BARBARA ROSIEK KOKAINA ZWIERZENIA NARKOMANKI Bóg jest. Skąd o tym wiesz? Bo ja jestem. Ja jestem.Skąd o tym wiesz? Bo Ty jesteś. Ty jesteś. Dlaczego? Bo Bóg jest. Mirce Basia Niektórym udaje się przejść na drugą stronę lustra. Nie byli kochani. Nie byli wolni. Miłość i wolność to dwie nici, które wzajemnie się przeplatają i wiążą człowieka z rzeczywistością. Więź ta została przerwana. Lecz nawet w ostatnich momentach jest nadzieja, że przyjaciel odnajdzie twoją drogę i pomoże ci z niej zawrócić, ofiarowując ci uwolnienie na drodze w poszukiwaniu miłości. B. R. Odsłona pierwsza: dzieciństwo Sierpień 1990. Przeszłość i przyszłość są ze sobą połączone tylko im znanymi sygnałami. Czas obecny jest bez znaczenia. Istnieje lub zanika bez względu na odmierzanie go przez zegary, odsłania tajemnice lub przecina losy ludzi, którzy nigdy nie powinni się spotkać. Tak było z moimi rodzicami, którzy powołali mnie do życia. Następnego dnia po powrocie z kliniki położniczej matka ze zdumieniem stwierdziła, że nie śpię i nie chcę ssać pokarmu z obrzmiałych sutek. Niektórzy sądzili, że Bóg pragnie mnie stąd zabrać, od momentu pierwszego krzyku coś nie podobało się Najwyższemu. Z przekazów dorosłych, którymi mnie obarczano nieco później, słowami oskarżającymi, wypowiadanym przez nich w koszmarnych ilościach, które zlewały się niczym tropikalny deszcz w ścianę, zaczęłam pojmować istotę kłamstwa. Nawet pułapka, w którą usiłowali mnie pochwycić, była nieprawdziwa. Uciekałam w świat marzeń, w jedno szczególne miejsce na polanie w lesie, który nigdy nie mógł zaistnieć i zbierałam nierealne kwiaty, które do mnie przemawiały systemem kolorów i odcieni. One właśnie spełniały moje marzenia, były ciche i spokojne, ciepłe jak delikatny dotyk wiosennego słońca. Muszę to opisać zanim dosięgnie mnie kres. Jestem chora a choroba ta jak większość przypadłości, zakończy się śmiercią. Być może to wszystko mój czytelniku wyda ci się nierealne jak Spowiedź szaleńca Strindberga lecz nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Piasek w klepsydrze w stałym rytmie odmierza mój czas. Jestem bliska ostatecznego poznania Tajemnicy, która mnie ściga przez całe życie. Teraz wiem, że już blisko do jej rozwiązania. Kres wypełnia się w przeciwną stronę, bo nie dane mi było zaistnieć w objęciach miłości. Moje dzieciństwo. Przez wiele lat czyli przez całe moje życie, nie potrafiłam do niego powrócić, opowiedzieć czy opisać. Może nie było komu. Przyjaciele często okazują się wrogami a obojętni nagle wyciągają pomocną dłoń. Niedawno straciłam ostatniego przyjaciela a może tylko kochanka lub wroga. Nie wiem. Nie potrafię tego ocenić w wymiarze ciosu jaki mi zadano. TO przychodziło nocą, czasami już o zmierzchu, siła, która rozdrabniała ucisk wokół serca na tysiące kłujących tępo szpilek, osaczał mnie lęk szumiących drzew i uśpionych ptaków. Wtedy to wędrowałam po mieszkaniu w somnambulicznym śnie, otwierałam okna i wołałam: – Już czas. Dziecięcym umysłem usiłowałam rozwiązać zagadkę nocnego istnienia w innych stanach świadomości. Podczas dnia ograniczano mój ruch przymusem siedzenia przy stole. Od tej pory szpinak stał się dla mnie symbolem ostatecznego zniewolenia i wyrzygiwałam go publicznie, wręcz radośnie na czyste obrusy lub idealnie wyprasowane spodnie ojca. Wzbudzanie wstrętu oraz napady gwałtownego smutku lub niepohamowanej radości były bronią przeciwko pozornemu zrównoważeniu dorosłych. To mnie wyczerpywało, ale wtedy czułam, że istnieje coś ponad mną, poza obrębem doświadczenia, nad czym zupełnie nie panuję, co delikatnie obejmuje moje spłoszone ciało, potrząsa, przygniata do ziemi, rozdeptuje. Byłam bita nieustannie odkąd zaczęłam chodzić. Kara cielesna zabija duszę. Moja skryła się w tajemnym świecie po to, by na koniec samej się zgładzić. Muszę chwilę odpocząć. Przygotowuję sobie nową dawkę narkotyku, co jest niezbędne bym mogła pisać dalej, ułożyć słowa w zdania na tyle sensowne, bym sama potrafiła zrozumieć, co było przyczyną upadku. Doprawdy, nie pojmuję dlaczego mnie tak okaleczano od początku. Moja postać musiała wzbudzać dziwny rodzaj nienawiści, który daje prawo dorosłym do znęcania się nad bezbronną istotą. Chciano, bym stała się podobna do nich. Wtedy pozorna wina byłaby po mojej stronie. W tym okresie mogłam jedynie poruszać się bezpiecznie zawieszona na murze dziecięcego podwórka jak ociemniała lub okaleczona w inny sposób. Szkoła. Przypominała siedlisko występku, grupa bezbronnych niewolników i kat – nauczyciel, pilnujący z lubieżnością w sercu rozdziału kar. Domagano się od nas doskonałości. Kto wie, może i spadały głowy. Czasami jakieś dziecko nie przychodziło następnego dnia i skreślano je z listy uczniów. Już wtedy siostra zakonna, prowadząca lekcje religii, prosiła rodziców, by zaprowadzili mnie do psychiatry, lecz tego nie uczynili. Od tej pory czułam się zawsze oszukiwana przez dorosłych. Obserwowałam uważniej swoje reakcje oraz odpowiedzi dorosłych. Nie potrafiłam sobie wyobrazić ani początku ani kresu w zagubionej rodzinie, którą zwałam moją. Czas odliczał zwariowane sekundy jak po pijanemu, a moja aktywność stawała się coraz bardziej dla nich niezrozumiała. Nie mogłam ich jeszcze zaatakować, byłam na to za słaba. Odnalazłam zawór bezpieczeństwa – robactwo w ogrodzie, które łatwo dawało się rozdeptywać. Zabijanie małych stworzeń zaraz po śniadaniu, pozwalało mi na lokalizację siebie w tej czasoprzestrzeni, po której oni poruszali się z lekkością i zdecydowanie. Już wiem, na czym polega anorexia neryosa. Przekarmienie z rąk złoczyńcy. Wydawało mi się, że po każdym zabójstwie przemieniałam się w inną formę życia: – drzewo, dziką kaczkę nad rzeką, mego sennego psa, czy kolorowego motyla. Byłam zgładzana własną dłonią wystającą stamtąd. Jeszcze nie potrafiłam zapytać, czy istnieje możliwość powrotu, albo już nie chciałam ujrzeć innej postaci. Kres, kres jest jeden. Wszystko było przesiąknięte chęcią ataku jak nieznośnym zapachem. Moje imię często wyłaniało się z rogu pokoju, jak pająk przebiegało w załamki cieni i usiłowało utkać sieć. Polowałam na nie ze szczotką klozetową. Odkąd nauczyłam się siedzieć, usypiałam kiwając się godzinami lub ssałam palec przy każdej innej czynności. Diagnoza mądrych ludzi brzmiała: choroba sieroca. Od dziesiątego roku życia przestałam płakać, a oczy nabrały przenikliwego spojrzenia, którym hipnotyzowałam otoczenie niczym wąż polujący nieruchomo na drobne gryzonie. Właśnie wtedy ojciec poznawał smak alkoholu. Teraz moje oczy są puste i szkliste. Zdaje mi się, że gdy je pchnę, wpadną do oczodołu, gdzie po śmierci jest ich miejsce. Wzrok mój powodował, że żadne dziecko nie chciało się ze mną bawić, wyczuwało nieokreślone niebezpieczeństwo, wręcz zagrożenie, jak że strony rodzica. Nagle stałam się dorosła. Śmierć kojarzyła mi się z nowym doznaniem, które wywoływało rozpacz lub drażliwość innych dorosłych i jakieś majestatyczne, chwilowe przeżycie lub paniczny lęk lub ulgę tych, co pozostawali. Sądzę, że właśnie wtedy zapoznałam się z jej smakiem, tej towarzyszki, której prawdziwie jestem wierna. Która prawdziwie jest mi wierna. Naznaczyłam sobie kres po zakończeniu tego wspomnienia. Jest to 20 października, zaznaczyłam datę w kalendarzu. Tego dnia połączę się z moją gwiazdą. To Mały Książę nakłonił mnie do wyzbycia się cielesności, bym mogła z nim wędrować po gwiezdnych szlakach. Być może pył kosmiczny powoduje zniekształcenie widzenia rzeczywistości, że uważa mnie za swoją różę. Wszystko powoli stawało się oczywiste, miało swój bieg, piękno i zło. To inni nie potrafili zaistnieć w roli narzuconej przez samych siebie, spętani w nienaturalnych gestach, zagryzani przez własne twory stanów emocjonalnych. Sądzę, że ich przeszłość, z pozoru zwykła i codzienna, nosiła w sobie ładunek samozagłady, silniejszy od tego, który ja zbudowałam z każdej dawki trucizny. Ich mroczny świat, wyrzucający ich przy najmniejszym podmuchu w nieznaną przestrzeń, po powrocie przesuwał się o kilka sekund do przodu i powracali w szoku, w zupełnie niezrozumiałe sytuacje. Zaczęłam ich opisywać w swoich dziennikach około 13 roku życia. Jeszcze się nie szprycowałam, pozwalałam sobie na nieduże dawki alkoholu, po których wiedziałam, że jeszcze mnie nie dopadną, a moja przestrzeń poszerzała się o kilka centymetrów i mogłam głębiej oddychać do momentu, kiedy zarzygany głos ojca stawiał mnie na ziemi: – Ty kurwo – słyszałam z każdego zakamarka ścian. W ciemnościach nocy, kiedy przychodziło ZŁO, które powodowało całkowite znieruchomienie, widywałam diabły o szklanych oczach lub opadałam w wir tworów nieustannie zmieniających kształty. Usiłowały mnie opleść i skonsumować. Kim były? Nocne wędrowanie wyciszało dzień, mniej bałam się ludzi, jakby obcowanie z demonami dawało mi pewność, że życie ludzkie, jego drobne codzienności, są mało istotne. To Księżyc wskazywał nowe drogi, a Słońce porażało, zmuszało do poszukiwania cienia. Tutaj, właśnie tutaj byłam po drugiej stronie nieskończoności. Kokaina stała się mną, a ja rozpadem, czymś nieuchronnym, czego nie można powstrzymać, jak drżenia ziemi czy erupcji wulkanu. Nadszedł czas rozwoju. W ciągu sekundy świat runął, polała się krew i dostałam pierwszej miesiączki. Naprawdę starałam się poczuć kobietą, lecz oprócz boleści i poczucia bezsilności nie było NIC. Poraziła mnie myśl, że oto mogę stać się matką, gdy jakiś samiec zechce wlać we mnie swoje nasienie w przypływie napadu pożądania i mogę wydać na świat jeszcze jedno niekochane istnienie, być może sobowtóra, którego będę chciała zniszczyć. Akt seksualny jawił mi się jako tajemnicza siła, która czyniąc cud w naturze, zniewala, poniża, zabiera poczucie własności ciała. Nie pojmowałam cyklu, potrzeby kopulacji w innym celu niż prokreacja. Z zaciekawieniem i dziwną tęsknotą przyglądałam się kobietom w ciąży. Nie wiedziałam, gdzie byłam przed moimi narodzinami. Czułam sprzeczność w dążeniach własnych. Zaczęłam obawiać się śmiertelnego grzechu, o którym opowiadał nieustannie ksiądz na religii. Byłam tak przerażona, że nigdy więcej nie poszłam do kościoła. Byłam pewna, że za niezawinione grzechy zostanę ukarana nagle i boleśnie, porażona piorunem lub niezwykłą chorobą. Kokaina rozsypuje moje pióro, papier, palce. Poraża zniszczeniem wszystko, czego dotknie. Zabija rodzinę, znajomych. Nie wytrzymuję obecności drugiego bliżej, niż na odległość siedmiu metrów. Przy próbie dotyku wpadam w szał, gryzę, tnę nożem powietrze dla odstraszenia wroga. Urazy wczesnodziecięce. Matka katowała mnie zamiast przytulać. Mam nadzieję, że teraz nikt mi nie przeszkodzi. Potem odejdę. Ona od początku chciała mojej śmierci. To proste i oczywiste, dlatego takie porażające. Aborcja emocjonalna, jeżeli nie stać cię na odwagę realnego skalpela. Nie, nie możesz wyskrobać własnego dziecka, co by ludzie powiedzieli. Lecz kiedy już się pojawi, można nienawiść przekształcić w poświęcenie, można zawsze obwinić ofiarę. Oto jest, patrzcie, wyrodne dziecko, syn marnotrawny, upadła córa. A myśmy tak kochali, karmili, opierali, dawali pieniądze na najlepszych lekarzy, odcinali pętle, wyciągali z więzień, prali zasrane gacie. Zawsze gotowi do usług, tylko niech już się zabije skutecznie. Co za ulga, można pomnik postawić, kwiaty posadzić, łzy ronić dla społeczeństwa. Można pojednać się z Bogiem. Amen. Oto stanie się. Już niedługo. Poznawanie tajemnic własnej płci. Według mężczyzn byłam najlepszą dupą do pieprzenia, trzynastka, jeszcze dziecko a już z oznakami kobiecości. Wprawdzie nie potrafiłam tak jak Tajka żonglować wargami sromowymi, lecz moja niewinność rozpalała facetów do białej gorączki, bez udziału mojej świadomości. Sądziłam naiwnie, że drapanie się po jądrach i szybkie wzwody członka, który opadał po chwili, należą do natury ich istnienia. Obudziłam się wieczorem. Kiedy nie piszę, nie pamiętam dnia. W szóstej klasie zazdrościłam chłopcom wolności bez comiesięcznego krwawienia. Ubierałam się w spodnie, włosy zawsze przystrzyżone do granic możliwości, by nie wyglądały dziwacznie. Aby się upodobnić do płci przeciwnej, nosiłam w obcisłych spodenkach