peter. jaki wydają ciała fizyczne. . Wydają dźwięk przy locie przez atmosferę.Nie możemy wycofać się przy pierwszym spotkaniu z nieznanym zjawiskiem. wszystko do siebie pasuje. Nie za blisko kadłuba i macie je dobrze zamaskować. Mamy na po kładzie jeden karabin szturmowy i trzy pistolety. Te piłki są niematerialne. Zamykamy się w ładowni. Myślę. tylko dekoracja. Po odprawie Spiss i Melberg pod dowództwem Huberta przystąpią do montażu samolotu zwiadowczego. w skafandrze i hełmie. Wystarczy rozgrzać je do odpowiedniej temperatury. Skończył się czas niepewności.Bez problemu i efektów. Te obiekty są jak najbardziej materialne. gdzie spoczywa w kontenerach nasz kompozytowy samolocik. Części są poukładane w odpowiedniej kolejności. Bez względu na sytuację na Ziemi. W każdej chwili gotowy do akcji na zewnątrz. Jeżeli potrafią zrobić coś takiego.Nie zgadzam się. Pierwszą przerwę . Ma w swoim plecaczku kanapki i termos z kawą oraz gorącą historyjkę o gimnazjalistkach w saunie. to niebo dla nas. używane tam. którym w przejściu od teorii do praktyki pomaga oddany sprawie szkolny hydraulik. Nareszcie po odrzutowych gigantach jakiś mały sprytny samolot. w którym pilot czuje niebo całą pełnią. że jeżeli bardzo chcesz. W pełnym ekwipunku wychodzimy na zewnątrz. Wyjmujemy z pojemników cztery latające skrzydła z ultralekkich kompozytów. Szwed gapi się na mnie swoimi wodnistymi ślepiami. W końcu zbiera całą siłę intelektu i pyta: . odwraca się i wychodzi. Jemy kanapki z tuńczykiem. Nie możemy doczekać się.Jak tak. psika jej więc na krocze ciekłym gazem. Swoją część cygara palę w kabinie gotowego do startu „Tukana”. Nie mogę doczekać się lotu tym cackiem. taszcząc długie pojemniki z sondami. Za małą butlę azotu dostajemy więc bez zbędnych targów dwa cygara oraz dwieście gram koniaku w pojemniku po wodzie toaletowej o nostalgicznej nazwie: „Berlińskie Wieczory”.Jak sądzisz. Hubert. Zakładamy lekkie kombinezony szarego Moru. Wchodzi na obroty jak młody porykujący byczek. raczymy się koniakiem. gdy odwiedza nas Szmata Petera. . Melberg drapie się po słomianym łbie. gdzie warunki nie są ekstremalne. to w porządku. Zapalam silnik.Myślę. zgodnie z umową. to znaczy legionistów. to się tam znajdziesz. Rozbawiony Bruno chce zrobić małej frajdę. Planeta wita nas rześkim saharyjskim porankiem. istnieje naprawdę? Pytanie mnie zaskakuje. kiedy lodowate kipiące bąbelki pryskają dymem na jej pluszowym brzuszku.stwierdza.robimy dopiero. * Po dwu godzinach drzemki budzi mnie Peter. słuchając o erotycznych eksperymentach uroczych dziewczyn. Jest szczęśliwa. Zadowolona z interesu Szmata kopie na pożegnanie nasze osowiałe misie. Ich napęd . którymi nieskończenie gardzi. Dopiero teraz. kiedy przyjdzie twój czas. Odpowiadam po chwili: . Chcę . kiedy wreszcie Kay odwoła rozkaz noszenia hełmów i plecaków z pełną instalacją. Mój Styks 313 wraca do pokrowca. Praca nad montażem elektroniki i systemów hydraulicznych trwa prawie do rana. mam pomóc mu przy wypuszczeniu skrzydeł obserwacyjnych. Przypomina swoich podkomendnych. będącej centrum dowodzenia mniejszymi. dopóki jego komputer pokładowy nie uruchomi silników. Wszystko przebiega prawidłowo.Peter. nie ważący więcej niż piętnaście kilogramów. To znaczy . . jest na pokładzie w bezpiecznym miejscu. Zwiększa i zmniejsza odpowiednio ich obroty. Zabieramy się do montażu wielkiej sondy. Wyraźnie czuję brak czyjejś obecności. Skrzydło pęcznieje. Patrzymy w ślad za nim. Zaczęła nawet przynosić niezły szmal. Ogromne skrzydło wiruje. stabilizując ułożenie płata. Chłopaki zdecydowanie wolą jej historie od wirtualnej masturbacji w komorze. Wydłużona maczuga rozprostowuje swoje widmowe ciało na kilkadziesiąt metrów w górę. owiewani lekkim wiatrem.Spokojnie. Są wyposażone także w system wykrywania życia oraz detektory słabych pól energetycznych. Stoimy w pełnym blasku słońca. Wypuszczamy z rąk lekkie ważki o czterometrowej rozpiętości skrzydeł. unosi kondora w górę. wręgi wypełnia szybko gęstniejąca pianka. Wyglądają niczym dusze oceanicznych albatrosów wstępujące po okręgu do nieba. Ich wiotkie płaty wyginają się w górę i w dół pod naporem wiatru. Przyczepiamy do niego dwanaście elektrycznych silników. Materiał staje się twardy jak skała o wadze gęsiego puchu. spłoną wtedy bez śladu wraz z silnikami. Będą przekazywać zdjęcia powierzchni planety i dane meteorologiczne. a Ciastek przykleja warstwę baterii słonecznych umieszczonych na cienkiej błonie. coś mi jednak nie pasuje. Teraz napełniamy helem balon.stanowi szereg małych silników z przezroczystymi śmigłami zasilanych z baterii słonecznych naklejonych na powierzchnię płata. gdzie jest twoja Szmata? Pilnuj jej. Na sześciokołowym łaziku przyjeżdża Ciastek. z tym że ma osiemnaście metrów rozpiętości. Po chwili odkrywam źródło niepokoju. wiesz. który wyniesie maszynę na dwadzieścia pięć kilometrów i tam zwolni. Autonomiczna sonda wspina się mozolnie do najwyższych warstw atmosfery i może pozostawać tam przez całe tygodnie. Kondor CE 45 jest gotowy do lotu. czym grozi dłuższa wycieczka twojej lali! . Ciastek mocuje zaczep i ugniatany ruchem powietrza balon. Gdy pułap zwiadowców za bardzo się obniży. Do srebrzystej wstęgi podłączamy przewody. Rozciągamy na piasku miękki płat. szybko nabierając właściwego kształtu. mikroprocesor wyzwoli impuls samozniszczenia. wdrapując się z brzękiem biżuterii na połówkę Petera. celując w jego umykający łeb. koncentrując się na monitorze komputera pokładowego.odpowiada z zadartą głową. turbina napędzająca trój płatowe śmigło gwiżdże równo i mocno. Robię nawrót od lewej strony. Kiedy otwieram przenośną lodówkę. Staram się oderwać wzrok od fantastycznego widoku dwu księżyców. Kapitan prosi. Już na zewnątrz rozkładamy płaty i dolewamy paliwa. Z kanapką w ręku idę do Kaya zameldować o gotowości do startu. Krew szumi w żyłach.Widzę. lecz społecznie użyteczny zawód alfonsa. Wcześniej mogę zrobić rundę treningową. mam tylko dziesięć procent udziału za opiekę. . Motor pędzi w gwałtownych unikach.mruczy zwierzątko. daj się kobiecie przespać . Po chwili. . Później na godzinę zamieniamy się w odział zamiataczy.Teraz muszę się kimnąć. bez pasażera. że wybrałeś trudny. Melberg pomaga mi wytoczyć samolot z ładowni. Tylko kilka wstrząsów. że wygrażającej mi z torby Szmacie wyczerpie się tym razem repertuar przekleństw.Co ty. Przesuwam do przodu manetkę. Nie tłucz tymi gratami. Odrywam wzrok od sondy. lekki ruch drążka i po dwudziestu kilku metrach jestem w powietrzu. W oczach rośnie zielonkawo-czerwono-złoty płaszcz planety. Jestem pewien. jakby chciał odpędzić szalonego szerszenia. Pikuję. czuję. Wracam coś zjeść do naszego prowizorycznego pokoju koło ładowni. Bur grozi mi lewą ręką. patrzę na niego i ogarnia mnie śmiech. . sprzątając kamienie z pasa startowego. Ze względów bezpieczeństwa w pierwszy lot ruszę sam. Motor wpada w tumanach . Lekkie przeciążenie przypomina mi szczeniackie czasy z kursu podstawowego pilotażu. „Tukan” gna po niebie jak młody źrebak i postanawiam trochę poszaleć. Ten samolocik to marzenie każdego pilota. zaczynamy corridę. macha nią. W oddali dostrzegam pasmo wijącego się niczym pustynny wąż pyłu. z moim myśliwcem nie ma jednak żadnych szans. „Tukan” rusza z kopyta. z okrzykiem radości wyciągam tuż nad kulącym się w siedzeniu motocykla Peterem. kto tym kręci . Zgadnij. nabiera pułapu jak rasowy odrzutowiec. Znów głód zajrzy wszystkim w oczy .broni się spłoszony. Wszystko działa prawidłowo. .dopowiadam za niego. bym za dwie godziny był gotowy do lotu.Genialny Ceszek.fajki i resztę . za moimi plecami rozlega się charakterystyczny głos naszej panienki. Dwa razy biorę jego hełm pomiędzy skrzydła. Naciskam starter. że żyję w tej chwili całą pełnią. okala ją wał gruzu wysokości kilku metrów. To już wiemy. cisnąc turbinę do oporu. zostawimy sprawę. . rośnie w oczach niczym powstający z dolin gliniany Golem. . Nie zmarnujemy szansy. Góra zbliża się w oszałamiającym tempie. Polecimy w pobliże miejsca wypadku i rzucimy okiem na te góry. w którą wpadły tajemnicze pociski. Ściany wyrwy szklą się stopioną skałą. Nadlatujemy nad miejsce eksplozji. Hubert. Kapitan sadowi się na siedzeniu obok. Jeśli te demonstracje nie powtórzą się. W końcu po straszliwej wpadce z „Goliatem” przełamujemy lody.Wyniki jakie. . Pamiętaj o kamerze. że nie mamy zapasowego . gdzie zniknęły te piguły. bo wszystkie urządzenia pracują od startu. Ląduję i nie wychodząc z kabiny. czekam na Kaya. Odległe górskie szczyty nabierają ostrych kształtów. aż do miejsca wypadku. Ja na razie także przyjmuję to jako sensowne wyjaśnienie całego zdarzenia.odpowiadam. ale w jego głosie wyczuwam wesołość. Skracam rozbieg do kilkunastu metrów. .kurzu pod zbawienny kadłub „Hasty”. Lej ma rozmiar sporej hali sportowej. przywiózł Peter. popękane od erozji urwisko.opieprza mnie.komentuje z sarkazmem Kay. . Ściąga hełm. Celuję samolotem prosto w ścianę. Nie mamy tyle czasu. prosto w ścianę. zobaczyliśmy i strzeliliśmy z torebki .Przybyliśmy. planeta nadaje się do zagospodarowania.Jak rozwalisz statek. Drugi raz w tym pokoleniu Ziemia nie zgodzi się na lot zwiadowczy.Niezły!? To marzenie Czerwonego Barona . to wiedz. termowizji i detektorze białek przypomina dla zasady. Dziewicza planeta nosi na sobie straszną bliznę. rozwija na kolanach swój komputer osobisty. A musimy zbadać jeszcze kilka innych.Leć. Kay jest oczarowany pędem nad pustynią poszatkowaną barwnymi plamami.Kay mruczy z podziwem.Niezły . tam. Samolocik można chyba zmusić do startu z miejsca! . Lecę wprost w zielonkawe. . Wolę nie odzywać się na drażliwy temat. Może ten łańcuch. jest rzeczywiście jakimś rodzajem maskowania. W głośniku rozlega się głos Kaya. Później przeskocz nad granią i obejrzymy skały od drugiej strony. są pocieszające. zwiększam pułap. Hubert... jak sądzi Czapiński. startuj. Lecimy na minimalnym pułapie. skażenie mieści się w normie. Przelatuję na pełnym gazie nad okopconym cygarem tylnego silnika lądownika. Wyrywam prawie pionową świecą pięćdziesiąt metrów przed zboczem. Zupełnie jak kłujki komara będą drążyć skalę aż do głębokości metra. ciągnąc za sobą smugę białych spalin. Dokładną ekspertyzę po kilku godzinach. przełykając ślinę. . Małą dźwignią na drążku nakierowuję na białe plamy promień lasera i zwalniam kreta.I wrzaśnie głośno. Kilka metrów przed celem korpus rakiety wystrzeliwuje pneumatycznie głowicę z sondą. Wstępne wyniki otrzymamy zaraz. Kay dociąga klamrę pasów.mówi Kay. Druga zassie skalną papkę do analizy.Kwarc oraz jakieś skrystalizowane zasady. Robię przewrót. . Pudło . studiując widok formacji i postanawiam zanurkować w przepaść. Wyrównuję lot w połowie wysokości pieczary. . Wystrzelone do przodu flary budzą w jej czeluści jasny świt. Zawracaj. wychylam hamulce aerodynamiczne i znów spadamy w szczelinę. Wyskakujemy z wąwozu jak ryba z ukropu.odpowiada zniechęcony. przypominający pleśń nalot na powierzchni skały. a za nią drugi. Z jego wierzchołka wysuną się zaraz puste w środku spiralne wolframowe nici.Zaczekajmy na wyniki.ogłasza rozczarowany. . W jednej chwili dostrzegam biały. Leci prosto jak po sznurku. Grot sondy ze spiekanych węglików wbija się w kamień. dlaczego Ada uparła się właśnie na ciebie .To może być to. Jej ściany zacieśniają się od pędu.uspokajam go. . Jedna poda ciecz zawierającą szybko utleniający się rozpuszczalnik. Rykiem silnika budzimy odwieczny mrok. Rakietka wyskakuje z sykiem z wyrzutni. Robię kilka ciasnych kręgów. Kay ma już pierwsze dane. Spadam w zacienioną szczelinę szerokości kilkudziesięciu metrów. . Wnikamy w nią jak w czarną głębię. jak dostanie w tyłek igłą kreta . Kayowi honor zdobywców nie pozwala na nic innego. prawie trąc o nie kadłubem.Widziałeś!? . . Kładę maszynę na pysk i przeskakujemy nad zrębem ostrych skał. Tu prawie nie dociera światło dnia. zwijając komputer. niż potakujący gest głową. Może coś siedzi głębiej .Rozumiem. wyrzucimy flary i wystrzelimy kreta. Gdy zwiększam pułap.Krzyczę do Kaya. niższy łańcuch skał. tworząc mroczny tunel przecięty lancami światła dwu reflektorów „Tukana”. Dalej jest przepaść. Kay.postanawia. są niegłupi . Ale rozpieprzyć transporter na pierwszym patrolu? To wprost nie do wiary! Przez chwilę myślałem. czy naprawdę uważasz. Jazda czołgiem nie umywa się do tej adrenaliny. .Cholera wie. Zresztą.pęka z żalu. że praktycznie bez przygotowania wylądowali w głębokim kosmosie oraz przeszli wielką barierę. kurcze. że naprawdę was pozabijam. Myślę zresztą. Ale jak wynieśli się stąd sto tysięcy lat temu i zostały po nich tylko jakieś działające automaty? Mówiłem ci. Stare sprawdzone metody są niezawodne. . nie mamy czasu koncentrować się na jednym problemie. że jesteś niecierpliwy i trochę lekceważysz to. Zbieranie puszek po piwie to całkiem przyzwoita praca. Wiem. . lecz jednak. Kay. . . co widzieliśmy. Myślę.A obcy? Widziałeś.To zagnamy ich razem z tymi zamiarami do rezerwatów i damy wódę. że jak są cwani. Jest mi przykro i im także . atmosfera oraz normalna grawitacja. że ta pustynia nadaje się do zamieszkania? Takiego piachu mamy od cholery na Ziemi.Wiem.Masz. . . ale nie tym cymbałom . podając mi piersiówkę.Nie mogłeś. jak chcesz. W wolnych chwilach będę cię uczył pilotażu „Tukana”. . Sam to robiłem i mam miłe wspomnienia. zawieszam ci karę. Taki transporter! Nawet nie zdążyłem poszaleć . dopóki jest nas garstka.tłumaczę. co przeszli na Ziemi.Wchodzimy na wysoki pułap.Jest tu tlen.Wraca nagle do naszej kraksy. Na biegunie mamy lód i pewnie zdarzają się opady atmosferyczne. powinniśmy spróbować wyjaśnić ten incydent dokładniej. to sami do nas przyjdą. Zbieram oddech. To nic trudnego. Takie doświadczenie stawia wszystkich w rzędzie starych wiarusów. że powinieneś się nauczyć - . Jeżeli kiedyś mają przylecieć tu osadnicy.Uważam. co zrobili. A jak nie. rozdzielić tych idiotów? . Z czasem można tu będzie zrobić piękne plaże z brązowymi dupciami i plantacje fistaszków . Żaden zbuntowany tubylec nie oprze się wódzie . Trochę awansem. Kay drapie się po dwudniowym zaroście. .milknie nagle i zaczyna patrzeć na mnie z wyrzutem. . ale siedziałem po złej stronie kabiny.A jeżeli będą mieli wrogie zamiary? Stęka zniecierpliwiony.Chciałem. To rzeczywiście nie wyglądało na zjawisko atmosferyczne.oponuję. .wybiega w odległą przyszłość. to kiedyś pozwolimy im grzebać na naszych wysypiskach. szefie. Opiera się o burtę. . Stam. Ledwie otwieram kabinę.Stały się nieaktywne i są już tylko zagrożeniem życia.Tlenu na planecie. pociągając z piersiówki. jest go coraz mniej. odlej go. Czuję zmęczenie po emocjach lotu.Może być. Kay załatwia moją pociechę w swój święty kapitański hełm. proszę. Jest coraz mniej życiodajnego. przemawia mój miś.Szefie. sam chciałem cię poprosić . wydłubał wczoraj wieczorem wszystkim misiom czujniki odległości.. . Syntetycznego cukru możemy mieć. Montowaliśmy samolot.Ceszek.uspokaja Polaka. a ja na tym pułapie nie mogę włączyć autopilota. Czapiński odzyskuje głos. Pójdziemy na operację dzisiaj. aż samolocik przechyla się na bok. Nie wiem. siusiu .. Wracamy do bazy w szampańskich nastrojach. Będzie tak jęczał przez całą drogę. tlenu. Wychodzę powoli z kabiny.zgadza się natychmiast. Kay bez słowa wyskakuje z kabiny.Tato. Dobrze wiem.Atak kaszlu tłumi końcówkę zdania. który zapomniał treści sury i poczucie winy nie pozwala mu zarżnąć spokojnie niewiernego białasa.To nastaw zacier na glukozie z żelaznej rezerwy żywnościowej. Zacieru mam jeszcze na miesiąc. Nie mogłeś . . Kiedy przechodzę z niej w kontrolowany korkociąg. Sapie zdyszany od biegu. Wychodzę ze spirali. . Tylko Peter boi się tknąć swojego cwanego potwora. .rozlega się płaczliwie z torby za oparciem fotela. milionowe pokolenie robaków żre i wygrywa prochy Marconiego. .Nie miałem kiedy. po jaką cholerę jeszcze się z nim męczysz. Kay odpowiada opanowanym głosem: . Dla lepszego zaprezentowania zalet rozrywki robię efektowną odwróconą pętlę. . Monotonnie powtarzana prośba brzmi niczym modlitwa taliba. później spałem jak zabity. na moją odpowiedzialność. kiedy do samolotu podbiega Czapiński. biegnie do śluzy statku. . trzymając się uchwytów. .Kay. że będzie tak męczył do skutku. Wystarczy nosić procesory przy sobie. ile chcemy .pieczętuję zgodę. słysząc straszną nowinę.Panie pierwszy po legacie. co nazywa się radio? Mógł nam się.Co się dzieje. robi wielkie oczy. zadławić silnik mówię wściekły na je go głupotę. Ekran dzieli się na kwadraty. Za nią czai się Ciastek z potężnym karabinem szturmowym w dłoniach. bez żadnych faz początkowych oraz wahań. gdzie w skafandrze powinien być rozporek. . wciskając przycisk syreny pulsacyjnej. Ubyło tlenu. Błyskawicznie topnieją słupki wykresów .Pyta zaniepokojonym głosem.nadać komunikatu przez coś. Pierś Polaka unosi się od wzburzenia. cholera. Żaden inny gaz.stwierdza rzeczowo Czapiński. chłopaki? .tlen ucieka.rozkazuje kapitan. Szukamy drania! . . co spowodowało rozrzedzenie atmosfery. Wszystko działa bez zarzutu. Albo pan zamontował na tej maszynie zamiast odbiornika wziernik domaciczny. odruchowo spoglądając w miejsce. czasami trochę przesadzam z gorzałą. wystukuje na klawiaturze polecenia.Daj dane ze wszystkich sond . jak się zaczął. * W kabinie pilotów wszystkie wskaźniki krzyczą czerwonymi iskrami alarmu. Polak ma rację. Nie wiem. . jakby ktoś wyrwał korek z gigantycznej wanny. Automat nadawał komunikat w sekwencjach dwusekundowych przez bite pół godziny. ukazując obrazy transmitowane z orbity oraz rzut z . Spiss. Tylko sam tlen. który ma dyżur.ogłasza Kay. Czech. .Odpowiada w pędzie Czapiński. . Skarlałe słupki wskaźników poziomu stoją jak zamurowane. Sprawdzam odbiornik. Jest go teraz tylko trochę więcej niż wieczorem w mojej warszawskiej knajpie .dodaje Kay. co o tym wszystkim sądzić. Rzeczywiście.I transmisję w czasie rzeczywistym . . może opłakując przyjaciela.Żółty alarm! Stan pogotowia . . Centralny ekran kipi dziesiątkami danych. albo na tej Waginie coś się ostro pierdoli bez naszej wiedzy. Ale nie ucz pan radioastronoma. Nagle proces kończy się tak.Jeden sukinsyn rozdziewiczył Szmatę. Lecz procentowa ilość innych gazów planety pozostała bez zmian. wskazując pozycję każdej z nich.Tylko tlen. Szybkim krokiem idziemy z Czapińskim do śluzy. wystawiasz walizkę . Z centralnego węzła dobiegają głosy ludzi . Pod kadłubem kręcą się ludzie. Jestem już na moim stanowisku. W jego głosie brzmi wściekłość. jest czystym szaleństwem. nie zostawimy po sobie nawet jednego peta! Pieprzyć Pierwszą Matkę.latających skrzydeł.Pyta z niedowierzaniem. czego nie jesteśmy w stanie pojąć. kiedy chmura poleci dalej. Uruchamiam sprężarki i ustawiam silniki na najmniejszy ciąg. To dokładne odwzorowanie w powierzchni gruntu walca przemieszczającego się po niebie. . Chmury. Spiss błyskawicznie zmienia kąt obserwacji.zmieli nas za jakieś dwadzieścia minut. szare monstrualne beczki przemieszczają się w różnych kierunkach. co teraz widzimy. uformowane w idealnie obrysowane szare walce. Wykonać! Melberg wybiega. jak jeden z szarych wirów wchodzi na kurs prowadzący wprost na „Hastę”. .Rzut z góry.Co z tobą. . żołnierzu?! Ja tu dowodzę. uderzenie podmuchu gazów mogłoby posłać ich na orbitę. To. Melberg. wszyscy na pokład! . Powtarzając procedurę startową. . wirując w zawrotnym tempie wzdłuż własnej osi. Wyjąca bestia pędzi z prędkością osiemdziesięciu kilometrów na godzinę i jeśli nie skręci .Dwójka! Powiększ dziesięć razy! Obraz rośnie w oczach. Jest odpowiedzialny za ładunek nuklearny dziesięć razy silniejszy od tego z „Goliata”.Hubert na stanowisko.Walizkę kapitanie? A Pierwsza Matka? . grzej silniki. wyrzynając w pustyni kształt swojej matrycy. Ciemne plamy pod chmurami nie są wcale ich cieniem. Boris stoi niezdecydowany. Oniemiali patrzymy. płyną po niebie. nie mam nawet czasu się obejrzeć.Alarm! Ściągać samolot. Zupełnie nieczułe na kierunek wiatru. ktoś ustawia w chwytaku nową butlę z tlenem. Kolumna pustki przesuwa się wraz z chmurą. Grunt otwiera się niczym pruty niewidzialnym frezem i zamyka bez śladu. Tymczasem powietrzny walec kosi pasmo niewielkich wzgórz i dalej gna na nas jak transatlantyk.szybko i bez wahania wydaje kolejne komendy. . Kay odwraca się do niego. . niech to złapie satelita.Krzyczy Kay. Zza fotela dobiega jakiś hałas. Patrzymy na coś. Odwracam ciąg i ustawiam silniki w pozycji do pionowego startu. . . Zwiększam moc. Czekam już tylko na rozkaz. Melduję o tym Kayowi.Pyta Peter. Głos Kaya jest spokojny i zdecydowany: . muszę spalić sześćdziesiąt. Kay ogłasza żółty alarm. więc będziemy go toczyć ręcznie. Wtedy rozlega się krzyk Bruna: . Turbiny wydają ostatni jęk i zapada cisza. Kieruj spadochronem tak. Twarz mam mokrą od potu.składających meldunki. który wystawił i odbezpieczył walizkę. Nie mamy „Goliata”. kiedy siedzi. Przez interkom słyszę. .Bruno.Ten ktoś ma o tym niezłe pojęcie. a teraz biegnie do śluzy. zwołując wszystkich na naradę. gotów w każdej chwili poderwać maszynę. Granica bezpieczeństwa kurczy się z każdą chwilą. Ostatni jest od Melberga. zniknęły! Wszystkie wpadły do dziur pod sobą i zniknęły co do jednej! W komunikatorze słyszę głos Kaya: .Nie ma co więcej pieprzyć o anomaliach. czy nas lubi . kapitanie? . stój na małych obrotach. żeby wrócić na orbitę. . Zwalniam obroty.zaczyna Kay. Nawet wiatr zdechł . Ma wylądować nie dalej niż dwieście metrów od nas. głucho jak na cmentarzu. Czekamy tak jeszcze czterdzieści pięć minut i dowódca ogłasza koniec stanu gotowości. Tumany wzburzonego podmuchem pyłu ograniczają widoczność do zera. rzecz jasna . Ja mam zostać na stanowisku.Co teraz. Czekamy w napięciu. co mówią.melduje Spiss.Nic. wezwij „Hekate” i poleć jej wystrzelić zbiornik z paliwem dla lądownika. W tej dziedzinie nie dorastamy mu do półdupków. by zbiornik nie spadł nam na łby i nie poleciał za daleko.Zwolnij. Po trzech minutach oczekiwania robi się naprawdę nieciekawie. Jednak dzięki radarom cząsteczkowym widzę dobrze całe pole startowe. ktoś tutaj bawi się grawitacją. Kapitan po chwili zastanowienia poleca wyłączyć wszystkie i czekać w stanie gotowości. . lecz i tak zaczynam martwić się o paliwo. Zdejmuję hełm.komentuje Czapiński. Hubert. Pytanie brzmi. Normalny w tych warunkach jest zbyt wielkim ryzykiem. Przy lądowaniu zużyłem dwadzieścia procent. ale trzymam go na kolanach.Kapitanie. licząc upływające minuty. Za chwilę Kay siada obok. mają zaraz być w powietrzu . Was na nim powieszę i poślę w cholerę! Oba kondory mają być za dziesięć minut w powietrzu. Lwy i pantery pokazują kły i demonstracyjnie znaczą moczem terytorium..Waży ze trzy tony. skąd wziąłeś.Dobra. Nie koduj zamka. Jak poniesie go dalej.melduje rzeczowo. Kaya ostatecznie trafia jasny szlag.Wybucha Kay. Peter chrząka w garść. . .Dobra. To się nazywa mowa ciała. O oszczędność naszego mienia . ile mamy kondorów? Czech jest zawsze na miejscu.niedorzecznie broni się Czapiński. z balonem czy bez niego. Natomiast z pozoru spokojne słonie wydają porażające ryki.Ciastek. wachlując się uszami. Do moich uszu dociera charakterystyczny bulgot.Cicho! Cisza! Atakują nas obcy! Nasz jedyny transporter poszedł na przemiał! A ci kłócą się o jakiś zasrany balon. małe i dużą” . . Boski Marku Aureliuszu .Człowieku. Patryk! .kończy odprawę. Zostajemy. .Jest tak. by wbiły się tuż przed stopami przeciwnika oraz wykrzykują obelgi. Raz koło Kwseliebbe widziałem. nie damy rady . . Nawet bawół najpierw w prowokacyjny sposób wydala kał oraz ryje racicami. mogłeś dać więcej helu i podczepić nawet trzy. olśnij mnie jakąś radą . to Kay koi zszargane nerwy. O to właśnie mi chodziło. ..donosi Czech. sam to zrobię.Znów wścieka się Kay. Roman. . niech nas zabiją. . Zresztą w razie czego możemy odpalić ją na pokładzie. to było to . .Siedemnaście na statku i jeszcze dwa tutaj . Wybacz.Peter.ustępuje Kay.Kay przerywa mu w pół słowa.To dlaczego do czarnej dziury wypuściłeś tylko jednego? . .Pewnie.Bo kapitan rozkazał: „Wypuść sondy. W głosie Kaya słychać skargę na cały świat. wyjdzie na jedno. Peter.cytuje dokładnie usłyszany rozkaz.To będziesz nosił paliwo wiadrami! Nie wkurwiaj mnie. zostaw ją tam. raz w życiu spróbuj pomyśleć samodzielnie.poleca. Uspokaja się jednak prawie natychmiast. .Ale mamy ostatni balon. Zrozumiano!? Słychać tupot szybko oddalających się kroków.włącza się O’Neil. Moranowie zawsze najpierw ciskają dzidami tak. na miejscu drugiego pilota. Przecież możesz podczepić dwa skrzydła pod jeden balon. zapierdalasz z powrotem po walizkę. . no nie? .. .Melberg. . bo Czapiński się pomylił . Dwa tygodnie i ani dnia dłużej. Przez chwilę miałem nadzieję.Nareszcie coś rozsądnego. Kogo bierzesz? .Nawet zgrabnie się pakowali. Hubert. . Kay przez chwile zbiera myśli.Na razie nie wracamy na orbitę. lecz przed zachodem słońca zaczyna kręcić mi się w głowie. Nie nosiłem pistoletu nawet w Laosie . Te kolumny to już poważna sprawa. żeby weszła na orbitę na automacie.odpowiadam. . Zabierzecie zapasy na cztery dni i jeden pistolet. a ty. Peter. poprowadzi zwiad łazikiem.Nie przepadam za bronią. Macie zabrać spluwę. obchodzi. Gdyby pokazali się obcy i mieli złe zamiary. Może nie ma polotu. tylko błagam: nie pieprz o sikających słoniach. * Godziny upływają w napiętym oczekiwaniu. masz poprzegryzać im tętnice. może rzeczywiście nas tylko straszą.. Bruno ma do nich wygarnąć. Uzupełnimy paliwo tak. może nosić ją Spiss. W razie czego na tym dystansie zawsze cię znajdę . przypalając papierosa..Wezmę Bruna. Zmęczony wzrok zaczyna . czy to cholerstwo nie wyskoczy nagle z piasku. Zapamiętajcie to sobie. machając z rezygnacją ręką. tylko ty potrafisz zaprogramować „Hastę” tak.Z zapasowymi zbiornikami mogę latać „Tukanem” nawet po sześć godzin bez przerwy. Mamy na to czternaście dni. . Jeżeli nie wydarzy się nic niezwykłego. co robiłeś w Laosie. Później. W razie katastrofy. Eee . by w razie niebezpieczeństwa można było przeskoczyć do innej części planety.Na wszelki wypadek zaczekamy. kto kręci tymi chmurami. macie palnąć sobie z niej we łby. o szóstej czasu pokładowego możecie startować. Podaje mi piersiówkę. Jeżeli nasza broń nie da sobie z nimi rady. zobaczymy. Zaczekamy na zbiornik. co sądzisz o moim planie. jak się domyślam. . O ile w ogóle ich interesujemy. ale mało gada i jest w miarę zdyscyplinowany. . Parametry kursu prześlę ci do twojego komputera. . Powiedz. wracamy na „Hekate”. pacyfisto. Żołnierz kosmicznego legionu nie może dostać się do niewoli. kiedy mieliśmy stąd wypieprzać.Nie kończy zdania. Do rana stan pełnej gotowości. Musisz zadowolić się motorem i wypadami do stu kilometrów.Gówno mnie.. Całkiem nieźle umie prowadzić samolot. Mam na wyświetlaczu obraz ze wszystkich sond. bez względu na wszystko.mówię. Ale bez ciebie. wymontowane czujniki odległości. zwijając pluszowe ciałko w kłębek. Zapada absolutna cisza w obcym świecie. Padająca ze zmęczenia z łapek. Dostaję kawę oraz kanapki zawinięte w folię. z jaką w obozie dostawałem pałką po grzbiecie. nie może opędzić się od klientów. Są chyba połączone i Szmata potrafi kraść im osobowość. kiedy zjawia się Szmata Petera. Zaczynam kartkować jakąś starą książkę. Zaczynam czytać. jak międzynarodowa załoga z Ziemi buduje kosmiczny szpital. patrzę w mrok.skarży się. Ekstradodatkiem jest torebka czekoladowych drażetek. że chłopaki zaczynają bać się o życie i każdy przed zgonem pragnie posłuchać czegoś szczególnie mocnego. świnie. Infantylna głupota tej wizji jest przejmująca.oddany Fryderyk. Nie mogę tylko zdjąć skafandra i mam założyć na . Przykrywam ją ściereczką do wycierania konsoli. którą jeden z chłopaków zabrał z bazy na Księżycu. Wam. Zdobi ją dedykacja: Mojej ukochanej Konstancji w dniu imienin . W końcu Kay pozwala mi się przespać. Gaszę w kabinie światło. Komputer ma za zadanie segregować informacje. Lazaret pokonuje odległości mierzone w parsekach za naciśnięciem jednego przycisku. mamy zawsze przy sobie.Tylko mnie. Kay rozkazuje mu ignorować zwyczajne zjawiska atmosferyczne. Wdrapuje się na fotel. niż wy wszyscy razem wzięci. Zboczone. Im bardziej Szmata przypomina żywego człowieka. Szmata nie żąda niczego w zamian. Wyznaje. z łatwością. Chce się tylko spokojnie przespać w fotelu drugiego pilota. wyciągając z pamięci dane. Kutas tego idioty Germanikusa ma we łbie więcej oleju. paląc papierosa. odbezpieczające ładunek w implancie. Już prawie nikt nie zwraca na nie uwagi. Szlachetna komandor decyduje się nawet na oddanie swojej krwi umierającemu Uttrellowi z planety Zimbara. Wszyscy poszkodowani w wypadkach kosmici mówią po angielsku i z pełnym zaufaniem poddają się poleceniom dowodzącej szpitalem pani doktor. Czytam te brednie. zupełnie niegroźne powietrzne wiry wywołują alarm. nie obmacuj. napalone samce . zastanawiając się. jednak dwa razy małe. a moja kabina jest bezpiecznym schronieniem. Później nie dzieje się już nic nadzwyczajnego.dostrzegać nieistniejące niebezpieczeństwa. mrucząc: . kurwa. tym bardziej nasze ogarnięte paraliżem maskotki słabną. czy „oddany Fryderyk” nie dostał przypadkiem dziełem po głowie. tylko jedno w głowie. To wygląda jak wyschnięte jezioro . Po chwili pniemy się w górę wprost na wschodzące słońce. gdy mój mózg będzie odpoczywał. Bruno co chwila odrywa wzrok od ekranu. wytężając wzrok. Komputer w razie nagłego alarmu sam rozpocznie procedurę startową. gdzie skryła się druga wirująca chmura. W czasie. O szóstej wyciągamy ze Spissem „Tukana” na zewnątrz. . Krążę nad zapadliskiem. . a w tym czasie Spiss zrzuca na spadochronach cztery krety. Nie wiemy tylko przed jakim nowym spektaklem. Później wysyłamy jeszcze dwa. poprawia kilka razy taśmę. . Ja mam tylko dobiec jak najszybciej do swojego fotela.Tu zarył się w grunt jeden z tych walców. udając. Całą noc śpię spokojnie. które przeczesując teren. Spiss. Zanim w końcu wgramoli się do kabiny. planeta napędziła nam strachu i dała odpocząć.mówi Spiss. wartę będzie trzymał inny. rozpełzły się w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od lądownika. Latające skrzydła oraz satelity obserwacyjne zgłaszają się po kolei.skronie łącze komputerowe. sztuczny. Bruno wzorem dawnych pilotów przyczepia ściągaczem do prawej łydki wielki pistolet automatyczny. Dotykanie spluwy sprawia mu rozkosz i napawa dumą. wpatrując się w pustynię. wyciąga swoją ogromną spluwę. zaczyna nas najzwyczajniej w świecie nudzić. ale wygląda na to.polecam. Oglądam go uważnie. Widok jest o tyle intrygujący. Oprócz nich mamy jeszcze komunikaty od całej zgrai lądowych robocików. że dno niecki wyraźnie odróżnia się kolorem od reszty równiny. Wchodzę na wyznaczony kurs. Dopiero co mu ją wydano i nie miał jeszcze czasu obejrzeć dokładniej czarnej. który skrywa być może największy sekret w dziejach poznania. wypatrujemy niewiadomego. jakbyśmy zgubili gdzieś na dole pięćset euro. Bruno łączy się ze wszystkimi obserwatorami. Kładę samolot ze skrzydła na skrzydło. że musi poprawić ściągacz na łydce. że chłopcom udało się go nie uszkodzić. przygotuj sondy . w miejscu. osiemnastostrzałowej armaty. Po półtorej godzinie widok dziewiczego lądu. pokazując sporą nieckę pomiędzy dwoma łańcuchami wzniesień. nasz patrol będzie trwał dwie godziny. wskazując laserem każdemu z nich miejsce lądowania. Nad płaskowyżem wznosi się pionowa skała trochę podobna do kamiennej iglicy. którą rozwaliliśmy “Goliatem”. wyginając ciało. wyrównując lot. Wirujący słupek pyłu przypomina budzącego się ze snu ducha pustyni.Zostań w pobliżu. który rusza przed siebie z przyspieszeniem w trzy sekundy do setki. które otaczają z każdej . Chyba widzimy narodziny grawitacyjnej anomalii zawiadamiam „Hastę”. U jej podnóża błąka się szary niewyraźny cień. żeby próbować przelotu przez rosnący w oczach buroczarny filar. jak się da.mówię. Pochyla głowę nad wyświetlaczem. . Patrzę z niepokojem. właśnie przestawiłeś zaczep na ogień ciągły. Twór gna po prostej. rozszerzający się u podstawy stożek. Bruno niechętnie chowa zabawkę i powiększa obraz z sondy. tu „Tukan”. coś się zaczyna na Z 136. Rozglądam się po okolicy. jakby próbował najbardziej mu odpowiadającej lotności piasku. Nie próbuj przelecieć przez to cholerstwo całym samolotem . . bo Kay zgłasza się prawie natychmiast. kierują na nie swoje przenikające wszystko źrenice. unosząc się kilka metrów nad powierzchnią pustyni.rozkazuję. formuje się w idealny.sapie z zachwytem w głosie. ważąc go w dłoni. . Najbardziej niesamowity jest widok poskręcanych ramion uformowanych z piasku. Tymczasem pustynny tancerz przeskakuje. Radio działa normalnie. Dopiero teraz komputer wszczyna alarm. nigdy nie przyszłoby mi do głowy. Zwiadowcy. tylko kilka razy większa.Zostaw to. Ale.. Na osłonie kabiny pojawia się powiększony obraz miejsca leżącego czterdzieści pięć kilometrów na południe od nas. Nagle zaczyna zmieniać kolor i błyskawicznie rosnąć. wpatrując się w coś z uwagą.ostrzega. nigdzie w pobliżu nie widać śladów działania wiatru. wystrzel w środek kolumny sondę geofizyczną.Cholera. na dobre dziesięć metrów od miejsca narodzin. Spiss przerzuca obraz z ekranu komputera na przednią szybę „Tukana”. To słowa na wyrost.Pokaż . jak zaczyna majstrować przy pistolecie. . . Hubert.Ale gnat . Sprawdź lepiej obraz z trzeciego kondora . zawiadamiając lądownik oraz pozostałe sondy.Tu „Tukan”. Przenosi się z miejsca na miejsce. Kiedy ma wysokość mężczyzny słusznego wzrostu. Możesz odrąbać naszą budę od reszty kadłuba. podkreślam: wystrzel sondę. którzy obejmują zjawisko swoim zasięgiem. krążąc nad potworem na bezpiecznej. Uformowana niewidzialnymi siłami kolumna kamieni i piachu zatrzymuje się nad lejem po eksplozji atomowej. kładę „Tukana” na uszy . zobaczymy. mniejsze głazy . Samolot jęczy we wszystkich spojeniach.Odbezpiecz sondy geofizyczne. i stawiam maszynę na ogonie. strzelimy dwie .Tu „Tukan”! Anomalia przesuwa się teraz na zachód. jak mi się wydaje. Wtedy zerkniemy. Na „Hekate” zatankujemy i wrócimy po was . Muska poszycie kadłuba zdzierając kawał tworzywa. Bruno. jak dwie białe gwiazdy odpalają z wyrzutni spod skrzydeł. kamienie. o co. gdy dwie nasze flary wytryskują z niego z powrotem w górę niczym . Sondy GN 7 są istnym cudem technologii. .Wal! . Pył. Rozpaczliwy unik w prawo przykleja nas do foteli. Nami się nie przejmujcie . by wpaść do wnętrza piramidy. Lecimy. a przyrządy pokładowe przygasają.Krzyczę do Bruna. co ma w żołądku. Jęk Bruna zagłusza wycie silnika. upodabniając się do gigantycznych rur. kilka kamieni z łomotem wali w skrzydła. . Wyskakujemy ponad stożek żywego monumentu w chwili. z nadzieją patrząc mi w oczy. Trzeba je wystrzelić z odległości mniejszej niż sto metrów. rozpędzony stożek zasysa nimi budulec. gdy przez wirujący menhir jedna za drugą przelatują fioletowe błyskawice. Kadłub wpada w krótkie fale wibracji. a mi czarna płachta zakrywa oczy.melduję. kiedy wyciągam go z nurkowania dwieście metrów od podstawy piramidy. Widzę jeszcze. Poprzez tuman kurzu widzę. Jak będzie sto metrów od was. Wokół lecą odłamki skał. lećcie. .odpowiada kapitan.spadamy prawie pionowo. . Zakładamy hełmy.Może strzelimy już sondy? . ale mają jedną poważną wadę.Pyta. . .Właśnie to robię.Jeszcze nie.wszystko to mknie wewnątrz wijących się konarów. celując wylotem zasysającej wszystko trąby wprost w kabinę. ale wyczuwamy drżenie powietrza. wysokości. jak jedna z macek unosi się w górę. Ramiona pompujące skalny gruz prostują swoje zwoje.rozkazuję Spissowi. Ma teraz siedemdziesiąt pięć metrów wysokości. Niczym meduza swoimi mackami. Temu czemuś o coś chodzi. ale może skręcić i pójść na lądownik. W kabinie nie słychać porażającego wycia skalnego tajfunu.strony jego wirujący korpus. Uruchom procedurę automatycznego startu. w której wyparował nasz „Goliat”. Spiss przełyka ślinę. Brakuje tylko Melberga. kuląc się w fotelu.Zaraz się dowiemy.odpowiadam. zdaje się. tylko raz Bruno pyta z lękiem w głosie. drży rozsadzana spazmami energii. . wszystkie flary załadował jak należy . Przez całą drogę nie odzywamy się do siebie.Szczyny wielbłąda i piwo też są do siebie cholernie podobne. Dlaczego akt mojego bohaterstwa widzi tylko przerażony Spiss? Dlaczego nie ma tu was moje kobiety? Widzę. Odrywają się na chwilę od zajęć. do diabla!. ale żaden się. Mamy jeszcze sporo paliwa. Sondy i flary mają cholernie podobne korpusy . Wyrównuję lot.Co powie kapitan? .tłumaczy spłoszony. Jesteś odpowiedzialny za wyposażenie! Kto ładował wyrzutnie?! Spiss łapie oddech. * W bazie dziury w poszyciu “Tukana” wzbudzają sporą sensację. Nasze flary nikną w niej jak wessane świętojańskie robaczki. który na szczęście wylądował prawie na grzbiecie “Hasty”.Stęka Spiss. zmienia barwy.postanawiam. nie pomyli! Miałeś. którego chcę solidnie opieprzyć. kiedy wychodzimy z pionowej świecy.celnie zauważa Bruno. Nurkuję wprost w gigantyczną gębę. Na wysokości stu metrów daję rozkaz odpalenia. . . .świąteczne fajerwerki. Straciliśmy spory płat poszycia. coś mu się widocznie pomieszało.Melberg ładował. Staraj się trafić go pierwszy . ale musimy wracać.Jezu! .Bruno. celując samolotem w jej środek. kurwa. Bruno. Uspokajam się. a kilka rozpędzonych kamieni mogło naruszyć konstrukcję dźwigarów. Piramida dzikiego huraganu rośnie. . wszystko sprawdzić. że chce zassać do wnętrza całą planetę. jak na szczycie wierzchołka wiru powstaje otwór niczym czarne oko tajfunu. . Wszyscy są potwornie zmęczeni po katorżniczej pracy przy toczeniu zbiornika z paliwem. koncentruję na drugim nalocie.Nie pomylił się. wraca mi normalny oddech. Zamiast niego zjawia się sam Kay. może cymbał przez pomyłkę załadował w wyrzutnie flar te pieprzone sondy . żeby na gorąco skomentować ostatnie wydarzenia. . Zawracamy. Idziemy do saloniku w baraku pneumatycznym. . po takim locie należy ci się nagroda.Właśnie. nie ma pewności.. Patrzę na dumnie pnącą się pod niebo iglicę.zaczyna. rozmontuje go na atomy i przywróci wszystko do stanu pierwotnego.. jaki . pod którą Kay całował swój legionowy sygnet. podając mi kieliszek. .. Hubert. który tak zgrabnie rozpieprzyliście. Nie widzę tylko nigdzie naszego nieodżałowanego „Goliata”. Wszystko jest. biorąc mnie pod łokieć. Poza tym.Mieliście świetny pomysł z tymi flarami. Widocznie naczelny architekt Victorii nie lubi zmian w krajobrazie. To wprost niesamowite .zauważam.Chodź. To oznacza..mówi. . Chyba że w terminie. w obecnej sytuacji planeta nie nadaje się do zasiedlenia. nawet kamienie leżą w tych samych miejscach. . Wypijam koniak...Bo jak sam powiedziałeś: nie jesteśmy z miejscowych cegieł. to ta sama.zauważam.. Udało się nam zdemontować? Kay siada w fotelu obok. . a ponadto dokładnie zasypał lej po eksplozji transportera. Hubert.Archiwum już przejrzałem. Możemy mieć do niego żal tylko o to. Hubert. .Analizujesz stare zdjęcia .Do nas się jednak nie dobrali . Te zdjęcia sondy zrobiły kilka minut temu . Przyleci walec z kamieni..Znalazły gdzieś identyczną jak ta. nawet gdyby pierwsze osiedle powstało z obcego materiału. którą. .To oznacza. Dzięki nim w podczerwieni widać wyraźnie rozkład sił kierowanego pola grawitacyjnego. ..Nie. Hmmm.Zniknął bez śladu. Jednym słowem. jego przednią ścianę stanowi ekran podzielony na sektory. . kiedy lądowaliście . Albo raczej jej kopia. przez chwilę zastanawiam się co powiedzieć. jak było.odpowiada Kay. Nie wyobrażam sobie transportu budulca z Ziemi na taką skalę. Nie przemieszcza się? Nie ma zagrożenia? . który jest już gotowy do zamieszkania.A ten wir. czy ich program byłby w stanie zaakceptować zmiany przestrzenne na większą skalę. Ryzyko dla potencjalnych kolonistów jest zbyt wielkie. Odbudował obelisk. . Ten bałwan z kamieni jest grawitacyjną matrycą. że jeżeli któryś z kolonistów zbuduje tu swój wypieszczony domek z miejscowych cegieł. że nie chciało mu się odtworzyć naszego czołgu. Siadamy w fotelach centrum informacyjnego. Wstaje z fotela. ich nie zabraknie.oszustów i wyśmieje. Tej wady. żeby w całym wszechświecie mogła istnieć aż tak drobiazgowa istota. sami spróbują ją okiełznać. Ta wada pozwala na wkraczanie na niepoznane obszary. zastanawiałem się przez chwilę. zasznurują sobie gęby na amen. Piasek podskakuje jak na napiętej membranie bębna. obcy. być może od tysięcy lat. wygląda przez iluminator i wpatrzony w ląd. który jest zaprogramowany na takie działanie. Ale o osadników się nie martw. czy też zalety. Mamy wreszcie niezbity dowód. osypując się w koleiny śladów po oponach łazika. Dysponując taką technologią. .wyznaczyłem. uda nam się zlokalizować centrum systemu zarządzającego całym programem. Reszta zrobi z nas bandę . to odkrycie nie zmieni na Ziemi niczego.Hubert. kontynuuje: Postaramy się odnaleźć ten genialny mózg. System działa autonomicznie.Myślisz. To odkrycie zmieni wszystko! Mówię wzruszony. Może uda się coś takiego skopiować i użyć u nas? Zastanawiam się. czy go nie rozwalić. Żywe organizmy mają zazwyczaj spory margines niedokładności i błędu.Mamy komputer „Hekate”. Ci. wszyscy popełniamy ich całą masę. Od bakterii po szympansa i wreszcie nas samych. . . wręcz zrelaksowany. Więc sprząta się nawet drobne odciski. Niech ci. Kay dolewa koniaku. spróbujemy go zbadać. dokonaliśmy czegoś niewiarygodnego. .Obcy. . co przyjdą po nas. . Kay. nieprzewidywalnych sytuacji. nawet gdybyśmy znaleźli w piasku posąg marsjańskiej Wenus. Ludzkość czekała na to od setek lat. Według mnie. by ludzie kiedyś mogli bezpiecznie tu się osiedlić. wymuszając przystosowanie do nowych. nie posiadają zaprogramowane maszyny. że w tej chwili nie ma tu obcych. Lecz ta siła jest tak niezwykła. zwłaszcza po cyrku urządzonym przez Starą. na tej planecie znajduje się centralny system informatyczny. że nie jesteśmy sami. . bez aktualnego dozoru. które i tak za kilka godzin zasypie wiatr. na którym inni wędrowcy z gwiazd byli już przed nami.Nie wydaje mi się. na pewno zaznaczyliby w sposób przemyślany swoją obecność. a być może nawet wyłączyć. że tym wszystkim kieruje ich komputer? Ekrany ukazują kilka ujęć z kamer batalionu mikrorobotów penetrujących cały czas powierzchnię planety. Jestem pewien. Widać na nich wyraźnie drgania gruntu wywołane pracowitą siłą. Kay. determinuje ciągły rozwój. Jest zupełnie spokojny. Ślad ingerencji ma zostać usunięty. Wiesz. którzy nam uwierzą. Jeżeli nam się to uda. Nawet najbardziej inteligentne działają według określonego schematu. jeżeli w ogóle przetrwamy. . które można schować do kieszeni i pokazać później kolegom w knajpie. Wszyscy spodziewali się materialnych przedmiotów. a czas upływa nieuchronnie. jakby nigdy się nie pojawił. Mijam płaskowyż usiany wielkimi czarnymi głazami wyglądającymi niczym rodzynki rozrzucone na powierzchni żółtego ciasta. Lecimy dalej w wyznaczonym czasie . jak Papuasi z widokiem amerykańskich superfortec. o których nie mamy pojęcia. Pędzę w kierunku wzgórz o płaskich szczytach. że wpadnę w zasadzkę i skończę marnie przywiązany do pala lub. Później dołącza reszta. . Oswajamy się z nią równie szybko.Reszta im przytakuje. Wszyscy mają dosyć przejmowania się obcą inteligencją. W moim wnętrzu zaczyna kiełkować dziecięcy strach. żyjącej swoim własnym życiem.. Rano mamy masę zadań. Pierwszy raz jestem zupełnie sam na obcej planecie. Ogarnia mnie wzruszenie.Żeby to były jakieś ruiny. a nie grzebać w siłach.dodaje pogardliwie O’Neil. piwnice z czymś albo w ogóle jakieś coś. które być może wyłonią się zaraz znad jego zrębu. co gorsza. Przy drugiej towarzyszą nam Czapiński i Peter. Jak muszę wyglądać dla nich? Pewnie nieskończenie praktycznych i zorganizowanych. . Później wpadam w głęboki wąwóz o stromych ścianach.Napij się.mówi stanowczo. Ruszam motorem na krótki rekonesans. Wyobrażam sobie twarze obcych. Nigdy nie osiągniemy ich poziomu. Musi uzupełnić braki w poszyciu oraz sprawdzić maszynę. Nasze zadanie jest ważniejsze od wynalazku tych cwaniaków. Ale te wędrujące góry piachu jakoś mnie wcale nie ruszają .Kolesie szpanują zamiatarką do ulic . Mam dzięki temu wolne dwie godziny. * Rano Melberg ma szansę na rehabilitację. Po zachodzie słońca Kay rozgania rozkręcające się towarzystwo. Gnam przed siebie. Przejęci niezwykłością chwili kończymy butelkę w podniosłych nastrojach. Tym razem skontroluję jego pracę centymetr po centymetrze. Hubert. Czy śledzą mnie setki par zdziwionych oczu? Czy też nikt nie zauważy dziwnego zdobywcy? A ślad jego obecności zostanie zamazany. które nie nosi ludzkiego imienia. Widziałeś kiedyś mrówki kopiujące mercedesa na chodzie? Mamy znaleźć planetę zdatną do zamieszkania. która przerasta nas o całe lata świetlne.stwierdza szczerze Czapiński. . trzymając na ramieniu słońce. “Ada Witte” . odległy o bezmiar kosmosu przypomina mi mój dom. żeglarz z Ziemi”. by jak najszybciej wydostać się z tego miejsca. jest gładkie. nad skałą w kształcie grzyba wiszą dwa blade księżyce. Niebo jest błękitnoseledynowe.wyląduję w ich laboratorium. czuję dopływ napinającej mięśnie adrenaliny..ludzkie lub nie. do cholery. Dotykam jej dłonią bez rękawicy. Na zielonej skale. pozostawiając tam imiona dwojga ludzi. A może oni wcale nie znają tego uczucia? Może strach jest tylko naszym doznaniem. Muszę się zatrzymać. Patrzę na litery będące moim odbiciem w dźwięku. . któremu jesteśmy tak nieskończenie wierni? Jesteśmy gotowi zawlec go ze sobą niczym najcenniejszy skarb .gdziekolwiek się udamy. Brakuje mi jeszcze czegoś. Jej czoło. Od teraz trzy księżyce i jedno słońce będą oświetlać nasze imiona. Nie mogę się powstrzymać. śmiejąc się głośno. Po chwili jeszcze raz wyciągam nóż. Schodzę z rozgrzanej pędem czarnej maszyny. * W baraku wszyscy gromadzą się przy wyświetlaczu centralnego komputera. Walczę z lękiem. Dalej. Wracam na pełnym gazie przez wąwóz strachu. zagina perspektywę. Jesteśmy też gotowi nauczyć jego smaku każdego. którzy przybyli z daleka. kto jeszcze go nie zna. Oglądana z bliska. Może skrupulatny sprzątacz nie zauważy tych kilku znaków? Może przetrwają. podobne do dwu nanizanych na nić pereł oglądanych z akwarium przez mikroskopijną rybkę. Zaniepokojone serce przyspiesza rytm uderzeń.. Jeden za drugim. Wstydzę się banalności tej chwili. aż dotkną go w zapadłej przyszłości czyjeś oczy . ale po dwudziestu minutach pracy pozostawiam na niej dobrze widoczne litery: „Hubert. Przyspieszam jednak. od kiedy wypełzliśmy z prabagien. zakryta od góry owalną czapą skała ma zielonkawą barwę. Umysł nie potrafi zanalizować i przetrawić obrazu sprzecznego z kodem powielanym w nieskończoność. Nowa . wypolerowane wiatrem niosącym pył. Kamień wita mnie ciepłem.W komunikatorze rozlega się zniecierpliwiony głos Kaya.będzie na zawsze ze mną.Hubert. a na horyzoncie snuje się bladoliliowa poświata. kiedy wzrok myli się w interpretacji obrazów i podobnie jak w górach oświetlonych blaskiem księżyca. gdzie jesteś!? Wracaj! Coś się znowu dzieje! . W kieszeni kombinezonu mam mały monterski nóż. poprzecinane ciemnymi żyłkami minerałów. to zbyt oczywiste. Mógłbym odciągać czysty spirytus choćby z pieprzonej serwatki . niż można by się spodziewać po kulach gazu. lecz dla elektronicznych receptorów musi stanowić nie lada widowisko. żegluje w wysokie warstwy atmosfery niczym bąbelki w oranżadzie.Wodę na takiej pustyni? Niby dla kogo? .anomalia jest niewidoczna dla ludzkiego oka. drapiąc za uchem swojego Bigosa.Pokazuje palcem na wiszący ekran.mówię głośno. Te z kolorowych baniek. Komputer barwi je w zależności od średnicy na różne kolory. pytanie brzmi wyjątkowo rozsądnie.Nie oszukuj się. . Chyba wiem. Po kwadransie słupki wskaźników zatrzymują się. by runąć w dół. Procent wodoru atmosferycznego spada szybko. wskazując ubytek dwunastu procent. .No i już. Może z wyjątkiem Melberga.Robią wodę.Robią gaz ziemny? .Krzyczy Kay. Wilfrem. przestaną .Cisza! . . Ich lot nie jest chaotyczny. Kilka razy szybciej. Pomijając obecny stan umysłu Skandynawa. ile trzeba. żebyś mógł uprać te bokserki ze szwedzkiej flagi.Bąble spadają! . ale boję się głośno powiedzieć mówi spokojnie Kay. Wodór uwięziony w pęcherzach nie miesza się z innymi gazami.wzdycha Czapiński. . które jesteś mi winien od tygodnia . Nie przelecę przez coś takiego .Zauważyłem.zauważa Stam. kule walą tam. jakby ktoś przecinał nitki bombek choinkowych. ustawiają się na określonym torze jedna za drugą.Trzymaj swój kartoflany dziób z daleka od moich gąsiorów. Zadowolony wybredny konsument to dla mnie święta sprawa! . Chciałbym mieć coś takiego do filtrowania bimbru. .W razie alarmu nie wystartujemy. Czapiński podaje mi papierosa. . . gdzie wcześniej zapadły się walce tlenu . które dotarły najwyżej. . O’Neil klepie go w ramię. zatrzymują się na chwilę.Pewnie będzie jak z tlenem: jak odciągną. osiągają powierzchnię gruntu i toną w piasku pustyni. . który docieka nieśmiałym głosem: . Pędziłbyś gorzałę nawet z szamba i sprzedawał jako czysty koniak. o co tu chodzi.stwierdza.Gotuje się Polak.Pyta zdumiony Szwed. . .Kapitanie. nie oglądając się do tyłu.przypomina mu o długu Czapiński. Wodór zbiera się w wielkie bąble o średnicy od kilkudziesięciu do kilkuset metrów i utrzymywany w grawitacyjnej klatce. Wszyscy myślą o tym samym. . Badając nasze śmieci. Hubert na stanowisko! Jak spadną wszystkie balony.Kapitanie. czytając. tworząc w najniżej położonych miejscach bure. szukając odpowiedzi na twarzach kolegów. W szoku brnę dalej. W tym