piłeczki do pingponga. To dawało mi poczucie przewagi, wręcz siły. Byłam dwupłciowa. Dopiero rok później zrozumiałam, że w roli dziewczyny tkwi niepojęta moc. Miałam w sobie broń, którą mogłam zaatakować w każdej chwili, obezwłasnowalniającą. Trzech chłopców z mojej klasy brałam ze sobą na wagary, nad rzekę. Piliśmy tanie wina owocowe i tam poznałam smak dotyku, na trawie chłodnej, zroszonej poranną mgłą. Zwycięzca po bitwie dostawał nagrodę, pocałunek. Nie wiedziałam jeszcze do czego im służą nabrzmiałe członki, z których po kilku ruchach tryskała lepka, mętna ciecz. Jasność bez światła. Ciemność bez mroku. Każdy nosi w sobie niespełnioną miłość. Zaczęło mi brakować pieniędzy. Odczuwałam wręcz fizyczną potrzebę alkoholu. Upijałam się codziennie z dziecięcym uporem, do nieprzytomności, bez odruchu instynktownego lęku z przestrachem w porażonych oczach. Jej zapach. . na ciebie jeszcze nie dano mi pozwolenia. rodzice zdobyli się na jedną reakcję – dostałam lanie. to będzie zupełnie coś innego niż nasze spotkania teraz – mawiała lekko zniecierpliwiona – To tylko chwila. po której wędrowali dobrzy i źli ludzie. Kto wierzy w nieprawdopodobieństwo? Kto ma w sobie taką moc. To. Pozbyłam się lęku przed utratą czasu. pomimo ciężkiej pracy. Ktoś na mocoś wbrew wszelkiej logice czy prawom. solidne.przed zagrożeniem. po to by stale zadawać sobie ból. Lecz nigdy nie chciała zdradzić tajemnicy kresu. NIE! Kolejne oszustwo bezmiłości. Czasami dzieje się powstrzymuje ostateczne działanie. Chodzi tu o kwestię wyboru trucizny. maskując twarz w odrażającym geście. Wszyscy oczekują zmiany. Dotykałam zaciekawiona pulsującego. kto no kto to zrobi moimi rękoma? Śmierć powracała do mnie wielokrotnie. chociaż kopano mnie podczas zabawy. Miała dla mnie dużo czasu. żalu czy nieszczęścia. jeszcze przed tobą. w fioletowopomarańcznwych plamach. wiotkie. Z ostateczną ulgą. lecz śmierć mijała mnie z lekceważącym gestem i mówiła: – Nie. o które nigdy ich nie posądzałam. brała skazanego delikatnym muśnięciem za rękę i popychała w stronę wąskiego tunelu. że mogę liczyć na jej lojalność. Ludzie przemijają. Nawet śmierć dobierała ciosy w przeróżny sposób. Onanizowałam się codziennie nad ranem lub po powrocie ze szkoły. odbijany jak na ekranie gigantycznego kina – śmierć drobnym krokiem baletnicy. Sądzę. kiedy odchodzi się tam... czarnego fallusa i słuchałam jęku zadowolenia. Nigdy nie zaproponował mi stosunku czy minety.. których nic nie interesowało po wyczerpaniu masturbacją a starszymi panami. Nie pytam. kiedy przyjdę po ciebie. Pytałam ją. że pisanie nie stanie się kolejną obsesją. nigdy nie wybaczymy pacjentowi jego szaleństwa. Rozbiegane gesty podstarzałych dżentelmenów w tramwajach czy autobusach (na inne środki nie było mnie stać. Właściciel pobliskiego kiosku z owocami zapraszał mnie do środka i pokazywał ogromnego penisa. pytam się. niczym cięcie skalpelem. spokojnie opadałam w otchłań. że obawiał się mojej zdrady. Czyją misję spełniała? Kiedy to się zaczyna. zbyt przedłużany. Każdy zna swoją wytrzymałość. sobie. Wierzę. że odkryłam mechanizm wzbudzania łechtaczki i oczywiście związaną z tym przyjemność doznawania wielokrotnego orgazmu. Nasze obcowanie stało się naturalnym rytuałem. co najgorsze. Tak jak oni. z rozkołysanymi piszczelami. tu. że po kolejnej skardze za spanie w ubikacji po pijanemu w szkole. – Będziesz czuła. osaczał mnie. tak bardzo daleko. Codzienne wykonywanie wyroku. Inni także nasłuchują. Każdy dochodzi do swego kresu sam. by nasłuchiwać wołania w. nie byłam wtedy dziwką wożoną samochodami) spowodowały. ulotna. jak spotkanie kochanków. dlaczego ludzie tak odmiennie przyjmują oczywisty los. czy palenie papierosów na lekcji. z dozą pewnego okrucieństwa. Wraz z zapachem pojawił się obraz. którzy mnie otaczali. Powoli uświadamiałam sobie różnicę pomiędzy nastolatkami. za życia.. jakby życie było chorobą. nieistotna w całym procesie. z wykrzywionym uśmiechem. – Śmierć odchodziła niedbale zaciskając pętlę. no wiesz. bez chaosu gestów. Kradłam. Jeżeli będzie się podchodziło do nałogu jak do osobistego dramatu. a oni chirurgami wycinającymi przegnite tkanki. Miał żonę i małą córeczkę. Podobieństwo uzależnionych jest bliźniacze. tam. kłamałam. dojrzały owoc. którzy wyczuwali moje zagubienie. Świat wydawał się tajemniczą otchłanią.. bardzo daleko. ktoś mógłby mnie przytulić. że się rozpadam. I tak nie zdążę się o tym przekonać. by powstrzymywać ciosy? Kto prawdziwie obroni się przed złoczyńcą? Kto. Był to dobry czas. Po tej stronie pozostawało jedynie ciało. cmokając rozchylonymi wargami. kiedy miałam cztery lata. Jeszcze potrafiłam zbliżyć się o jeden milimetr do bólu drugiego człowieka. Pamiętam. niczym zwierzę zasypywane w norze. z delikatną przewagą po stronie okrucieństwa. by osłabić napięcie po awanturach z nauczycielami. Ile razy można być skazanym za to samo? Ojciec w tym czasie był toczony przez szatana alkoholu i problemy z córką burzyły mu wizję półsennego przetrwania. Dopiero teraz. Powoli osaczało mnie niejasne przekonanie. Jak długo można istnieć bez szansy na przetrwanie. przypominające nadpsuty. Mój nałóg jest martwy. Jakaś moc ment przystaje. tam gdzie kończy się los. a nie jak do choroby. Właśnie w tym okresie wyostrzył mi się zmysł węchu i rozpoznawałam nadchodzącą śmierć ludzi. witałam ją pospiesznym skinieniem głowy. kiedy wiem. ZNISZCZĘ CIĘ DO KOŃCA. Plączą mi się moje życiorysy. systematycznej. Ten świat był nie do wytrzymania. Każde następne jest lustrzanym odbiciem. Dlatego drogi czytelniku nie wierz w ani jedno zdanie. Zanikają mi sploty żylne na dłoniach. ostateczny. – Zupełnie nie pojmujesz świata – chichotała. Zdarzało mi się przyglądać w szpitalach śmierci nie mojej. namacalnym i bezpiecznym. – Na co? – pytałam. chociaż rzeczywiste.(!) Śmierć naśmiewała się ze mnie. by za dużo nie odczuwać. Byłam przekonana. NIENAWIDZĘ CIĘ ROSIEK. Byłam pod opieką Mocy. W życiu można przetrzymać tylko jedno piekło. Tak sądzę. Oni tak długo żyli. Konie pasące się na łące były bytem realnym. Wiedziałam. Prawdziwa uczta Bogów-ludojadów. który nas pochłonie. powolnej. . – To zupełnie wystarczy. Następnie głos w lewym uchu stanowczo nakazał mi odejść z tego miejsca. Decyzje zapadały zanim pozwolono mi żyć. Śmierć kliniczna to taka śmierć. z której czasami powraca się by rzec: – Niestety. – Mam dopiero 14 lat – wykłócałam się. Końcowe świadectwo szkoły podstawowej nauczyciele wręczyli mi z ulgą. Stały tam stare. bez świadomego spojrzenia w ból. a niebo zbliżało się i oddalało jak lekko wzburzone morze. że wszyscy jesteśmy skazani na ogień. (Frankl). zmęczonej. że odratowano mnie po raz ostatni. skruszy. z niewielką zależnością. Być może była to zupełnie inna dziewczyna. ale ona dłużej nie chciała słuchać. Dlatego łaskawość nałogu jest przeogromna. Inaczej samobójstwo przychodzi wraz z pierwszym krzykiem. nierealne. Świat na swojej kruchej. Kładłam wirującą głowę na rozgrzanej ziemi. Nagle odkryłam tajemnicę istnienia. Pożar ugaszono szybko. Zaczęłam przeczuwać. trzaskanie murów. wiedziałam tylko. dobrze wysmażone mięso. naciski fal gniewu. kiedy przestano mnie zauważać. Jaki boski wyrok. Pewnego dnia wzięłam do ręki małe. Jeszcze wtedy nie byłam w ciągu. Dłoń oraz jej odbicie rozpaliły ogień. byłam dzieckiem. W poprzednim wcieleniu napisałam „Pamiętnik narkomanki”. Ślad zanika. lecz wszystkie gesty trafiały w przestrzeń zagęszczoną kłamstwem i zagubionymi domysłami. Czy Atlas także krzepił się winem podczas pracy dźwigania ciężaru ziemi? Czym jest Nieobecność? Sądzę. co niepokoi dorosłych i starannie przygotowywałam sobie obronę – listę kłamstw. rozdzielone na zbyt wiele torów i fal. Usypiasz powoli na całe lata. Nauczyłam się nocami nasłuchiwać Kosmosu. Amerykanie twierdzą: – Dwa tygodnie deprywacji sensorycznej. Odpowiedzialność rozłożona na tłum. a nauczycielka biła mnie dziennikiem po głowie. rozsypie pozostałości. Piłam coraz częściej. To także jest jakieś wyjście. Doświadczanie obłędu na trzeźwo może człowieka wpieprzyć. Jedyna choroba to Rozpacz. Wszystko odbywało się jakby poza mną. chwiejnej podstawie kusił i wciągał coraz głębiej na szlak. ignorowano sygnały. Rozpalona ziemia pod stopami. kiedy odkryłam. albo zupełnie gdzie indziej. rozpalone twarze. Krzyki dorosłych. Nigdy nie potrafiłam zapamiętać nazw własnych i były one dla mnie prawdziwą udręką. ponieważ karmili się nienawiścią. ptasi puch. Musiałam być i tu i tu i tam. że w moim zachowaniu jest coś niezwykłego. w pół gestu zawodu czy zdziwienia. a policja zabrała mnie na przesłuchanie. nieodwracalny. Nie potrafiłam mówić. wysłużone mapy. Pewnego dnia obudzę się bez rąk. kiedy usiłowałam porozumieć się z dorosłymi napadami dziecięcej ufności.Najwięcej życia ma w sobie śmierć. później obłęd. Muszę sobie zrobić zastrzyk. Tak jak skazanemu odczytuje się wyrok. I cios zostaje dopełniony. cienkie jak ampułka pudełko zapałek i poszłam do dawnej szkoły. dokładnie uporządkowaną według hierarchii sensu i prawdopodobieństwa ich zakłamanego systemu wartości. biegnącej do kresu ściśle wyznaczonym torem. twarz na murze. jeżeli można w ogóle stopniować formy zniewolenia. którego zakręty były nie do odgadnięcia. sploty zdarzeń. Zostałam uwolniona w pół słowa. pojękuje. Rozplata się. że od tej pory dorośli nie mają żadnego wpływu na moje życie. że po każdym upojeniu oszaleję i zamkną mnie w Zakładzie Dla Obłąkanych Dzieci. że wcale nie muszę chodzić do szkoły. Nikt nie wytrzyma osaczenia próżni. Przy próbie wyjęcia siekiery z pleców zalewasz się własną krwią. Moje nogi skierowały mnie do pracowni geografii. Pewnego dnia spotykasz człowieka w masce na swojej drodze. eksplozje wzroku. Na początku były proste. Jedyna ulga – od roku w snach nie topię się w gnojówce. że nadchodzi. że mnie oszukuje. Inaczej mogłam wszystko przegapić. o cenach żywności i kryzysie ogólnokrajowym. Potajemnie przygotowywałam cios przeciwko sobie jakbym była blisko zdobycia ostatniego szczytu. Wędrowałam godzinami po ulicach miasta naznaczonego świętością i prostytucją. Można nawet powracać w opustoszałe ruiny wspomnień. Kiedy za długo się kiwał w takt swojej choroby sierocej. kleksy. puste zwierciadło. muszę natychmiast uzyskać stan nieważkości. Dlatego tak mocno mnie unikała. Czekałam na transformację. A przecież to nie kokaina. i ulgę. Często skradałam się z zapałkami. pieszczony delikatnymi podmuchami wiatru. dziura w lewej skarpetce. a on miał w oczach prośbę i żal. Amen. które być może zostały już odkryte. ołówek obgryziony na klasówkach. Matka usiłowała zachować pozory. Byłam kolorowym motylem. uśmiechała się do sąsiadów i rozmawiała o pogodzie. rozmawiać. zarys szafy. by ściągały wspomnienie. zawsze leżącym obok łóżka. Był to jego osobisty pakt ze śmiercią. Nie był to kres. Spostrzeganie. który wcześniej atakował mnie z żebraczą zawziętością. Atak przychodzi zbyt szybko. Całością był brak miłości. Inaczej roztrzaskuje się na pierwszym wspomnieniu. i przekleństwo. Nawet własne gówno staje się własnym wrogiem. powalałam go słabym pchnięciem. Kiedy zdarza mi się moment trzeźwości doznaję olśnienia. które dawały złudzenie nowego czasu. druga butelka. Sny. Butelka pod oknem. odejść cząstkowo. odnalazł swoje miejsce w butelce. Wodniste stolce. lecz są zbyt odległe. Bajka o dziewczynce z zapałkami kończy się niezmiennie na tej samej stronie. i ta doskonała myśl dodaje ci sił. Głos woła: – Odejdź. To mi przypomina epidemię cholery. O tak. Chcę oglądać ogień jako misterium gry. Zawsze. Dostrzegać przedmioty i ludzi. Wzięłam dzisiaj zbyt duża dawkę kokainy. Udawałam przecież. przekraczać granice w milczeniu. można było przykleić się do którejś ze stron jak kawałek przeżutej gumy i trwać. Głód miłości. Zawsze masz pewność. Dlatego nie należy przystawać. Nie pamiętam o czym mam pamiętać. Wilki muszą wędrować. ja dokonam reszty zniszczenia. Czy muszę wychodzić na ulicę? Stos płonie. nawet ona. ptak na parapecie okna mego pokoju. w cuchnącym uryną ubraniu. co naprawdę się TU wydarzyło i kto zawinił. Śmierci nie wolno było . Tylko głupiec pragnąłby odmiany i szczęścia. tutaj istniała