pani doktor admirał oraz jej międzygalaktyczny zespół decydują się na skok przez czarną dziurę. jak śpiewa oseskom kołysankę w komorze wypełnionej oparami kwasu. . Najpierw przesącza się przez grunt. patrzy mi w oczy. Siedzę w swoim fotelu. . Woda pojawia się w nocy. W bazie nikt nie śpi.Nie. Sylvię Plath. Kiedy z trudem hamuję wzruszenie. A skąd niby mam brać nowe ściemy dla napaleńców. wystawiać znowu walizkę? . wypychana ciśnieniem od spodu. . obiad do kabiny przyniesie ci Szmata. Nikt nie śmie spekulować. Szmata Petera stawia na podłodze termos z zupą. zostawiając mnie z gorącą zupą oraz narastającymi wątpliwościami co do sensu naszego człowieczeństwa. jak wygląda słowo pisane. jakby robił to co dziesięć minut. Są od nas sto razy bardziej inteligentni. . . koło mojego kolana rozlega się schrypnięty głos: . Kay zastanawia się.Chce wiedzieć Melberg.Ogłaszam stan pogotowia. .Kay ogłasza alarm.wyznaje jakby ze wstydem. . W jej głosie gaśnie zwyczajna wulgarność. Te szympansy już dawno zapomniały. Zdziwiony zamykam tomik. Dzielna kobieta poświęca się bez granic dla maleństw osieroconych za sprawą podstępnych białych jankesów.A poezję? Może czytasz wiersze? Szmata podnosi łebek. ten koleś to szał macicy . Później.Z naszych ostrych lasek.dodaje i szybko znika.Czytasz książki? .Pewnie.Patrzymy na siebie. Widok życiodajnej cieczy działa na nas silniej. masz być gotowy do startu.Pytam. czytając kolejny rozdział Kosmicznego pogotowia. zbiera się w połyskujące w poświacie księżyców kałuże. żeby ratować małe Nyaaki. . nie na uczą się niczego nowego. No. niż wszystkie niezwykłości zagadkowego lądu. zostaw ją w spokoju. Nie ruszaj tyłka z fotela. Ale nie łapię do końca tego pierdolenia . Dwu do „Tukana”.Tej kurwy nic nie zmoże. wilgotne plamy.Ostatnio Szekspira. . Reszta przenosi graty z baraku. możecie nosić lekkie maski i normalne ubrania robocze. pyta podejrzliwie niepewnym głosem: . powstałaś z wodnej mgły. reszta do łóżek. przed wejściem na statek lub do baraku każdy musi przejść przez komorę odkażającą. .Kapitanie. wyślij roboty naziemne do jakiejś większej kałuży. Szmata milknie jak rażona gromem. Tam. Do tego czarna chusta na szyję. Na mój widok tryska stekiem wyzwisk. z których najsubtelniejsze to: “Pedalska kiszka w alfonsiackiej kurteczce”.Pyta Stam. Jesteś piękna jak Afrodyta i podobnie jak ona. Czuję. Jeżeli nie pojawi się coś niepokojącego. Chce mi się skakać z radości.Dyżur obejmują Stam i Kakka. że wdawanie się z nią w pyskówkę . Po raz pierwszy będę chodził po obcym lądzie w ziemskim ubraniu. . odlatujemy w wyznaczonym terminie.Pyta Peter. Dobrze wiem. * Rano zakładam tenisówki.. . Z jakichś niejasnych dla mnie przyczyn Szmata Petera ma odmienne zdanie na ten temat. . spodnie polowe. naprowadzając kamery sond na większe rozlewiska. co z tego wyniknie. rano przygotuj ponton ratowniczy.Zobaczymy. że na patrolu nie możecie zapalić? Zobaczymy. Czy musimy nosić te cholerne hełmy? . Właśnie tak powinien wyglądać prawdziwy as przestworzy! Rozpiera mnie duma. Pamiętajcie. Los osadników nie może zależeć od kaprysu obcej istoty bez żadnych wątpliwości odpowiada Kay. Jednak jeżeli nie uda nam się odnaleźć ich centrum. atmosfera jakimś cudem jest podobna do ziemskiej. Wszyscy patrzą na mnie z podziwem i zazdrością. gdzie jest woda. Tego drugiego nie otwieraj. panie kapitanie. Odruchowo obciąga kusą spódniczkę z czarnej foliowej torby. nie wypada.Nie ciskaj się. Nagle unosi pyszczek i patrząc mi w oczy. że jutro czeka nas masa atrakcji. zieloną koszulę i po raz pierwszy pyszną lotniczą kurtkę od Ady.I co pan na to. Mała przezroczysta maska na ustach i zbiornik tlenu w torbie na ramieniu nie są w stanie zepsuć mi nastroju. Ciastek.to murowana klęska. Postanawiam spacyfikować ladacznicę. Stam. zwiększa się zagrożenie zarażenia obcymi mikroorganizmami.Nie pierdolisz? . stosując obezwładniający chwyt asertywności. W luku ze sprzętem awaryjnym są dwa ośmioosobowe.Co. boli cię. . Może jednak warto zostać tu dłużej? . patrząc na zmianę na ekran komputera i widok za szybą. kręcąc głową na wszystkie strony. chłopie. Oto potęga życzliwego łgarstwa .Słyszę podniecony stęk. My. jakiś ciuch. do którego prowadzą rynny wąwozów.Kiedy wrócimy.stwierdzam.Naprawdę? .Krzyczy nagle. podobna do ziemskiej z ujęć głębinowych. przytroczona do łydki spluwa obciąga mu wysłużone portki i kiedy wsiada do kabiny. Lecimy na południe.Skąd. . Tam. Jeszcze przez godzinę patrzymy.melduje gorliwie Bruno. Nie będzie żadnych niespodzianek . Woda zawiera rozpuszczone sole mineralne oraz tlenki metali zbierane po drodze. . kiedy je wypełni . Trwa tam gorączkowa praca. Melberg załadował sprzęt. lotnicy.myślę. Oprócz tego jest zupełnie czysta. Obniżam lot. dam ci dwie paczki golarek.Woda na piątej! .Właśnie tak . Mała. słysząc moje zapewnienie. Pod nami srebrzy się lśniąca pajęczyna wzbierających potoczków. nie możemy wyglądać jak jacyś szmaciarze . podrywając maszynę do góry. . Idź do Czapińskiego. Ciężka. Kładę maszynę na lewe skrzydło.cieszy się. spraw sobie. Ponton jest już załadowany na przyczepkę . włączając ekran pokładowy. Z góry przypomina misterną siatkę narzuconą na żółtoceglaste ciało pustyni.. chowając się za kadłubem „Tukana”. . Po chwili sondy przesyłają dane. odwraca się na pięcie i ucieka biegiem w głąb korytarza. Cudowny nastrój oraz miłość do całego świata opromienia mnie nieskończonym blaskiem dobroci i łaski. Mój drugi pilot Bruno usiłuje ukryć swój kiepskiej jakości dres.odpowiadam z przekonaniem. . mówię szczerą prawdę . wychodząc przez śluzę na zewnątrz.Dopilnowałem wszystkiego.dodaję. musi je przytrzymywać lewą ręką. wciskając starter. ciekawe. Płyn do spryskiwaczy przedniej szyby uzupełniłem sam. które mogły być kiedyś korytami strumieni. jak trzeba.Cała woda płynie do jeziora. gdzie obniżenie terenu przypomina nieckę pradawnego wyschniętego jeziora. . jak uparte nitki przecierają szlaki wiodące je do jeziora i wracamy do bazy.mówię.Tylko ich nie przepij . . Bruno strzela dwie małe sondy. Kay wstaje. który wydobył ze schowka swoją dzidę. musielibyśmy rozłożyć baterie.Pytam ujęty tonem jego głosu. . Ciągle martwisz się o osadników z przyszłości. to będą i stwory. . że kiedyś tam na Ziemi się pozbierają i nasza misja będzie miała jakiś sens? . W centrum dowodzenia Kay analizuje dane. odwracając się do ekranu. Nie.odpowiada. . to od niej. zaczyna swój marsz wzdłuż ściany.Ja wam mówię: jak jest woda. Żeby uzupełnić zapas. bo nikt nas nie zastąpi. że gdzieś za trzy godziny będziemy mogli pływać pontonem. Myślę. . nie możemy ryzykować. . może spuścić nam na grzbiety lodową górę. też od niej. . .Miałem kiedyś taką samą. Potrzebowalibyśmy trzech tygodni i przez te trzy tygodnie żylibyśmy w ciągłym stanie zagrożenia.odpowiada. czy jednak nie skrócić terminu startu. Już to się nie zgadzało.„Nikt nas nie zastąpi”.Może zostawimy dwu-trzech ludzi na miejscu i wrócimy na „Hekate”? Przylecę po nich.Tak.Tak zastanawiam się. . . . czapy lodowe.Dobrze wiesz. że tak się to potoczyło .W coś trzeba wierzyć . ale stała wilgotność powietrza i ani grama wody gruntowej. Wokół sprzętu miota się Czapiński.Dostałeś ją od Ady? . kiedy skończą badania.Chmury. niska.holowaną przez łazik. ale w otwartym kosmosie jest bezpieczniej . Więc jednak wierzysz. Jesteśmy świadkami niezwykłych zjawisk. Może uda im się odnaleźć to centrum . W głośniku rozlega się głos Petera: . Teraz w ciągu tygodnia będziemy mieli rzeki i po pewnym czasie płytkie morze. Kay przez chwilę patrzy na wspaniałą skórę. ściągnąć reaktor i tocamac. że mamy za mało paliwa na takie wycieczki. Ten Czarnoksiężnik z krainy Oz.Chcesz startować? .mówi zamyślony.wracam do tematu rozmowy. .toczy wokół przebiegłym wzrokiem.Pytam.Jezioro wypełnia się szybko wodą. kiedy tylko mu się to spodoba. Wieszam swoją kurtkę na oparciu krzesła i siadam obok. A wtedy wkroczę ja . Szkoda. Nic bardziej niezwykłego na razie się nie wydarzyło. Trochę węgla oraz soli mineralnych.Tak. To pierwsza w dziejach ludzkości kąpiel na obcej planecie. Ból jest tak silny. Jego opony zagłębiają się w grząski grunt. Za tym wszystkim. Za wiatrem niosącym aromat zielonych liści. . .Kakka wpadł w bagno po pas. Przyjrzyjcie się temu . Sześciokołowy. jak ładują na łazik przyrządy pomiarowe. przeglądając dziesiątki ujęć z kamer łatających skrzydeł. zapatrzony w łączące się wodne arterie.. satelitów oraz naziemnych robotów.Działo się coś niezwykłego? .Naszym specom od ryżu z radości wypadłyby z palców pałeczki . Leżą na niej mokre spodnie. że zamykam oczy.ponagla ich Kay Zostaję z nim jeszcze dwie godziny. Osiem kilometrów na wschód od was sondy odkryły dziwną formację kamieni. która już nie domaga się bajek.mówię. Za trzaskiem otwieranych okien i dalekim echem rozmów.Pyta Kay. Kamera Petera kieruje się na maskę łazika. kadłub przyklei się do błota. Ale to nie dla nich giniemy . a nie mamy czym go wyciągnąć . Teraz zostawcie to bajoro. Mógłbym umrzeć w tej chwili. Jest tak mała. na tym się znają.Peter. Czuję na stopach odcisk bruku. Kamera pokazuje. . Odsłoniła je spod piasku woda.Sprawdziliśmy dokładnie. Nie wchodźcie do wody . Nie ma nawet śladu łańcuchów białkowych . co tam zostało.uspokaja Peter. że kiedy Peter robi herbatę lub przegląda swoją szafkę. próbując wejść w każdą z przypomnianych godzin. widzę swoje dłonie. z których kilka porwała woda.Ruszajcie zaraz. jak potoczki łączą się w strumienie. Leżę wpatrzony w ścianę ze sprężystego kremowego tworzywa. I nagle porywa mnie tęsknota za zapachem ziemi. ja nie mogę wstać ze składanego łóżka. Siedzimy. Głaszczę po łebku swoją osowiałą maskotkę. Wracam do naszej nowej dziupli w baraku pneumatycznym. Za czyimś beztroskim śmiechem i piskiem rozbawionych dzieciaków odbijającym się od ceglanych murów. Marcus wciąga na tyłek ledwo podsuszone spodnie.Ma natychmiast odkazić skórę. byle w nich poczuć prawdziwy ciężar .odpowiada kapitan. . Już nieraz zdołali wykiwać nasze czujniki. Brzegi kilku depresji wyglądają niczym miniatury delty Mekongu w porze monsunów. .rozkazuje Kay.rozkazuje Kay. . . Jest chemicznie czysta. Peter potwierdza przyjęcie polecenia. przypominający zieloną wannę łazik ugina się pod ciężarem sprzętu. macie uważać. Już za późno. Czy zasługiwałem na takie szczęście? Tak naprawdę nigdy nie wiedziałem. szybko i skutecznie goli mnie w pokera. Później musiało być tylko coraz gorzej.dlatego odeszła. Hubercie. razem z moim czarnym żalem oraz smutną zabawką. na miejscu drugiego pilota. słuchając. która ostatnio nie chce z nami mieszkać. Po największy skarb.Mówię ci. . Pojadą tam razem na motorach. . Od czerwonego po fioletowy.Zaczepiam ją pierwszy. sprawdzam na komputerze układy lądownika. Moja służba była ucieczką przed życiem. Ja ze względu na bezpieczeństwo lądownika muszę zostać w nadmuchanym balonie. że każda wizyta w sklepiku starego Fryderyka była wyprawą po złote runo. przyjmując od niego papierosa. Żeby nie dać się do końca. co przyprawia Petera o ciągłe łomotanie zastawek. Rozgorączkowany zaczyna opowiadać o niezwykłych kamieniach. czego chcę. Wtedy nie miałem pojęcia. Rzuca z łoskotem swoimi zabłoconymi buciorami. Udaję szalone zainteresowanie znaleziskiem. idę do Czapińskiego. kiedy ociągałem się z wyjściem po świeże pieczywo. Agnes zawsze dąsała się. A biedna Ada była tylko nostalgicznym snem za normalnym życiem.Co robisz? . Opieram się na łokciu. . co zrobili własną ręką .zapewnia. nie zwraca na mnie uwagi. Na szczęście z patrolu wraca Peter. skała zmieniała kolory niczym zadek pawiana. Hubert. jakie znaleźli. choć zapatrzona w okno. choć nawet gdyby odkryli złoty skarbiec cesarza tej planety. Samotność jest i będzie twoim pustym. Agnes wiedziała o tym . teraz obchodziłoby mnie to niczym zeszłoroczny śnieg. zrujnowanym domem. I tak nie dostanę z domu paczki z ręcznie robionymi skarpetami. jakie kiedyś kobiety wysyłały na front. Utrata kilku cennych drobiazgów pozwala mi jednak trochę się otrząsnąć. Ceszek bez żadnej litości. Piję herbatę z bimbrem. ani nawet najkrótszego listu. jaki jest dany człowiekowi. Przed sobą samym. kiedy sondy prześlą więcej danych i dokładnie sprawdzą cały teren. siedzi Szmata Petera. W kabinie. To musi być ich robota.choćby ten przebiegły Polak. Nawet cieszę się na jej widok.pachnącego chleba kupionego w naszej małej piekarni. A moją słabość wykorzystają inni . w końcu mamy coś. Mówię sam do siebie: . przed oddaniem i miłością. niczego nie można już naprawić. Żeby czymś się zająć. Kończy herbatę i biegnie do Kaya. jak wpadli łazikiem na wyłaniający się spod piasku wielościan o ostrych krawędziach. Masz jakiś problem? Szmata odwraca się do mnie. chroniąc się w ładowni lądownika. To się nazywa czułość.Zawsze.Nie. Obu lodowe kule o średnicy dojrzałych żołędzi zdążyły nieźle wymasować plecy. że William coś zalewa.odpowiada.Znajdziesz ją w najciemniejszym kącie ładowni . walą jeden za drugim.Ale z was pieprzone świnie! Wszyscy! .Zastanawiam się .Zrobiliśmy ze dwa kilometry. bez niej nie może jechać na patrol z Kayem. oślepiając obiektywy kamer niebiesko-białym fleszem. Niebo szarzeje zupełnie jak na Ziemi. a trzask gromów łączy się w porywającym grzmocie eksplozji. wybiegając z kabiny. . Ciągły łoskot pękającego nieba wprawia w drżenie kadłub lądownika. . . Po chwili ciszy nabrzmiałe od ładunku chmury otwierają worek z ogniem. jak się zaczęło. Sondy sygnalizują gwałtowne ruchy atmosfery.uderza grad. Łomot nie był mi do niczego potrzebny. Pioruny. Szmata znów odwraca się do okna. Kiedy cała przestrzeń pomiędzy niebem i skorupą planety wypełnia się falującym morzem roziskrzonego błękitu . pieścić i rozmawiać.Ty też? . .Nie wiedziałam. zbijające rzadkie chmury w wirujące obłoki o średnicy kilkuset kilometrów. . Burza przechodzi w jeden nieustający błysk. . . Po kilku minutach wpada do mnie Peter.radzę. . Tak nie grzmoci nawet u mnie w porze . Szmata odwraca się do mnie.Ludzie tak robią .Bez jaj: jesteś zboczkiem? Kręciło was bez pejcza? . grube jak amerykańskie niebotyczne sekwoje.Ten cały Romeo posuwał swoją małolatkę zupełnie bez łomotu . W kilkanaście minut później w płaskowyż uderza pierwszy piorun.tłumaczę. Po rampie wpadają do niej na motorach Kay z Peterem. Większości ludzi lubi się dotykać. Wszyscy uciekają z pneumatycznego domu. W jej wysokich warstwach budzą się huragany. zapatrzony w ekran. . nie jestem. Szuka wszędzie Szmaty. Myślałam.odpowiada zamyślona. Nagle zeskakuje z fotela.Docieka. Moim kobietom także.Krzyczy. .. za nic mając naszą wielkość i sławę. mamy w dupie sekret obcej genialnej cywilizacji. Rano. . Czapiński wraz z gradobiciem stają się gwiazdami wieczoru. Zjawia się znikąd. Pijemy. chce stopić piorunami i roztłuc lodem całą planetę . Wszyscy oprócz Kaya mają pobladłe twarze. opowiadając świńskie dowcipy.Szekspir widział taką burzę. Pijemy doskonały bimber. Jakimś cudem udaje nam się zdążyć na czas. . tłumię papierosem i .a wraz z nią nasze schronienie. ubrana w powłóczystą szatę z pokrowca od kolumny pochłaniaczy. kiedy grad zmienia się w siąpiący rzadki deszcz.deszczowej .stęka Peter. Im bardziej wściekają się pioruny. muszę sprawdzać po dziesięć razy każde wiązanie.W takie pioruny zacier nabiera niezwykłej mocy. Jego stwierdzenie budzi nowy aplauz. Pijemy na obcej planecie niczym potępione dusze.Szmata! Nie mąć sobie w głowie! Bądź sobą. jak jeden mąż. tym nam weselej. Wszyscy w tej chwili. wraca nam dobry humor.A jak nam powgniata poszycie? . wyciągając butelkę. Jestem pewien. . Jak tamtych. Wpółogłuszeni tłukącym o kadłub gradem siadamy na czym popadnie. Wszyscy rechoczą z cymbalskiego żartu. To prawda znana wszystkim fachowcom . Skacowanemu Melbergowi co chwila wypadają z ręki klucze.To je wyklepiesz na glanc swoim drewnianym fajfusem . słuchając.Wieszczy strasznym głosem i znika w luku dolnego pokładu. O dziwo. razem z nami śmieje się sam Patryk. zależy nam na jednym . Nastrój grozy pęka. jak burza gradowa nabrzmiewa własną furią i puchnąc. wszystkich was pochłonie piekło. . bądź chytrą dziwką! To nie żaden grzech! Woła za nią Czapiński. Ze strachu. Radosno-straceńczy nastrój rodem z okopów Verdun psuje na chwilę Szmata Petera.Pyta strwożony O’Neil.przekrzykuje łoskot Czapiński. kiedy można na to pozwolić. niczym wzbierająca do morderczego krzyku krtań natury. Kay rozkazuje przebudować „Tukana” na wiropłat. przeklęte bydlaki! . masując obolałe ramiona.mówi z przekonaniem Czapiński. . że nasza maszyna rozsypie się w powietrzu na tysiąc śrubek. Niczym legionistom palącym marmurowe pałace wraz z pełnymi wszelkiej mądrości bibliotekami. Czekając w kabinie. że Kay ma instynkt i dobrze wie.chcemy się nachlać i nie myśleć o jutrze. wodą mineralną narastający stan lęku. Wybieram kawałek płaskiego terenu i udaje mi się wylądować prawie pionowo. Kolorowe plamy suną rozmytą strugą od dołu.mówi cicho Kay. Kamień ma kształt zwężającego się ku szczytowi graniastosłupa i przypomina bardziej gigantyczny kryształ niż skałę. Płaszczyzny ścian pokryte są rysami erozji oraz chropowatymi łuskami pęknięć. Wszystkie monolity wyglądają. nie zahaczając podwoziem o żaden kamień. a wiatr tylko z rzadka przesuwa ziarenka piasku. Ostrożnego zawsze trafi szlag w pierwszej kolejności. Kiedy do kabiny gramoli się Kay. rozlewające się aż na skraje krawędzi. Jego powierzchnia nie jest jednak zupełnie gładka. Trwa spektakl. ustawione w okrąg skały widać nawet z wysokości stu metrów. jakby śpiewały. a w dole gładkie tafle połyskujących srebrem jezior. Nasze dziwne. Wychodzimy z kabiny. . jestem już w stanie przykleić do twarzy maskę doskonałej obojętności. Mają ze trzy i pół metra wysokości. gdzie woda wydrążyła wyschnięte już teraz koryta. Nie chce mi się toczyć motorem po tym błocie i szybciej będziemy na miejscu. Możesz startować. Wszędzie jest cicho. niebo rozpogadza się i znów widać zaczarowane księżyce. kilka metrów przed pierwszym monolitem. Nie mogę oderwać wzroku od jego krawędzi. Tu w górze uspokajam się natychmiast. Przestaje padać. wyrywa w powietrze jak helikopter. Jak oni mogli w to przywalić. Od razu wyczuwa się dziwny nastrój tego miejsca. Idziemy skupieni. warcząc wirnikiem. . . wczoraj chłopcy przypomnieli mi o starej mądrości.Jak.Wczoraj miały nie więcej niż pół i były zasypane piaskiem . gdzie nie ma ptaków. jakiego jeszcze nie widziałem. Dlatego lecimy razem. . Hubert . Blaskom towarzyszą cienie pozostałych barw widma.mówi kapitan. po którym nie widać nawet śladu wczorajszej imprezy. Jakaś siła zatrzymuje nas na niewidzialnej granicy. mając zamiast głosu paletę wszystkich barw tęczy. Po trzydziestu minutach lotu na pełnym gazie nadlatujemy nad usiany czarnymi głazami obszar. Z wrażenia zapiera mi dech. . słysząc uderzenia własnych serc.Urosły przez noc? . Planety. nie pozwalając się bardziej do niego zbliżyć. Niczym pod powierzchnią cienkiej skóry tętni zmieniające barwy światło.Wiesz. Maszyna. zmieniając ton czerwieni ku soczystemu fioletowi na szczycie.. Jednak cisza tego miejsca jest wręcz esencją bezdźwięcznej próżni. nie wiedząc. jak mam to zrozumieć.Pytam.. rozlega się wszędzie. Startuję po krótkim zapłonie. że moim kumplom nie dane było tego zobaczyć. Kay wypuszcza jeszcze z pojemnika małego robota na gąsienicach. lecz zamieram. jak z boku jednego monolitu wyrasta gruby czarny pręt metrowej długości. . nie oglądając się za siebie. że naprawdę .. widzimy. jednocześnie klepiąc mnie w ramię. Hubert .. Szybko wskakuje na swój fotel. jakby w pobliżu czaił się tygrys. Po trzy. * . W tej samej chwili rozlega się buczący dźwięk. To dla czegoś takiego byli gotowi oddać życie. Odzywa się dopiero po kilku minutach. .Szkoda.szepce Kay. Nie odpowiadam. dotyka do krawędzi sąsiedniego kryształu. Sądząc po zwietrzeniu powierzchni.Nie. Chcę coś powiedzieć.nie jesteśmy sami. niczym skondensowany słoneczny promień. jesteśmy tu obaj.Kay. powoli robi pełen obrót i znika w graniastosłupie po lewej stronie. Wyłaniają się z niego już dwie świetliste przędze sunące ku kolejnemu graniastosłupowi. tworząc razem zagmatwaną pajęczynę figur o zmiennej geometrii.. nie przez noc. mogą mieć nawet kilkadziesiąt tysięcy lat. I chyba raczej nie urosły. Nagle wszystkie nici znikają. pogrubiając złotą sieć. Komunikują się . ale tylko na krótką chwilę. oglądałem je na ekranie przed startem. Niczym nie podtrzymywany zawisa nieruchomo w powietrzu. w tym jeden przemieszcza się przez cały czas w pionie i w takim położeniu wrasta w monolit. wpatrzony w złotą nić wysnuwającą się z boku monolitu. W tym czasie lewitują jeszcze cztery pręty. Walczę z falą kacowego lęku połączonego z szokiem po tym. Spływajmy ściszam głos. Kay cofa stopę i szelest natychmiast cichnie. starając się pogodzić ze świadomością. Zostań tu.prosi Kay i usiłuje zrobić krok naprzód.czasami z obu boków monolitu jednocześnie. Nie mogąc zrobić kroku. przenikając nasze ciała oraz całą otaczająca przestrzeń. Nić. sześć lub kilkanaście . Kiedy już czekam w kabinie. Każdy kolejny z sześciu pobłyskujących głazów odpowiada na sygnał. co zobaczyłem.To jest kod. W razie czego nikt nie będzie potrafił wystartować. Ten wynicowywuje ze swojego wnętrza o jedną więcej. . Cofamy się tyłem w stronę „Tukana”. Teraz wyłaniają się w coraz szybszym tempie pod różnymi kątami. Nie dobiega od strony kręgu. tylko wyłoniły się z gruntu. Ściskam kurczowo w spoconych dłoniach drążek. tylko zmień styl eksploracji. . Oplatało się złotymi nitkami i przerzucało czarne patyki .piszczy podnieconym dyszkantem. Podchodzę bliżej i uważnie oglądam znalezisko. . . Ciekawość Petera nie jest jednak całkowicie zaspokojona.Nalej. Jej przyczyną są O’Neil i Stam.Reakcje ludzi w bazie są podobne do mojej. których zadaniem jest dozór nad klatką meteorologiczną. Kiedy chcę mu opowiedzieć wszystko na serio.Zobaczysz. kiedy rano szukasz czystych skarpetek . że wszystkimi anomaliami kieruje nieznana inteligencja. Patryk w zwycięskim geście unosi w górę menzurkę do pomiaru wysokości opadów. Bełta się w niej jakieś szarawe pasemko śluzu.naciska.Pyta Peter. Obaj z dumnymi minami stoją przy wejściu do śluzy. Peter macha z rezygnacją ręką. .I co jeszcze? . otoczeni gromadką gawiedzi. Stam o mało go nie rozdeptał . Raczę się bimbrem. Może ta biedna maszyna robiła wcześniej coś bardziej sensownego. to ja to znalazłem . Istota przypomina rozmoczonego w kisielu bladego tasiemca o długości około siedmiu centymetrów. pomimo że zdążył już zobaczyć film z zapisem wydarzeń. zapijając kolejkę sokiem. Z boków płaskiego ciała .Dobra. Peter uzupełnia szklanki.Dokładnie jak ty. Niby zdawaliśmy sobie sprawę z faktu.Jak? Mów do cholery. Przetrzymuję napaść. . Petera porywa nieusprawiedliwiony atak furii. To tobie też tak opowiem. Podrywa się z łóżka i celując we mnie palcem. Ostry klin wypity z Peterem pozwala mi wrócić do w miarę znośnej formy psychicznej.przybliżam mu istotę zjawiska.rzucam mu na odczepne. . .Widziałeś. w baraku wybucha wrzawa.Co to robiło? . nie spuszczając ze mnie oka. jak znowu coś znajdę. Lecz niestety zderzyła się czołowo z łazikiem pewnego Bura i zwariowała. cedzi: .odpowiadam. skazując go na mękę oczekiwania.Mamy go! Siedział w kałuży koło klatki. .Jeszcze buczało . ale dopiero widok działającej maszyny obcych uświadomił nam w całej pełni ich fizyczne istnienie. dodaje. falując niczym zdechła meduza.Woda. Kay drapie się po brodzie.Dajcie sobie spokój.Jakiś taki rozlazły. Tutaj nasze sondy przesiały pustynię przez sito i niczego takiego nie znalazły. ślady węgla. Tylko normalnie taki śliczny i zdrowy dwumian powinien pojawić się po miliardzie lat ewolucji. .. Okaz poddaje się biernie ruchom wody. W jeziorach pojawiły się ich całe ławice. to największe odkrycie w dziejach! Za naszymi plecami ktoś się odzywa: . przetrwalników czy jak chcesz to nazwać.ogłasza pierwszy odkrywca. bo tamci tego nie chcieli? . . by przyjrzeć się tajemniczej istocie. I to w ciągu kilku godzin .Masz rację. gdzie nikt nie widział deszczu od kilkunastu lat. obdarzony darem poruszania się organizm.Z tym.Nazwałem go: “Dwumian O’Neila”.Cztery paczki?! Człowieku! Od czasu. już po pierwszych opadach potrafią pojawić się skorupiaki. Jak zapewne wiesz. Wejścia Kaya nikt nie zauważył.proponuje. Irlandczyk potrząsa menzurką.A co ci do tego? Byłem w porządku facetem i nazwę go. ..zauważa Peter. . . .Odzywa się Ciastek. . panowie. burza z piorunami. nie znalazły. jakby O’Neil złapał w słoik nieznany gatunek ziemskiej pijawki.zwieszają się przezroczyste wypustki połączone maleńkimi żyłkami z ciemną pręgą biegnącą przez grzbiet. Nie potrafią jednak wyrazić swoich uczuć.Pyta poważny jak zawsze Stam. Od razu widać jednak. co? To brzmi naukowo . że prawo do nazwy będzie moje . .A może. że jest to żywy. możesz je nawet znaleźć rano w czajniku. Wszyscy przepychają się. kiedy powstała whisky.stwierdza Czapiński. . . jak chcę. ale mogę ci dać za niego cztery paczki fajek .Na pustyni. przed którym pełzaliby w prochu wszyscy naukowcy świata. że ziemskie organizmy lęgną się z jaj. Do naczynia przepycha się Czapiński. Super. Peter. panie kapitanie. zarodników. To było do przewidzenia. Z tym. Na przykład przy pomocy tych latających kul .Albo rozpylili je w powietrzu. Ludzie zdają sobie sprawę z wagi odkrycia. . komentując zdarzenie. kim byłeś na Ziemi? .Co ty bredzisz? To z matematyki! Patryk. . Kapitan podchodzi do Patryka. wyciągając przebiegle papierosy z kieszeni. skoczycie nad najbliższe rozlewisko i złapiecie kilka sztuk. Nie zawracaj mi głowy głupotami . Zróbcie dla nich z folii sztuczne bajoro koło bazy. .Ciastek. Zdublowany sześcian ma jednak ten sam wymiar co poprzednio. czując. że złamie ich język? . Trwam w napięciu. jakie przekazywały sobie monolity. może dowiemy się przy okazji. Nalewam z automatu kawy do dwu jednorazowych filiżanek. Nagle jeden rusza z miejsca i przemieszcza się ze stałą prędkością.Nie mamy żadnego punktu odniesienia. . to znaczy mieszkają tu .ożywia się. Zobacz . Jednak to nie ten farfocel steruje grawitacją.mruczy Melberg. Trzy duże ekrany ukazują pokrytą zielonkawymi nalotami dolinę. Kay sięga po kawę. którzy mieli bezpośredni kontakt z robalem. Nawet te. podwójna dezynfekcja. A w jaki sposób to się wylęgło. zalej prawowitego gospodarza tej planety żywicą HC-23. które programowały te urządzenia. Zobaczymy. przywołując mnie dłonią.Dla mnie są.rozkazuje. Później wstrzyknij każdemu jednostkę nanorobotów. to nawet „Hekate” połamie sobie na tym zęby.Jest szansa. Wpada na sąsiedni i łączy się z nim niczym kropla wody wchłonięta przez gąbkę. . Niczym porzucone kostki domina stoją na niej ustawione w kwadrat cztery białe sześciany. . co z tego wyniknie. . ucinając temat. Peter i Kakka.ponownie zaskakuje wszystkich. który czysty niczym polerowana kość słoniowa wyłania się z gruntu. Natomiast puste miejsce w rogu kwadratu zajmuje nowy.sarka Kay. że to nie są obcy. .Ale mam coś ekstra. pomimo że na jego pulpicie poniewiera się z pięć pustych naczyń. . Nie mamy pojęcia o strukturze psychologicznej istot. Oni tu byli przed nami. Boris. więc nie będziemy zaprzątać sobie tym głowy. Kay uruchomił wszystkie komputery.. W pokoju dowodzenia jesteśmy sami.Główny komputer „Hekate” analizuje informacje. Białe pudła burzą spokój krajobrazu. Wszyscy. które służyły tylko jako bierne magazyny danych.Mnie się jednak wydaje. wypełniając go nastrojem surrealistycznej grozy. Szukamy dalej centrum informacyjnego obcych. Jeśli nie zdobędziemy czegoś więcej.Pytam. .Obie te hipotezy są bardzo prawdopodobne. Hubercie. że za chwilę coś się wydarzy. Kay z westchnieniem siada w fotelu. Od dziś mamy pogotowie bakteriologiczne .Kapitanie . .Słucham. . to może nas w ogóle nie dostrzegli? . która w locie zagina strukturę powietrza jak granat z ciężkiego krążownika.Zgaduję. Kay. że te skrzynie po połączeniu ważą mniej niż przed. podając mi papierosa. której z wrażenia nie mogę za cholerę zapalić. Pocisk wznosi się na wysokość kilkunastu metrów i zatrzymuje bez ruchu.ostrzega Kay. sięgając do jego paczki. by w jednej sekundzie strzelić na wprost z oszałamiającą szybkością. Stąd to zamiłowanie do sprzątania po nas bałaganu.Patrz teraz na ten połączony . . Ale mogą postrzegać nasz lądownik jak spinacz. Nie mogę powstrzymać się od brzydkiego okrzyku. . dostałem dane od jednego z kondorów.Nie wiem. który wypuścił na cele skoczka z sejsmografem masy. Myślałem także o kontrolowanej reakcji antymaterii w przypadku znikającej masy połączonych sześcianów.mówi Kay. przeniesiesz go tam. ale możemy to sobie chociaż wyobrazić. Teraz ja wstaję i zaczynam chodzić pod ścianą. Hubert. To wszystko jest niewyobrażalnie trudne. Odrywam się od monitora dopiero. . znów gasząc podeszwą niedopałek. czuję się jak trawa. Do tego nie zmieniają wagi po wystrzeleniu kuli. kiedy żar papierosa parzy mi place. więc w jakiś sposób muszą tu zaglądać. . kiedy wyskakuje z niego czarna kula. Sęk tkwi w tym. nie próbuj zgadywać . . Jeżeli ktoś położy w innym miejscu twój ołówek. .Te latające pałki przy monolitach mogły być utrzymywane w polu elektromagnetycznym lub nawet grawitacyjnym.Dobra.odpowiada.Jaką mają gęstość przed połączeniem? . .mówi Kay. Papieros pęka mi w palcach. . zabierając mi swoją staroświecką zapalniczkę..Antymateria? . Kay gapi się na lśniącą brązem powierzchnię kawy w filiżance. wydychając dym. jeżeli oni są z wyższej półki. . . Kay szybko zgniata podeszwą żar tlący się na wykładzinie.Spalisz w końcu naszą nadmuchaną chałupę .A eksplozję jądrową „Goliata” jako przypadkowe skrzypnięcie podłogi . który nie wiadomo skąd wziął się na biurku. Patrzę na powtórki z pięć czy sześć razy. Maszyny mają w naszym wymiarze.Pytam. gdzie należy.Kobaltu .Kiedy dręczyliście tego bladego gluta. Hubert.Właśnie. na której leży Albert Einstein: oni bawią się innym wymiarem. .Jak sądzisz. Koncentruję się na widoku bloku.dopowiadam. ściągniemy z orbity paliwo i przeniesiemy bazę w pobliże tego urządzenia.odpowiadam. na przykład Czapińskiego.Tam jest płasko. kapitanie? . Oprócz twojego drugiego pilota weź jeszcze kogoś. .Marzyłeś o czymś takim? . Ale czasami sam nie dowierzam. Jeżeli gra będzie warta świeczki. oglądając po raz kolejny niezwykłe ujęcia. że dwie zbyt łatwo sobie potakują i ich relacja wiele na tym traci. których nie rozumiemy. Ale jak na obcym terenie rozwalisz podwozie. rozważając sprawę. Możemy im jeszcze trochę przemeblować sekretarzyk. dlatego tu jestem. . Staję przed nim na baczność. Smakujemy koniak.Jeszcze trochę i Czapiński osiągnie ten poziom . Kay wącha koniak.. bo jednak trochę obawiam się sprzątaczki z odkurzaczem . z własnego doświadczenia wiem. Powiększamy mapę zielonkawej równiny.Zgadzam się.Pytam. ma inicjatywę i wyobraźnię. . oczywiście w przyzwoitej odległości od wyrzutni kul. że mój sen się spełnia. . Powiedzmy w promieniu piętnastu kilometrów. Hubercie.przestrzega..Dalsze rozkazy. możemy planować z większym spokojem. Start o wyznaczonym wcześniej terminie.zastanawia się. to nie musimy wiać stąd od razu. Jako pilot odpowiadasz za maszynę. . Bez obrazy. .Otwórz barek.Hubert. a z trzema facetami na pokładzie nie mogę zabrać większych zapasowych zbiorników . . Trzy osoby w trudnej misji to optymalna liczba. może przezbroję maszynę na samolot. Pomimo wszystkich swoich wad. kiedy udało nam się wydedukować cokolwiek na temat fenomenu obcej cywilizacji.Obejrzę dokładnie zdjęcia z sond i zdecyduję. nie możemy polecieć tam razem. Z wiatrakiem na tym dystansie będę na styk z paliwem.. . będziemy mieli wielki problem . W dodatku to prawie pięćset kilometrów i boję się zostawić bazę na tak długo bez dozoru. . Obejrzyj teren pod ewentualne lądowisko. „Tukan” jako wiatrakowiec rozwija mniej o sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę .Zawsze.Teraz.Jak tak. jak rozumiesz.postanawia. Dzieje się zbyt wiele rzeczy. pobuszujemy jeszcze tu i tam. . To znaczy pojemnik na akumulatory.proponuję. kończąc wypowiedź pogardliwym strzyknięciem śliną. zdążył już wstrzyknąć każdemu porcję mikroskopijnych nanorobotów. jak unoszą się w toni. Rzeczywiście. . . .Jak troki od gaci mojego zasikanego pradziadka. że mój produkt jest o niebo lepszy od tej krwawej sraczki. kiedy rozmawiałem z Kayem. O’Neil.Panie pierwszy. Niszczą także stare oraz zwyrodniałe komórki.kończy z cierpieniem w głosie. potrafią rozpoznać każdego inwazyjnego mikroba i zniszczyć go. O świcie będziemy mogli od razu wystartować. Od dziś płacisz dwadzieścia procent więcej za każdy gram ponad limit przewidziany przez kapitana . . przez białe pudła z innego wymiaru kompletnie o tym zapomniałem. . . co czasami wywołuje wysoką gorączkę oraz krwawe biegunki. . po co musimy nosić jeszcze te kagańce . Załóż.Jak jestem cham. Choć uważam.kipi gniewem O’Neil. Peter z Finem przywożą ich ze dwa tuziny. Przebudowa „Tukana” razem z montażem rakiet startowych zajmuje nam dwie godziny. Ceszek odwraca się do niego na pięcie. wiosłując ledwo dostrzegalnymi ruchami swoich falbanek.Wyraziście opisuje ich wygląd.Ceszek. Patrzymy. Czapiński odpowiada spokojnie. . do cholery.To chociaż nie pluj do zbiornika. ale jego wrodzona bezczelność doprowadza mnie do pasji.Zajebiste .pacyfikuje go Polak.rozkazuję anarchiście. zacier robisz z naszych wspólnych zapasów . .* Po obiedzie Melberg jest sprawny jak dobrze wyćwiczony robot.Nie możesz. Dlatego Kay nie rozkazał zaaplikować ich wcześniej. panie pierwszy. to nakładam na ciebie podatek klimatyczny. Nie wiem. wziąłem już porcję nanorobotów. Malcy i system śluzy poradzą sobie z każdym obcym ciałem. mamy pogotowie bakteriologiczne. Ciastek.zachwyca się ich odkrywca.przypominam mu. Ten cham najchętniej by tam jeszcze nalał . Polak niby ma rację. Krążąc w krwioobiegu.Tak. To może zakłócić obiektywizm naszych badań nad tymi istotami . maskę . Peter kuca nad brzegiem stawku. .zrzędzę dla zasady. Później pomagam chłopakom wykopać staw dla dwumianów O’Neila. Czapiński zsuwa maskę i zapala demonstracyjnie papierosa. unosząc twarz i patrząc na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Dla niej.zachęca. Powinna przywrócić Szmacie jej zdrowy amoralny kręgosłup. Mam kilka wolnych godzin. Jest to piękny ekran książkowy. co wygląda jak organelle fotosyntezy . Dla nich nie byłby to większy problem . Ale szkoda. . którzy mogą się jej oddać bez granic. Ciastek naciska spust.odpowiada. . na których można wyświetlić nazwisko autora oraz tytuł. One są jakby dwa.Weź i powiedz. zastrzyk.Masz.Nie palę. postanawiam więc pojeździć trochę na motorze.Czapiński wyciąga do niego dłoń z paczką papierosów. Wszyscy patrzą na niego w bezgranicznym zdumieniu. Wieczorem. by ochoczo pogrążyć się w fermencie demoralizacji. oczywiście. o czym nie pomyślałem. . chowając pistolet do futerału. Miłość potrafi być torturą nawet dla ludzi. .Zrób mi. .Pytam. .Ten cymbał wybrał dobrą nazwę.mruczy zarumieniony Fin. pogadamy. Roman. .Wydaje mi się. Ściągam z zasobów pamięci „Hekate” Pamiętnik Brzoskwiniowej Julii Edyty Edgar. chcę czystej wódki .mówi. batalion mikrowojowników desantuje się ze zbiornika do mojego krwioobiegu.. Się dowie . Kay jest w bazie. jeden ma więcej czegoś.odzywa się po raz pierwszy od kilku dni Kakka. że tak. panie pierwszy.Aha. Wykonany z tworzywa do złudzenia imitującego prawdziwy. Ma nawet brązowe okładki.Rozumiesz. .Polak obejmuje go bratersko ramieniem. czym się żywią? . . że nie ma Sacharozy. ile zaliczyłeś lasek . Ale najpierw wyciągam z torby prezent od Ady. przy lampie wygląda zupełnie jak prawdziwa książka. dający się zginać papier.Chodź. . gdy przykłada mi do ramienia pistolet. * W laboratorium Ciastek. pochylony nad ekranem mikroskopowego monitora. jak funkcjonują? . Wybuchowy Słowianin i skryty Bałt zmierzają razem ku śluzie.Ciastek kroi jednego. mruczy do siebie: . chłopie.Ciekawe. Lektura będąca skrzyżowaniem wyznań żeńskiego wcielenia markiza de Sade z manifestem propagującym wolny sadomasochistyczny seks wśród niemowląt. . * Po kolacji gram trochę z Peterem w szachy. na którym już na zawsze zostanie cząstka mnie. Nie włączam ogrzewania. nie lubię o tym mówić. Udo. Dobrze. to ściągam maskę i hełm. tak trudno być dupą . Jesteście ubodzy.Daj fajkę i spadaj. Patrzcie moimi oczami na to. Gdy wyskakuję nad zrębem parowu po drugiej stronie. Nie możecie tęsknić za swoimi umarłymi. W dolinie koła motoru rozbryzgują srebrzystą toń leniwej rzeczki. Popełniłem błąd.to mi was szkoda. co robię poza bazą. władcy tego globu. Jakie samotne duchy tam płaczą. Naprawdę. błyskawicznie czytając tekst. W zupełnej ciszy rozbrzmiewa nagle muzyka skrzypiec.Wybacz. Wypełniam usta i płuca powietrzem. dotyk prawdziwej miłości stanie się prawdziwą męką. Gruby Ben. Nass.rujnując jej świat. usiane kraterami księżyce. czasami lubiłem przygrzać jakiejś dziwce batem . Stani i wszyscy z „Any”. Zaczynam słyszeć ją coraz wyraźniej. . pędząc przez piaszczysty step. Wypełzający z cieni chłód zmierzchu pozwala opanować wzruszenie. * Pierwsze. chcę go poczuć. wsiadam na motor. To także wasze oczy.I przed.wyznaję zagubionej istocie bez mrugnięcia powieką. jesteście nieśmiertelni? Jeśli tak . Po blisko dwu godzinach. . Wszystkie ludzkie drogi muszą prowadzić tylko do nich i nigdzie więcej. Rozkoszuję się wiatrem czeszącym włosy dziesiątkami palców. Mam w głowie mętlik. Zatrzymuję motor i siadam na wielkim płaskim głazie. co widzę. zupełnie nie mogę się skupić. Słońce pochyla się nad niebieskawymi górami. że dociera także do wszystkich moich towarzyszy. Jedyne sztuczne światła na całej planecie. od których dzieli mnie step oraz rodzące się morza. I ty Ada. wy. mam przed twarzą dwa blade. Wicke. że nie tylko ja sam mogę słuchać wieczornego koncertu pod otwartym niebem z dwoma księżycami. Wypełnia mi głowę i jestem pewien. . wciskając ci kit.Pyta. Tracę pionka za pionkiem. błądząc w powłóczystych szatach? A może. które już nie jest obce.Przed czy po? . Chcę się zjednoczyć z tym lądem. Szmata Petera przyjmuje prezent dosyć nieufnie. i w trakcie. Jest moje. kiedy wstaje trzeci. Arno i wszyscy z „Hekate”.wzdycha z lekką ulgą. wdycham je. W dali ukazują się światła bazy. . . No.. . . . bracie. tak nie polecisz . nigdy . Wiele przeszedłem. Tracę konia i kieruję partią tak.. jak przezroczysty płyn wypełnia szklanki. składając po macie szachownicę.. że jesteś prawdziwym kumplem .Rano lecę z Gerdem i Czapińskim do tych piekielnych machin.radzi Peter.odpowiadam. Spluwa jak zwykle dynda mu w kaburze przytroczonej do łydki. Jak nie wrócę. jacy będziemy. a hełm się przyda . a parowiec daj na złom. zielonej koszuli oraz czarnej kurtce z wrzaskliwym pomarańczowym napisem: RYO.Coś ci leży na wątrobie? .Fioletowi na gębach. Ceszek. Wyciąga z torby lekki hełm i chowa tam swój kapelusz.A mamy jeszcze jakąś? . Jeżeli uda nam się wrócić na Ziemię? Peter sapie.odpowiada. Flaszkę można kupić za tubkę pasty do zębów.Pyta przyjaciel. wszystkie moje długi należą do ciebie. patrząc. Po chwili z baraku wyłania się Czapiński w piaskowej sportowej bluzie oraz całkiem nieźle komponującej się z nią słomkowej panamie. ..Dwie pełne węglarki plus parowiec wycieczkowy z Jeziora Bodeńskiego .Jak myślisz. . nie.nie daję się wyprowadzić z równowagi.cieszy się Bur. ale tak jak w tej całej legii. Przez ramię ma przewieszoną sporą turystyczną torbę. . Najwyraźniej nie ma ochoty na rozgryzanie poważnych egzystencjalnych kwestii. .. Wypijamy jeszcze po strzemiennym i idziemy spać.mówię spokojnie. . SŁODKIE FRYKASY DLA KAŻDEGO.Pytam.Miałem na myśli twoją lancę. nie obrażając go przy tym. .Dzięki. .Nie. Hubert. Nazajutrz koło maszyny melduje się Spiss w granatowych roboczych spodniach. Nie odmówi. Polak wydaje jęk gwałconej dziewicy. Będziesz nieźle do przodu . by jak najszybciej przegrać. która wyraźnie przeszkadza mu w niesieniu z dostateczną galanterią afrykańskiej dzidy. nie piłem jeszcze. Na stoliku pojawia się butelka bimbru. to poczciwy chłop.Sprzedaj spekulantom węgiel. jeżeli. którego od rana nie opuszcza dobry humor. . tracąc wieżę.Czapiński zupełnie się zatracił. możemy się zaczaić. Ale rano. . Peter. kiedy do łazienki przyjdzie Ciastek. wiedziałem. Zataczam jeden krąg i od razu schodzę do lądowania. Będziemy lądować na płaskim i równym kawałku doliny dwa kilometry od zagadkowego mechanizmu. ale mamy ciąg i pniemy się powoli w górę. jaki jest. Zapinamy pasy i rozpoczynam odliczanie. . jak wrócimy .Witamy wycieczkę w automatycznej fabryce czarnych kulek. kombinezon z maską i chlebak mówię. Spiss wyczepia wypalone podkadłubowe cylindry. które cholera wie. Ryk włączonego silnika zmusza go do szybkiej selekcji sterty gratów. mógł nas pociągnąć w dół . Planeta nie jest zbyt dynamiczna.. a silnik wyje na najwyższych obrotach.. . zostawiając lwią część swoich turystycznych bagaży. Śledzimy też przekaz z sond. .Odbijesz sobie. nawet ten słoik marynowanych ogórków.Nie marnuj sił na gadanie. Ceszek.Odrzucamy zbiorniki. Śmigło drze rozpaczliwie powietrze. niczym porzucone w stepie białe kości. . na pewno zeżrą cały od razu po naszym starcie. Po trzydziestu metrach jazdy z duszą na ramieniu zatrzymujemy się. . Tamtą puszkę brzoskwiń i karton parówek w zalewie też . wsiadając do kabiny. Czapiński gramoli się do kabiny. . pięć kilometrów na północ mamy jeszcze drugie rezerwowe lądowisko. Bruno . Będziemy startować przy pomocy rakietowych silników wspomagających. Sześciany leżą spokojnie.Zapomnij o nim..Widzisz. Tylko kilka razy odrzucone kołami kamienie pryskają na boki.rozkazuję dziesięć kilometrów przed celem.Zaczyna.mówię do pobladłego od przeciążenia Polaka. W tej chwili i nam robi się trochę nieprzyjemnie. Lecimy z szybkością ekonomiczną.Ale panie pierwszy. nie ma tu niebotycznych ośmiokilometrowych szczytów.Szkoda takiego żarcia dla tej bandy. teren wygląda na odpowiedni. Silniki wyrzucają nas jak z katapulty na wysokość pięćdziesięciu metrów.tłumaczy Czapiński.pocieszam go. że najczęściej dzieli się na wyprawach swoimi łupami z handlu. Ale to fakt. który zostawiłeś dla chłopaków na pasie. .dodaje z satysfakcją Spiss. Możesz zabrać manierkę. Schodzimy na kilkadziesiąt metrów. Jeżeli coś pójdzie nie tak. przełykając ślinę. a zakłócenia klimatyczne są najczęściej spowodowane działalnością obcych. Wyładowana sprzętem maszyna i tak jest przeciążona. Zabrałem prowiant na nas trzech . podziwiając krajobrazy. wyrównujemy lot. każdy wie. Ceszek. . do . Zasłonięta przed wiatrem płaskowyżem.Słyszałeś kiedyś. zatrzymujemy się. Bloki wyglądają jak . Obserwuję białe bloki przez światłowodową lornetkę. . dając trójwymiarowy odczyt. . Niezwykłe barwy gruntu wraz z surrealistycznym obrazem nieba wprawiają nas w dziwny nastrój podniecenia połączonego z przygnębieniem. co może nas tam spotkać.czego służą . że mogę dotknąć odległy o sto metrów sześcian dłonią. co robią. Kiedy dostrzegam majaczące w oddali białe punkty. pokrywających małe kamienie. jakie towarzyszy męczącym majakom. to też jakiś nałóg polegający na wypuszczaniu czarnych kul z białych klocków . Nie przejmując się grymasami Czapińskiego.mówię. pewnie zachodzą w głowę. Wcześniej jednak ulegam namowom chłopaków i zapalamy po papierosie. ale czułem nieraz powiew od niemieckiej strony stołu. Można to porównać tylko z waszą paskudną słabością do głośnego pierdzenia i bekania przy obiedzie.Widziałem już różne. ale tak kretyńskiego jeszcze nigdy. Maszerujemy. rozglądając się dookoła. Padający na sferyczną matrycę obraz z wiązki światłowodów jest podobny do tego. W razie niebezpieczeństwa możemy dołączyć do nich tlen.Jeśli na nas patrzą. wyobrażając sobie na tysiące sposobów to. Zobaczymy. Procesor łączy impulsy z poszczególnych komórek światłoczułych w całość. zakładamy kaptury i marsz. żeby założyć kombinezony ochronne z maskami zasłaniającymi całą twarz. otwierając kabinę. a nawet drobne odłamki żwiru. nie dotarła tu woda. .Może to.Dosyć.dywaguje Spiss. . kto wypuszcza te balony przerywam międzyplemienną waśń. Zarzucamy na ramiona ciężkie pudła plecaków. Czapiński wypluwa niedopałek. Sucha dolina jest z pozoru martwa.Może nie słyszałem. . panowie. Wynosimy z kabiny i luku bagażowego sprzęt. żebym przy obiedzie puszczał wiatry? To krzywdzący stereotyp protestuje Bruno. . polecam założyć także przezroczyste maski z systemem filtrów. drzemie uśpiona pod zielonkawo-niebieską warstwą tlenków metali.żartuję. W odległości stu metrów przed kwadratem z sześcianów zapadamy za niewielką wydmą żużlu. którego zapas w butli wystarczy na godzinę i dwadzieścia minut. po jakiego grzyba wypuszczamy ze środka dym . co swoimi fasetkami widzi owad. Mam wrażenie. Ruszamy w ślad za robotami. Obszerne kombinezony nie utrudniają ruchów. Jeżeli od góry nie ma jakiejś dziury. a ważą przecież setki ton każdy.Idziemy w trzymetrowych odstępach . Ani jednej rysy. dając lornetkę Czapińskiemu. trochę większy. ruszają ostro w stronę sześcianów. Ani śladu toksycznych gazów czy anomalii ciśnienia atmosferycznego. zatrzymuje się co metr. Czwarty. lecz czynią z nas niezdarne istoty wystawiające się na strzał na odkrytej powierzchni. to muszę się napić.decyduję. Przez lornetkę widzę wyraźnie. Dowódca robotów zatrzymuje się przed pierwszym sześcianem. o ostro zarysowanych krawędziach stoją na żużlu lekko niczym kartonowe kostki. .Wystawiam pierwszy sejsmograf . Dalej wysyła tylko jeden ze swoich pojazdów. czy da się z nich pobrać próbkę. . Robociki rozsypują się w tyralierę i podskakując na kamykach. przez którą wyskakują te kule. . wyposażony w maszt z reflektorem skanera oraz rozbudowany komputer jest ich centrum dowodzenia.mówię. .To samo . tym coraz bardziej zwalniam.Dobra. Robocik rusza powoli. nawet gdyby wzbudził je upadający zeschnięty liść. Srebrna sieć cieńszych od pajęczej nitki przewodów łączących je z komputerem robota zawisa na chwilę w powietrzu niczym babie lato. Nie widać.. żeby grunt zapadał się pod nimi.Nie wiem. Po dwudziestu metrach melduje o kolejnych. Rząd czułych laserowych sejsmografów zarejestruje każde drgnięcie powierzchni. Im jestem bliżej pierwszego białego bloku. . Grunt o stałej gęstości. wstając.wycięte z połyskliwego.polecam..melduje Spiss.stwierdza Polak.zgłasza się z tyłu Spiss. statyczne pole elektromagnetyczne. żeby wystrzelić sondy. . . jak na kilkanaście metrów przed celem zatrzymują się. poprawiając plecaki. dokładnie badając teren.Temperatura i wilgotność powietrza normalna. Spiss wypuszcza z pojemnika trzy dziesięciocentymetrowe termity na gąsienicach. . Te kloce śpią jak kamienie . śnieżnobiałego marmuru. dociera w końcu na środek pola wyznaczonego przez sześciany. bo nic nie rozumiem . Ostrożny jak zwiadowca mrówczego patrolu. niech wjadą w granice kwadratu .odczytuje Spiss.Musi być pod nimi solidny fundament albo stoją na poduszce grawitacyjnej . Idealnie gładkie. wyglądają na cholernie twarde. Nie dzieje się jednak zupełnie nic. pieczęci lub zagadkowych hieroglifów. Cokolwiek by się wydarzyło.rozlega się w komunikatorze rozkaz Kaya. co robić dalej. . gapiąc się na bloki i nie wiedząc. chociaż i tu czasami dociera wiatr. Kamery satelity i kondora przekażą ten gest Kayowi.Błyszczy jak froterowany katafalk niejakiego Ryby.Na wysokości pięciu kilometrów nad naszymi głowami krąży wezwany kondor. Podchodzę do pierwszego sześcianu. A któryś z robotów niech spróbuje wziąć próbkę z jednego sześcianu .Jakby dźgał kostkę topionego sera . wyciągam w górę dwa palce i stukam nimi w ucho na znak. Dmucham w nadajnik przyklejony do wnętrza maski. Przez materiał kombinezonu dociera do mnie stłumiony głos Czapińskiego: . który był królem burdeli na Mokotowie .Ceszek znowu mnie klepie w ramię.Zostaw . Dołącza do nas Spiss z detektorem promieniowania w dłoni.rozkazuję. gotowy na widowisko. szukając instynktownie wzrokiem jakiegoś śladu pozostawionego przez rozumne istoty. pokazując coś palcem. .zawiadamia zmartwiałym głosem Bruno.Hubert. później szybkimi ruchami zatapia igłę raz po raz w ścianie. Biały blok lśni w blasku słońca jak zaklęty. Spiss wyciąga z bocznej szufladki plecaka miniaturową konsolę zdalnego kierowania. że mamy awarię. . Nie słyszę jednak jego charakterystycznego szumu. cofnijcie się o kilka metrów. Robocik cofa się rakiem. który zrozumie. Nie mamy łączności. jakim uraczą nas świecące monolity. Robocik podjeżdża do bloku i wysuwa z kadłuba teleskopowy korpus wiertarki z cienką niczym igła strzykawki diamentową sondą. Cofamy się o pięć metrów.ocenia Czapiński. . Nie ma na nim odrobiny kurzu.szepce Czapiński. szlag trafił radio. Nagle czuję klepnięcie w ramię. Jednak gładki blok jest zupełnie anonimowy.Patrz pan tam. nic się przed nami nie ukryje. Podchodzę bliżej. Przytyka ją do ściany bloku. unosząc drobny pył. . Oprócz niego z orbity śledzą nas kamery satelity. . nic nie zostało w wiertle . Stoimy dalej zastygli w zdumieniu.Zero.Panie pierwszy. Żadnego dziwnego dźwięku. o co chodzi. chowając do wnętrza korpus wiertarki. . Podpisu. żadnych świateł. Stoimy. . dysząc ciężko. . nasze ciała bezwiednie wykonują pad na ziemię. przypominają łebki czterocalowych gwoździ wystające z gruntu mniej niż na centymetr. ściągając z twarzy przezroczyste lejki oraz kaptury jednoczęściowych kombinezonów. widzę je teraz wyraźniej.Kurde.O rany.rozkazuję. Właśnie zastanawiam się. Przez szum i