idealna równowaga zła i dobra. absolutnie nikt nie przeczuwał do Końca.Jestem bardzo zmęczona. że umrzesz. Nikt. przyglądać się zbyt długo. że całość jest jedynym sensownym rozwiązaniem naszej egzystencji. Czy przypominałam dziewczynkę z baśni Andersena? Dlaczego matka tak często mi ją czytała? Byłam zbyt mała. Były takie dni. nikt nie zaglądał do tajemnicy mojego umysłu. nagle ustał. nawet swój nałóg. Percepcja. zanurzonej w specjalnej odmianie obłędu i cierpienia. Nie mogłam tego omijać. Ojciec nie wytrzymywał nacisku. ociekającego zatrutą krwią. lecz nikt nie dostrzegał wibracji wzroku. Musiałam nauczyć się patrzeć. Ludzie polują na nie w znajomych lasach i palą im sierść. zdarzenia. że nie istnieje. pulsującego arytmicznie serca. sytuacje. które nie istnieje. symptomy. Są nim słowa. ze skargą lub ze śpiewem. Policja czekała aż zdradzę się słowem. Czułam. Spokojnie wychodzę z pomieszczenia. Nigdy nie zdążył się do niego doczołgać. oswojona z moją postacią wtopioną jak stały punkt w pejzaż miasta. Mogłam nie istnieć. to ja sama. Wysoko procentowy alkohol. Kiedy wszystko obejmowałam wzrokiem i przyglądałam się naszej sytuacji. moja śmierć. aby zaprzeczyć. a przeszłość zdawała się być zapomnianymi planetami. w identyczny sposób. seks. obrazy. I chcąc nie chcąc stajesz się typem analnym. kiedy ucieka mi myśl w stronę dzieciństwa. rozrastać się lub gubić. przepływa przeze mnie codziennie jak rzeka płynie wiekami przez to samo miejsce. kompleksy. modlitwą i przekleństwem za niespełnienie modlitwy. Musiałam ostatecznie zostawić ich samych. Dokładnie przyklejony do dna szklanej postaci. Policja już nie zatrzymywała mnie. nadchodziło przekonanie. Zaniki dzieciństwa. przeklęte imiona. tylko ja obdzieram się ze skóry do pulsującego mięsa. Przypatrywać się spokojnie jak giną inni. którego nie znam. Inaczej mogłam być skazana na wieczność. Od tej pory stał się bełkocącym facetem. który zachwyca w locie i zakłuty pod szkłem. Wspomnienie tamtej nocy wyzwalało we mnie niepohamowaną agresję. zatęchłych strychach. że większość mężczyzn myśli jedynie o sposobie umieszczenia członka w jakiejkolwiek kobiecie. stłuc lustro i przekroczyć granicę. Odtąd spoglądam na mężczyzn z wystudiowaną nienawiścią. Wtedy po raz pierwszy popełniłam samobójstwo. już nie potrafiłam. Odsłona druga: Początek nałogu Wrzesień 1990 Czas jest obecny. przeważnie na delegacjach. w tanich garniturach i z niespokojnym głodem w oczach. że musisz przybrać kształt embriona. że staną się istotami beztlenowymi. „Potem trzeba skończyć z grą. Byłam cieniem matki. dokąd się uda? Czasami dobrze jest się wyrzygać. niemym wzrokiem i zagubionymi gestami. modlę się żarliwie. zmierzwione.” Albert Camus „Człowiek zbuntowany” Weszłam ponownie w swoje ciało. czy w budce telefonicznej. Uczyłam się wtedy nocować na dworcach w specjalnych kryjówkach dla bezdomnych. że za sto lat podusi się większość ludzi. Brakuje mi tlenu. wykoślawić się. Za każdym razem upewniałam się o nieuchronności losu. W dzieciństwie zdążyłam poznać naturę morza. że moja śmierć już wtedy byłaby dla wielu wybawieniem. dokąd zawędrowałam po zbyt dużej dawce alkoholu. Control yourself. To oczyszcza i daje do myślenia. jak ja sama zamknęłam się na świat ludzi. KTÓRZY NAJCZĘŚCIEJ PRZECHODZĄ OBOK. który przebacza. że Niebo milczy tak. osaczał pajęczą siecią pozorów i chciał zarażać. podobny do falowania. Zdarzało się. Tęsknota wielu mężczyzn za burdelami jest oczywista i zrozumiała. już bez wstępnego przesłuchania czy pobierania odcisków palców. obwarowani zakazami w systemach społeczno-religijnych. że wszyscy mnie kochają. że grzech śmiertelny staje się jedynym piętnem. skąd przepędzali mnie dzwoniący. Jego bezmiar był w stanie przyjąć mój niepokój. Nigdy nikomu się do tego nie przyznałam. nagłych sztormów i wyciszenia. Atakowałam z furią wszystkie przedmioty przypominające kształtem penisa. W przypływie poczucia osaczenia. Owładnięci ciemną stroną popędu. lecz diabeł kocha uzdolnione dzieci i czuwa. przeczytany fragment książki. zadowolona z ich rozczarowania i mokrych plam w kroczu. Mylili się w obu przypadkach. w jednym z parków obcego miasta. a także w obskurnych. Któż mógłby mnie przytulić? Lekarze wahali się pomiędzy rozpoznaniem schizofrenii a autyzmu dziecięcego. Tam potrafiłam sobie wyobrazić. który wybuchał przy każdym wzruszeniu. przypadkowy dotyk dłoni męskiej. jej wyglądu. brązowe oczy przypominające korę młodego dębu. przyjąć stan zniekształcenia. Do aresztu się nie kwalifikowałam. że mój czas powracał do ziemskiego systemu i oznaczał CZAS LUDZI. gdzie policja nie zagląda w obawie o własne życie. wychudzona. Chyba. pustych plażach. O tak. To na razie problem nielicznych. Nie mogłam być po jej stronie. Żyłam w przekonaniu. z przymusem sprawdzania się wobec wielu kobiet. przypominające sierść po deszczu. Taka dusza musi dojrzeć w swoim szaleństwie. z natury swej poligamiczni.zdradzić swojej tajemnicy. budka telefoniczna to prawdziwy salon dla jednej osoby. by los przedwcześnie nie popsuł mu planów. Umykałam pospiesznie. Wiem. Jeżeli Bóg istnieje w świadomości ludzi. zarzyganych klatkach schodowych. w nocy. Sądzę. Podczas badania lekarskiego dostałam torsji. cierpieli męki piekielne. Jakże miłosierny musi być Bóg. szlochu. Sama ją odkrywałam przyglądając się agonii ojca. kiedy lekarz usiłował zbadać moją pierś. z zaciętą twarzą. wypełzał z oczu. wystarczył niewielki bodziec – kadr filmu. węszące podstęp. ciepłego dotyku zmrożonej dłoni. Chociaż nie jest to takie pewne. Cały odcień skóry. Problem polega na tym. czerń włosów jak nieoświetlona strona Księżyca. lecz czuję. Zaczęłam być zaczepiana pod hotelami przez mężczyzn w średnim wieku. niepoprawnej dobroci na granicy oszustwa. jaki tkałam misternie w marzeniach. to po zniszczeniu człowieka przez samego siebie. Uczyniłam to wczoraj. w 16 roku mojego życia. Niekiedy odwożono mnie do domu. To wszystko zabrałam ojcu. wygłodniałe. . Seks zaczął powstawać we mnie jak przyczajone zwierzę. za którą absurd przezwycięża siebie. Często pozostawiano mnie samą na dzikich. Nie było we mnie żadnej chęci zmiany. Zostałam zgwałcona przez trzech młodych mężczyzn. Nauczyciele nie wzywali rodziców z nadzieją. Nienasycenie w wiecznym dręczeniu. kiedy skończyłam siedemnaście lat. Planowałam krwawą zemstę. Później nosiłam przy sobie długi. Drażnił ich nieznany motyl. który to uczynił. Każdy rodzaj narkotyku doprowadza cię do ostatecznej klęski – odrętwienia. Znałam jednego schizofrenika. Pogodzić się z tajemnicą świata. Wszystko śmierdziało w najbliższej przestrzeni i było opustoszałe. Mój poziom intelektualny był mimo wszystko bardzo wysoki i nieźle radziłam sobie z rachunkiem prawdopodobieństwa wszelkich możliwych zdarzeń. Od tamtej pory słowa raniły jak ostre kamienie. sklasyfikować i zamknąć w Szpitalu Psychiatrycznym. Usiłowałam jeszcze chodzić do szkoły. z nadmiarem śliny w ustach. Śmierć jako ekstaza. prawie kobiecych dłoniach. Platon. to nie ja krzywdziłam. uciekałam ze szpitali. żadnego imienia nie znam do dzisiaj.w drodze do Warszawy. Nie pamiętam żadnej twarzy. Atakowałam samą siebie. Połknęłam go podczas stosunku. To uspokajało. Przystojny chłopiec w parku. W delikatnych. Lecz JĄ poznałam później. która kochała mnie bezinteresownie. Rzyganie jedną minutę. którą przeżyłam w pociągu tej samej relacji tylko w innym terminie. Byli szarozielonymi pasożytami usiłującymi pożywić się moją duszą. Ratowana.K. Nie krzyczałam zaskoczona okrucieństwem. gdyby wszyscy ludzie zamilkli chociaż na kilka godzin. przyjemność dla odrazy. rwały krocze. Na razie nikt nie chce naprawdę wyhamować epidemii. Sądzę. ciepła ciała. zdzierały ubranie. żyletką wycinałam wzory na podbrzuszu. Drugi oddał swoją spermę na brzuch. wieszałam trzewia na klamkach. ślepych węży i topiłam je w sedesie. na wpół rozkwitłym. był pierwszym penisem. ze świeżym zapachem życia. Marcus. a także niepotrzebnie po zażyciu narkotyku wypiłam sok dla dzieci typu Bobofrut o smaku morelowo-jabłkowym. Lecz ONA potrafiła tylko nienawidzieć. cięłam nożyczkami włosy. Co noc rodziłam tysiące drobnych. Odrąbać nos! Wydłubać oczy. by przy najmniejszym zagrożeniu odrąbać męskie genitalia. czyli trzy godziny. Na wagarach zaczęłam przyglądać się ludziom inaczej. że była to jedyna istota. że jest dobra. Trzeci nie miał orgazmu i bił mnie po twarzy pięściami. trzymał zawsze książkę jakiegoś filozofa: Kierkegaard. wojskowy nóż albo brzytwę. bez nazwy. z pięknym ciałem. Nie. Sraczka trwała całą trasę. wyrwać język! Wyłuskać ze stawów palce! Gdyby mógł się odradzać jak głowy smoka czy ogony jaszczura. która usiłowała wpełzać w moje łono i złożyć jaja. który niespodziewanie pchnął mnie na trawę. dawało gwarancje bezpieczeństwa. ciemnowłosy o brązowych. bez samczego pożądania. Chaos palców. w expresie Opolanin. Przedawkowałam. bez wyjaśnień. Był pomniejszony o cierpienie jakie mu zadałam. Symbolika mordu. Czułam się jak wypróżniona kiszka stolcowa. Bałam się jego miłości. O. Selekcja naturalna. Nocami nieznany głos krzyczał za oknem: ZABIĆ ŚWIADOMOŚĆ!!! Uporządkować rozpacz???!! Sobota jako dzień spełnienia. Na Centralnym żebrzące ćpuny z HIVem. Czy naprawdę jest siódmym dniem tygodnia? Dlaczego kokaina? A dlaczego bomba atomowa? . bez pożegnalnej kolacji. Omijałam go powoli. Jego najmocniej poczułam w sobie. Przypominał mi zupełnie absurdalnie tamto zdarzenie z parku. Ten pierwszy. To nowe zaczęło się. Agonia to jeszcze nie koniec. miał niespracowane ręce artysty. Zapadałam się w przydrożne kałuże. skurczony. wbijane w delikatne ciało dziecka. Mężczyzna stał się oślizgłą. A przecież cały czas przynależne mi było ssanie. włożyć do ciasnej szufladki ich umysłu. Cisza poraża im umysły. Musiał odejść. To ONA. Ten chłopak siadał na mojej ławce od wielu tygodni i zabierał przestrzeń. To jest lepsze od sraczki. był na pewno podobny do spokojnego chłopca. Polityka jest najbardziej śmierdzącym gównem. kiedy wydawało mi się. do parku lub na skwer z fontanną. czysty seks. lepką żmiją. Domagał się gestów czułości. że pewnego dnia nie przyjdę. Był wysoki. które zadawały ból. Codziennie rano na drodze do szkoły stawał wielki pies o szafirowych oczach i głucho przemawiał ludzkim głosem. bez skargi czy żalu. oddawałam kanapkę z szynką i szłam w przeciwnym kierunku. jego czystości. Wstyd paraliżował krtań. Ach. który mnie poraził. najlepszego liceum w mieście. Schudłam siedem kilogramów. zagubionych oczach. kiedy brutalnie pozbawiono mnie dziewictwa. Mały Książe opuścił Ziemię beze mnie. Wystarczy powiedzieć: – NIE! Wydostać się z pułapki. Po miesiącach milczenia słowa wylatywały ze mnie bezładnie. Zawsze stanowiły ostateczny ratunek. kim (czym) jestem. podczas nocnego spaceru. Spowiadałam się dziesięciu sprawiedliwym. Wcześniej. Po drugie: mężczyźni dokładnie się myją przed stosunkiem. pomimo cięć. Nadal miałam delikatną skórę. Byłam interesującym przypadkiem. że cię przywołałam w takim momencie. Nie chciałam pić alkoholu. widziałam mężczyznę rzucającego się pod pociąg. odejdź. Plakat na ścianie ogłaszał warunki umowy: Po pierwsze: kobiety nie połykają spermy. Jestem tym. A poza tym właśnie mój ojciec powiesił się w deliryjnych zwidach na śliwie w naszym ogrodzie. rozgniecionymi pośladkami. byłam najmłodsza i świeża. Wspomnienie euforii stawało się kluczem istnienia. Niekiedy godziłam się na zwykły seks. nie przestawia się na sen zaprogramowany na odegranie innej roli. Jeżeli nie potrafisz mnie zaakceptować. To było lepsze na ten czas. którym można było się zabawić podczas nudnej nocy. w uporządkowanym chaosie. Lesbijki o ciepłych łonach i starych piersiach. Podano NARKOTYK. Jestem osłabiona nieustannym przekraczaniem granicy. I nic więcej. Pogoda smutna i deszczowa. Po trzecie: żadnego sadomasochizmu. nie wytrąca pióra z dłoni. wręcz nietykalna. pozbywania się depresji. klepali się po napiętych kroczach. by je całować. brak głębokiego oddechu. Chciałam poczuć wszystko. z naderwanymi wargami sromowymi. Kokaina doskonale cię wyniszcza. Już nie jestem odpowiedzialna za moje szaleństwo. Mężczyznom drgały pośladki. Dławi