trzaski dociera głos Kaya: . Mielibyśmy teraz tyłki rozbite o te czarne jaja . Od tej chwili tylko ja odpowiadam za oddział zwiadowczy. pod którym nagle zniknął grunt. Klękamy za małą wydmą. Bieg w kombinezonach z kilkunastokilogramowymi plecakami oraz maskami na ustach nie daje szans na rekordowy maraton.sapie Polak. Spissem i mną. Przez komunikator słyszę przyspieszone oddechy chłopaków. żeby wleźć dalej. Na pewno nie było ich tu wcześniej. w przerwach pomiędzy blokami pobłyskują jakieś lśniące metalicznie punkty. Rozstawione mniej więcej co metr. Idziemy jego śladem. Czapiński nie wytrzymuje i bez rozkazu zrywa maskę z ust. wyciągając rękę do paczki Czapińskiego. przypalając papierosa.skrzeczy mi w uchu głos Czapińskiego. nie powodując przy tym nawet najmniejszego wybrzuszenia terenu poza granicą kwadratu. Dopiero gdy z dna studni dobiega odgłos upadku robota. . Zwalniamy w miejscu ostatniego postoju. Podchodzę o dwa kroki bliżej. Wiejemy w przyklęku. Tego nie muszę powtarzać.jęczy z wrażenia Spiss. .Wytężam wzrok. czy nie wycofać ludzi do „Tukana”. gnani lękiem.Cofamy się . z jakąś niepojętą precyzją nieznana siła usuwa cały pokład żużlu pośrodku pola wyznaczonego przez cztery bloki. . że nas nie podkusiło. Dobrze. jakby ściany powstałego idealnie okrągłego otworu wypchnęły cały materiał na zewnątrz. Jak zwykle bezszelestnie. Szybciej nie otwierała jadaczki nawet moja krostowata teściowa . Zupełnie jakby ktoś uwięził je pod szklanym kloszem. Dalej fale elektromagnetyczne się nie wydostają. Wywołuję Kaya. że łączność działa tylko pomiędzy Czapińskim. ale okazuje się. Wszystko dzieje się w ciągu jednego mgnienia powieką. gdy urządzenie obcych daje nam pokaz swoich możliwości. który zassie nas do środka otwartej czeluści.Znów mamy łączność . Wygląda to tak. że powstała nagle studnia wywoła zaraz jakiś powietrzny wir. Spiss manipuluje nerwowo przy konsoli. Żaden nie odbiera sygnału z nadajnika. Robi wrażenie. . trzech sekundach kamera przestaje działać. najwyraźniej uszkodzony po upadku mechanizm przesłony zacina się. Za każdym razem efekt jest taki sam.. Po dwu. .Układ jezdny też sprawny . Jednak pozostałe na powierzchni roboty pozostają nieme i głuche. ukazując jakieś niewyraźnie kształty.zgadzam się. . .proponuje Spiss. Bruno jeszcze kilka razy zmienia filtry w obiektywie kamery robota. głębokość osiem. Otwór nie powiększa się i nie zmniejsza.Postarajcie się to sprawdzić. co trzeba.Mam dane. który tam wpadł .polecam. Po kilku manewrach Spiss stawia go na gąsienice i ostrożnie kieruje do przodu. . W kieckę z trawy i chodu spod lokomotywy.rozkazuję. .Bruno..Nic mu nie jest. Maszynista za gwizdek. Za którymś razem. jak wiejemy. wygląda jak rozkręcone wrzeciono. tylko leży na grzbiecie. wpatrzony w niebo upstrzone rzadkimi chmurkami. tam coś jest! Coś się rusza! Cholera. . Zaraz. Kładę się na piasku z lornetką w dłoniach. Czapiński leży na plecach. . Tylko ostrożnie. Co chwila zmienia pasmo emisyjne. Zaraz go odwrócę. co możemy zobaczyć. . oślepia kamerę. Od ścian do środka na dole biegną cztery jakby pochylnie. i zejdę do tej dziury. . wezmę. Ekran co kilkadziesiąt sekund rozbłyskuje matowym obrazem. co z robotem.Może zjadę po tej pochylni następnym . sprawdź. Średnica otworu sześć metrów. a po chwili głos znowu niknie. schodzi do ultrafioletu.Pozaginali przestrzeń jak harmonię ślepego Cygana... .Włącz filtry .melduje. jaki jest kierunek fal rezygnuje w końcu.Ruszaj .To chyba nie jest żywe...Panie pierwszy. Pomimo zakłóceń w łączności robocik odpowiada na nasz sygnał. a dziki ze strachu trach. kiedy ci Marsjanie zobaczyli. Nie wiem. Nie dostrzegam jednak żadnych innych sensacji. pewnie klepali się ze śmiechu po udach.. To jakaś świecąca maszyna. Znowu nic nie widzę.Dalej słowa stają się niezrozumiałe. Nie będą . Ja tam pójdę na ochotnika. Kurcze. To wszystko. jakby był tam od zawsze. Przez kilka minut wpatruję się w sześciany oraz owal ziejącej pomiędzy nimi dziury. postawi walizkę przy ich gadających słupach.Dzięki. . tylko magazyn na miotły.podaje broń Czapińskiemu. dranie. Może ściągniemy później „Tukana” i z niskiego pułapu wpuścimy tam sondę na spadochronie. Wtedy nas wypuszczą . otrzepując kombinezon z pyłu. wypuszczając w górę kłąb dymu. Przy takim bigosie w eterze „Tukan” nie trafi nawet w Berlin.A sondy z samolotu? Melberg ładował dwie. pan widzi. Ceszek.Jak go znam. . czuję suchość w ustach. . sam widziałem. Lecz wejście do innego świata. Bruno. Przez chwilę zastanawiam się nad tym. Bruno odpina kaburę. To może być bardzo niebezpieczne.tłumaczę.mówi Czapiński.Panie pierwszy. Same bloki nie są aż tak przejmujące. Zakładamy maski i dopinamy kaptury. wykonane ręką nieznanych istot. . a później rozwali połowę planety. Kręcę przecząco głową.Pyta podłamany Bruno. polecisz do bazy. możesz iść. Co prawda. Spiss prostuje ramiona. .A co niby może zrobić kapitan? . co powiedział. .dopowiada Czapiński. Mieliby. patrząc na białe pudła. które teraz kojarzą mi się z odległym ziemskim osiedlem. a on będzie wiedział.Nie musisz.Dobrze.jakieś tasiemce robiły ze mnie pacana .A ja? . . ale ze mną. . Jesteś już niezły. gdzie być może czekają na nas oni. . Doprawdy. Jak nas tam zamkną. Palę przez chwilę.Albo ich wściec. kolejny ubaw . co się dzieje. Ze względu na zawodność łączności radiowej musimy zachować kontakt głosowy.postanawia. Ale mi się widzi. . Częstujemy się z jego paczki.Mają napęd rakietowy. . Idziemy z powrotem ramię w ramię. że to nie ich bank depozytowy. możemy coś w środku rozwalić. . w naszej ucieczce było coś upokarzającego. odciążoną maszyną wystartujesz bez problemów. Zdasz raport Kayowi. napawa głębokim pierwotnym lękiem przed nieznanym. . są jednak tylko przedmiotami.Weź moją spluwę . co robić. a do tej pory nas nie tykali .Siedź tu i obserwuj wszystko przez lornetkę.Protestuje Bruno. Ceszek. czegoś cięższego. nasłuchując odgłosu uderzenia o dno. . Polak. Cisza trwa zbyt długo. waży ją w dłoni i rzuca na pochylnię. Czapiński poprawia plecak. . Włączamy wszystkie czujniki. W jego dłoni pojawia się mój aktywny organizer w kulistej magnezowej pokrywie. z jakiej ją upuściłem. wątpiąc w zmysły.Poszukaj. czy Czapiński nie żałuje teraz swojego porywu. Czapiński bierze do ręki okrągłą grudkę żwiru. nie jestem pewien. Dalej mrok jest nieprzenikniony niczym tafla czarnego jeziora. unosząc jednocześnie ramiona w geście zbrukanej niewinności. z którego została wykonana. . Kiedy stajemy metr od grubej na kilkadziesiąt centymetrów krawędzi ze sprasowanego żużlu. w jakie jesteśmy wyposażeni.z powierzchni po przeciwległej stronie! Patrzymy na siebie z Czapińskim. Ceszek. przypomina przędzę kokonu jakiegoś gigantycznego owada. wybałusza oczy. Kiedy w końcu słyszymy słaby stukot upadającej bryłki. Czapiński grzebie w kieszeniach kombinezonu. wznosi mniej więcej na wysokość. Jednak nasz wzrok sięga najwyżej na dwa metry w głąb studni.Przy pierwszym sześcianie zatrzymujemy się. W głębi otworu panuje mrok. podając mi go. który wyparował mi nagle przed przejściem bariery.wyrywa mi się. Nie pojmujemy. widać stąd wnętrze otworu. niż się spodziewaliśmy . Szary materiał. z którego wysuwa się ramię reflektora. gdy skupiony promień z naszych reflektorów grzęźnie w ciemności jak w bagnie. patrząc na jedno z czterech ramion pochylni. nie spadając z owalnej rury. jak po chwili toczy się po przeciwległym ramieniu pochylni pionowo w górę. dobiega on z zupełnie innego miejsca. którą zdążył pokazać nasz robot. Niewiadomego przeznaczenia spłaszczona owalna rura ma około metra szerokości. Przy świetle dziennym z wysokości pięciu metrów powinniśmy widzieć doskonale jej koniec oraz kawałek podłogi. a później spada na żużel. Schylamy się. Ja coraz bardziej. podobnie jak bryłki żużlu. Tylko co kilka sekund pobłyskuje tam jakiś słaby blask przypominający refleks oddalonej o dziesiątki kilometrów obrotowej latarni. Bryłka toczy się po grzbiecie rury i znika. Organizer nie ma szans. Teraz widzimy wyraźnie. nie oświetlając niczego. w jaki sposób możemy widzieć odblask światła pulsującego na dole. Zamieramy. Pomimo to pojawia się po drugiej stronie.Niech cię szlag . Wybieram trochę większą bryłkę i powtarzamy eksperyment. żeby dotoczyć się do podłogi. . Robię dwa nieśmiałe kroczki i dołączam do niego. Ciężar pcha mnie w dół . Posuwamy się ostrożnie w dół.mówi Czapiński. jaką kończy się pochylnia.tłumaczy. . gapiąc się na siebie baranim wzrokiem. i dopiero tu nasze reflektory zaczynają świecić jaśniej. .Te rury mają swoją własną grawitację. że jest jakimś rodzajem czujnika z termostatem . a kiedy udaje mi się wyprostować. Czujemy wyraźnie. o tam.Niewykluczone. jak nagle przybywa mi ze dwadzieścia kilo wagi. ale jakby tłusta dziwka wskoczyła mi na kark . Chyba nikt nie wytrzymałby tu sam. że temperatura powietrza wokół niego jest wyższa.mówię. podpierając się rękami o sfilcowany materiał. . robiąc pierwszy krok.z trudem hamuję. dzięki czemu orientuje się. . a gdzie dół . czuję. rozładowując strach. żeby wiedzieli. Metrowej długości grafitowe wrzeciono. Stoimy po przeciwległych stronach rury jak rozdwojony karciany walet. .odzywam się do Czapińskiego. gdzie jest góra. To. z wrażenia zapomniałem cię ostrzec .To nic. widzę od dołu nogi Polaka. a po trzech kolejnych metrach zaczyna rozszczepiać się na końcu niczym palce drapieżnej dłoni. budzący koszmarne wizje potworów o zakrzywionych kłach. Lecę do przodu. Tam. gdy spada na mnie Czapiński. co świeciło . Kolana uginają się pod ciężarem ciała. Nastroju grozy dopełnia narastający przenikliwy ziąb dna przepastnego lochu. panie pierwszy. podnosząc naszego robocika. Pcha nas dalej tylko wstyd przed towarzyszem. tak że prawie klękam na rurze. Sam podłużny mechanizm musi kumulować temperaturę kilkuset stopni. W końcu docieramy do szerokiej spirali..odpowiada. Już stojąc na szorstkiej pochylni. żeby po niej nie zbiec. Schodzimy . Schodzimy z rury i kiedy odzyskujemy normalną wagę. oświetlając reflektorem początki trzech pozostałych pochylni. choć rura nachylona pod tym kątem nie powinna mieć więcej niż dziewięć metrów długości. . gdzie sterczy Czapiński. po której stronie znajduje się powierzchnia.Przepraszam. Droga ciągnie się w nieskończoność.W tym miejscu wszystkie się zbiegają .Jest nasz robot.mówię. Ceszek.Albo żyroskopu. napięte mięśnie nóg prawie wyrzucają nas w powietrze. wspiera się jednym końcem o szczyt metalicznej piramidy tej samej wysokości. widać jeszcze jaśniejszą poświatę.mówi Czapiński. rozglądając się dookoła. Światło naszych reflektorów ledwie oświetla pochylnię. która ciągle rosnąc. które osiąga bez żadnego rozbiegu. Po obu stronach pomostu formuje się jeszcze pięć czarnych kul. nie zmieniając przy tym średnicy. Przestrzeń wypełnia się prawie niewyczuwalnymi przenikliwymi wibracjami. a wrzeciono wydłuża się. Pomost co kilka metrów rozszerza się. Ceszek . czy pojawił się w ścianie w chwili. jakimi są nawzajem połączone. Kula zawisa na chwilę w przestrzeni. na wysokości pół metra nad podłogą znajduje się pobłyskujący błękitnawo trójkątny otwór. Wspina się po nim aż na szczyt . wydłuża się niczym wzbierająca kropla płynnego metalu i w końcu urywa pod własnym ciężarem. skąd jeszcze przez chwilę dobiega jej słabnący blask. błyskawicznie osiągając stopień żaru bijącego z drzwi pieca hutniczego. Czuję na ramieniu dotyk dłoni Czapińskiego. wypełniając wnętrze delikatną poświatą.Wrzeciono. Przystajemy. zaczyna nagle działać. .Tak je robią . . jak . której drugi. Wokół robi się coraz jaśniej. wirując z szybkością kilkunastu tysięcy obrotów.trwa tam nieruchomo przez kilka sekund. Rozbłyskuje niebieskawym światłem. jakie widzimy. a na każdej platformie stoi zaostrzony ciemnogranatowy stożek wysokości dorosłego człowieka. Wskazuję Czapińskiemu na trójkątne przejście. podobnie jak wszystkie widziane przez nas mechanizmy obcych. Ten w odpowiedzi daje znak podniesionym kciukiem. odległy koniec tonie w mroku.mruczy Czapiński. unosi się ponad powierzchnię dymu uwięzionego w grawitacyjnej pułapce. tętnią błękitem. skłębionymi odnogami. Stoję teraz na szarej chropowatej płycie. pada z bladych półkul tkwiących w sklepieniu kilka metrów nad nami.Filtry. Stoimy i patrzymy. by pod samym sklepieniem zmienić kierunek na horyzontalny i pomknąć ku ścianie z trójkątnym wejściem. Półkule oraz grube przewody. Temperatura rośnie. Nie wiem. Słabe światło. Spada jak gwiazda w skłębiony opar czarnej mgły. posuwamy się dalej. Na lewo od nas. W odpowiedzi mgła formuje czarną połyskującą kulę. Przechodzę na drugą stronę. Z mroku wyłaniają się białe cylindry pokrywające ściany oraz część podłogi. kiedy jedna z półkul zaczyna rosnąć. Później strzela pionowo w górę. kiedy ożyło wrzeciono.ostrzegam. Światło o zmiennej długości fal oświetla pomieszczenie ostrymi błyskami spawarki elektrodowej. Światło zmienia ton na jaskrawobiały. Po obu jej stronach jest przepaść wypełniona czarnym połyskliwym dymem przelewającym się w toni tłustymi. a później błyskawicznie przeskakuje do podstawy stożka. czy był tu wcześniej. Jak myślisz. Palimy. jak z czarnej mgły wypełzają wijące się węże dymu. otworzyli to po to. Poziom czarnej mgły rośnie szybko. żeby odsapnąć. Docierają do środka ramy. błyskawicznie budując połyskliwe wielokąty zmieniające bez przerwy swoje kształty i rozmiary. patrząc na wciąż otwarte wejście. Mijam Polaka zagapionego w połyskujące klejnoty. Dopiero lekki szum powietrza przypomina mi. tworząc lej. Niepowtarzalne w formie. patrząc.obiekty dokonują nieprawdopodobnych manewrów. żebyśmy mogli zerknąć do środka i poczuć się jak małpy? . przed oczami latają mi czerwone i czarne plamy. przebijając wszystko. zmieniając kierunek lotu pod kątem prostym bez zauważalnej zmiany szybkości. niczym płatki śniegu porwanego wiatrem. Następny sześcian wypełniony jest kolczastymi kulami przypominającymi miniaturowe jeżowce wycięte laserem w czystym rubinie. Przyklękamy. aż do ostatniej. Czapiński wyciąga paczkę papierosów. gdzie jestem. Dalej na pomostach umieszczono czworokątne ramy. co widzimy. Nie mamy jednak pojęcia. Wygląda na to. .Krzyczę.Czapiński! .Rozkazuję. Po zniknięciu ostatniej kuli. . Po chwili z węzła zaczynają wysypywać się złote igły długości pięciu centymetrów. które lśni teraz różowym blaskiem. do czego służą.Odwrót! . To. które dotkną podstawy. w którym kipi porcja czarnego dymu. dopóki nie rozpoczyna się nowa sekwencja produkcji latających kul. a środek jednej ze ścian zaczyna się cofać. dysząc ze zmęczenia. . łącząc się w jednym miejscu. dym cofa się z powrotem do zbiornika i zaczynają się czary. Kiedy wyskakujemy na powierzchnię. co jaką sekwencję otwiera się wejście do podziemi. Te. która dematerializuje się w ścianie jak bezcielesne widmo. z czym zetknęliśmy się do tej pory. Biegniemy po pomoście w kierunku trójkątnego wejścia. Jednak jasny blask dnia przeświecający przez zastygły mrok dodaje nam nadludzkiej energii. Kiedy cała podstawa czworokątnej ramy usiana jest złotymi ostrzami. światło przygasa. unoszą się w przestrzeni ram sześcianu. Nie wiemy. że mamy do czynienia z powtarzalnym cyklem. . toną w niej.Pytam. Droga pod górę po grawitacyjnych rurach przypomina wspinaczkę po drabinie z workiem cementu na plecach. Jesteśmy olśnieni ich blaskiem. zapiera dech. Igły łączą się. Poza obszarem białych sześcianów przystaję. Pomimo to decyduję się iść do końca ściany. coś ty narobił! .Człowieku.odpowiada spokojnie. a czubek noża pokrywa się delikatną siatką różowych żyłek. .stwierdza z bezgranicznym zdumieniem w głosie. przechodzi na stal jak grzyb .Wykrzykuje. Przyczepiło się jak rzep . Przykładam obiektyw kamery do rękawicy z wczepionym w materiał kryształem. Próbuję kilka razy je podważyć. Spiss rozdziawia ze zdziwienia gębę. Opieramy jego plecy o kadłub samolotu. że ich ostrza zagłębiają się jeszcze głębiej.Wiesz.Nie mam pojęcia. nie interesując się tym.To się wżera. Skutek jest taki. panie pierwszy.Swędzi mnie jak cholera. wlokąc się ze zwieszoną głową w stronę „Tukana”. Daje się holować niczym zasypiające ze zmęczenia dziecko. Ale ty masz chyba wodowstręt.Szybko! Do samolotu! .Krzyczę. odruchowo ocierając dłoń o nogawkę. .poleca Kay. jak to się znalazło w moim ręku ..Wywal to! .. kąpałem się przedwczoraj . przebijając materiał oraz na pewno skórę dłoni. Przykładam ostrze szwajcarskiego noża do podstawy kolczastej kulki. Z wrażenia o mało nie połykam papierosa. widząc. Poszły na południe. . . co się dzieje wokół.No to co cię tak swędzi? Odwraca głowę i przystaje.To nie to. .odpowiada. . łapiąc go za dłoń. Ceszek patrzy obojętnie w niebo.Cholera ich wie . .mówi. .. że coś jest nie tak. Podbiega do nas Spiss. . .Rozkazuję. ciągnąc go za rękaw. Czapiński jest dziwnie otępiały. Bez pytań bierze słabnącego coraz bardziej Polaka pod drugie ramię i razem go wleczemy.Spróbuj to delikatnie wyciągnąć . lecz milknie natychmiast. Jej igły są twarde jak diament i tkwią mocno zakotwiczone w dłoni. Krwisty kryształ wbił się ostrymi jak ostrza szpilek kolcami w rękawicę. .odpowiada. Ceszek. Ciskam za siebie nóż.Rzecz w tym. rozgałęziających się niczym korzenie błyskawicznie rosnącego drzewa. zaciskając prawą dłoń.Wystrzelili dwanaście kul. że za cholerę nie mogę. . pokazując rubinowy kryształ lśniący w środku jego rękawicy. to twoja prywatna sprawa. . Do końca lotu Ceszek już się nie odzywa.rozkazuje kapitan. Przez kadłub przebiega wstrząs. na być może uszkodzonym podwoziu.Pakujcie go do samolotu. . Teraz w grę wchodzi tylko amputacja dłoni lub całego przedramienia.Nie łam się. odzywa się Bruno. Byłem bydlackim kutasem. będziesz dla staruszki największym prezentem odpowiadam. Ale lekki przeciwny wiatr zmusza mnie do lądowania na rezerwowym pasie dwa kilometry od bazy. pakujemy Czapińskiego na fotel z tyłu kabiny. Teraz pewnie zrobią remanent i zobaczą. Na szczęście goleń z kołem wydaje się być cała. żeby skryty za maską wyrachowania i egoizmu Polak tak mówił. zziajani jak psy. W pośpiechu źle obliczyłem długość rozbiegu . że brak im jednego kolczaka . Jak wrócisz.mówi. W trójkę wyciągamy Czapińskiego z kabiny. Kiedy jesteśmy na siedemdziesięciu metrach. jakbym miał na pokładzie skrzynkę wypełnionych nitrogliceryną porcelanowych jaj. nigdy jej nic nie dałem odzywa się niespodziewanie Czapiński. .Szybciej. Jeszcze nie słyszałem. panie pierwszy. Kryształ zdążył już całkowicie zniknąć z powierzchni jego rękawicy. . i ja wiemy doskonale. Już leżąc w pneumatycznym sarkofagu dla rannych uśmiecha się blado. Za ogonem samolotu gna łazik z goniącym nas Peterem.Chciałem to na broszkę dla matki. Jego ręka jest sztywna niczym wyciosana z drewna. Po godzinie mówi z trwogą w głosie: . Przygotowujemy robota chirurgicznego . Po piętnastu minutach. wtapiając się w ciało.jest dłuższy o dobre cztery metry. Bruno co chwila odwraca się do tyłu. I Bruno. Z wrażenia po plecach ścieka mi struga lodowatego potu.Już zamknęli wejście. czy zdążymy na czas. Staram się uwzględnić wszystkie parametry podawane przez komputer. Przed samym poderwaniem maszyny walę prawym kołem w spory kamień. drży nieśmiało niczym ostatnia spowiedź „Lunatyka”.. patrząc w stronę sześcianów. delikatnie. Inaczej ryzykowałbym lądowanie z gasnącym silnikiem. co to oznacza. Przyziemiam bez hamowania. . Ściągamy szybko kombinezony i ruszamy z Brunem zbierać z pasa startowego co większe kamienie. Jego głos jest słaby. Pytanie. Ceszek. Wieczorem urządzamy mu pogrzeb kosmonauty. Czapiński zostanie tu. Myślę. . przed chwilą sprawdzałem.Nigdy nie umiałeś porządnie wysmagać mi piczy. zapisuje Szmacie swój cały. Inne rozpryskują się nad podmokłym gruntem - .Skąd to się.mówi. Dopiero krzyk Ciastka dobiegający od stawku z dwumianami O’Neila wprowadza w ludzi pewne ożywienie. * Rano wszyscy unikają patrzenia sobie w oczy. na obcej planecie już na zawsze. Romeo. Ja dostaję w spadku jego słynną dzidę. . Zmiany spowodowane zetknięciem z kolczastą kulą doszły już do klatki piersiowej i w każdej chwili mogą zatamować krwioobieg. bierze? Wcześniej nie mogliśmy znaleźć nawet jednej bakterii docieka Stam. Kolejne pół godziny zajmuje nam wymiana tarczy hamulcowej oraz łożysk. Zimno mi . ale muszę tu jeszcze zaczekać na Melberga z częściami do uszkodzonego koła.Niektóre czarne kule wpadają do wody. obleczona w czarny woal z siatki na zbiorniki z ciekłym tlenem. jak twierdzi Ciastek. które. Dopiero teraz okazuje się. lekko unosząc głowę. Wstęgowate stwory podzieliły się wzdłuż grzbietu. że powstały z naskórka osobników macierzystych ..Są też jakieś jednokomórkowce. . na którym tak chętnie wieszaliśmy psy. Kryształ rozpełzający się po jego ciele jest zbyt niebezpieczny dla nas i dla statku. Łazik znika w tumanie pyłu. mają zdolność fotosyntezy. Martwię się o Czapińskiego. jak ważny był dla nas ten bezczelny Polak. Jedna połowa pociemniała.zawiadamia Ciastek.żadne zabiegi nie mają już sensu. ale i tak zajebisty był z ciebie książę . pochodzący ze spekulacji majątek. Oprócz tego w wodzie pojawiły się brunatne kule o średnicy monety.szepce. Szmata Petera. Później krótki lot do bazy. Szwed zjawia się po dwudziestu minutach. a Peter litr najprzedniejszego bimbru ukryty w przedziale gaśnic. stając się aktywnym drapieżnikiem polującym na nieruchawe blade części. do cholery. głaszcząc go czule kosmatą łapką po czole. Na miejscu oprócz Melberga są wszyscy. Kiedy wchodzę do baraku. Czapiński umiera . . Czesiek jest wyraźnie wzruszony. dźgając wynurzonego dwumiana rozłożoną anteną nadajnika. Oprócz osobistych drobiazgów przeznaczonych dla matki.Proszę o kolejkę za moje zdrowie. w obliczu nieuchronnej śmierci przyjaciela wyznaje prawdę o najtajniejszych tajemnicach kochanków. Nie śpię trzecią dobę.. jak ta. w jaki można je wzmacniać i formować. . patrząc na kłębiące się w oczku stwory. Zapewniam. Z jednych monolitów wysupłują się złote nici. Wszystkie opierają się na hipotetycznych założeniach o relacjach pomiędzy innymi wymiarami. ktoś musiał oberwać ..Żal mi każdej minuty. . zamykając powieki.dobiega zza naszych pleców głos Kaya. Kolczaste kule i złote nici są jakąś schłodzoną cieczą wchodzącą w reakcję z innymi ciałami. przypomina obłok jąder cezu.Musisz się przespać.Może faktycznie nie są za piękne. .broni honoru swoich podopiecznych.Ta czarna chmura. że nie.. A jeśli chodzi ci o to. Są nawet takie.Przepraszam. Nie znamy natomiast sposobu. . Mało wiemy odpowiada. . Chyba tylko on mógłby się w tym połapać - . Gówniane tasiemce . . Jego śmierć jest dla nas ostrzeżeniem. Kay odwraca się do niego. Kapitan wygląda. . Palimy papierosy. Dźwigający karabin szturmowy O’Neil sapie głośno.. Patryk. Takich fabryk. . Szkoda.Zawiesza głos.Ten przekaz z wnętrza fabryki przydał się do czegoś? Kay otwiera znów oczy. Na razie potwierdził tylko fakt sterowania polem grawitacyjnym. Kay. Zobacz sam.. wrzucając niedopałek do wody. Jestem zmęczony. które zamiast znanych nam czarnych kul wystrzeliwują metaliczne bryły nieokreślonego kształtu. Hubert.mówi.Co na to komputer „Hekate”? . .jakby wstał właśnie z trumny. . na razie to tylko tyle. czy Ceszek nie zginął na darmo. Tobie i Czapińskiemu. .. W centrum dowodzenia pada na fotel. . że Rajczy siedzi u czubków. Ma szarą od zmęczenia twarz i podkrążone oczy. odwagi. Pełnią chyba rolę przekaźników informacji i są dla nas śmiertelnie niebezpieczne. z innych połączone sznurem kolorowe sześciany. zaczyna mi powoli odbijać.Ma dziesiątki teorii. . z której wyłaniały się kule. Ekrany pokazują po kolei skupiska graniastosłupów. Ciemne osobniki rzucają się natychmiast na peta i rozszarpują go w okamgnieniu. półkul oraz stożków różnych wysokości i najrozmaitszych barw. ale za to mają jaja . wyłoniło się spod powierzchni gruntu kilkadziesiąt. gdzie byliście.Mieliśmy dokonać podboju.tłumaczy.Pytam.Gratuluję. Żrą siebie nawzajem. odrywając . czy cień martwego człowieka jest także martwy. Nie wiem. Czy też czeka w nadziei. Jego wysunięta antena wygina się w przód i tył.proponuje. U ich stóp kilka strumieni połączyło się w spore rozlewisko. Hubercie.Te nasze to karły. ale mogę dać mi resztki po obiedzie . wyskakując z łazika. jak zmoczony deszczem piach na bałtyckich wydmach.wzdycha. . Za nim gramoli się Kakka. Słońce świeci tak samo. Bezwiednie wrzucam do wody mały kamyk. To się nie zmieni. W wodzie kipi nieznane nam życie.To fakt. Przez chwilę zastanawiam się. Unoszę twarz.postanawia Bruno. obudź mnie za dwie godziny. jak wtedy. na peta rzuciły się jak sfora chartów i nie zdechły. mieląc małymi kółkami żwir.oznajmia Bur. Nagle wyczuwa mój ruch i zawraca błyskawicznie w stronę brzegu. Będzie dalej świecić nad Victorią. z pluskiem rzuca się na niego wielki zielonkawoczarny stwór. chlaszcząc powietrze niczym srebrny bat poganiacza. który pachnie. Nasze białko im chyba nie szkodzi . z której wyrasta fioletowy pęd. Łazik podskakuje na nierównościach. Zatrzymuję się kilkanaście metrów od brzegu. Wiosłując jak ogromna pijawka. Dalej jest ich co najmniej kilkanaście. ale na dnie pełno jest skłębionych jak rozrośnięte glony czerwonawych wstęg. będzie dalej świecić nad Ziemią i będą świecić także wszystkie inne gwiazdy. Na powierzchni rozchodzą się kręgi. Do rozlewiska pod płaskimi skałami jest mniej niż osiem kilometrów. hamuje z gracją metr przed moimi kolanami. że jego ciało wstanie jeszcze z ziemi. Ubłocony po skraj burty. . A z tych brunatnych kul wyrastają jakieś pędy .W rozlewisku pod płaskimi skałami widzieliśmy tasiemce prawie metrowej długości. to się trochę podpasą . zanurzoną w grząskim mule bulwę. wdychając obcy wiatr. Odskakuję odruchowo. patrząc na burą. . Nim opada na dno. Wsiadam na motor. . który przyszedł zobaczyć. Bliżej jest zbyt grząsko. co się dzieje. Wychodzę przed nasz barak. wyciągając z bagażnika torbę ze śpiącą Szmatą.zgadza się Peter. . kiedy żył Czapiński. Skały wyglądają jak obcięte piłą w połowie wysokości. Kucam. także gdy mnie zabraknie. taszcząc pojemniki z próbkami. czy zauważyli to Peter z Finem.Już nie mogę wytrzymać. robi w toni krąg. znów zamykając powieki. Mój cień wygląda groteskowo z głową wspartą o kontener ze sprzętem pomiarowym. Z patrolu właśnie powraca Peter. Może dajmy im coś do jedzenia. Objeżdżamy rozlewisko dookoła. co dzieje się tam . Walka kończy się tak nagle. . że musimy zbierać także tutejsze okazy flory i fauny. jakieś sto dziesięć kilometrów na północny zachód. Ich ciała zwijają się w walce jak cielska duszących się nawzajem anakond. patrząc na mnie zmęczonym wzrokiem. niczym atakujący aligator. i zmykasz . które sam trochę udoskonaliłem. Peter ze Stamem jadą jeszcze raz pod płaskie skały. . Rosną w oczach. mniejszy gatunek . Kamień wznosi się po paraboli i spada do wody tuż obok pławiącego się cielska.Patrzcie tam . Po południu wpycham się do łazika zwiadu. Wsiadam na motor i z walącym sercem gnam do bazy. Unosi w górę przód.Dobrze. macie rację.mówi Peter.dodaje. . Jutro Peter dobierzesz ludzi. rozchlapując błoto. Wylicz czas tak. Ponadmetrowy dwumian. Przez te fabryki latających kul zupełnie zapomniałem. Kłoda rzuca się niczym zawieszona w toni sprężyna. wybryzgując w górę kaskadę wody.postanawia.sapie . wyrywa się połową ciała na brzeg. jak z głębi rozlewiska.w głębi. jak się zaczęła. Hubercie. jakie będą jutro . badając teren. * Mam jeszcze sporo czasu i żadnej ochoty na przesiadywanie w bazie. czy nie porazić niebezpiecznego towarzystwa prądem. Cofam się kilka kroków. tworząc pływający kożuch. wyłania się drugi i natychmiast rzuca na zanurzony jeszcze w wodzie ogon pierwszego.Niezłe bydlę. W niektórych miejscach pędy wyrastające z bulw mają już trzydzieści centymetrów wysokości i zaczynają tworzyć gęste zarośla. opadając aż na nogawki moich spodni. rano były jak ramię. pojedziecie złapać jakiś wyrośnięty okaz. Błoto pryska wokół ciemną kaskadą. Nasze dwumiany nie osiągnęły jeszcze nawet pół metra. falując. Jednak Ciastek z Patrykiem przekonują go o celowości prowadzenia dalszych obserwacji. Ciekawe. Przez chwilę zastanawia się nawet. Jednak na wszelki wypadek naciągamy na oczko wodne mocną siatkę.od lepkiego bagna podeszwy butów. pokazując na dryfującą po powierzchni brunatną kłodę. Czerwone glony uniosły się z dna. . Widzę jednak wyraźnie. panowie. Strzelisz kilka sond. przez chwilę waży go w ręku. Obudzony Kay jest wściekły na siebie. Po chwili tylko wzburzone fale są dowodem na to. Wyskakuje z łazika i bierze kamień. żeby na miejscu być godzinę przed zachodem słońca. To niedaleko. Może te nasze to jakiś inny.Ty. że pozwolił wykopać staw tak blisko baraku. żeby wybrać miejsce na jutrzejsze łowy. masz jeszcze dziś jeden lot. Unoszą się przy najdrobniejszym tchnieniu powietrza. że nie mogę jutro jechać.zastanawia się. pooddychał powietrzem z mojej ulicy. Przyklękam. .dodaje wojowniczo Peter. gdybym miał swój karabin z elektrodowymi lotkami. ogłuszcie prądem. pieprzyć jakieś skutki za dwadzieścia lat . Natomiast fabryki i cała reszta to rzeczywiście bardzo nieciekawe sąsiedztwo . wracając do łazika. Skutki oddychania tym powietrzem mogą ujawnić się nawet za dwadzieścia lat .chwali go Peter. A ja podchodzę do jednej z kiełkujących bulw. Otwarte pojemniki z pasztetem rozkładają elegancko na bagażniku łazika przykrytego aluminiową folią. Ze szturmowego rozwalimy okaz na kawałki .Gdyby nie te wodne zasrańce i latające w powietrzu rzeczy.myślę. Są delikatniejsze od najcieńszego jedwabiu. a jak coś się złapie. Po przejechaniu kilkudziesięciu metrów znajdujemy głęboką zatokę. czy nie osiedlić tu najpierw kolonii . z nosem w dupie skunksa czułby się pan jak na alpejskich łąkach . można założyć dochodową fermę. Tu wszystko może nam zagrażać.Żeby pan. Zastawcie sieć. . .Stam. Diabli wiedzą.studzę ich zapał. . Kończymy spóźnione śniadanie.wzdycha ciężko.Pamiętajcie.rozmarza się. Stam bierze od niego lornetkę. Stam wychyla kolejkę. Chłopcy urządzają krótki piknik okraszony bimbrem z sokiem. Nawet ruch mojej dłoni powoduje ich poruszenie się. za przeproszeniem. ile się tego nawdychaliśmy Już za późno na alarm . że jesteśmy na obcej planecie.broni tutejszej atmosfery Stam. . . Peter wpatruje się przez lornetkę w rozchodzące się kręgi wody. a później przenosi wzrok na taflę wody.Tasiemce to nie problem. Chłopcy rozważają kolejne warianty dogadania się z obcymi. . To nawet. którą można przegrodzić siecią.Masz chłopie łeb na karku .Łazik może pływać. z którego zwieszają się prawie niedostrzegalne żółtawe nitki. spierając się.Cholera.odpowiada Peter. Oglądam uważnie jej szczyt. Mam służbę do osiemnastej . przy czym kilka odrywa się od szczytu i unosi w powietrzu. zakładając na usta maskę. Patrzy przez chwilę w niebo. . Cholera.Pewnie. panie pierwszy. Ruszamy dalej. A jak są smaczne. to na tej planecie można by się nieźle urządzić . Czy też nie pójść na całość i nie przysłać od razu kohorty ekologicznych pacyfistów.Co o tym sądzisz? . Później zwiększam wysokość i robimy kolejne dwa naloty. Ognisty trójkąt przemieszcza się po liniach złotej sieci. Milknie jednak wpatrzony w rosnącą przed nami łunę. jaka rozjarzyła się na powierzchni pustyni. panie pierwszy. .szympansów. bo nie zdążymy na zachód słońca.Tam. .schodzę jeszcze niżej.Było. . .Wydziera się. Upaja mnie czar lotu . Niczym blaski w lampie wodnej kłębią się w niej rozmazanymi dymami żółcie. Bruno. biegło lądem! Wyprostowane! . Nagle Bruno wali pięścią w szybę kabiny. to kamery musiały to złapać.przyzwoitych osadników. tam coś uciekało! Widziałem.odzywa się kapitan. zmieniając co chwila kierunek. wpatrzony w mknącą ku nam piramidę światła. . Jeżeli Kay nie zmieni zdania. wpadamy nad całe zagony wyrośniętej roślinności. Niebotyczna piramida pobłyskuje jak zorza polarna. Tniemy jak kosa. . jaki widziałem w życiu. co powiedzieć . Musimy lecieć na cel. tylko dogoń cel i wystrzel wszystkie sondy . Nie dostrzegamy jednak niczego. Zawracam.mówię. zielenie i fiolety. Z każdym obrotem śmigła zbliżamy się do najpiękniejszego widoku. . Nad jednym z większych rozlewisk zniżam się do pułapu trzydziestu metrów. goniąc opadające ku horyzontowi słońce. prawie ścinając najwyższe pędy porośli śmigłem.Słyszę głos Kaya. O siedemnastej trzydzieści unosimy się w powietrze. pożeglujemy dalej w kosmos za kilka dni. Przeskakuje z jednej nitki na drugą.Uspokój się. a dopiero po dwudziestu latach kwarantanny .To nic nie mów. a iskry dwu srebrnych księżyców odbijają się promieniami od lustra spokojnej toni. Nie chcę w jednym z ostatnich lotów żadnych niespodzianek. czerwienie.zapewnia podniecony Spiss. który śledzi nasz lot z centrum. Woda gra barwami z czerwonawym słońcem. jakbyśmy stali na dwu końcach stadionu. Jak tam coś było.Nie wiem. która uwięziła w swoim wnętrzu wszystkie tęcze świata. Przeskakując linię brzegową. Mknie tylko przez kilka sekund w linii prostej po najgrubszych odgałęzieniach. I zasuwało na stojaka . Po powrocie do bazy robimy z Brunem i Melbergiem generalny przegląd „Tukana”. Jak góra wejdzie na nasz tor i zbliży się.Dobra robota.nie wiem. . Nabiera oddechu. To była żmija . Gdy wypełnia sobą cały przód kabiny. a ono przepływa po nim do wnętrza. . Pan jednej niewielkiej planety. Teraz widać już tylko rozgwieżdżone bezkresne niebo. wydaję rozkaz. czy jest daleko. o mało nie posrałem się na fioletowo. Zjawa cofa się.Bąka Spis. . Gwiazdy i jeden srebrny glob na wyciągnięcie dłoni.Uwaga. . Sześć białych krech wytryskuje spod skrzydeł i tonie w grającym morzu zielonkawego błękitu. . . Jest bardzo odważny. Bruno i ja stajemy się samym ciałem tęczy. Przez trzy sekundy nasza maszyna. nad którą pruje nasz samolot. Wypadamy w wieczorny mrok. cały czas zwiększając pułap. który wypełnia błękitną kabinę z wrzeszczącym fioletowym Spissem. Bruno oddycha ciężko.Kiedy? . Bruno. wracajcie cali do domu . . . nie nawalił jeszcze nigdy.Mały Książę. Moje ręce emanują żółcią. Bruno. aż wreszcie barwna góra wskakuje na nić. chcąc go uspokoić. czy blisko. Lecz ta przenikająca ciało tęcza przeraziła go śmiertelnie. kiedy go odnalazł.Prawie piszczy mój drugi. Zagląda ciekawie do naszej kabiny. na rozkaz strzelasz wszystkie.opowiadam. ucieka w lewo.Panie pierwszy.Ja pierdolę! Ja pierdolę! . Zmieniam kurs. Bruno. Szukał sensu życia i przyjaciela. Czekamy wpatrzeni w najpiękniejszy taniec ogni. a kolana spowija purpurowy dym.studzi go Kay.Ustawiam czoło kabiny nad grubą złotą krechą. Bruno sapie. a pan mi tu pieprzy jakieś bajki! . Tniemy płatem światło. Kładę „Tukana” na lewą żyletkę . którą kochał.dodaje spokojnym głosem. Umarł.Patrz.Kto? . skrapiając razem z braćmi nasz samolot srebrną rosą. W oczach rosną wszystkie pomieszane barwy . mając jeszcze w oczach eksplozję barw.W porządku. . chłopaki. Za chwilę budzi się noc i wschodzi trzeci księżyc nazwany przez Petera Strusim Jajem. . Leci ku środkowi i znów robi unik. Już jesteś szpetny jak zawsze .ale piramida odbija w tę samą stronę. walcząc z normalnym ludzkim strachem. z całym szacunkiem.Wyrzuca z siebie strach i gniew. gdzie rosła róża. Tam śpi Mały Książę. Palec na cyngiel. Wznoszę się w zapadający mrok. dam radę.odpowiadam.Może pan pierwszy zajmie się tylko dokumentacją. Nie wiem także. jeśli uda im się go złapać. Po walce z mamą Heiko-Volkswagen.. gdzie upchną wierzgającego dwumetrowego robala. przejmiesz stery. po co pytałem Petera o zgodę. Wszyscy czterej. . Wiem.Biłeś kobietę? . czy Peter jest z tego zadowolony. Lecz . Kładę ramiona pod kark. Bruno przejmuje maszynę. że jesteś ostry gość.oznajmiam. którą potrafiła wygiąć stalowe drzwi do kibla. . ładują się do łazika razem z kłębem sieci ze spadochronu hamującego lądownika oraz toną innych gratów. * Nie mogę się porządnie wyspać. przemawiając ojcowskim tonem. tłucze się z jakimiś gratami przez całą noc.Hubercie. że mnie po cichu uważa za bławatnego intelektualistę. Mama Volkswagen była w większości z metalu. Wiem. Jestem jeszcze bardziej wściekły. która klnie jak pijany tajniak.Ja? Przejmę stery. Nie wiem. kiedy słyszę z góry pakunków: . Ale walka z takim wielkim dzikim stworem może być cholernie niebezpieczna. Jest skupiony i poważny. A ty. nie puścisz ich za cholerę . Nie wiem. I trzymając kurs. stary. zapomina o stresie. bo i tak muszę jechać osobno na motorze. zapatrzony w pooraną kraterami twarz nocnego strażnika planety. Mały łazik wygląda jak osioł. unosząc dźwignię rezerwy. . Jak? . Chciał zabrać samych twardzieli: O’Neila. Spod konsoli wyrasta drugi orczyk. Peter. aż mu przejdzie. Peter. zakładając buty. masz przecież odpowiedzialne zadania . szykując wyprawę. którą stoczyłem zwycięsko w przybytku „Brylantowe Edo”. ponownie budząc Szmatę. W końcu wstaję. który przechodził przypadkowo koło Mekki i zabrał na grzbiet połowę pielgrzymów wraz z rocznym prowiantem.Czekam. Kakkę i Melberga. który klnę jeszcze bardziej. Peter niechętnie ustępuje.O tak . Kiedy ta zasypia. kiedy schował się tam nierzetelny klient .Jak jeszcze będziemy mieli patrol. wiem. który jest przypadkowo świetnym pilotem.mówię. Przy sieci może być groźnie.Nie bój. łypiąc na mnie dumnie. .Trudno powiedzieć. nie pękam przed nikim. wyrywa ze snu mnie. postanawiając z tego wszystkiego przyłączyć się do wyprawy. że nawet gdybyś posrał się w dowolnym kolorze. Budzi Szmatę.próbuje mnie spławić. .. Zwłaszcza proteza jej prawej ręki. Najwięcej pożytku daje ostry start sprzed samej maski toczącego się łazika. ograniczają się więc do mało skutecznej agresji werbalnej. że moja zemsta była niewspółmierna do odniesionej obrazy.Pytam z troską. zostawiając swój desantujący oddział kilka metrów za pojazdem. Trzeba oddać im cześć . Rwę ostrymi zrywami. Zamach zmusił szofera do oderwania prawej ręki od kierownicy i łazik zatacza się teraz jak pijany wielbłąd. W końcu Peterowi nerwy odmawiają posłuszeństwa. Wściekli nie na żarty.skoro oni się tym nie przejmują . trzymając rękę na gazie. mając niepokojącą świadomość. Oszołomiony zaplątuje się w końcu w nogawki spodni i siada miękko na żużlu. ułatwiając bieg na rękach z gołym brzuchem przyciśniętym do burty łazika. uważając. Peter wali na wprost. O’Neil i Kakka próbują coś odkrzyknąć. Twardziele bliscy są sukcesu. zasypując brygadę twardzieli tumanami gruzu. ciska rolką taśmy izolacyjnej. w której pobłyskują tylko białka oczu. Wyskakuje ze środka i urąga mi w budzącej grozę chmurze kurzu. który wątpił w moją odwagę. Warkocz czerwonawego piachu z żużlem dociera wtedy aż do bladej gęby siedzącego najwyżej Melberga. tak by nie pogubić członków ekspedycji stłoczonych na szczycie góry bambetli. gdyż Peter. A już na samym początku wygląda niczym ceglany pomnik zasmarkanego od pyłu Komandora. Peter zatrzymuje się w końcu. Rozjuszony Bur.nie mam zamiaru robić tego za nich. pogłębiając z każdą kontrą swój przechył. nabiera powoli rozpędu. by cała ekspedycja nie zwaliła mu się na plecy.Chłopaki! Nic wam nie jest? . Stoję w odpowiedniej odległości. Melberg z twarzą. nawet koziołkując już po nagim gruncie. nie czyniąc mi najmniejszej szkody. Zagrzebany po osie w piachu. Niestety Szwed potyka się o własne dłonie i ze strasznym rykiem ciągnie ratowników w dół. Natomiast dla karawany łowców własna salwa staje się zabójcza. lecz . unikając gwałtownych manewrów. Łazik jakimś cudem rusza z miejsca. gdzieś na wysokości łydek szuka nieporadnie początku swoich słynnych patriotycznych bokserek. . Ta wyprawa ma być koroną jego dokonań na dziewiczej planecie. Próbują mi wygrażać. Tu pomocne dłonie towarzyszy łapią go za gumę od portek.żaden nie puścił spodni kolegi. Pocisk uderza w tylne koło motoru. Pierwszy głową w dół leci Melberg. lecz oderwanie ręki od sieci grozi upadkiem i skręceniem karku. zaczyna łagodnie hamować. Decyzja Kaya jest chyba nieodwołalna i trudno mu się dziwić.muszą najpierw wypluć zalegający w ustach pokład odkrywki. że nas już tu nie będzie. Sam.No to dobrze! Czekam nad rozlewiskiem! .kiedy mnie zabiją. tocząc się po pianie. unosząc głos tylko na końcu zdania. kładę się na plecach. jakich nie wyobraził sobie jeszcze żaden malarz. Tylko ta cisza. które Ciastek porównuje do ziemskich glonów. Tylko kilka kręgów fal zakłóca spokój. Dryfujące tratwy nitkowatych plech. Wczorajsze dwudziestocentymetrowe kiełki są dziś metrową ścianą zarośli obrastającą brzegi brunatno-fioletowym pasem. Tu człowiek może słuchać tylko własnych myśli. Są ich dziesiątki. Kto wie. Ale z ciebie skończony palant! . Cytrynowa łąka unosi się na spokojnej jak lustro powierzchni wody odbijającej blask dziwnych kwiatów. Mówi powoli. Nawet na najdzikszej pustyni wieczorem śpiewają cykady lub krzyczą nocni łowcy. Motor gra niczym serce spiętego. szalonego rumaka. może zapomną. lepiej się gdzieś schowaj. Przewracam się na brzuch i wsparty na łokciach lustruję okolicę. Wiatr. Kiedy zaczniemy polowanie. Ta planeta coraz bardziej przypomina naszą Ziemię. Po kilkunastu minutach ostrej jazdy docieram pod płaskie skały. Jest mi wstyd i chce mi się śpiewać. świadcząc o tym. Step pod przednim kołem zamienia się w lśniącą mleczną drogę umykających bez końca iskier. Przelatuję nad kałużami. zapatrzony w niebo. a chłodny wiatr wypełnia mi piersi. Jestem wolny i chcę taki być . Na razie przezornie ukrywam motor za pagórkiem. Szkoda. Jego błyskawiczny rozwój jest oszałamiający. . nieobecny na powierzchni. chłopcy myślą o linczu na oficerze. która nie może mnie dotknąć. ruszając z kopyta. obejmując w posiadanie ląd. W dali rośnie mały punkt . .Ogłaszam. Jezioro wręcz poraża swoim widokiem. pędzi gdzieś wysoko rzadkie chmury. Kilka gęstych kęp ciemnego sitowia rośnie nieopodal brzegu.Hubert. Rośliny zaczęły już także ekspansję. Tym razem jest to Kay. pogadamy później. tworząc pierwsze zalążki dżungli. że w głębi kipi życie. jak .Szepce Peter. Wyjmuję lornetkę i lustruję uważnie powierzchnię rozlewiska.to wloką się obolali łowcy. Odpowiada za ostatni ziemski statek. W komunikatorze znów rozlega się głos. Filmuj z kilometra. jak będzie wyglądało to jezioro za tydzień? Może pojawią się bajeczne latające istoty? Może to wszystko zamieni się w rajski gaj obfitości kwiatów i owoców. zakwitły żółtymi kulami podobnymi do kwiatów cebuli. Brak odgłosów przyrody niepokoi zmysły. zamierając bez ruchu. a tam. Szwed z Irlandczykiem coś krzyczą. podobne do wyprostowanych gigantycznych pijawek. Peter dostrzega je także i zastyga z siecią w dłoniach. ściągając szybko koniec sieci pozostały na brzegu. Cześć! Łazik dociera nad zatoczkę. Już po chwili na powierzchni rozchodzą się kręgi fal. Coś gwałtownie kotłuje się pod powierzchnią. Obie . woda gotuje się jak w garnku. mają w matni przynajmniej cztery potężne sztuki. musimy jak najszybciej się stąd wynosić. W nerwowym pośpiechu mogliby popełnić błąd. Peter zarzuca sieć w głąb jeziora i daje znak. Pogadamy na miejscu. rozbryzgując z łoskotem toń po drugiej stronie przegrody. Jeszcze dzisiaj zwijamy obóz i o świcie startujemy. Peter wyskakuje z pojazdu i zapierając się nogami o grząski grunt. Wprost z piasku. zamykając zatokę przegrodą. która posłuży za sieć. Tymczasem amfibia na pełnym gazie dobija do plaży. zaczyna ciągnąć swój koniec sieci. koło kępy brunatnych zarośli powstają dwa szare kształty. chwieją się z zagiętymi ku dołowi wierzchołkami dwumetrowych ciał.śmiertelnie przemęczony człowiek. Amfibia zatacza krąg. Wezwę go dopiero. W wodzie kipi. Postanawiam. jednak nie zaczynam biec. . Płaskie. Podrywam się na równe nogi. Mam dosyć zabawy w chowanego . Mówi coś do chłopaków. Chłopcy rozładowywują sprawnie sprzęt i rozciągają dwudziestometrową czaszę ażurowego spadochronu z doczepionymi pływakami.Hubert. Wychylony nad burtą Peter z wrażenia przysiada w fotelu. te wczorajsze sondy wiele wyjaśniły. Peter wjeżdża łazikiem do wody. ci odwracają głowy. Fin jest gotowy w odpowiedniej chwili poczęstować połów czterystu woltami z pneumatycznej prądnicy. Jedno jest pewne. Napompowany kewlarowy ponton czeka w pogotowiu kilka metrów od brzegu najwidoczniej obawiają się go użyć do holowania drugiego skrzydła czaszy. zacieśniając przestrzeń pomiędzy siecią a lądem. Ustawiam punktową kamerę na zatoczkę.muszę im pomóc. że nie będę jeszcze zawiadamiał Petera o decyzji dowódcy. Łapcie okaz i wracajcie bez skoków w bok. „Hekate” też ma nowe sugestie. Wszechstronny pojazd zamienia się w amfibię. Peter zwiększa obroty silnika. Teraz prze szybko do brzegu. Na brzegu czeka już na nie Kakka z elektrodą na długim wysięgniku. gdzie wpadła przynęta. Nagle z kipiącej wody wyłania się szary oślizgły korpus i przeskakuje nad taśmą z pływakiem tuż obok łazika. holując jeden koniec spadochronu. Melberg z Patrykiem wrzucają coś z pluskiem do wody. co zatrzymuje mnie w miejscu z pochylonym do przodu ciałem. Dostrzegam coś. gdyby polowanie miało się przeciągnąć. idąc w jego ślady. aż tryska w górę spieniona woda.Chwilowo odzyskuje normalny głos.. Najpierw widzę. celując obiektywem w stronę istot. W drugiej. podłużna kamera drży mi w dłoniach.Pozdrawiamy siostry gorąco! . uwalniając miotający się wewnątrz pułapki połów.bełkocze Irlandczyk.Zamiary mamy pokojowe.dodaje drewnianym głosem Melberg. Do przodu odważnie rusza ściskający swoją tyczkę Kakka. pistolet ma w kaburze przy pasie i żeby go wyjąć. do której bredzi właśnie Patryk.O’Neil. W połowie dystansu. Widać teraz. Kilka razy niedorzecznie chrząka. Stawiam ją ostrożnie na żyroskopowej podstawie. Piasek za nim osypuje się na boki. Wlokąc kabel. Zapada cisza. Tylko w sieci kotłuje się dalej. A tym tam.Jestem Boris .. . Jeszcze tylko kilka gejzerów pryskającej wody i toń uspokaja się. Robi do przodu lekki ruch. że ukryta pod nim pozostała część korpusu może mieć rozmiary takie. Napięty naciąg spadochronu drży pod naporem szalejących w sieci stworów. W końcu przemawia załamującym się głosem: .Podnosi do góry palce. około trzech metrów przed kępą sitowia schyla się i kładzie ją na piasku. co przecięło napiętą taśmę i samą sieć.Rzęzi dalej. jak połówka. Jeden z obcych przekrzywia na bok opuszczony trójkątny szczyt ciała. Prostuje się lekko i powoli odwraca w stronę istot.strony badają siebie nawzajem w napiętym wyczekiwaniu. W komunikatorze rozlega się schrypnięty szept Petera: . nic byśmy nie zrobili.Witamy na waszej planecie! . . To znaczy ja i kumple. krok za krokiem zbliża się do istot. muszę wyjąć gnata. . . Jesteśmy z Ziemi i mamy jeden księżyc. Zróbcie coś. podpierając się jedną dłonią. Peter sapie. wśród której tkwią naprzeciw siebie istoty z obcych światów. Już odpiąłem sprzączkę. Dopiero teraz dociera do mnie.. który wygląda na głowę. do kurwy nędzy. . cały czas ściska zwiotczały nagle naciąg.. jak prawie pada. że pokojowe. będzie musiał puścić sieć. co się stało. Musi się zdecydować. Patryk wypuszcza z dłoni linkę. Przyklękam na piasku.Nie spieprzać barany. Powiedz im coś. Peter przyklęka na jedno kolano. Tylko jeden był potrzebny do preparatów. . oczywiście. a wy trzy. robiąc ostrożnie krok do tyłu. Ale jemu też by się nic nie stało . Jedna z istot wystrzeliła ze swojego ciała coś. nie rozluźniając chwytu. ale zatrzymał go ogień Petera. w kilku skokach jestem przy motocyklu. a Peter trzyma już chyba spluwę w dłoni.Laska piorunów. Maszyna przeskakuje nad wydmą i opada na tylne koło. Dostrzegam jednak. . zapadając przednim kołem w grunt. . robi chwiejnie trzy kroki i tryskając krwią z karku pada na piasek. trzy . Kulę się na siedzeniu i po sekundach hamuję przy Szwedzie.Wskakuj! . dar z naszej Ziemi. Peter ma spluwę. Dopiero teraz widzę. Melberg gapi się na mnie zbaraniałym wzrokiem i ani drgnie. a Melberg nie. Ciężki motor przez chwilę buksuje w piachu. aż wyje silnik. na wprost! Po dwa.Próbuję przekrzyczeć wycie silnika. Bestia chwieje się pod gradem kul. . Patryk i Melberg pryskają w dwie strony. Klęcząc na kolanie.. nie widzę więc wyraźnie.przyklęka i kropi. Niespodziewanie rozlega się ostry brzęk turbiny sprężarki uruchomionej przez amperomierz prądnicy.a pięćdziesiąt metrów dalej na granicy brzegu dostrzegam całą grupę. Wszyscy czekają na ruch ze strony obcych stworów. a na plaży wre walka. co się dzieje.Boris! .z lewej. drugi skoczył do przodu. jak z ciała stwora z prawej strony wystrzeliwuje coś jak szara peleryna.Ryczę. odwraca się . Jeden obcy leży w drgawkach na piasku. Nie czekam już dłużej. Dostrzegam jeszcze. Ogarnia swoimi połami Fina i błyskawicznie ciągnie do siebie. Istoty gwałtownie pochylają się do przodu. Ruszam. W sekundę później w dłoni Bura pojawia się czarna stal. Skręcam ostro w lewo.Krzyczy. Możecie tym trzepać ryby . tryskając potokami cieczy. . trzymając pistolet w obu dłoniach.wygłasza najdłuższe zdanie w swoim życiu. Pojawiają się nowe! Powstają z piasku wszędzie . Widzę go . zamiast biec. Gnam na niego. W napiętej ciszy brzmi niczym syk atakującej kobry. Są do mnie zwrócone tyłem. tracąc pęd. powietrze przeszywa porażający krzyk palonego człowieka. jak Irlandczyk potyka się. chcąc przewróć go przednim kołem i zabrać Petera. wali ze spluwy. Cisnę gaz. Zmieniam zamiar.Chodu! . dlaczego. Kiedy Kakka styka się z tułowiem stwora. nie układając nawet stóp na oparciach.siedzi jak cymbał za kupą żużlu. Ciężki stek wystrzałów dudni raz za razem. Ten odbiega jednak od łazika. Peter jest już na tylnym siedzeniu ruszam w stronę mojej górki. gdy błękitna aureola zaciska się. pełznąc z pochylonymi