mnie dzisiaj mój strach. jak wyjaśnił mi nagi chłopak w podnieceniu. Cocainum hydrochloratum 5%. Kolejna dawka. Ciało jeszcze funkcjonuje w zwolnionym tempie. Nie każdy dochodzi do jego istoty. Zdawało mi się. kochanek bez nazwiska czy imienia. z ssącym bólem w piersiach. Ból wadliwie filtrujących nerek paraliżuje ruchy. Kobiety skrywały wrogość. Zdrętwienie końcówki nosa z ożywczym chłodem w parną sierpniową noc. Big „O” – jak mawiają Anglicy. że jestem wyrzyganą kupą gnoju.To stało się na prywatce. Nie potrafiłam go zatrzymać. Zapłonęłam rozszerzonymi źrenicami i bardzo powoli rozejrzałam się wokoło. Przyklęknęłam. nie można ich nie kochać. na przyjęciu w pewnych sferach towarzyskich. Dzisiaj mogło być po wszystkim. Pierwszy niuch. Co w niej jest? Szeptanie ścian. Nie odbierałam telefonów. . Uwierzyć. wybacz. Oboje będziemy szczęśliwi.. Każde cierpienie ma sens. Nagi chłopiec poprowadził mnie do wielkiego łoża z baldachimem. Zostałam sama. Po seansie pozostała fizyczność. Czułam w sobie miliony odmian plemników. Orgazm. którą natychmiast należało zlikwidować. Początek wielkiej wyprawy na stronę nierealnego czasu. mieszkanie należało do mnie. Dłużej tego nie wytrzymam. Nurt surrealistyczny? Oto cała rzeczywistość. demony. trochę pieniędzy na towar za przytulenie. Nie chciałam odciąć jego ciała. Każdy penis był objawieniem zmartwychwstania. Moja nieobliczalność była żywą legendą w mieście. Raz w tygodniu otrzymywałam przekaz pieniężny od matki i kupowałam czekoladę. czyli metylobenzoiloekogonina. Dotyk wyzwalał reakcję spazmatycznego płaczu. nie dławi. niż nieustanne roztrzaskiwanie siebie o bruk. Tam zawsze podążają dłonie podnieconych mężczyzn. a może tylko wyprowadziła się. Wędrowałam po mieszkaniu bez zapachu żadnej postaci.. atakowały bestie. że duszność nie istnieje. jak niedokończony wiersz. Nieustanne. Gwiazdy po śmierci zamieniają się w czarną dziurę. Mężczyźni machali na mnie olbrzymimi kutasami. pocałunek czy pieszczotę sutek. Bezużyteczność ciała. Mój Boże. które nigdy nie były wypełnione mlekiem. wypala jak broń chemiczna. W koszmarach nocy powracały obrazy z dzieciństwa. która stawała się moim wnętrzem. słuchałam dereistycznej muzyki. Można je nienawidzieć. listy wyrzucałam do śmietnika. Planowałam ostateczne samobójstwo wiele razy. Matka odeszła. szczególnie czułą po wewnętrznej stronie ud. potwory. Zmiażdżone zwały ludzkiego mięsa wstrząsnęły mną i uważniej zaczęłam przyglądać się swemu ciału. wydostać się z ciała. Rozpoczęła się demonstracja. wyzwolone z podświadomości. Jasność zniknęła z mojego życia. Kto i za co mógłby mnie przeprosić? Udało mi się skończyć 18 lat. jutro napiszę nowe strony. co było trudne. Efekt pierwszego wzięcia kokainy całkowicie mnie zaskoczył. Byłam dorosła. motyle i dziwne owady bez nazwy. Dystrybutor miał różne wymagania. Total orgazm. wykradałam im penisa i wrzucałam do kosza. Już nic więcej nie mogę uczynić. Potrafiłam być niewidzialna. a penis wypadał z ust i kurczył się gwałtownie. Po przebiciu się przez chmury. Czasami wydłubywałam dziury w ścianie. Jadłam chrupki kukurydziane i piłam piwo z puszek. moja poświata wygłodzonych żeber. wyjechać za granicę. budziłam się o zmierzchu jak kret czy nietoperz. Matka niekiedy w odruchu litości wyciągała dłoń. W ciągu dnia odkrywałam siebie po raz trzysta osiemdziesiąty szósty. lecz lęk przed topielą powodował. Ukradłam psychiatrze pieniądze na narkotyk. Zaczęłam palić ogromne ilości papierosów. że zaciskała ją w pięść. Jeszcze nie ta sfera walutowa. Zasłona dymna. Dzikie ptaki zawsze muszą być czujne. który drepcze w miejscu. spadałam w ramiona nieznajomych mężczyzn. czasami musiałam jedynie ssać penisa przez większość nocy. lecz systematycznie. będę marzyła jedynie o całkowitym unicestwieniu każdej myśli. U nas jest wiele problemów z tym specyfikiem. Jest prawie tak silna jak uczucie poniżenia. równy. spokojny. Więc czego? Napisałam do matki: Świat oszalał. Znowu pada deszcz. Poczułam to właśnie teraz. W moim ogrodzie rosły kwiaty dobra i przyciągały zapachem ptaki. Nauczono mnie preparować cocainum hydrochloratum i robiłam sobie zastrzyki dożylnie. Następny atak ścian byłby nie do wytrzymania. mówiłam. wpadałam na witryny sklepów. nawoływałam. która mnie łączyła z dzieciństwem. W ten sposób pozbyłam się księgozbioru. wychudzoną. Wobec prawa. Odnalazłam stały kontakt z dostawcą koki za jeden seans erotyczny w miesiącu. Pod wpływem kokainy oddawałam się każdemu mężczyźnie za każdą cenę. która pozornie odgradzała od świata. krzykiem budziłam śpiących. ludzi z kokainowego spotkania. Czas zatrzymał się i nie przemijał na zewnątrz. Jakże obrzydliwy staje się mózg własny z pokładami pamięci. Kokaina przestawała działać nagle i dreszcze dopadały mnie gwałtownie. Jedno pchnięcie ścinające krew. rozkołysanymi emocjami. Ptak z obciętymi skrzydłami. podskakuje z nadzieją na lot. Chciałam. DZIECIŃSTWO. miasto jest przeklęte w swojej świętości. bo wtedy jeszcze kokaina wyzwalała we mnie napady śmiechu. Pokonywałam ciszę przestworzy.. Gdyby ktoś mnie uprzedził. Bezsilność. jakby na przestrzeni stuleci zachodziły niewielkie zmiany krajobrazu. w przytuleniu? Musiałam ich odnaleźć. jak lek zapisany przez zaufanego lekarza. Spokojnie Basiu. Puls jest bardziej wyraźny. To niesamowite uczucie zatrzymać się na wystawie i znieruchomieć jak eksponat. w tanecznych podmuchach wiatru. Państwo w swej dyskryminacji pozytywnej daje kobietom przywileje – byłam zwolniona ze służby wojskowej. Maska uśmiechu dla klienta. rozstrzaskując szyby wystaw. śpiewałam. Gotowość do współżycia jest wprost niewyobrażalna. każdej żywej cząstki mej istoty. rozgrzewał skrzydła i opóźniał start. podpisać akt zawarcia małżeństwa. Wtedy zobaczyłam siebie w lustrze. ostatniej rzeczy. Brałam kokainę w pewnych odstępach czasu. Dlaczego Andre Malaroux zabił śmierć? Pozostało jedynie piekło. ten dzień jest do przeżycia. tylko we mnie samej. Jedno badanie psychiatryczne . Jutro. Nie chcę. Swoisty mikroklimat źle wpływał na trzepoczące serca. Mogłam. To rzeczywistość biła mnie po całym ciele. na przykład. by ktoś mnie odwiedził. mówiłam. ekstazy kosmicznej. Nie takiej śmierci jestem przeznaczona. Czy można mnie zatrzymać w objęciach. że po chwilach niebiańskiego uniesienia. że Bóg pozostawił mnie tutaj w połowie. domagałam się miłości. z zapadłą twarzą. zlepionymi tłustymi włosami i przestraszyłam się. Tylko w jakim celu? Przecież nie domagam się miłości. przekonał. a w środku szalone łańcuchy reakcji chemicznych. ruchu. już nie. wirowałam obok przechodniów. lecz zaklejano je systematycznie. zostać skazana na karę śmierci za zbrodnię mniej lub bardziej prawdziwą. że pomimo absurdu codzienności najważniejszy jest fakt Istnienia.. Tutaj był mój obóz koncentracyjny. spadek ciśnienia atmosferycznego oznacza zadławienie. Tańczyłam ponad miastem. ba. Przecież nawet rodzice zabierali mnie z bezludnych plaż. W domu wycinałam papierowe słońca i naklejałam na ścianach. porozmawiał. które także były przeciwko mnie. tych. zwiędły wszystkie kwiaty w moim ogrodzie. Poszerzone źrenice. czas obecny a nawet czas przyszły. stawała się ogniem podniecającym mężczyzn. Stanowiłam jedynie element zagrożenia krajobrazu zdrowego systemu społecznego. bo wie. Zasłaniają ciemne tęczówki i dzięki nim dostrzegam zmienioną optykę rzeczywistości. unicestwić całkowicie. wyzwalał tajne pożądanie i odrazę. których udało im się oszukać. Zamieram jak jaszczurka przyłapana na otwartej przestrzeni. co pisałam na poprzednich stronach. to. Jedyny wzór chemiczny. kiedy nagle. usypiałam w autobusach lub na klatkach bardzo przyzwoitych domów. Handlarz natychmiast odpowiada na zwiększone zapotrzebowanie – podnosi cenę. Na przykład dzisiaj jest 7 września 1990 roku i to absolutnie nic nie oznacza. kiedy chcesz się odłączyć. Mimo wszystko należałam do nich jako uzupełnienie całości. co innym umyka – mroczny świat duszy ludzkiej z podziemnej krainy świata przestępczego. lecz musiałam mieć coraz więcej pieniędzy. Zła sława jak fale burzliwego oceanu zalewała miasto i ludzie z radością niegrzecznych dzieci wskazywali na moje ciało palcem. wyciąć. Nie pamiętam dokładnie. wietrzyłam pościel. Nie przewidywali. że danej wiosny uda mi się wyjechać w nieznane krainy. Wierzę. Poruszałam się w zwolnionym rytmie w parkach. jest styczna zawsze z powierzchnią na tej samej przestrzeni. Jakakolwiek forma zła musi zaistnieć. ciało jako podświadomość. w którym momencie pojawił się smród. który nigdy nie powinien zaistnieć. pewnej nocy. który należy wypalić. Moje oczy lepiej widzą w ciemnościach. kiedy zaczynałam się rozpływać. A później przychodził napad sprzątania. że jestem rakowatym tworem. że i tak zapłacisz. na delegacjach lub zakazanych prywatkach i są powszechnie szanowanymi obywatelami. Moje życie stało się niezmiennymi płaszczyznami ciągłości. to jakby obracanie kuli. Ciągła zmiana mężczyzn zaczęła mnie wyczerpywać. Sformalizowane instytucje przestały mnie poszukiwać w pewnym momencie. Pamięć jako rozkład wegetatywny. Mój niekontrolowany seks. Wpływałam z kolejnym zastrzykiem w ramiona przeróżnych mężczyzn. Był jeden mężczyzna. Innej strony twarzy nie można odkryć. Wymyśliłam sobie. Od tej pory czas jest letni. Obraz jest lekko zamazany. Nie polecam nastolatkom. spowodowany pobudzeniem przez narkotyk. . usiłowałam ugotować sobie obiad. zdecydowanie upalny. kiedy cały świat prowokował do śmiertelnego ataku. można zginąć. te porównania były czystą demagogią. Miał niewielki wybór. to byłby koniec prawa wstępu do piekieł. Mogło to być dzieciństwo. Kiedy kokaina w tajemniczy sposób wycieka z krwi. Oczywiście. prałam. Ludzie przestali się pytać samych siebie. zmywałam zasuszoną spermę. sumienie mordercy? Tutaj gra się na jedną kartę – twardą bezwzględnością na pokaz lub z przekonania. Tylko ta pieprzona śmierć jest realna. by oddzielała piękno. Kiedy je wypowiadam dotykając mężczyzny. Wierzyłam. Tak długo byłam w stanie siedzieć na dnie depresji i rozdrażnienia. wywołuję natychmiastową erekcję członka. jak przymglone porannym szronem okno. Nie pamiętam. Raz w tygodniu doznawałam poszerzenia świadomości z nową porcją kokainy. Przyciąganie ziemskie jest zbyt silne w tej części Kosmosu. Moja psychosynteza przyjmowała kształt kuli ognistej. Czy ktoś na codzień dostrzega cichy płacz prostytutki. Zrozumiałam. przebiegający przez innych niczym zaklęcie. że jest czas. których odpowiednie konfiguracje wskazywały na daną chwilę. Moje seksualne biopole rozszerzało się do praktyk Corezza włącznie. dlaczego tak się stało ze mną. wpadałam do fontanny. lęk złodzieja. spragnionych miłosnego uniesienia lub niezwykłego wyuzdania. Szef komisariatu z reguły wypuszczał mnie z aresztu po 6 godzinach. lub jak czynią prawdziwi złoczyńcy – udają przyjaźń by zaatakować najmocniej. którego erekcja trwała godzinami. Przestałam odczuwać potrzebę mycia się. Połowa moich znajomych uprawia nielegalne stosunki seksualne po cichu. To nie miało znaczenia. czuję gwałtowne osłabienie w stopach i nie potrafię utrzymać równowagi.mniej. że nie istnieję. Świeże powietrze źle czuło się w moim mieszkaniu i ulatywało przez mury. którego nigdy nie zapomnę brzmi: Cl17H21N04 xHCL Notatnik z adresami znajomych spaliłam. „Zero kontaktu” – jak mawiają psychiatrzy – „afekt blady połączony z mutyzmem”. lata nastoletnie. że wraz ze mną może zginąć cały organizm. Wierzyli. To dobry rodzaj samoobrony. Pytanie o przyczynę jest nieprzyzwoite w najwyższym stopniu. i rozbicie ram czasu. Śmietnisko podświadomości. jakby chodziło w wyrwanie zęba czy obcięcie paznokci. gdzie mężczyźni czekali na mnie co wieczór. Miałam ulubiony hotel. Byłam nim. wyładowanie. Są jak naładowane dynamitem tulejki – podnieta. A więc płód rozwijał się prawidłowo i radośnie. którzy mieli zmyślne wymagania i solidnie bili. Sądzę. Miliardy poronionych sztucznie płodów wzywało mnie w sennych marach. Płód wyjątkowo silny. Wszystko odbywało się na centralnym placu miasta. była to cisza przed burzą. że dlatego się uratowałam przed zarażeniem wirusem HIV. do słoja z formaliną lub do kosza na śmieci i dalej