łbami niczym gigantyczne krocionogi. lekko pobłyskując w słońcu.Krzyczy. Siła uderzenia wydziera cielsko istoty z piachu i stawia motor na przednim kole. Nie próbuję nawet hamować . tratując kołami kępę zarośli i po chwili zbawczy pagórek rośnie już w oczach. Jeden przystaje. Kulę w ramionach głowę i ruszam do Petera.Zawracaj! Zostawiłem Szmatę! . przyciskając do korpusu usiany czarnymi guzkami trójkątny łeb. Pochylam motor. waląc mnie w ramię. mijając leżącego w kałuży krwi Patryka. który na szczęście zamortyzował siłę . uderza w motor gdzieś za mną.Jego biodra otacza cienka błękitna smuga. trzepocząc bezradnie ramionami. czując. Jestem w samą porę. Przyspieszam. Widzę. Aureola wibruje. jak czarny bumerang pruje mi rękaw kurtki. Lecimy do przodu jak wystrzeleni z katapulty. a od strony płaskich pagórków po prawej stronie zatoki zbliżają się stwory. ukazując setki białawych zębów oraz kleiste wnętrze ciemnej gardzieli.walę całą masą maszyny w otwartą gardziel. Boris unosi ku mnie twarz. Zawracam. Startuję. aż dzwoni mi w uszach. Przednie koło tnie głęboko piach. jak przód jego ciała rozstępuje się. dodaję gazu i zasypuję go ostrym strumieniem żużlu spod koła.ale wydobywa się z nich tylko jęk. Za moimi plecami znów rozlega się palba. Hamuję. by objechać go od prawej. Kulę się w siedzeniu jeszcze bardziej. Nie pozwalam sobie jednak na leżenie i gapienie się w niebo. . Chce coś powiedzieć . unosi trójkątną głowę i w osłonę reflektora wbija się zakrzywiony jak bumerang płaski. Peter zgarnia śpiącą pod plandeką Szmatę i wprost z burty łazika wskakuje na motor. gdy niespodziewanie na wprost wyrasta obcy. któremu latający szpon prawie odrąbał głowę. Mijam w pędzie kępę zarośli oraz splecione ze sobą ciała zmasakrowanego Kakki i zastrzelonego obcego. gdzie nie pojawił się jeszcze żaden z nich. czarny szpon. Ląduję na prawym barku u podstawy pagórka. otwiera usta. Zataczam łuk i do amfibii podjeżdżamy brzegiem. zarzucając tylnym kołem. Peter rąbie kilka razy z pistoletu. Istota zgina się wpół. Oddycham ciężko. Górna połowa tułowia odpada od bioder. Dalej jest zalany zielonkawą posoką trup drugiej istoty oraz przód amfibii. nie mogę go już wyminąć. Peter zmienia właśnie magazynek. Cztery metry obok powstaje z piachu obcy. bez niej czeka go pewna śmierć. a drugi uderza w torbę z butlą. Siadam na piasku. Odrywa się od niego jakaś płytka i tnąc z sykiem powietrze. przecinając jego ciało jak kukłę z wosku. kiedy robaczek robi dwa ostatnie obroty i niczym pocisk wbija się w pluszowy łebek. Rozglądając się z przerażeniem wokół. jak to się stało. Julio . rozłupując z brzękiem obiektyw. kiedy kilka haceli przesiewa żwir na szczycie. klękam przy maszynie i uruchamiam prawy teleskopowy podnośnik. Jego ogień musi być skuteczny. Zajęty pracą nie dostrzegam. pneumatyczne. ruszając. podrywa się z piasku i w biegu wskakuje na motor. Wiem.odpowiadam. Mają. Zapieram się kolanami o stok. nie mam pojęcia. . Bur strzela jeszcze dwa razy. ale motor poleciał jeszcze dalej .Wołam Petera. Czarny smok stoi znów na kołach. nie spiesząc się. Są śliskie jak z porcelany i twarde niczym tytan. wyrywam z wysiłkiem ząb za zębem. Stąd widzę tylko jego tylne koło. Wyrzucam z kontenera wepchniętą tam przez Petera Szmatę i rozpaczliwie szukam na dnie obcęgów. ale te są lekkie. Że Szmata nie żyje.Powiedz do mnie: Julio. Rozglądam się. rwąc z całej siły motor do góry. To dobrze. Miś pada na plecy jak zwyczajna zabawka.Spadamy! . ale jej stopa grzęźnie w sypkim żużlu. Wskakuję na siedzenie i zmykam z pola ostrzału akurat.prosi Szmata. Za chwilę będą nas mieli! . samouszczelniającą warstwę. wyrywając ostatni ząb. co prawda. Duszę tak.Krzyczy Peter. kiedy rozbudzona mała siada na piasku. Nadwerężony bark rwie jak przypalany ogniem. biorę jej lekkie ciałko do ręki i ciskam jak najdalej od motoru.uderzenia. Chociaż ten jeden raz . jednak stres dodaje mi sił.Grzej! . A wokół jej główki zaczyna krążyć coś podobnego do świętojańskiego robaczka. .Szybciej! . skąd może przylecieć śmierć. . Peter już także zdążył się pozbierać.Krzyczy.Podnoś maszynę. lecz taka liczba wbitych głęboko ostrzy rozerwie ją na strzępy po stu metrach szybkiej jazdy. W przedniej oponie tkwi kilkanaście białych zębów z paszczy obcego. bo mam nowy problem. Gdybym miał koła takie jak na Księżycu. Odwracam się. obejmując mnie w pasie. Mam je w końcu. . Zostało mi tylko czternaście kul.aż za szczyt górki. Podrywam się do biegu. powstrzymuje atak. że błyszczący pocisk rozwalił jej procesor. że obciążona maszyna unosi do . nie przejmowałbym się tym zupełnie. ale mogę ruszać ręką. odpowiadając ogniem. którą tam zostawiłem. Boli jak cholera. Jeden z nich trafia w kamerę. .Nie mam czasu na głupoty. .Pogania mnie Peter. Celuje dokładnie i strzela. gna teraz na czworaka w poszukiwaniu pistoletu. Peter leży na brzuchu u podstawy pagórka. Łapa wysuwa się z korpusu. Nie czekając na odpowiedź dowódcy. Co jakiś czas. który osłoni nas od tyłu. Przeskakujemy następny pagórek.charczę z gasnącą nadzieją. że czuję jego spluwę na kręgosłupie. gdzie mogę z maszyny wycisnąć wszystko. Nagle sopel rozbłyskuje fioletowym fleszem i z trzaskiem pękających kości wbija się głębiej w ciało martwego Petera. Nie uciekam już przed obcymi oraz ich latającymi hakami. by ukryć usta nad małą owiewką i przyspieszam. Opony łapią przyczepność i pęd zaczyna mnie dusić. Nie wiem. W locie Peter ściska mnie tak mocno. prowadząc przy tym motor jedną ręką. że emituje cichy brzęk. . bo jego uścisk nagle słabnie. Dalej żwir jest trochę twardszy. Biorę jego dłoń. Tkwiące w kręgosłupie Petera kryształowe ostrze pobłyskuje żółtawo-purpurową barwą i wydaje mi się.Kay. Ramię spada bezwładnie z mojego uda. . że stoimy w miejscu. patrząc tępo na długi szklisty sopel wystający z jego pleców. Schylam głowę. Jak nie dobiegnę w pół godziny. gorący jeszcze pistolet. grzej silniki! Jestem jakieś trzy kilometry od bazy. Zamieram bez ruchu. zaczynam cofać się. co zabiło Melberga i Szmatę. przesuwając tyłek po piasku. Muszę zawiadomić Kaya.góry przednie koło. jak najszybciej! Przerażenie gna mnie tak. startuj sam. wgniatając powietrze do płuc. gdy nikły brzęk rozlegający się wokół ostrza narasta do tonu wwiercającego się w mózg. Siadam na piasku. ale widziałem. Lądujemy równo na płaskim stepie. Czuję na karku ciężar jego głowy. Musimy stąd wiać . którą trzymałem tak.zaraz. kiedy mijamy większy głaz. żeby nie spadł. czy Peter nie oberwał wcześniej hakiem. który wydaje się równy jak bieżnia. Zatrzymuję się z dala od wszelkich rozlewisk i nawet większych kałuż. . Bolą mnie spękane wargi. a lecą na nas wystrzelone z armaty głazy. Przy tej szybkości wydaje się.Peter. Ciało Petera leży na moich plecach. Nie zatrzymuję się. że widzę tylko czarną oponę pod kierownicą i szarobrunatny step. kamień odpowiada furkotem. Choć może to w moich uszach szumi krew. a w gardle mam sucho. Po chwili z dłoni przyjaciela wypada ściskany do tej pory kurczowo. Zsiadam bokiem. jakby szalał tam pustynny samum. Przyjaciel pada twarzą na kierownicę. dopóki nie mogę już dłużej utrzymać ciężaru jego ciała. Naciskam przycisk pasma alarmowego. przytrzymując cały czas jego ramię. rusz się . Widziałem podobne dziesiątki razy. Czy nie rozszarpie mnie powstała nagle z piasku uzębiona istota. roztrącając grudki żużlu. Szukam wzrokiem krzątających się chłopaków. Nadzieja pryska. Krew nie zdążyła jeszcze zastygnąć.wytrzymam. Oliwkowo-czarny lądownik tkwi tam niczym samotna wyspa nadziei i lęku. przystaję.musimy go koniecznie zabrać. Jeszcze dwieście kroków i widzę naszą dolinę. Nabieram tchu i biegnę dalej. Przeskakuję z rozbiegu potok. strzelam trzy rakiety. z którego na szczęście nie powstaje żaden potwór. Najbardziej zależy mi na samolocie . Z otwartych drzwi naszego baraku wystają stopy w brązowych roboczych butach. Po drugiej stronie zapadam się po kostki w grząskim piasku. Cicha śmierć dopadła Stama na warcie. Boję się wołać innych. szemrząc niczym srebrna struna skrzypiec. Został ci niecały kilometr . Zbiegam ze stoku. gdy koło naszego stawku dostrzegam leżący kształt. W końcu słyszę wyraźnie prawdziwe ludzkie słowo. Czy nie zabłądzę. Po chwili drugi. Nawet Kay przez komunikator. Poznaję .Hubert.Nie wytrzymuję. bo ci przemądrzali gówniarze zasypują nasze ślady jak po parszywych psach. Patrzę na wodę wzrokiem spragnionego desperata. biegnę w stronę bazy. Na razie nie ma nikogo. Wraca mi życie. nie wiedząc. patrząc w dal. zrywam się na równe nogi i nie oglądając się. a za nim trzeci. Mój bidon został w bagażniku motoru. Nie ma wątpliwości. Krystaliczna woda płynie. a musimy przecież natychmiast zacząć ewakuację. mijając zielonkawe skały. Przebieram nogami jak we śnie. Jego ciało od obojczyka po koniec mostka przecięło razem z karabinem szturmowym jakieś latające ostrze.zgłasza się Kay głosem moich przyjaciół zza grobu. Piętnaście stopni z lewej strony wykwita na niebie czerwony kwiat. Bieg przypomina mi wszystkie koszmary przeszłości. czym jest. umarł nie więcej niż dwadzieścia minut temu. . Baza milczy i nie wiem. Czasem prawie słyszę: „Hubert! Tutaj!” Ale nikt nie krzyczy. czy zaraz nie przebije mnie kryształowe ostrze. Do bazy zostało ze trzysta metrów . Za nimi jest strumień. lecz powstrzymuję się. czy nie biegnę na cmentarz. Przed oczami plączą mi się rozmyte miraże machających do mnie sylwetek. które bez trudu dogania rozpędzony motor. chociaż wcisnąłem zapadkę alarmu. a na jego ustach pojawia się gorzki uśmiech. Wstrzymuję oddech. Niczym trzymany niewidzialną ręką obraca się w ślad za głową Kaya. próbował schronić się przed czymś we wnętrzu.Kay. patrząc mu w oczy: . Kay wyciąga z kieszeni pogiętą paczkę papierosa. aby nie dać jej znaku. . Reszta zginęła.mówię. jestem sam. . Jej kadłub jest dosyć pewnym schronem. Ma zamknięte oczy i nieobecną twarz.Pytam zamarłym głosem.. Idę przez pustą przestrzeń do wejścia.odpowiada. Przed wejściem do luku widzę w końcu kogoś. kto chyba jeszcze żyje. gdzie jestem. musisz się ratować.Przyleciało. Bruno uciekał. Kay siedzi po turecku w cieniu kadłuba. Z tyłu. Startujesz sam.Od kiedy to masz? . Jeszcze nie wszystko stracone. może da się to jakoś rozwalić. Nie dbając dłużej o strach.Co teraz? Kay rzuca na moje kolana mały notes w czarnej okładce. wycelowany ostrym szpicem w potylicę unosi się w powietrzu wirujący kryształowy szpikulec. . Mówię. Uciekł gdzieś. Weźmiesz także mój komputer. Chcę wejść do „Hasty”.Kay. .Nie mogę z tym wejść na pokład .je. Klękam na obu kolanach. Kay i Roman musieli ukryć się właśnie tam. odwracając głowę. To zabawka prawdziwych szefów Victorii. siadam naprzeciwko. Kay kręci głową. nawet Szmata .Wiem. . Kapitan otwiera oczy. Pręży lodowate cielsko w każdym ciemnym zakamarku.. tylko poczekaj z godzinę na Ciastka. Inaczej zabiją i nas. musimy zaraz startować. nie nazwana czai się wszędzie. czując się jak nagi na środku wypełnionego widzami stadionu. Wodne stwory to tylko ich zwierzęta hodowlane. . . Trwoga nie ma imienia. Patrzy na mnie. kiedy Stam wygarnął z karabinu do wyłażącego z basenu dwumiana. . .Kay. Zapala spokojnie.Wstawaj. . Ale to nie ich robota.Zapisałem wszystkie kody „Hekate”. A o „Hekate” się nie martw.Bruno próbował. nie prawdziwa kara. resztę zdziesiątkują epidemie lub wyrżną się sami. To on decyduje. . Jak zabraknie nas.. Ale to będzie jedyne wyjście.Dlaczego? Kay wzdycha.A jak ludzie już nigdy nie będą w stanie do niej dotrzeć? Kay podaje mi swój zrolowany komputer. .Już uruchomiłem procedury autonomiczne. Ten szajs nad moim łbem to klaps. porzuci nowoczesne technologie i znów woda będzie czysta. czy jeszcze istniejemy.Spieprzyłem swoją misję. żeby ludzki rodzaj trafił szlag. Cholera. Z kodami dasz sobie radę równie dobrze jak ja. Jeżeli ludzie będą w stanie do niej dotrzeć. . Jestem pewien. Pamiętaj. Trzeba zresztą przyznać.O rany! Stara wie o tym wszystkim? .odzywam się cicho. Rozdwoiło się i odłamek przebił mu gardło.Stękam. załatwi mnie jak Melberga . . co powiedzieć. Jak skończy.To weźmie zahibernowane ciała ochotników z satelity na orbicie jednego z księżyców Saturna. Mentzel nie dopracował tej metody i śmiertelność przekracza siedemdziesiąt procent.Nieźle! .W powrocie na Ziemię.Oszalałeś? Wydarłaby mi serce. . . lecz w sumie mało istotnym. że to skanuje mój umysł. Do tego czasu musisz znaleźć się na pokładzie. statek wykona zadanie. Wróci za dwadzieścia pięć ziemskich lat sprawdzić.Kay.. To ostateczność.Chyba się domyślasz. ludzi cywilizacji Zachodu. Wiedźma pomoże ci we wszystkim. jak cicho buczy kryształ. czy nie. . Robi wszystko. twoja misja. jakby gadał o czymś nieuniknionym. a wiedźma poleci sama szukać nowych światów. . . Znajdzie w tym czasie dziesiątki światów takich jak Ziemia. Nie wiem.stwierdza. Drżą mu trochę palce. słuchając. “Hekate” będzie wracać osiem razy. Możesz wylądować na Ziemi w lądowniku lub lecieć z nią. jak odbudowali ten słup. Jeśli ktoś przetrwa. . Sam nie dam rady . Uważa naszą rasę za najbardziej niszczycielski gatunek wszechświata.. trzeba było startować. Wylądujesz w lądowniku. czy tego chcesz. Przeklęta ciekawość! Milczymy przez chwilę. . zaniesie ich tam. kiedy. . Statek wyruszy sam w przestrzeń za dziesięć dni. że jest na dobrej drodze.W czym pomoże mi „Hekate”? Kay zapala drugiego papierosa. Kiedy zaczęła robić karierę.I ja ci chciałem coś powiedzieć. Zawsze byłem jej hańbą. od kiedy się znamy. patrząc mi twardo w oczy. bo miała nadzieję.To ja zabiłem Adę . . w końcu mnie znaleźli. że to się tak kiedyś skończy. Chciała trzymać mnie jak najdalej od siebie. Nie wiem. Hubert . Nosisz cały czas moją kurtkę. Policja szukała mnie jak nikogo.Nie łączy nas miłość.Prosiła mnie. Idź już. A może zresztą naprawdę chciała. uciekłem z domu. . Prosiła. Wiem jednak. Nie otwiera oczu. Zobacz. Chcę ci o czymś powiedzieć. .Co?! .Kay. Potem nagle wróciłeś. Będzie miała dziecko. słyszę w jego głosie słabość: . Dorastałem wśród złodziei i morderców w dokach Hamburga. chcę pobyć sam. . jak ta. Kay znów zamyka oczy.bierze oddech.Bo ją bardzo prosiłem . kiedy wyszedłeś. że trafi mnie szlag. żeby ci o tym powiedział w chwili takiej. Przyjechałem rano i pomogłem jej. Tyle razy coś mi przypominały. nie mogła tego zrobić sama.mówi po prostu.Dlaczego zgodziła się na lot? . pod kołnierzem jest moja naszywka. Idź. gdzie nie był jeszcze nikt. że mnie słucha. dlaczego ta chwila napięcia nie pęka z głuchym hukiem. Poprowadziłem was tam. zanim pójdę. poszukaj Czecha i startujcie. .Kay. Te oczy. Jak mogłem tego nie skojarzyć?! Biorę z jego paczki papierosa. . Hubert.To twoja matka. Kay. Wam chyba nic nie zrobią.Kay. a ona zachowa czyste ręce. żebyśmy znaleźli bezludny raj. . Iwicz jest w ciąży. więc pieprzę ten sopel. Pokochałem gwiazdy. .Zgodziła się.odpowiada. Ucieka w swój świat. pełen kosmicznego zimna i wspomnień. Spodobało mi się tam. . Wszystko jedno. Po raz pierwszy. więc później wylądowałem w szkole kosmonautów. . spodobało mi się jak cholera.a trawa zielona. ledwo zdążyłem się schować. Matka zmieniła mi nazwisko i wysłała do poprawczaka o zaostrzonym rygorze. robi tylko lekki znak głową. Zawsze wiedziałem. Kiedy ruszają sprężarki. Tam. I słyszę je coraz głośniej . że pewnie słychać go aż pod płaskimi skałami. Lecz ono wciąż bije. nie słysząc własnych słów. W ładowni rozlega się echo moich kroków. którą nam zostawia. że to on. Nie wiem. Chyba nie warto z nikim rozmawiać. tworząc zasłaniającą blask dnia kopułę. poderżnij mi gardło albo idź już. Może tylko ciepłą ciemność i ten żywy oddech na nagim ramieniu. Wokół „Hasty” wyrasta z hukiem zasysanego powietrza kilka kolumn piachu. Ranna istota była wściekła i miała czas. Wstaję. Gaszę silniki i tak.Tak. Z okrągłej rany w potylicy nie wyciekła nawet kropla krwi. . Tylko moich i nikogo więcej.Żegnaj. Uruchamiam procedurę startową. . mały wózek transportowy buczy silniczkiem. co chciał ci powiedzieć. bo widziałem trupy całej reszty. zabiłem ją. wszędzie niezwyciężona śmierć. Zjawia się. Pokochała cię tak bardzo. A później ściągam ciała towarzyszy do baraku.więc Stam musiał trafić kilka razy. odczepiam płaty „Tukana”. . zamykam oczy.mówię. Wypijam duszkiem szklankę bimbru. Niczego nie potrafię sobie wyobrazić. jak Kay. patrząc na niego. co mnie otacza. W tej ciszy dźwięk jest tak głośny. kiedy chce.a kiedy ustaje tajfun. czy też poleciała gdzieś z wynikami badań. Jak w jakimś transie idę do tajnej skrytki Czapińskiego. Ale nie mogę wyobrazić sobie lodowatych komet. Kay. żeby już umarło. Łączą się wierzchołkami ponad kabiną lądownika. za nic mając pustkę. Nie dbając kompletnie o nic. Moje serce chcę. sam sobie wydając komendy. Wracam do Kaya.Zabiłeś Adę . Dalej prowadzi wyżłobiony w piasku ślad. że nie mogła tego zrobić sama. pilocie. W jego palcach tli się jeszcze papieros. Zanim zdążysz zrozumieć. Siatka nad stawkiem jest porwana. gdzie lęgną się potwory. Ciało Romana leży piętnaście metrów za kontenerem technicznym. Kiedy holuję kadłub samolotu. Oczekiwanej śmierci towarzyszy rozdzierający huk rozjątrzonej materii. Wiem. on już odejdzie i nie będziesz miał komu udzielić odpowiedzi. Inaczej nie byłbym go w stanie rozpoznać. A teraz. czy sonda obcych tkwi jeszcze w jego głowie.. zaczyna się. Lecz on już nie odpowiada. Widać też plamy burej cieczy . * Śmierć. tylko ciemnieje mi w oczach. Gnam jak pocisk. Rozpoczyna się odliczanie. Cichnie świst turbin. grzebiąc wszystko pod dziesiątkami ton piachu. wciskam „Start”. aż powierzchnię planety spowija przezroczysta mgiełka. że zaczynają sprzątać. Cisza. W chwili. Pracuję zupełnie jak automat. Silniki są już rozgrzane. Mam jeszcze kilkanaście minut. Wiele przedmiotów wala się luzem. Tu ogarnia mnie rozpacz. co się da. Kiedy patrzę na malejącą w dole bazę.słychać już tylko je. Na szczęście wszystkie układy „Hasty” są zdublowane. Zdejmuję hełm. „Hasta” znów tonie w chmurach pyłu. że pozwolą mi odlecieć. Jednak lęk przed nieznaną potęgą nie opuszcza mnie nawet. Włączam automatycznego pilota i biegnę do ładowni. Komputer melduje o uszkodzeniach. gdy mocuję kadłub „Tukana” oraz dwa motory. Mam zerwaną instalację elektryczną i kilka uszkodzeń mechanicznych. który to już raz znów budzę się do przeklętego życia. koło naszego srebrnego baraku unosi się złowrogi cień. Obrócone w dół korpusy silników plują z dysz potokiem gorących gazów. To cud. Komputer ustawia precyzyjnie lądownik na właściwym kursie. że statek nie rozleciał się przy starcie. gdy potężna rakieta szarpie kadłubem lądownika. Kabina i statek toną w mroku. nie wierząc. Nie wiem. Kiedy turbiny wchodzą na obroty. Złączone ramionami kolumny utworzyły wirujący dysk.na malejącej planecie. która pozwoliła mi uciec. Dzięki setkom treningowych startów nie muszę nawet myśleć. Pułap rośnie szybko. gdy gaśnie rakieta i zaczynają unosić się przedmioty. Uwolniona moc zrywa nagle łańcuch grawitacji planety i przyspieszenie wciska mnie w fotel. który opadł na kontenery i zbiornik po paliwie przy początku pasa. zacierając po nas ślady. Mam tylko kilka minut. termos i tom o przygodach pani admirał. Wiem. chroniąc się wśród gwiazd. Z duszą na ramieniu wskakuję znów na fotel. Klęska i śmierć zostają tam . Nie słyszę rodzącego się grzmotu. Za chwilę uformowany w sarkofag piach zakryje go na wieczność. znów cisza. Wiele przedmiotów leżało luzem i mogło rozerwać kadłub. Co chwilę muszę odpychać od ekranu komputera pojawiające się znienacka drobiazgi. Jest wśród nich moja popielniczka. Na stu osiemdziesięciu metrach przechodzę do lotu poziomego i zakładam hełm. Niebo pokryło się atramentowym granatem. . Zaczynam zamykać wewnętrzne włazy i upychać w lukach. Po nieskończenie długiej chwili kadłub dźwiga się w górę. rozlega się brzęczyk alarmu. a niektóre kontenery są otwarte. Razem z ciałami moich towarzyszy. Jeszcze rano rozmawiałem ze wszystkimi chłopakami. Zastanawiam się. . Palę papierosa. że jestem w szoku. czy nie zrzucić im na anonimowe łby walizki z ładunkiem jądrowym. których pochłonęła pustka. Po drugim łyku lewitującego bimbru uświadamiam sobie. . który przyspieszenie wprasowało w ścianę rampy. ile sił w płucach. To nie do wiary . Najstraszniejsza jest ta o samotnym sowieckim kosmonaucie z połowy ubiegłego wieku.mówię na głos jak pijany wariat. Mogę więc poświecić czas na rozczulanie się nad sobą. Strach przed samotnym lotem i rozpacz. Jednego. . kiedy strzela dziobowy silniczek sterujący. Serce bije znów jak oszalałe. Z kontenera technicznego wyciągam potężną spawarkę gazową. Dziwne poczucie dumy. że któraś z uzębionych istot mogła wejść na statek i ukryć się w jakimś zakamarku. Rozglądam się. Biorę ją ze sobą. gdzie jest mała Eliza. przenosząc sprzęt. Lecz już po chwili ogarnia mnie fala smutku. Nie mam też do kogo wracać. ale nam dokopali! I nawet nie wyszli ze swoich świecących dziur. jakby wybuchł w nim granat. Dopiero teraz ogarnia mnie natrętna myśl. Strach ustępuje wściekłości. Rozczulam się na całego. Praca nie pozwala mi myśleć. Na szczęście butelka bimbru zaplątała się w śpiwór i przetrwała. że zasnę dopiero na pokładzie „Hekate”. która może działać jak miotacz ognia połączony z ognistym mieczem. odpinając pasy i pełznąc po ścianach do ładowni. tylko wypuścili na nas jakieś robactwo . że żyję. Półprzytomny podrywam głowę. przypominając sobie zasłyszane historie o ludziach. Nie wiem. by przeżyć to wszystko na nowo. Zaglądam później do naszego pokoju. który wygląda. Haruję przez dwie godziny bez przerwy.Ja pierdolę. Komputer ustawia lądownik na kurs zbliżeniowy ze statkiem. Jestem sam.Tchórzliwi zasrańcy! Krzyczę. Kilka razy zapadam w nerwową drzemkę. szukając kogoś i dopiero po kilku sekundach przypominam sobie o wszystkim. pozostawiam na orbicie. Na Ziemi jest piekło i bez Kaya pewnie znów mnie zamkną. Targają mną sprzeczne uczucia. Otwieram oczy tylko po to. Budzę się co kilkanaście minut. żeby mieć oko na planetę. Ściągam trzy nasze satelity.zostałem sam w całym kosmosie. wiem. Do dokowania mam całe jedenaście godzin. Tak uzbrojony wracam do kabiny.Za start z takim bałaganem na pokładzie Kay wystrzeliłby mnie przez śluzę w kosmos uśmiecham się gorzko. i wszyscy kumple! Udało mi się! Mówię głośno i w jakimś porywie wypuszczam w przestrzeń kilka wirujących bąbli wódki. szarpiąc na boki lądownikiem. ale nikt nie pogratuluje mi manewru. mocarnym pancerzem. są także w jego komputerze. Radioamatorzy nagrali też odgłos jego oddechu i dudnienie przyspieszonego z przerażenia tętna. Są dla mnie jak wyciągnięta dłoń. nadawał sygnały SOS dla całej Ziemi. Siedzę jeszcze przez chwilę w kabinie. Nareszcie po godzinach strasznej nocy komputer melduje bliski kurs zbliżeniowy. Przyjmuje go. a on. Ten krzyk w ciemnościach odebrało wiele stacji. Później. skierowany do każdego. Z cienia wszechświata wyłania się mroczniejsza jeszcze od niego „Hekate”. Jeszcze siedem głębokich oddechów . Oddycham głęboko. Przez ostatnie cztery godziny tylko raz odpinam się od fotela.i jestem w domu. Co mogą przy niej znaczyć jakieś świecące sześciany tamtych na dole. Czuję ulgę. Jest ogromna jak górski łańcuch wśród gwiazd. Statek przyjmuje bez zastrzeżeń hasła i kody otwarcia. „Hekate” czeka i jest gotowa przyjąć mnie na pokład. gdy potwierdza po kolei wszystkie polecenia. Postanawiam. jej potęga mnie uspokaja. Wśród dziesiątek raportów jest także list. Światła rampy przybliżają się teraz błyskawicznie. otaczając bezpiecznym. jestem tu sam i sam odpowiadam za swoje życie. Silniczki zaczynają swoja kanonadę. * . Pociągam bimber. Dwanaście laserowych nici namierza punkty pomiarowe na rufie. że przeczytam go dopiero na pokładzie. Kay. System hydrauliczny wciąga lądownik do wnętrza macierzystego statku. Mogę odpocząć. pogrzebany żywcem. Tonąc w bezkresnym mroku. o mało nie rozbijając sobie głowy o bramę przegrody przeciwpożarowej. Trzy białe. Za twoje zdrowie. żeby udać się do ubikacji. szybko wracam na swoje miejsce. usianym brylantami gwiazd kosmosie zapalają się jeszcze jedne. To światła rufowe statku. . Chyba jestem to im winny. żegluje do dziś w swojej metalowej trumnie. Ja mogę jeszcze wrócić i nie dać im zapomnieć o naszej załodze. Nikt mi nie pomoże. kto dotrze do statku.Wyrzuciło go ponad orbitę. Wszystkie kody. Ruscy nigdy się do niego nie przyznali. W niezgłębionym. starając się nie rozgnieść pod palcami czujników klawiatury. Peter. zielona i cztery czerwone. Pozostawił go bez zabezpieczenia hasłem osobistym. jakie Kay zapisał w notesie.Za twoje zdrowie. Na start czekam w centrum dowodzenia wtulony w fotel. Tu nie odczuwa się tak bardzo skutków braku ciążenia. co wydarzyło się na statku. Czuję się jak nastolatek. Z orbity widać nawet większe jeziora. że zoraliśmy planetę kołami naszych pojazdów.Aktualny kurs. Nad górami zbierają się chmury. nie pozostała po nas nawet puszka po piwie i choć jeden ślad.pierwszy raz wydaję kapitańską komendę. Jestem panem tego statku. mam wszystkie skarby Czapińskiego i Szmaty. Nie ma tam nic. ale natychmiast dusi mnie fala mdłości. Trzy sondy zadokowały już na statku. Zniwelowali nawet wzniesienia z naniesionego żwiru. którego rodzice nagle wyjechali. tylko mózg nasiąka krwią jak spracowana gąbka. Kobiecy szczebiot melduje znad mojego ramienia o wszystkim. przerzucam obraz z kamery sondy na ścianę pokoju. Cholera. żeby tylko zobaczyć czyjąś gębę. Wracam do naszej kajuty. gdzie zebrała się wilgoć. I oddałbym to wszystko. Patrzę w dół na Victorię.Pokład tonie w ciszy jak grobowiec gwiezdnego władcy. Podaję parametry bazy i powiększam obraz. Odruchowo wypatruję ich gwiezdnej floty. Muszę wstrzymać się z posiłkiem. Zwiadowca przelatuje właśnie nad naszym płaskowyżem. Ultraczułe zmysły „Hekate” przeszukują . Ziemia . zostawiając mu na głowie cały swój pałac. Mogę tylko skończyć bimber. jakich udzielił Kayowi główny komputer pokładowy. Wymienia przyjęte raporty i odpowiedzi. Dalej następuje litania parametrów technicznych. . Sonda wybiera wskazany kwadrat. których stąd nie widzę. Planeta wygląda niczym oaza ciszy i spokoju. Próbuję przełknąć jakąś pastę z tuby i wypić kawę z mlekiem. obliczy kurs i ustawi się na nim. Nie przerywam głosowi. Mieliśmy być zdobywcami. Już leżąc wciśnięty pomiędzy warstwami wyścielającymi tapczan. nie widać kompletnie niczego. Po kilku godzinach wyrywa mnie z letargu sygnał alarmu. Nie mam nawet z kim pogadać o tym. W centrum dowodzenia natychmiast uruchamiam procedurę startową. Mieliśmy brać w niewolę tubylców i pustoszyć ich wioski. co widziałem. wypić kawę i spróbować zasnąć. Statki obcych mogły ukryć się za księżycami. Zanim ruszą młoty. nawet kiedy zaczyna wyliczać zasoby magazynowe. muszę spędzić w przeklętej nieważkości jeszcze siedem kolejnych godzin. W tym czasie statek przygotuje napęd. aż wróci grawitacja. „Hekate” może startować za dziewięćdziesiąt minut. Patrzę na tarczę stepu usianą kępami roślin tam. Żeby usłyszeć jakikolwiek głos włączam wirtualną przewodniczkę. Później milkną. Później mam zamiar coś zjeść i zalać się w trupa.Mieli i mają nas gdzieś. * I tak dzień po dniu błąkam się po pustym statku. zaawansowaną inteligencję.mówię na głos. która jest grobem moich towarzyszy. Później fotel wzmacnia uścisk. Samotność. Nie udało się także rozszyfrować kodu. Tam po raz setny słucham raportów Kaya. Przez chwilę nie mogę opanować wzruszenia. . Mijając kolejne korytarze. Rakiety rozpalają przestrzeń przez sto osiemdziesiąt sekund. W tym . Victoria znika z pola widzenia. a planeta rusza powoli niczym piłka kopnięta stopą olbrzyma. .co osobliwe . że zderzę się z kimś biegnącym na wachtę. zagotuje wam się w dupach we wszystkich wymiarach naraz .rośliny. Wszystko wskazuje na to. dotyczą biologii. że wegetacja jest sezonowa i ma na celu wyprodukowanie określonej ilości masy roślinnej i zwierzęcej. a ich impet przejmują młoty. Jedyne obserwacje. cały czas mam nadzieję. Przyznaje w nich.przestrzeń.