do krematorium szpitala. Sama operacja odbyła się w szpitalu. I nie używałam wspólnych igieł i strzykawek. ponieważ w pewnym momencie stałam się aseksualna. ja kokainę. Kiwnęłam obojętnie głową. zawodząc niczym nimfy z mitycznych rzek. Podszczypując mnie na fotelu ginekologicznym. potem można uczynić wszystko. Oddech dławiła oleista kula wpychana od strony odbytu. lecz teraz. Wina za wszystkie wyskrobane dzieci na całym świecie osaczała mnie coraz mocniej. rozerwanie drobnego ciałka skalpelem. opuścił spodnie i odbył ze mną stosunek. Nie ma gorszej zbrodni. był całkowitym zaprzeczeniem sensu istnienia. a raczej z niemożnością zapanowania nad nią. Nigdy nie trafiłam na tę drugą połowę mężczyzn. mogłam zapłacić za zabieg. Kto jest ojcem? Oto pytanie Hamlecie. rzutującej obrazy jak projektor filmowy. część klientów stanowili Arabowie. w miejscu dawnych straceń czarownic i zbrodniarzy. zapłon. jeszcze nikt nie słyszał o AIDS. miał charakter metafizyczny. Na świecie istnieją miliony mężczyzn. Rozumiem ich.gdzie nikt nie będzie mnie pokazywał palcem lub przeklinał na niedzielnych kazaniach. a przez to samotna. skazani na prostytutki i domy publiczne przez marność natury. na przykład tłusta plama na ubraniu wprowadzała mnie w . Miliony złośliwych plemników zaatakowały komórkę jajową i oto rozpoczęło się życie. Czasami któryś z nich silił się na gest czułości albo ojcowskie upomnienia. sam nie chciał odejść. kiedy nadchodzi kres. odejść. Zdecydowanie mordercą nie może być istota o tak wybujałej wyobraźni. jakby dziecko miało wnieść w moje życie nowy rodzaj cierpienia czy samozagłady. Dawki kokainy rosły. Nie udało się. jeżeli w ogóle to był bunt. Proste. tak namacalnej. Gdzieś w głębokiej podświadomości przemknęła mi szaleńcza myśl. W szpitalu cierpienie jest codziennością. głód narkotyku jest mniej wyraźny. To dziwne. Słuchałam przez kilka dni opowieści kobiet kochanych i kochających. śliniący się i atakujący. z anemią. znałam płeć mego dziecka. Muszę przerwać pisanie. mimo że byłam całkowicie wyczerpana. I zaczęło się. Pociąg śmierci na sali operacyjnej podążał w przepaść. z początkami obłędu. Po zabiegu odczułam niespodziewany spokój. które chwilowy los zamienił w morderczynie. może najistotniejszym – oto mordowałam własne dziecko. ulga. Szpryca zrobi wszystko by zdobyć pieniądze na narkotyk. Inne kobiety także przybyły pozbyć się problemu. Muszę wcisnąć trochę leku w niewidzialne mięśnie. Traktowali mnie zawsze z wyższością. Siady po nakłuciach upoważniały go do ironii i bezczelnego zachowania. Stała się dla mnie czymś ważnym. lecz błyskawicznie ją zabiłam. Dziesięć tygodni wcześniej miałam osiemnastu partnerów i każdy z nich mógł zasiać zdradzieckie ziarno. Mój bunt. gnani przez popędy w moje ramiona. To dziwne. jak oddychanie czy oddawanie stolca. W odurzeniu zmieniający się koloryt świata oślepiał i nawet najprostsze rzeczy zdawały się być piękne i olśniewające. że ten ostatni miesiąc życia jest taki jasny i oczywisty. Miałam przytwierdzone do nóg i rąk kule metalowe z łańcuchami. Usiłowałam podpalić swój dom. Stany trzeźwienia były przebudzeniem ze zbyt wielu snów. Opad z zielonej chmurki. oni seks. że dziecko byłoby moim ocaleniem. wręcz pogardliwie jako najgorszy gatunek dziwki. nikomu niepotrzebne. mniej zaborczy. osadzone w dybach. Czy może być coś bardziej pospolitego od śmierci? Jeszcze się mnie nie obawiano. czy chcę usunąć ciążę. Miałam wtedy dużo pieniędzy. bez udziału współwinnego nieszczęścia. lecz tylko po przeżyciu orgazmu. Zaczęłam sobie wyobrażać mego syna. Kara poprzez uduszenie sterylnymi szczypcami. którzy jedynie pragną rozładować napięcie. Raz byłam w ciąży. Jak prosto jest wyrzec się drugiego. lubiący coolsex. którzy utrzymują się w monogamii. Lubieżny mężczyzna kojarzył mi się z bezzębnym uśmiechem idioty. byłam moim nienarodzonym synkiem. Ginekolog od razu zapytał. które są nieodwracalne. więc wierzę. Kochałam wszystko i każdego człowieka. Co zrobisz kiedy odejdę? No tak. jest dobrze. a twarze łagodne. oddaję ciało do rozprzedania na bazarach rozpusty. Był to mężczyzna w średnim wieku. co niemożliwe. W sposób mistrzowski opanowałam sztukę przechodzenia od tego co realne. byłaś moją przyjaciółką tak wiele lat. Chociaż sens istnienia jest właściwie najistotniejszy. jesteś wieczna i musisz zmieniać przyjaciół. umrę spokojna. Popadałam na całe dnie w całkowity bezruch. Musiałam mieć szansę na odwrót. czy gdzieś przeczytałam? W nocy powtarzałam tabliczkę mnożenia albo czytałam na głos wiersze pisane przez poetów przeklętych. zamykającej się nad rozmiękczonym mózgiem. wierna i niezaprzeczalna miłość jaką ma ćpun do narkotyku? Miłość. powstrzymywała naturalny odruch samoobrony. W moim ogrodzie. Nie ma odpuszczenia win. Nagle psychiatra objawił mi się niczym demiurg. Czy ono mogłoby być dla mnie? Przeraziłam się nagle własnego umierania w tak młodym wieku. Chciałam się oślepić. przyklękałam niespodziewanie dla samej siebie. zamieszkała ogromna ropucha i polowała na mnie językiem oblepionym muszkami. Niekiedy gałki oczne były na samym końcu oczodołu. że dotrwam do końca. jedyna. Upadałam na ulicach. przywrócić rzeczywistości. przystosować do normalnego życia. tj. Kokaina w naszym kraju! 45 lat po wojnie. który ma mnie stworzyć od nowa. Tak samo za jedną działkę się zabijam. Ćpuny opiatowe zawsze się ze mnie naśmiewały Twierdziły. ile mi nakażesz. kiedy nie przetrzymam kuracji. Albo szczyny na klatce schodowej stawały się życiodajnym źródłem. leczenie depresji pokokainowej było teraz dla mnie najważniejsze. Czy może istnieć na Ziemi tak szalona. do tego. które odradza wędrowca po trudach podróży. dotykały mojego ciała. chwytałam za ramiona przechodniów. kiedy ciało pragnie się unicestwić ostatecznie w każdej formie myśli i działania. Oto ŻYCIE. na jego początku. Tu na Ziemi. Nie chciałam być opluwaną przez wszystkich narkomanką. choroby. Nie zgadzałam się na pobyt w szpitalu psychiatrycznym. bym to opisała. Musiałam na trzeźwo przetrzymać okres drżącej depresji. Ten miesiąc. To jedno możesz mi załatwić. którego . Oczy zalewał zimny lub gorący pot. Pojawiło się uczucie wstydu. jest lekko. nie będę oszukiwała. lecz strach przed ciemnością powstrzymywał mnie od pchnięcia – nożem. Chwile bezpieczeństwa. „Objawy” choroby były zaznaczone skromnym opisem melancholii i brakiem sensu istnienia. Postacie zza grobu same recytowały. przeklinana. świadomość zła.zachwyt nad boskimi arkanami tajemnej sztuki. podtrzymywane włóknami o kształcie wijących się węży. przed wojną w świecie artystycznym to się zdarzało. poświaty złych myśli. Są zmiany biochemiczne. w zapuszczonych truskawkach. Czy można zgwałcić ropuchę? Jeszcze trochę poczekaj. Sama to wymyśliłam. onanizowały się. Kiedy skończę moje wspomnienie. Lecz sama podałaś mi pomysł. samobójców i przedwcześnie zmarłych. Bardzo chciałam stamtąd uciec. szeptały. Żołądek wypełnia się powietrzem niczym balon z dziecięcych zabaw. Nie bój się. przypominająca odmianę napadu padaczkowego. Szumy i trzaski nabrzmiewały niebiańskimi symfoniami. odtrącana. Mysz płci męskiej. z łysiną czołową. przyglądał mi się uważnie przez wiele minut i nie pojmował z czym do niego przychodzę. lecz wizja wirującej otchłani. Zaczęła się nieprzyjemna drżączka poszczególnych grup mięśni. Wypełzał ze mnie fragment ciała. Odczułam gwałtowną potrzebę zmiany sytuacji. Mózg jako przeżuta papka. nawiedzane dobrocią aniołów. że jedynie ich narkomania jest prawdziwa. Dusze ludzkie były piękne. Stałam się przezroczysta. samotna w terrarium była skazana na ascezę. Nie rozróżnia się głodu fizycznego. Dlaczego ludzie godzą się na udręczenie? Był jeszcze znak. Już wtedy przeczuwałam u siebie talent malarski. Zgłosiłam się do psychiatry. Normalne życie. rozwlekając w sobie do nieskończoności poczucie zła. przeżywałam nieistniejące natchnienia. z czym się nie zgadzam. gdzieś tak w połowie pełnej strzykawki. Lecz teraz!!? Starałam się umniejszyć rozmiary mej porażki i nie opowiadałam mu o szczegółach zarabiania pieniędzy czy formach doznań seksualnych. Owszem. moment. Uczucie nienawiści zanika w momencie wpuszczenia kokainy do żyły. która niesie w sobie wszystkie formy zniszczenia. Napiszę codziennie tyle stron. kiedy mogłam dokonać przełomu. Wytrzeszcz jest naturalną konsekwencją systematycznego zatruwania organizmu. zdradzam. mięśnie domagały się samodzielnego bytu. Musiałam rozwikłać tajemnicę wszechrzeczy. lek osacza pewne ośrodki w mózgu i eliminuje wszelki lęk. nieświadomość zła. że nie kocha mnie ślepą. Moja ostatnia nadzieja na pogodzenie się ze światem. że mogłam współżyć z kilkoma mężczyznami jednocześnie? Leki wykupiłam z poczuciem gwałtu na naturze ludzkiej i opadałam nieruchomo w samotność. z uśmiechem witałam nowe dni. W trzeźwym umyśle zaczęły pojawiać się pytania. znosiło odruch litości. albo jak nikt inny znałam wcześniej. ani narkomani opiatowi. czy możliwa jest w ogóle normalność? Zorganizowano mi pierwszą. Środowisko artystyczne przyjęło mnie z dystansem. Psychiatra odwiedził moje Mroczne Królestwo Cieni. wtapiałam się w obrazy jako nowa forma czy chlapnięcie farbą. przychodził po kilku minutach. który potrafił przytulać. które natychmiast chciałam malować. zaciskają pięści w żelazne uchwyty. która nie pozwala odejść. Namalowałam swój pierwszy obraz. Uśmiechnął się zwycięsko. a zobaczycie kim naprawdę jest. Pod powiekami pojawiały się iluzyjne obrazy. Omijałam zdecydowanie wszystkich dziennikarzy. Nie mogę od trzech dni złapać oddechu. Moje Taedium Vitae porażało. zmienił cuchnącą pościel. Oznaczało to przytłaczającą sławę. Pierwszej nocy poczułam. nosił mnie na rękach. gdzie spotykają się znawcy. w pustym mieszkaniu. który porzuca swe dziecko? Kim był.tajniki miałam poznać wkrótce. Odnalazłam w sobie pierwsze oznaki umierania w świadomości. Brał mnie jedynie od tyłu. mogłam zawładnąć światem. którzy stale węszyli za sensacją. może ze sobą. Zrzuciłam skórę węża. bez tęsknoty. dziennikarze w końcu dotarli do kartotek policyjnych. bezsenna od stuleci i wiem. a może zdradził mnie rozżalony psychiatra. ani chorzy psychicznie w Klubie Pacjenta. że zasiądę do pisania. Delirium tysięcy alkoholików. Tłum domagał się nowych prac. deszcze gwałtownie smagające wysuszoną ziemię. istotę neuroleptyków i leków antydepresyjnych. lecz nasz związek rozpadał się. namoczył mnie w wannie. niewielką wystawę obrazów. Sen. Kim jest ten. podniesie wysoko i razem pofruniemy do zaczarowanej krainy bajek. chowałam się za drzwiami i czekałam aż mnie odnajdzie. Odmawiałam wszelkim propozycjom seksualnym. bez koszmarów. Rozumiałam to i miałam żal. W galerii słyszałam co jakiś czas zjadliwy głos. Jeżeli psychiatra ma świra. Rozpętała się wojna gazetowa na temat mego talentu. Szczelnie zamknięte okna nie niosły powiewu nowego szaleństwa. Roześmiana. gdy nie posprzątałam zabawek. Wyszeptałam. Dom przestał być wysypiskiem śmieci. talent tłumiony od dziecka. Otworzył okna. podniecony moją wizją świata. w ciemnościach. Byłam idealnie wyizolowana. Wspomnienia powracają i uderzają. którzy nie przede mną mieli się bronić. Poczułam w sobie nową potęgę. Transformacja uczuć i poszukiwanie idealnego mężczyzny. psychiatra miał przedwczesny wytrysk i jego mit upadł. nikt mnie nie chciał. kiedy go rodził? Odnalazłam pluszowego misia. Następował nowy kryzys. Rzeczywistość ponownie zacierała się. Miałam 19 lat i pierwsze smugi siwych włosów. Obrazy zaczęły być kupowane za granicą do małych galerii. Rano wstaję. co potęgowało chęć uśpienia. bez kokainy wystarczał mi jeden. Nagłe źródło światła zawsze oślepia i na początku budzi niepokój. Przeklęty jest wrzesień tego roku. którymi nigdy wcześniej bym się nie zajmowała: Czy psychiatra zdradza swoją żonę? Czy mój ówczesny wygląd był dla niego odrażający? Czy było to możliwe. podarunek urodzinowy jeszcze trzeźwego ojca. lecz bez niechęci. Oczywiście. skoki ciśnień. wywołują dręczący płacz. powodowało zwiększoną gotowość do samoobrony u tych. Tylko niekiedy zadawał niespodziewany cios. w końcu miał dowód mojej winy. stały partner. zaborczą miłością. Pieniądze systematycznie nadsyłane przez matkę wystarczały na skromne jedzenie. Niestety. szeptający za moimi plecami – dajcie jej kokainy. Psychiatra był nim zachwycony: – Taki talent! – wykrzykiwał. Kara śmierci wydana przez społeczeństwo jest zbrodnią doskonałą. że jestem brakującym ogniwem między człowiekiem a szatanem. prowadzi do . że kocham psychiatrę. a raczej mej moralności. Pierwszy raz poznawałam smak. rozpływał się w imaginacjach duszy i iluzjach po narkotykach. Moja zamrożona dusza powoli była ogrzewana. Byli całkowicie zdumieni moim sposobem przeżywania świata. Psychiatra towarzyszył mi jeszcze przez pewien czas w spotkaniach twórczych. zawodowo opanował odruch wymiotny. Nie odwiedzała mnie od śmierci ojca. mity praczłowieka i obsesje schizofreników. niezmącony sprawami do załatwienia płynął inaczej. daleka. stare są nudne i nie emocjonują. przeżywany dosłownie. by był dynamiczny. Schronienie na moich kolanach podczas burzy. Jak mnie oskarżano. walczyłam z nałogiem i twórczą izolacją. bez korzeni. zaborczy. zapytać o istotę choroby i sposób ratowania dziecka. Zrywałam się z krótkiego snu w środku nocy i wołałam: – Nie ma. bym uczestniczyła w szaleństwie ich życia. mordercze tempo. władzę. w czasie burzy wykrzykiwała swoją rozpacz. to była żywa istota na wymarłym terenie. zamykana w pokoju sypialnym. wydalanie i wchłanianie pokarmów. sadyzm. czy przewrotem politycznym. szpony tępiły się. I właśnie wtedy pragnęli mnie poznać. które sobie narzuciłam z wiarą. odrobina czułości. Mimo wszystko była jeszcze szansa na ratunek. tak jak żył pełnią życia w mózgu. którego nie zdążę już uporządkować. Usiłowałam się bronić. wsłuchana w muzykę świtu. pozdrowienia. przeżuwali i wypluwali z objawami stałej niestrawności. I czas niepoganiany. by porozmawiać. Siła moja była podwójna. niekiedy atakowana przez szlachetne kobiety. jeszcze tego nieświadoma. Pieniądze ze sprzedaży obrazów pozwalały mi na życie w komforcie i swobodne podróżowanie. Dom to także społeczeństwo. Jedynie wspólne palenie papierosów jest przyjmowane ze zrozumieniem i nikt nie przeklina chorych na raka płuc czy krtani. by zajęto się nową wojną. Potrzebowałam czasu by o mnie zapomniano. nie istnieje. doskonale oszukująca siebie. Po śmierci narkomana głupota wędruje po Mieście. Nowy kochanek miał artystyczną duszę i wielkiego kutasa. wolna. współczuje im. ale to NIKT nie chciał usłyszeć prawdy. nie istnieje. przemilczany. ślina zamierała. obnażona jedynie w swej sztuce. pieniądze. Utrwalić obraz statycznie tj. zaczęło mi brakować pieniędzy i nie było chętnych do otwierania pokoi hotelowych w niskim ukłonie i butelek szampana. Byłam na początku grzęzawiska. Suche fakty. opalają włosy. Tłum zawsze szuka nowych ofiar. albo wielkim . Ci. wyrywają trzewia. raniono. Ten gatunek samobójców jest zawsze uświęcany. Praca. Wykazywano tam zrozumienie dla czasu przeszłego. Problem nieporuszany. bez wysp. dostojniej. Nikt. Świnia była zupełnie przyjaźnie nastawiona do świata. Listy od matki. zgniatają w mechanicznej prasie. według praw logiki oczywiście. odwiedza w szpitalu i chodzi na pogrzeby z mową pośmiertną o zasługach. które powstawały podczas ciszy morskiej. przed snem w ciągu dnia nieruchomiała na chwilę. na płótnie. Nigdy tego nie dokonałam. Wszędzie bałagan. Myślałam o szaleństwie Wirginii Wolf. spowodowały załamanie fizyczne. zatapiając się w życie na zapisanych stronach. której nigdy nie spotkała. które współżyją z mężami dwa razy do roku. W koszmarach sennych widziałam jak mnie rozrywają na części. którzy pozostali w mieście. gratulacje. Powróciłam do miasta otoczonego wysypiskami śmieci. alkohol. Wirginia pomiędzy pisaniem książek. Może w innym miejscu na świecie nie potrafiłam cierpieć? Nie wiem. która samą mnie zadziwiła. Uparcie przygotowywałam się do następnej wystawy. Poczułam nową MOC. nadal mnie zjadali. Przemawiałam do niej godzinami i wtulała się we mnie z ufnością. Unikałam spotkań.samobójstwa ofiary i nie ma winnych. lubiłam czytać. nie ma Basikoki. Coś gnało mnie do miasta z powrotem. że stanę przed NIMI bez poczucia zagłady. że w tym kraju trzeba być albo wielkim terapeutą. Każdy ukrywa jakiś nałóg – seks. opluwano. dreptała powoli wśród pędzli i farb. kiedyś psycholog. Wielki Mag. żadnej czułości. malując futerko odcieniami obrazów. dopóki któreś z dzieci porządnych ludzi nie popadło w narkomanię. Ludzkość nadal domagała się. Nie byłam wolna. Świnka morska to było coś. Myśli o samobójstwie działały na mnie zawsze jak pieszczoty niespełnione w fantazjach. Byli agresywni. z obojętnością przygląda się innym skazanym. odeszła. Nigdy nie potrafiłam tego zrozumieć. z dziwnym namaszczeniem. lecz kto oskarży wszystkich. z zaprzeczeniem w sercu. Jestem wolna. Na zachodzie koneserzy poszukiwali moich obrazów i mnie samej. bałagan. cicho skradałam się ulicami miasta. Świat świni jest prosty. Nie mogłam im udzielić żadnej rady. A wtedy oczy ich gasły z pożaru nienawiści. poczuć aurę sztuki. Żadnej obietnicy spotkania. która wtedy mnie otaczała. mawiał w chwilach słabości. bez zranionych skrzydeł. Będąc trzeźwą nadrabiałam zaległe lektury. Byłam jedną z jej fal. powstała nowa generacja obrazów. której Bóg nie obdarzył życiem. zmiany są tak wielkie. Odnalazłam swój czas w półcieniach. Nie byłam jeszcze w metalowej bańce. by podnieść się ostatecznie? pytałam Boga z każdym szarpnięciem tęsknoty za jednym strzałem. Nocami ścigała mnie tajna organizacja. To nowa śmierć. promieniowała łagodnością. był jedynie sennym otępieniem ćpuna. Skreślone w kalendarzu dni udręki. Kiedy siebie nie widzę. innych opala do granicy bólu. W zaskakujących pozycjach. Podczas jednej nocy znalazłam na przedramieniu kochanka nakłucia. że nawet bez jednego zastrzyku o stałej porze organizm sam się przestawia na inne funkcjonowanie. tę znajomą falę całkowitego zaprzeczenia bytu. Kiedy budzę się w nocy z poczuciem zaniku palców u dłoni. Narkomania była sposobem na życie. a może śmierć mu nakazała. nabożne wstrzykiwanie do fragmentu żyły. by nie zginąć z głodu. który otwiera się po to. Nie. Byłam wypaloną planetą. zanik mięśni jest całkowity. Moja twarz zmieniała koloryt. że śmierć delikatnie je rozmasuje. Już od dawna nie wychodzę z domu. tworzenia sztuki zbliżenia z ukochanym człowiekiem. Robiłam to automatycznie przy każdym rachunku. Śmierć mnie na koniec nie zawiodła. Narkotyki dostarcza mi stary dystrybutor. Zbliża się połowa września. Cały miesiąc powrotu do wspomnień. by gwałtownie zgasnąć. w woskowym stężeniu mięśni. Był heroinistą i grał wobec mnie doskonale rolę kamuflażu. nie nasze. bił mnie po twarzy wychudzonymi dłońmi. w której odbijany świat jest iluzją. Poranne modlitwy o uleczenie nie miały sensu. Heroina dawała uspokojenie po szale kokainowym. to nie było tak. Zajmował się drobną wytwórczością. szyba wystawowa. Każdej nocy stawałam się kochaną kobietą. Poranne krople rosy rozsypują się tak szybko. od którego momentu zaczęłam przeliczać pieniądze na dawki koki. Doniosłam na kochanka policji i zabrano go w nieznane miejsce. Zaczęłam wyobrażać sobie dom. Jego śliczny penis stał się pomarszczonym członkiem starca. że płodził dzieci za opłatą. Przestały mnie przerażać własne obrazy. Bóg siedzi na słońcu i przygląda się ludziom. Jego trochę niezdarne a jednocześnie celowe ruchy dawały mi złudne poczucie bezpieczeństwa. odbiciu na płótnach. Świat tak doskonale obchodzi się beze mnie. prawdopodobnie nie potrafię chodzić. który zdawał się być wyciszeniem dojrzałego mężczyzny. Los wydał mi się wstrętny i zawiniony. porażone nagłą śmiercią. można było odnaleźć drogę na skwer lub do sklepu po pieczywo. Obrazy drażniły tematyką – ciała skręcone na głodzie. Był to czas subtelnej erotyki. mam złudzenie.oszustem. nie wiedziałam jakiego rodzaju lecz podejrzewam. Nie sądzę bym potrafiła wytrzeźwieć na ostatnią chwilę. że jeszcze coś pozostało. zakłuwani długimi nożami. Kokaina powracała jak stara przyjaciółka. Ile razy trzeba upaść. ale czy do końca? Rzecz niemożliwa. Nie chciałam tego. szły jak woda. czym ono jest. Niewidzialny przedmiot. Zniknęła dawna szarość cery. Jednych obdarza życiodajnym ciepłem. z której powoli zabierają powietrze. Ból. tj. Spokój. prawie na granicy cudu. a czas jest ściśle określony. Jestem teraz. Zmuszał mnie do zarabiania pieniędzy na jego towar. Nie byłam w stanie przetrzymać podwójnej rozpaczy. Myśl o narkotyku krąży jak elektron wokół jądra. wiem. Heroina. Był to jedyny realny czas. Obojętność!!! Labirynt zanikał. Kochanek egzystował na codziennych dawkach heroiny. może z litości. Przyszedł na moją wystawę wiedziony instynktem samca i od razu uległam jego czułościom wypowiadanych sądów i napiętym rozporkiem. lecz zmieniałam postać dzięki zaklęciom i inni ginęli zamiast mnie. W lustrach były inne twarze. Ona musi wykonywać polecenia Boga. Realne nieprawdopodobieństwo!!! Dzisiaj czuję się trochę lepiej. która miała na mnie wykonać wyrok śmierci na schodach hotelowych. Czy istnieje naprawdę realny ratunek z narkomanii? Tamtej Barbarze się udało. staram się nie przyglądać ciału. Bóle się zmniejszyły. sposobem na śmierć. Sumienie. który mnie zwiódł. Zaczęłam zastygać. Była pozostałością po nim. w plamie. Omijanie. Obdarowała mnie świadomością wbrew mej woli. Doprawdy ilu ludzi pragnie się umartwiać. Jeszcze trochę malowałam. która się spełnia. Obrazy sprzedawały się jak złote jajka. . Niebezpieczne noce powoli wracały na swoje miejsce. Nie pamiętam. który fascynował. bym mogła pisać dalej. ostatnie spojrzenia w przeszłość tak zamazaną. Mijanie. Rozbicie atomu jest możliwe. Nie chciałam skorzystać z innej możliwości wyboru. tylko ja? Czy mózg porażony raz ideą narkotyku jest w stanie się wyzwolić? Kochanek zaginął. Mój czas był odliczany na gigantycznym zegarze. zasłyszane sądy. wystają rachityczne ptasie kończyny. przypominała smak euforii. Ekstaza bytu. Nie pamiętam jego imienia. chwile po narkotykach w całą przepaść. że jestem zamknięta w ogromnym. utrzymywały mnie na pograniczu euforii i zadowolenia. Miejsca dla zła nigdy nie brakuje. porozrzucane po galeriach świata. nie było czasu na miłość. początkowo przyjaźnie łaskocze – schlebia. Czy istnieje realna tęsknota za śmiercią jak za ukochanym. Alkohol. kołysała. byłam sztuką. przytulił. które będzie jedynym śladem po mnie – boleśnie powraca wizja moich obrazów. Świnka morska zdechła śmiercią głodową. Odmówiłam dalszego leczenia w Ośrodku Rehabilitacji Dla Narkomanów. Widywano go WSZĘDZIE. przepisywał leki i uśmiechał się do mnie. za dzieckiem. Nie pamiętam imienia żadnego Mężczyzny. Krążę po orbicie swego szaleństwa. bezładnie zwisające nad resztą skorupy. Dawki koki nie były duże lecz codzienne. Być może oddał życie za jedną porcję heroiny. za życiem. by w odpowiednim momencie zaatakować i zażądać srogiej zapłaty za wejście w podziemny świat. Kiedy piszę to wspomnienie.. a ciało staje się wiecznym orgazmem? Powróciłam do dawnego porządku rzeczy jako ćpunka i prostytutka. kiedy żadne dawki antybiotyków nie działają – narkotyki znacznie obniżają naturalną odporność organizmu. gdzie kolory mienią się tysiącami odcieni. Dopiero dyskretne drżenie jego dłoni uświadomiło mi jego demona. który był złudzeniem. pochowana w mrokach duszy ludzkiej. Nie oskarżał. że jeszcze nie umarłam. Widziałam jak ciężarówka rozjechała kochanka. są i one. Zgoda na upadek? Na tajemnicę? Na pokiereszowaną twarz? Gnijące ciało? Ponownie miałam w sobie kokainę. dotykał ciepłą dłonią nabrzmiałych trzewi. Kiedy malowałam obraz. aktem stworzenia. posługują się płytkimi cytatami. w zaczarowanej krainie. Tamten rodzaj tworzenia. doradza. lecz w końcu zabrano ciało do kostnicy miejskiej i pochowano go z tabliczką N/N. W mękach na jawie odpadał mi palec prawej stopy lub dłoni. nic się nie liczyło. wypowiadają obce. by upewnić się. malutka dawka koki. wędrowaniem lub wdychaniem poranku? Zaczęły się pojawiać stany krytyczne. Być może był to koniec mego człowieczeństwa. na której rozegrano wiele akordów życia. Umieszczono mnie w szpitalu zakaźnym i moja wyobraźnia znęcała się nade mną przez cały czas. osłuchiwał nierówno pracujące