żegnam obcą cywilizację. jakim się posługiwała. gdy moduł przekręca się o dziewięćdziesiąt stopni.Zacząć odliczanie. z której powstają wszystkie inne formy życia. Jeszcze patrzę na planetę. zwykle zagania mnie do centrum dowodzenia. Przekazuję wachtę komputerowi i idę pod prysznic. która z każdym dniem dusi mnie coraz bardziej. Przez chwilę widzę twarze poległych. że rozwój organizmów i ich wegetacja są kierowane oraz nadzorowane przez obcą. Statek zgłasza gotowość. W przypadku cywilizacji dwunastego poziomu tak prymitywny sposób .Jeszcze tu kiedyś wrócimy! A wtedy. Organizmy nazwane dwumianami O’Neila są formą podstawową. ani zrozumieć zasad działania ich techniki. Nabieram powietrza. Cele hodowli nie są jasne. pieprzeni magicy. których zabito bez słowa niczym barany. Start na zero! Odliczam razem ze statkiem. które udało się zinterpretować. nie natrafiając na najmniejszy ślad ruchu innego niż trajektorie zwykłego kosmicznego gruzu. Jest pewne. Być może chodzi o syntezę pewnych białek lub wpływ żywych organizmów na atmosferę oraz skład gleby. że nie udało się nawiązać żadnego kontaktu z obcą cywilizacją. niczym brzęczącego koło ucha komara . . Komputer wyklucza hodowlę w celach czysto konsumpcyjnych. Rozgnietli ziemski oddział z najnowocześniejszą techniką. Wspomina o liście żelaznym do pani prezydent. Z wymienionych osób pielęgniarka dyplomowana Elza Barwicki niosła fachową pomoc poszkodowanym. Nie wolno go pod żadnym pozorem wcześniej otwierać. moja mała Elzo. sprawdzone wiadomości o losach bliskich członków załogi. Catherine Moor oraz starszy mat Piotr Missi. Ale . Albert Wichman Kiedy przeczytałem raport.Elza Barwicki. Chcąc wyjaśnić niefortunne nieporozumienie i podjąć z naszymi Muzułmańskimi Braćmi pełen poszanowania pokojowy dialog. Podpisano: Kapitan Żeglugi Morskiej. został w odległości dwudziestu trzech mil morskich od zachodniego brzegu Krety ostrzelany z broni automatycznej i małokalibrowych działek przez dwie jednostki pod palestyńskimi banderami. Pięciu rozbitków podjęto z wszelkimi honorami należnymi przedstawicielom bohaterskiego narodu Palestyny. Nie ogłaszał ich w trakcie trwania misji. Po wprowadzeniu osobistego kodu ci. który przeznaczony jest do jej rąk własnych i ma zapewnić powracającym członkom załogi bezpieczeństwo. a 31 zostało rannych. Osobistą odwagą wyróżniły się Rebecca de Duwayne. dopóki wierna do samego końca swoim obowiązkom. w wyniku której to kolizji obie palestyńskie jednostki niestety zatonęły. sama nie poległa.Wybacz. pielęgniarka rządowego ośrodka medycznego.przetwarzania materii byłby zupełnie nielogiczny oraz nieuzasadniony. Przeczytałem ten raport tylko jeden raz. W czasie trwania ataku ogniowego kilkoro ochotników podjęło akcję ratowniczą. za co bardzo przeprasza. Gratuluje legioniście. W wyniku ostrzału 19 pasażerów SFE “Consunata” poniosło śmierć na miejscu zdarzenia. Dnia 15 czerwca 2048 roku o godzinie 07. lecz nie mam już więcej łez. Jednostki przypominały budową kutry rybackie. Elza Barwicki. w tym 17 ciężko. Dowódca zebrał także pewne. port macierzysty Rostock. Dokument zawiera wpisane do dziennika pokładowego oświadczenie kapitana Alberta Wichmana. żeby nie wywoływać dodatkowego stresu. mogą teraz otworzyć dokument. Iwon Datalmie.12 frachtowiec Federacji Europejskiej „Consunata”. którzy przetrwali. powiedziałem tylko: . wydałem rozkaz zbliżenia się do obu wymienionych kutrów. Wtedy na skutek nieprzewidzianych i nieszczęśliwych zbiegów okoliczności doszło do kolizji pomiędzy SFE „Consunata” a kutrami. Już chyba nie potrafię płakać. który zapoznaje się z tym materiałem. Marta Brzeziński. Dalej w zapisie znajdują się osobiste rozporządzenia Kaya. W moim folderze jest tylko jedno nazwisko . jak kiedyś Kay .wyląduję na Ziemi. Kay przypomina o naszej przysiędze i ideałach odkrywców. jaką wziął na siebie. Okrutnej. nie zapominając o jego żonie.Nie wierzę w żadne listy żelazne. Odpada Zjednoczona Socjalistyczna Strefa Pacyfiku razem z Australią.pojmie wszystko. Koniec tekstu brzmi dosyć patetycznie. Lecz nie chcę być otoczony bezcielesnymi widziadłami. Oglądam się odruchowo przez ramię. wypełnimy godnie misję. jakie widziałem w drodze na Księżyc. zatrutej . że ma rodzinę. moje ty słodkie echo. którzy zostają. Wylądujemy. w Stanach na starym lądowisku wahadłowców .mówię na głos. tym. Ta zagadka irytuje mnie. jest najciężej. Mogę przywołać jej wirtualną postać w dowolnym kształcie. Ten. kto go użyje . Kay informuje w nim nas. lecz statek i tak wykonuje wszystkie moje rozkazy. choćbym miał dotrzeć do ogrodów Alhambry z basenem pełnym wnuczek Pameli Anderson.Kapitanie. należało do Melberga. statek zwalnia do dwustu tysięcy kilometrów na godzinę. przez kilka dni segregowałem próbki i preparaty z Victorii. SPQR. że klucz do serca „Hekate” jest wyryty na naszych sygnetach. Nie. który noszę tak. Próbuję wszystkich możliwych logicznych kombinacji oraz łacińskich słówek ze słownika . Udało mi się uporządkować lądownik. Nie wątpi. A w przypadku. Zdjęcie kobiety z dzieckiem na ręku. lecz nie widzę nikogo. Przy tym fragmencie zawsze patrzę na mój legionowy znak. Znam także jego sekret. Trochę prywatnego egoizmu oraz nostalgii. Te sekrety były do siebie podobne. że będziemy sobie pomagać.ale mojej. Dwadzieścia pięć samotnych lat w kosmosie. gdzie szerzy się Koran.na próżno. z którym pomknie do najdalszych światów. Nie wytrzymam. Najbardziej intrygujące jest zakończenie przesłania. O terytoriach. nie ma mowy . Ja nie czuję się jak zdobywca. poznając przy tym małe ludzkie tajemnice. * Dziś. koło mojego ucha rozlega się głos przewodniczki: .uwierz mi. lepiej nie wspominać.powieszony na szyi. gdy po raz setny łamię sobie głowę nad zagadką. . gdy zdecydujemy się na dalszą wyprawę przed powrotem na Ziemię. rzeka i gwiazdy. Prawie . Wszyscy wiedzieliśmy o sobie tak mało. Zapakowałem także do kontenerów z nazwiskami rzeczy poległych. W Europie zamkną mnie zaraz po wylądowaniu i już nie wyjdę z obozu. Nigdy nie wspomniał. Prawo decyzji pozostawia wyłącznie woli żyjących członków załogi. Jednak po tygodniu rejestrowanych obserwacji. Śnię o bajecznej dżungli.że warto dla tego zabijać. A każda z nich może karmić setkę światów zamieszkanych przez istoty. Przy nich to Cień i Proch. . To niedorzeczne. dużo czytam. które pewnie mają się za pępek całego kosmosu . Patrzymy całymi godzinami w odległe gwiazdy. więc jego procesor także. kiedy podczas porządków w swojej kajucie znalazłem ciśnięte na dno szafki nasiona od księżycowej Wandy. próbując cieszyć się wiedzą. Jest jeszcze na tyle wyraźny. sygnał słabnie.nic. żeby dostrzec objawy zbliżającej się jesieni. jak bardzo jest mały. zagłębiając się coraz bardziej w brunatnopurpurowy gąszcz. znów nawiedzają mnie dziwne sny.tak jak my. Szukam później w przekazach sondy jego śladów. wypełnionej unoszącymi się w powietrzu błękitnymi istotami przypominającymi żuki. Idę za nimi. Teraz.powiedział tylko i wyciągnął łapki. Roślinność obumiera. kiedy mam mniej zajęć. Widząc ten bezkres. * Od czasu. Wędrują. Pluszak leżał na stercie martwych zabawek. co uważamy za tak ważne . człowiek czuje. Każdy ma biały żagielek w kształcie małego namiotu z bibuły. Żeglują unoszone wiatrem pomiędzy kwiatami o rozwartych fioletowych paszczach. W każdym śnie zbliża się do mnie ciężkim krokiem. zająłem się trochę sobą. patrzy mi w oczy i próbuje coś powiedzieć. Zabrałem go stamtąd i czasem nawet opowiadam bajki. miałby przynajmniej kontakt z organizmem pochodzącym z naszego świata. I zawsze w tym samym miejscu spotykam Czapińskiego. Spod zasychających połaci dżungli znów zaczyna wyzierać pustynna gleba. Na Victorii kipi wegetacja. Dużo czasu spędzamy razem w przezroczystej kuli wysuniętej na szynie daleko w otwarty kosmos. . ale przez samotność odszukałem w magazynie swoją maskotkę. Widzę dzięki temu dziesiątki tysięcy wędrujących całymi stadami dwumianów. Jednak jego usta wraz z całym ciałem są z grającego światłem martwego kryształu.Zły tato . zapewne po własny kres. Dżungla pokryła ogromne połacie planety. Jak nieistotne są jego namiętności i wszystko. Ja żyję. Gwiazdy są i będą wieczne. przystaje. do kilku miejsc oddalonych od siebie o setki kilometrów. Może naprawdę błąka się po niej zamieniony w chodzący kryształ człowiek? Mogłem tam zasiać narkotyczne nasiono. kiedy statek zaczyna zbliżać się do prędkości granicznej. dotykając jego ciepłego. Dobma Murphy. oficjalnym tonem: przewodnicząca komisji prezydenckiej Oliwia Huddleston. Zbliżający się Układ Słoneczny napawa mnie lękiem. że moim prawdziwym domem są tylko gwiazdy. Później wywarkuje swoje nazwisko naczelny lekarz stanu Floryda. sędzia sądu stanowego Hilarie Lafferty oraz prokurator Julie Crenna. w trakcie której na dole trwają gorączkowe narady. Nie boję się tak bardzo. Coraz gorzej znoszę przeklętą nieważkość. zaczynam przygotowywać się do przekroczenia bariery. Na pewno byli przekonani. Melduję przybycie „Hekate” dopiero nad terytorium USA. kiedy dalej sama popłyniesz tam. że w jakiś niepojęty sposób powracam sam? Jak wyjaśnić tym wszystkim nadętym gnojkom zza biurek. Z nią jest jeszcze . Każą mi czekać na orbicie całą dobę. Jak im wytłumaczyć. Są zaskoczeni. żywego ciała. Marzę o tym. Przedstawiają się ostrym. doznaję mistycznego przeżycia. „Hekate”. Słucham audycji radiowych. że mój skafander jest bezpieczny. że złe warunki techniczne na macierzystym lotnisku w Europie uniemożliwiają mi lądowanie we własnym kraju.Kiedy sonda milknie. Nie czekając na odpowiedź. Kiedy nadchodzi czas. dotykając sfery uruchamiającej napęd nadświetlny. żeby przestali już ględzić. Na połyskliwe oceany i morza. unoszę się w powietrzu. Patrzę na tlące się jeszcze światła Europy. które zabijając nas. jeszcze raz się zgłaszam. A później. Jak bez ciebie wytrzymam. które wcześniej odmieniło Kaya. Człowiek powinien skakać na ten widok z radości. Nie mam niczego na swoją obronę. wiem. a statek zadba o resztę. Niewielki przeskok wymiaru spowodował. krzycząc o swoim szczęściu. ponieważ już po kilku godzinach na moim ekranie pojawia się dostojne konsylium. czym jest czarny kosmos? I czym są istoty. Ale na progu własnego świata zaczynam czuć. Ja nie potrafię. wyjaśniając. * Budzę się z oczami zalanymi czarną pastą już drugi raz w moim życiu. że ten cały lot załogowy do innych systemów słonecznych to tylko propagandowa szopka spróchniałej Europy. nie wypowiedziały nawet jednego słowa. gdzie nie był jeszcze nikt? Niczym pierwszy milowy kamień wyłania się już z otchłani moja błękitna Ziemia. Zapewne bardzo chcą dopiec naszej Starej i położyć rękę na samej „Hekate” razem z wynikami badań. Chodzę po widmowych korytarzach statku. że minęło osiemnaście miesięcy ziemskiego czasu. a o niej zapomniał. Jedynym facetem w tłumie kobiet jest blady gość z blond wąsikiem. Przyłączają się do niej inne wzburzone do ostateczności głosy. Powiem tylko to. który . Pierwsza atakuje pani lekarz. Mam siedzieć wewnątrz przez dwanaście miesięcy.mówię. Wszystkie zebrane urzędniczki i lekarki wykazują się jednakową gorliwością. Na pokład w tym czasie mogą wejść tylko lekarze w skafandrach oraz specjaliści od wirusologii. Przewodnicząca stawia warunki.Wrzeszczy niczym najlepsza treserka z naszych resoców. zostanie to w granicach rozsądku dostarczone. szepcząc coś gorączkowo. Wykonuj rozkazy albo nie unikniesz przewidzianych prawem sankcji . . Warunki są twarde. .Wolnego. spokojnie zapalając papierosa. koronera i diabli wiedzą kogo jeszcze. których nazwisk nie jestem w stanie zapamiętać. zniszczę pamięć centralnego komputera oznajmiam.jeśli się nie mylę reprezentuje NASA.Zgadzam się.Co to ma znaczyć?! To zamach na moje stanowisko! Żaden laik nie będzie decydował o moich medycznych badaniach. . szeryfa.gromada lekarek w ciemnych garsonkach. Rozpoczynam rządowe badanie medyczne teraz! . co uważam za stosowne. Chcę mieć tylko wpływ na sposób przeprowadzania badań medycznych i nie życzę sobie nachalnych przesłuchań.Nie wykonujesz poleceń naczelnego lekarza stanowego. Na chwilę zapada cisza. Po lądowaniu moja maszyna zostanie otoczona hermetycznym kokonem. Gdyby po lądowaniu oba moje postulaty nie zostały dotrzymane. . Jeżeli będzie mi czegoś brakowało. droga pani .ostrzega najostrzejszym z palety władczych urzędniczych tonów pani prokurator. zostanę oskarżony przez obecną tu panią prokurator o poważne przestępstwo. Ma natychmiast skierować na siebie dodatkowe kamery i się rozebrać! Może mieć od promieni kosmicznych zaraźliwe liszaje skórne. Głowy zebranych zwracają się do siebie. W odosobnionym więzieniu zamknie mnie wtedy pani sędzia. lecz zrozumiałe. Jeżeli zrobię coś nie tak.Ryczy baba.Nie jestem w nastroju do publicznego tańca na rurze. . W tle zgromadzenia czai się gromada asystentek oraz przedstawicielek policji. . Tu oba wymienione z nazwiska czekoladowe oblicza robią znaczący gest głowami. .Pali i nie wykonuje poleceń lekarza! Aresztować go! . jakbym przeleciał jej córkę. Jestem częścią statku. . Nieustraszona i nieustępliwa siła podboju . .mówię i czuję. A rzeka na sygnecie jest znakiem legionu i zarazem metaforą samego Imperium. To zapis emocji. kiedy pozbyłem się strachu.Ma się zamknąć i rozebrać.Chcę coś powiedzieć . bo za ćwierć wieku może przylecę tu ponownie . Symbolizują kwintesencję Rzymu. Na sygnecie po lewej stronie tarczy są cztery gwiazdy.ale nie tylko. A później ruszają przepotężne młoty. Są także prawdziwymi gwiazdami na niebie.tak wtedy powiedziałem.Pocałujcie mnie w dupę .Pieni się pani doktor. jak spływa na mnie wiekuista ulga.Ryczę na cały głos i całuję swój pierścień. aż się wysapie. Patrzę jeszcze raz na grawerowany metal. Wysłałem na Ziemię komunikat o waszej bohaterskiej śmierci. . .mówię. Ale dla mnie jesteście tu wszyscy . Czekam.Teraz ja podnoszę głos. Legion Fluvis Roma .Szkoda. .Rzeka Rzym. patrząc na formujący się w fantastyczne kule dym z papierosa. . . odpalam rakietę startową.. Sława poległym kosmonautom! . Teraz.. co powiesz. SENATUS POPULUS QUE ROMANUS . * Za orbitą Księżyca otwieram butelkę koniaku z zapasów Kaya.Cisza! .Zostawiam wam na orbicie satelitę z wybranymi zapisami z ekspedycji. Unoszę w górę dłoń. A lodowaty kosmos w porównaniu z tymi zidiociałymi od ambicji i żądzy władzy kobietami staje się przyjazny niczym ukwiecona łąka. Przypominam sobie moją rozmowę z Kayem. Hubercie Jugenmann! Jesteś aresztowany. wznosząc kieliszek.. To nie jest dosłowna zagadka. Pani prokurator zrywa się z fotela. wszystko staje się łatwe.Jesteś pod moją jurysdykcją. Przyda wam się trening. I naraz pojmuję wszystko. jednym z jego żywych serc .jestem szczęśliwy. musicie się tutaj ruszyć sami. Wyłączam przekaz i lekki jak ptak żegluję do centrum dowodzenia. * Kiedy cień dwunasty raz okrywa płaszczem Atlantyk. gdzie zaniesie mnie ten statek i czy nie zdechnę samotnie. Natychmiast! . że was tu nie ma chłopcy. a wszystko. Jeżeli chcecie się z nimi zapoznać. . Ale nikt więcej nie będzie mi dla hecy grzebał w tyłku.przemawiam spokojnie.Nie wiem.przerywam jej. Wiesz. do diabła.Czy będziesz słuchać moich rozkazów.Tak. jesteś ciężarną mamusią .Hekate? .Mam do dyspozycji czterysta pięćdziesiąt tysięcy ludzkich zarodków.Więc kogo chcesz edukować? . Opieram się o dłońmi o stół. Hekate? . . a jednak żywym. Już nie chcę się zastrzelić.Chcę się upewnić. co powiedzieć. kapitanie.Kiedyś. Z jednym wyjątkiem. .Pytam i czuję.Przez Rzym do gwiazd .. kiedy ludzie wierzyli w bogów Olimpu.Kto cię tak. .No to. . rozglądając się wokół.mówię zdecydowanym głosem. .Do planety typu ziemskiego w gwiazdozbiorze Liry. zewsząd rozlega się kobiecy głos. kim jestem? . Wypijam koniak. Budzę się ze snu na jawie. Chcę wlać w siebie cały koniak naraz.Nie otrzymałam takiego polecenia. . . nazwał? .oznajmia głos czarownicy. . . .odpowiada głosem zza światów.Pytam. kapitanie.Używając ludzkich określeń. Przez chwilę nie wiem. Ze ścian. To dziwne. przeprowadzałam przez Rzekę Snów . .Nie posiadam informacji o dostępnych zahibernowanych ciałach zdolnych do osadnictwa.PER ROMA AD ASTRA poprawiam się.Słucham.Nie jesteś wiedźmą. Nie możesz już odwołać misji. kapitanie Jugenmann. . .Słucham uważnie . ale nie jestem zaskoczony. Jesteś ostatnim członkiem załogi i zarazem dowódcą.potwierdza.A dokąd lecimy? . . . kapitanie . Zupełnie jakbym się tego spodziewał. można to tak określić. . . kapitanie . musimy wrócić do Układu Słonecznego po zahibernowane ciała. wrócimy za dwadzieścia pięć lat na Ziemię? .Pytam. Zaczyna łomotać mi serce. kapitanie.stwierdzam oszołomiony.I jeżeli ta bądź kolejne nie będą nadawały się do zamieszkania. że za chwilę pójdę palnąć sobie w łeb.Tak. . z podłogi.A jakie polecenia otrzymałaś? .Mam odnaleźć planetę odpowiednią dla osadnictwa i rozpocząć proces edukacyjny. Czuję. Hubercie. . Nie czuję się już samotny.Szkoda.Masz do wyboru trzydzieści pięć nauczycielek. Dni mijają mi na rozmowach ze statkiem. gdzie zasadziłem nasiona od dzikiej Wandy wypełniają mi całe pokładowe dnie. Wystarczy fotografia. Wstaję i podchodzę do ściany. Ale nie będziemy wskrzeszać umarłych.Jak wychowasz ten narybek? .. To biomechanizmy. Mam w końcu szansę spojrzeć w głąb siebie i odnaleźć to wszystko. Świat zaczyna mi wirować przed oczami.cienie noworodków. Siadam znów przy stole. bo nie wiedział. Nieprzebyty Ocean. który być może na zawsze oddzieli moją wyspę od lądu. Myślałem.Nie. którzy po latach oderwania od cywilizacji ukrywali się na widok żagli u brzegów swojej bezludnej wyspy. opis lub nawet projekcja wyobraźni. wiedźmo.jak mi się wydaje . mów do mnie po imieniu. skąd . że się dogadamy.najsilniej dobiega głos. kapitanie.zachwala głosem doświadczonej rajfurki. że nie będę zupełnie sam. .. Hubercie. . Kay mnie okłamał. ale zadowoleniem ze spokoju na pewno. co pozwoliłem sobie odebrać. Zapalam cygaro. żaden człowiek nie może zobaczyć mojej twarzy. Jednak pomimo wszystko zostawił mi furtkę i podpowiedział rozwiązanie ostatniego hasła. Na razie mi to wystarcza. Kiedy do skoku poza . . Zaczynam rozumieć rozbitków.Zrobi to zespół robotów edukacyjnych. czy można nazwać to szczęściem. . ale niektóre są wyjątkowo urodziwe . . .Proszę. Należy im się spokój i mi także. Mam na to czas. uspokajam się. mam nieskończenie dużo czasu.Dobrze. ogromnieje z każdą godziną. Kapitana zostawmy na otwarcie pierwszego przedszkola. * Gwiazdy oraz praca w szklarni. jak postąpię. A jego misja była zbyt ważna.Mogę ponadto odtworzyć z matrycy model każdej wybranej przez ciebie osoby.Czy mogę cię zobaczyć. Nie korzystam z komory wirtualnej i nie oglądałem jeszcze galerii nauczycielek. . Hekate? . Mógłbyś tego nie przeżyć. Nie wiem. Widziałem tysiące płaczących kobiet i mężczyzn. Siadam naprzeciw drewnianego tronu. Uczynisz po swojej myśli legacie legionu. Była przykuta za dłoń do ciała zmarłej kobiety. która sprowadza ból samotności. Muszę już iść.Jak się nazywasz? . gdy czwarta planeta w układzie Liry okazała się oazą.odzywa się. Dziewczynka nie krzyczała. gdzie we śnie widziałem cesarza. Ten jest jednak tak realny. Konni Werusa zwolnili tylko na chwilę. że zaciera granicę pomiędzy jawą a światem rzeczywistym. . . Marek Aureliusz patrzy na mój sygnet. Widmo Marka Aureliusza wspiera skroń na zaciśniętej dłoni. * Marek Aureliusz nie pojawił się już nigdy. splatając dłonie.Jesteś ostatnim legionistą. zbliżając do mnie swoją usianą zmarszczkami twarz.Hubert Jugenmann.milczy przez chwilę. Nawet bym nie chciał. Tylko ja przetrwałem.Lecz jesteś tu. . Ja nie uważam się za któregoś z nich. ale ona śni mi się po dzień dzisiejszy.barierę pozostaje niespełna doba. Rano w miejscu.Jeszcze raz do życia powołał mnie pewien wasz mag. Ale jestem od niego o wiele silniejszy i wkrótce je porzucę. Rzymianinie. tylko patrzyła mi w oczy. Boski Marku Aureliuszu. Nikt ich nie rozkuł. Jest bardzo zmęczony. nawiedza mnie kolejny dziwny sen. Chociaż tak bardzo chciałem z nim porozmawiać. później ruszyli. . Żeby mi się już nie śniła.Wiesz. Decydowanie o ludzkich losach tylko przez krótką chwilę daje przyjemność. Tylko ty możesz podjąć decyzję. Spotykam w nim siwowłosego starca w granatowej wełnianej szacie. a dziecko nie miało siły przeciągnąć trupa przez drogę.Jesteś ostatni . Boski Auguście. Teraz wcale nie jestem pewien. Później staje się ciężką chorobą. . czy wtedy nie lepiej było porzucić Imperium i wziąć ją na ręce.Tak. Nachyla się. a jego ciało przypomina gęstą mgłę. Z moich myśli utworzył ciało. Może należał do Kaya? A może to jedna z tajemnic Hekate? Nie pytam jej o to. . . które znów dźwigam. . . pewnego dnia po bitwie na drodze do Akwilei widziałem dziewczynkę.Świat doznał wielu nieśmiertelnych bogów. światłem cywilizacji . znajduję prosty żelazny pierścień rzymskiego obywatela. Wiem także. ciekawość i chciwość poprowadzą ich ku innym przestrzeniom.tacy jesteśmy i zawsze będziemy. Uparci. zabiorę je do nowej bazy wśród roślin o liściach niczym spadziste dachy domów. drapieżni i piękni . pilot z dalekiej Ziemi. wiem. Hubert Jugenmann. Kiedy przyjdzie czas.Zarodki mają już siedem miesięcy i niedługo wnętrze statku wypełni się kwileniem pierwszej pięćdziesiątki niemowląt. Będą dorastać pod czystym niebem i uczyć się życia. . czego ich uczyłem. zapomną o mnie i o tym. że gdy nadejdzie czas. Ja. że kiedy wzniosą tu nowe miasta.
Copyright © 2024 DOKUMEN.SITE Inc.