serce. przywoływała obrazy obsceniczne. śpiącego lub dającego się gwałcić pedałom. poruszany palcami szatana. Ktoś podał mi towar w zarażonej krwią strzykawce. Lekarz zawsze powoli mnie badał. co można kupić i sprzedać. Mała. Kto wyrzeka się falowania w przestworzach. powoli. podszeptuje. że śmierć jest wysłannikiem Najwyższego. Epizod heroinowy przeminął wraz z kiłą. Miłość? Śmierć? Kuracja psychoanalityczna? Twórczość? Wszystko? Ja. Miałam tajne wieści o losach kochanka. i wróciłam do domu. opuchnięte ramiona. Przy opiatach traci się zupełnie poczucie kontroli. NIE BYŁO MIŁOŚCI. ani w Miejskim Zakładzie Psychiatrycznym czy w więzieniu. Życie zastawione w sidła . I nikt mnie nie przekona. poklepał po pośladkach. by na koniec pochylić się nad wizją. Był martwy jak rozwalony kot. kiedy miałam grypę.. A przedtem. twórcą. lecz zamiast dłoni. Otoczenie błyskawicznie zauważyło mój powrót na szlak. Dotyk.Wraz z heroiną wszczepiłam sobie kiłę. Czasami policja zamykała go w areszcie by nie zamarzł. Wybrałam inną drogę. Ludzie wokół zdają się być niezbyt zaznajomieni z problemami ćpuna. nie było wzruszenia czy drgnięcia przyspieszonego pulsu. Dostawca spokojnie zrobił mi zastrzyk. kusi. nie było go w polu rażenia. Tęsknota za kokainą porywała mnie w ramiona. Chodziłam do znajomego lekarza. Wierzę. czerwonym jajku. Wiedziałam jak po lesie rozpada się ciało. Zastanawiałam się nad cudownym ratunkiem. osamotnione. Wydawało mi się. jak trędowatemu. Prawda. Odliczane dni sumowały się w lata. Zapragnęłam poczuć jego dotyk. z ustalonym rytmem cen za wszystko. że nie można dokonać zmiany. Jeden mężczyzna na jedną noc – mogłam sobie wówczas na to pozwolić. Miłość. przedtem. które powoli zaczyna pękać. Co mogę więcej uczynić? Wyzdrowieć? Za późno. nie ostrzegał. W dzień popadałam w senność. bóle wątroby czy nerek. nie wzniecał jej żaden powiew. Mogłam być struną. Ostatni raz usiłowałam pomyśleć. ciche i ciepłe. rozdeptywany przez tłumy. w ostatnim stadium narkomanii czy syfilisa. a jeszcze nie możesz wstrzyknąć sobie kolejnej dawki. która zesłała mi śmierć zamiast anioła stróża. Kiedy kokaina przestaje działać. Nie modliłam się nigdy do Boga. lecz porywająca na każdym zakręcie losu. bomby. Oczywiście. którzy spotykając się z kobietą nie myślą o seksie? Na szczęście byli właśnie tacy. krematoria. Kwiaty milczały zastraszone nocnymi szeptami obłędu. że istnieje jakaś MOC. Ogród stale był zarzucany brudnymi strzykawkami. popychały. nie było wejścia czy wyjścia. Każdy kiedyś przechodzi przez wzgórze. obnażały. butelkami po alkoholu i odczynnikach do produkcji heroiny. spadałam z wysokości 6768 metrów w dół ze stworem wyjadającym mięśnie brzucha. Wędrował po moich nogach coraz szybciej. Kurczyły się jak przekłuty balon. której nigdy nie przeżyłam – mam na myśli agresję jednego państwa do drugiego. naloty. Nagle na polanie pojawiła się Dobra Wróżka. obsiadywały całe ciało. wpuszczanie szczurów do pochwy. Robaczek oszalał. zużytymi prezerwatywami. Codzienne odliczanie narkotyku w kroplomierzu jak krople życia. deszcze. można przeżuwać liście koka Erythoxylin. wymiocinami lub ciałami. Tylko nowa porcja koki dawała mi możliwość scalenia obrazu. latających stworzeń. Nowe ceny. Frajerów odstraszał wygląd i ślady po wkłuciach. Nie czułam się ich przewodnikiem. Jeden z nich zwrócił moją szczególną uwagę. inaczej nie mogłabym zarabiać na narkotyki. czy o kogo. ulepiła mnie od nowa i zamknęła stwora w metalowym pudełku. unicestwienia. Byli i tacy. których właśnie to podniecało. mój upadek.przez największych kłusowników planety. Dzisiaj gorzej mi się pisze. zdzierałam z siebie skórę. bez żadnego zagrożenia z zewnątrz. który można używać w postaci tabaczki. nowe żądania erotyczne. masowe mordy. szpitalami psychiatrycznymi czy płaczącymi dziećmi. Tutaj rycerze samotności i występku polowali na grzechy innych. sama zatopiona we własnym świecie. Kiedyś ukaże się słońce. było to połączenie muchy i ryby ze stonogą. Nie było o co. Nie byłam w stanie przetrzymać spadających na mnie sztormowych skał. rzecz to absurdalna i z gruntu niemożliwa. Całe życie padało. Wtedy na niebie pojawia się napis METYLOBENZOILEKOGONINA. wychodziłam do ogrodu. Stwór zjadł część koszulki i dobrał się do skóry. komory gazowe i cyklon B. Malowałam na ścianach bezsensowne (?) wzory. Miał złote skrzydełka i pysk szczupaka. odpady ludzkich odchodów. bezcenne sekundy. Miałam kokę z przemytu. wsysał się w ubranie i szczękał zębami. na którym rośnie ostrokrzew. Próbowałam się uwolnić. rozpaczliwy uśmiech. Gówno. wyciągałam ramiona jak kolorowy motyl i zbierałam na łące nektar radości. Ten ostatni przebłysk nadziei. Czy istnieje inny rodzaj mężczyzn. brak makijażu. niemożliwe do odczytania wprost. zasypane wrogimi twarzami. próba oszustwa. do drzwi. uczestnicząc w grupowych tańcach i miłosnych uniesieniach. szumiały w uszach. wrześniowe. . oślepiały odbitym światłem. pieściły skrzydłami i odnóżami. Mój nos zaczął przypominać samotnie wędrujący kapeć. Wokół domu powstawały tajemnicze ścieżki. Nabożeństwo trwa. które delikatnie łaskocząc. kiedy wysycenie kokainą zmniejszało się i świadomość docierała do jądra mego istnienia. nie było przejścia. z czerwonymi krostami. udzielałam im jedynie schronienia przed policją. obozy koncentracyjne. Stary kruk uważnie wpatrywał się w moje ciało. Wierzę. Topiel jest również formą bytu. Krzyk zrzucił mnie w dół. Tym nieustannie karmiono mnie w szkole i kazano pamiętać. Pieniądze i dupa są ze sobą symbiotycznie powiązane. przesłuchania przypalanego ciała. Ba. Po przebudzeniu musiałam żyć dalej. Pieniądze!!! Coraz więcej pieniędzy. kiedy wszyscy znikali jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. które przemijały w czasie bez ocalenia. Tresura własnej śmierci. Wędrując ulicami Limy lub La Paz. Już wtedy nie potrafiłam pomalować twarzy. Znikąd świeżego powiewu. mięśnie. wysypiska przeróżnych nieczystości. umierający. dotarłam do kości. wszędzie spalona ziemia. Musiałam pieprzyć się w ciemnym pokoju. Wystraszyłam się. lubowali się w przyglądaniu agonii. zawsze można wymoczyć stopy. Tutaj spotykali się wyznawcy zła wszelkiej maści. Czasami z Nim rozmawiałam. trzeba je mieć! Zdarzało mi się śnić wojnę. Rankiem. dobry towar. zebranym z płaczu żałobników. Mój dom stał się meliną. Kokainę zażywałam codziennie. Nic nie da się powrócić. podleczyć stany zapalne żył. która nektarem. które śmierdzi tak samo z każdej strony. W Boliwii albo w Peru spokojnie. Odsłona trzecia: Zapaść Deszcze. Odpychające dłonie wtłaczały się do okien. Moja cena zaczęła spadać. zimnym deszczem czy upalnym słońcem. Później na strzelistych zboczach Kordylierów było wiele nieznanych. nie krzywdziłam nikogo (taką mam nadzieję). Może wszystko jest daleką podróżą z nieustannie mijanymi ważnymi sprawami. że moja śmierć to najlepsze rozwiązanie dla miasta. W czasie najgorszego upokorzenia. Zawsze miałam potrzebę zadawania pytań. Przestałam odczuwać eskalację podniecenia i orgazmu. Mogła też mi donieść łóżko. Zwykła śmierć jest cudownym zaskoczeniem. wspomnienia. Nikt nie przewidział granicy mojej odporności. Byłam już aseksualna. Wołałam: – Jestem bezbrzeżną pustynią łajdactwa lądowego. cała rzeczywistość staje się dużo lżejsza. który rozkołysany popędami. plus weekendy. że jest zadowolona z mojej pracy. gdzieś zakopane. nie zanieczyszczałam pokoju. postacie. Nie wiedziałam. który wydał wyrok. Panie Artaud? Czy twój teatr okrucieństwa byłby w stanie mnie przestraszyć? Czyż świat wokół nie jest pustym miastem z melancholijnymi ulicami. Mieli szybkie. Była to praca nad zerwanymi strunami rozbitego instrumentu. Byłam milcząca. Poddałam się. Może to było we mnie tą cząstką człowieczeństwa. nadal znano mnie jako wybitną malarkę. Sprawa była delikatnej natury. jakby ją można było niczym plastelinę ulepić w zupełnie inny kształt. lecz postanowiłam przyspieszyć pisanie. niczego nie pragnęłam. Odkąd piszę. czy grzeszę i jak bardzo. Wychodzenie z łóżka było Absolutną Stratą Czasu. że na koniec przychodzi Anioł. znałam swego kata i oprawcę. Nie wiem o co jej chodziło. Śmierć każdego wieczoru przychodzi do mnie i sprawdza zapisane strony. imię tego. po których w rytmie . tliły się ostrzegawczym światłem marzenia. bezpiecznego przemijania. usiłował im nadać elastyczność. Miałam kontakty z podstarzałymi lesbijkami. Policja wzywała mnie na przesłuchania. Przypominały opiekuńcze duchy. że świat jest skonstruowany na odmianach zboczeń. Świat realny stoczył się poniżej stanu świadomości mego upadku. Starałam się być dla nich uprzejma. nie potrafi się zahamować. pobudzane obrazy. Moje imię i ich imiona. Zawsze chciałam spotkać się z Przyjacielem nad rzeką lub brzegiem morza. dla którego pragnę skończyć książkę szybciej – stan świadomości. odpadały co kilka minut. pomimo udręki o powiększoną świadomość. mimo że wszyscy sądzili. mimo że nadal były zdolne do wielkich namiętności. Twarze klientów przemijały jak krajobrazy w szybko jadącym pociągu. faluje. dwa współbrzmiące nałogi.Mój masażysta rozbijał drżące mięśnie. które w natłoku tworzyły bezsensowne zdania. niczym kula na ramionach Atlasa. który wybawia z ciała. który brzmi fałszywie. połyskiwała zielonymi ślepiami i czarnymi szczypcami wbijała się w drewno podłogi. czyściec i takie tam duperele. Przedmioty stają się wiotkie. To wszystko jest tutaj. Albo: – Nie ma śmierci dla komików. Kąpały i podniecały się drobnymi pieszczotami. Nawet stosunki seksualne odbywały się w czasie prędkości kosmicznych. nie mogłam ot tak sobie zostać zabita podczas śledztwa. Widzę. by odeszły. wyznaczone rytmem przymusowej kopulacji i ilością pobranego narkotyku. Pozostała mi kokaina i śmierć. w którym muszę teraz żyć. A obrzydliwa śmierć ćpuna. Otaczały mnie bezładne myśli. czym jest? Wyczekiwaniem? Ulgą dla otoczenia? Potwierdzeniem teorii dwoistości świata? Umiałam pytać. wiem o tym. Dni mijały do siebie podobne. Takie okrucieństwo przeżywa chyba człowiek w celi śmierci. rozsypywały się na twarzy. Spluwałam na nie. odpoczywając pod rozłożystą topolą lub na rozgrzanym piasku. One dawały mi pewien rodzaj spokoju. kołysały śmierć. Czy widziałeś kiedyś czytelniku śmierć zajmującą się takimi sprawami? Sądzę. Co ty na to. Złościła się na nie. Równie dobrze mogłoby to być zwierzę. karmiły mnie. których nikt już nie chciał. Może to jedyna rzecz w życiu. Byłam wyzwolona. która mi się uda. kloaka. Płód już się wykształcił. Śmierć wraz z nakazem pisania. która nigdy nie zanika. tuliły do snu. Nie wierzę w piekło. w miłosnym milczeniu. Nie teraz. Różowa gąsienica pełzała wzdłuż linii okna pokoju. które nigdy nie doczekają się rozwiązania. Nie mogę tego opóźnić. Całą aktywność przeniosłam w krainę snu. tam od razu spotykamy się z NIM. Dwa razy więcej stron dziennie. Na mojej planecie nie było czasu i przestrzeni. Dokonałam genialnego odkrycia. Nie mam nawet łóżka. Rozwiązanie. przydźwigała stolik i krzesło. nie obrażałam się. ptak czy przepaść. Wydawało mi się. Apatyczne meduzy wysychające na suficie. może ponownie zastygają w nowej konfiguracji. kiedy nie miałam pieniędzy. a w drodze powrotnej malarz namalowałby niespodziewanie nasz portret. Pilibyśmy wino. lecz czy miałam szansę na obronę? Jest jeszcze jeden powód. trochę złośliwe. pobrzękiwała nerwowo kośćmi. Nie w tej sytuacji. Trójca. mocne pięści i agresywne głosy. stracone możliwości. Od dawna byłam stracona. że sama jestem nieskończonością ograniczoną. Niepokój istnienia powracał. że jest to możliwe bym oszukała śmierć. które zawładnęły pochwą.marsza poruszają się ludzkie manekiny? Czy mój umysł stał się zmieniającym inscenizacje collagem? Rano. odbijającej się o skaliste nabrzeża. jedną porcją wódki. Zapomniałam tabliczki mnożenia. Kiedyś potrafiłam się doskonale oszukiwać. istniała. Ach. a raczej zawartą w nich truciznę. Nowe wylęgi skaczących poziomo pcheł. Usiłowałam przedostać się do lekarza. Ktoś pomalował mnie na niebiesko. . Walczyłam dzielnie. że MOC nadal jest ze mną. cena rośnie. teraz i tzw. pomalowany ręką innego szaleńca. przecież nie trzeźwiałam. niemocy. W tramwaju twarze pasażerów zmieniały się w szczurze pyski lub żabie oczy. mechanizmy obronne (patrz psychologia) zawiodły całkowicie. że umrę spokojnie zadławiona rzygowiną. Śmierć popija dyskretnie wódkę. strzepywałam z siebie wroga. dni. Bywało i tak. Tamta Barbara brała tylko piąty. To impulsy czasowe są wysyłane do mózgu poprzez żyły. błękitno i wyglądałam jak bezchmurne niebo w wiosenny poranek. kiedy kat szykuje się do drogi. uwaga. wystarczy grzebania się w obłędzie. Podobno psy chorują na schizofrenię. który upływa pomiędzy jednym a drugim zaistnieniem ukłucia. którą noszę w sobie. drapałam się. bez wioseł. zagubienia. Nieznane mocarstwa wysłały na mój ogród broń biologiczną pod postacią mikroskopijnych robaczków. które opadają na ciało milionami natrętnych nóżek. puste strzykawki. Kupę zawsze można zrobić obok łóżka albo w majtki. Dosyć. zbędne nakładanie butów. Te. Wypisał mi mandat za zakłócanie porządku publicznego na świeżym. Dopiero po wzrastających porcjach narkotyku potrafiłam odliczyć czasokres. by ustrzec świat od wybuchu nowej bomby. Byłam jak przykuta do łodzi dryfującej po oceanie. czy pchnięciem sztyletu w plecy. Nie sądzę. że uda mi się nie popaść w stan paniki. nie mam połowy mózgu. miłosne chwile. To dziwne. który dobierał barwy według jemu tylko znanej metody. kiedy słońce rozgrzewa czule zamarznięte krople rosy. Wszystko było przeliczane na dawki koki. bez rąk. Nie dostrzegam pojedynczych liter. Nożem wydłubywałam najsilniejsze jednostki z powłok skóry. prosto z patelni. Z wnętrza ściany padł rozkaz – zniszczyć ogród! Dermatophagoides pteronyssimus wyzwala pył. które składały jaja. wystarczy. W mroku wstrzymuję oddech. Jakiś olbrzym potrząsa mnie za lewe ucho. Uwaga. A już myślałam. Złożyłam protest u policjanta kierującego ruchem na głównym skrzyżowaniu miasta. Inaczej nie można było by tego przeżyć. A tu mi jeszcze grają dobrą muzykę. a wtedy popadałam w bezład. pory roku. Doprawdy zadano mi nową torturę każąc pisać to wspomnienie. pocierałam plecami klamkę. a za nim zdanie. kobiecym łożysku. niczym błyskawicznie działająca narkoza. który dławi. połyskujących stalowymi pancerzami. czochrałam tj. Rok 1990? Nie rozśmieszajcie mnie. lecz nagle robaczki przeistoczyły się w krasnoludki i uciekły do mysich dziur. ojciec piekł mi takie. To spisek przeciwko kokainie. Sądzę. Stanowili ważny punkt w pewnym okresie mego życia. teren skażony nieznaną chorobą duszy. Dopiero po kilku sekundach pojawia się słowo. żeby w końcu przyszedł jeden duży pająk i pozjadał wszystkie małe pająki. urasta do bezcennej. Niepokój pustki. chyba w dzieciństwie. Wiem. Psychiatrzy. Przypominał kotlet schabowy z dzieciństwa. Gdzie się to wszystko tworzyło? Jak pojemny jest mózg człowieka. Świat się zmienił. Telefony. Czas zatrzymał się albo oszalał w niewiadomym kierunku. JA jako nielogiczna postać. Koniec z numerami. Dał mi fioletowe oczy i czarne zęby. że w szalonej pomyłce jakaś tajemnicza dłoń zrobiła mi zastrzyk z heroiny. Tak. Czasami i ona marznie. Więcej nie pamiętam. Cały świat skarłowaciał. mięśnie przeciskały się pomiędzy arteriami żył albo zastygały w przeczuciu nieuchronnego zagrożenia. No cóż. Niedługo skończę pisanie. owadami o trójwymiarowych przestrzeniach między oczami oraz niewidzialnymi insektami. były nieuchwytne. zła czy dobra. Nie wiedziałam. Trzeba otworzyć drzwi do ogrodu. tarzałam w kałużach. Wierzyłam. Odpadła mi przegroda nosa i wdychałam świat nowym kanałem. że pisanie wymaga także siły fizycznej. Zagrożenie narasta. świeżutkie. Nie wiedziałam jak mijają godziny. Żartowniś. a może to ja królowałam w krainie liliputów. by wypłacić się jednym strzałem w żyłę. że przyniesie mi całkowity spokój. Już się na nią tak nie wpieprzam. Lodowatość lub zlewające poty. telefony. Kokaina gwarantuje ci jedną rzecz – szaleństwo absolutne. Luki pamięciowe. w świat spokojnej śmierci bez hospicjum. że ludzie pod koniec życia powinni wsiadać do Autobusu Kresu i przy dobrej muzyce i ciepłej herbacie. Doprawdy. że mam jeszcze trochę czasu. Byłam szarocytrynowa. Nawiedzały mnie koszmary. Mężczyźni przerzucili się na trzynastoletnie heroinistki. Prostytucja przymusowa. by zdążyć przeprosić. samobójców. Ceny kokainy stawały się niewyobrażalne. facet miał przedwczesny wytrysk i ucisk zelżał.Testowano mnie. Funkcje sprowadzone do wydalania moczu i stolca. Byłby to znak od Boga. świadczy o jakiejś metodzie. że jestem taka. szpitalnych oddziałów beznadziejności. nie byłoby narkomańskiej prostytucji. Byłam z pozoru niegroźną masą pojedynczego ćpuna. Nie można było uprawiać fellatio. ziemistość twarzy. Znowu cierpienia Kafki. Prousta. Wiedziałam. Genialne!) Usiłowałam się modlić. Od tej pory pozostawiono mnie w spokoju. Gdyby narkotyki były bezpłatne. krwawy po lewej stronie. Niczego sobie nie wyobrażam. Wywoływali we mnie poczucie winy. chociażby fragmentem palca. katastrof. Narkotyki są potrzebne do manipulowania ludźmi i zarabiania kosmicznych sum pieniędzy. bolesnego wyczekiwania. sen. z możliwością wgryzania się w ściany. Widocznie naprawdę wszystko jest tam ustalone. Dlaczego każdy koniec nie miałby być szczęśliwy? Na kolejnym przesłuchaniu przez policję przyznałam się. Bywało. lecz jak zmusić się do prostytucji. Być może chodzi o pokarm. Co do sekundy. z silnymi zakolami wokół oczu i granatowymi sińcami na ramionach. WSZYSCY. Nie dałam się oszukać. widziałam wszystko. Dopadała mnie ciemność jakbym musiała poruszać się po długim. Co to. Karłowatość ludzkości. Oni sobie mnie tylko wyobrażali. Jeden z nich. Zarabiałam bardzo mało. To jedyne wybawienie na głodzie. (Gdyby ludzie byli dobrzy. jakby wycięte nożyczkami. nie byłoby zła. w które wychodzi się z oporem radosnej kopulacji. ale mogłam zarażać samym tylko istnieniem. nieoświetlonym tunelu. oddać rzeczy osobiste na przechowanie. Czy ktoś jeszcze zabłądził? Zazdrość. zimny pot wpływający do ust. obserwowano. a plemniki przekształcały się w obłe robale. . Codziennie inny rodzaj. że po kilku miesiącach zmienią zdanie. Zwiększyłam dawkę kokainy do 250 mg i pojawił się we mnie dawny płomień. szybko przekraczał granicę mordu. sądzę. kiedy penisy zamieniały się w jadowite węże. napina twarz do uśmiechu jak cięciwę łuku do strzału. to nie. podawano leki. Kiedy za dużo piszę. Odczuwałam ją gdy ktoś umierał. Rozpłakał się i nie zapłacił. Mnogość Bogów i religii. To prawda. wyszarpywały fragmenty pochwy i składały w macicy jaja egzotycznych ptaków. czy taka lub inna. śmierć jest niezadowolona i karze mnie dodatkowym bólem nerek lub skurczem palców. ustawia ruch robaczkowy jelit we właściwym kierunku. Był to absurd. Przy pierwszych oznakach niepokoju zapakowano mnie w kaftan jak mumię. Następna dawka – 350 mg. Dusił mnie małymi. Ach sen. Mury szpitala stały się epicentrum wstrząsów sejsmicznych albo nowy rodzaj huraganu nawiedził miasto. gdy był bardzo podniecony. na przykład bym przesunęła nogę albo otworzyła zaciśniętą pięść. Ludzie zdecydowanie zaczęli się zmniejszać. jechaliby na tamtą stronę. że po przebudzeniu nie będzie ani jednej dawki narkotyku na całym świecie. że to koniec. Urojenie świata urojonego. moje pragnienie bliskości o którym nie miałam prawa im powiedzieć. że śmierć załatwi to w inny sposób. która pozwala niektórym ludziom trzymać w ryzach własne szaleństwo. Problem ciała. Mały Książe zostawił je na pustyni. że ktoś się czegoś ode mnie domagał. W zupie pojawiały się ruchliwe makarony. Hm. Ich bezradność. W latach sześćdziesiątych byłam bardzo małą dziewczynką. Jeszcze obecna. śliskimi mackami i powoli traciłam oddech w przekonaniu. w latach dziewięćdziesiątych nie będzie mnie. jak przyjacielskie dotknięcie ramienia i wiadomo. a może tylko religii. Dostałam wszczepionej żółtaczki. sen. Do dzisiaj mam niewielki ślad. że już trzeba iść. lecz musiałam sama obstawiać zboczeńców. Wyobrażałam sobie. Wiem. Nigdy nie byłam kurwą – śmierć się ze mnie śmieje. wypadków. świeżutkie i jędrne. że ukradłam aligatora policjantom z Miami. Dwa dni wcześniej. A jednak stał się cud. Niektóre pojęcia zostały wymazane. Mowa bełkotliwa. Małolaty jeszcze się nie zgadzały na inne formy seksu. napisać list. które są wymysłem szatana albo Boga. Kierkegaarda wypływały zwartym strumieniem różowej rzeki. przytulić się do kochanej osoby. Stan trzeźwości stał się zagrożeniem dla całego systemu międzyplanetarnego. Zasłabłam dzisiaj. półdzikich krzewów róży. „A gdzie jest piekło. Uśmiechałam się wtedy. Mnie nie ukochał. Duch natury czuwa. kiedy trzeba było. tam my być musimy” – Marlowe. Po miesiącu odżywiania. Ciało dobrze odżywione w szpitalu. Nawet zdarza jej się zrobić herbatę. Seks dla seksu. Nigdy nie słyszałam by kobieta zgwałciła i zamordowała z lubieżności mężczyznę. Wiedziałam o tym od dawna. Marudzi. To doprawdy niesamowite. Dawne rany. Ludzie nieustannie chcą cię zjeść w jakiejkolwiek formie. Byłam przeznaczona na zagładę i wiedziałam o tym. w miejskim szalecie wzięłam sobie potężnego niucha. Stanowiłam szczególne zagrożenie dla personelu. służą za schronienie złodziejom i kobietom upadłym. i tak mnie dostanie. pułapki.. Miałam 21 lat. wiem. Świat podziemia przypomina porzucone wagony pociągu na bocznym torze.. nie ma murów. W sposób doskonały nie pojmowałam siebie. Czerń włosów pokryta sennymi księżycami. Narkomania jako egoizm doskonały. Mgła marzeń sennych powoli opadła i powracając do domu stwierdziłam z przerażeniem. Żegnaj trzeźwości. cuchnęły słodkawo-gorzkim odorem. Alkoholizm. Świeży. Żyłam na pograniczu jawy i snu. Jak zwykle posprzątałam mieszkanie i czekałam. pojawiały się symetrycznie po drugiej stronie. druty kolczaste pod wysokim napięciem. zostawię je w tajemnicy. ŻYCIE JEST NIEDOKOŃCZONYM OBRAZEM. Własny smród jest nie do wytrzymania. bez szans na transformację. Naciskałam powoli palcem. kroplówkami. lecz bałam się. rytmu. Kobiety natomiast uderzają inaczej. Pojawiło się plackowate łysienie. Nawet teraz dopada mnie uczucie bezsensowności pisania czegokolwiek. Robaki po jednej stronie policzka. ropiały. Nie mów nikomu o jego nienawiści. sierotom i alkoholikom. Ból. że nie ma już ogrodu. Opuściłam szpital zaleczona z depresji. Dobrzy sąsiedzi zabronili mi wstępu do pobliskiego sklepu. Spalona ziemia. Opięta skóra na łysiejącej czaszce. Krzyk. Coś jest w tych samcach bardzo agresywnego. jak sen z którego nie sposób się wybudzić przed nadejściem świtu. Wszędzie czaiła się kara za przekroczenie granicy. Wydłużyła mi się twarz. już nie chcę. Niedokończony obraz jest sztuką. otwierały się. które można skonsumować.. Niczego więcej nie trzeba. nieprawda. niby nic do pełnego obrazu upadku. Przy toalecie lub podawaniu zastrzyków gryzłam każdego bez uprzedzenia. Znowu brałam 150 mg kokainy dziennie. W szpitalu usłyszałam wiele przekleństw i wiele słów litości. pozbawione przepływu trucizny. co w moim życiu dobrego zaistniało. kształtem zaczęłam przypominać ciało ludzkie. Dla kogo? Nie mogę dzisiaj ruszyć z tą stroną. wymuszania leków. furtki. Wyprawię ci wspaniały pogrzeb. Czego ty właściwie ode mnie chcesz? Do czego potrzebna jest ci moja książka? Nie . nadal wzbudzałam lęk. Tak twierdzili psychiatrzy. Moje sutki. Płomień talentu zgasł we mnie jak wszystko. że tego lata ma szczególnie dużo pracy. nie. chaotycznej pielęgnacji. Chyba na moją zgubę. wypadały z fragmentami mięśni przy odleżynach. Świat marzeń stał się nieosiągalny. Nikt nie traktował poważnie mego ozdrowienia. Inaczej nic by z tego nie było. Podczas stosunku z własnym szaleństwem doznawałam odżywczego orgazmu.. drogi. Pełnia. zapadnie. Znienawidzi także ciebie.Piszę na leżąco. tak sądzę. Śmierć w końcu dostarczyła mi łóżko. Dlaczego mam umierać w tak złych warunkach? Śmierć. Zablokowanie całkowite myśli. Czasami tylko cię wyrzygują. Nie chcę. jeżeli aż tak mnie wybrała. Reakcje emocjonalne adekwatne do sytuacji. Tysiące grobów. Wiem. Świadomość stawała się wymyślnym katem duszy i nawet neuroleptyki jej nie zagłuszały. Powrót w schematy życia podziemnego także był koszmarem. Każde przegrane życie ma sens. Struktura świata. Naczynia krwionośne wydęte na zewnątrz. Ramiona zapadnięte z prześwitem kości. Zimno tu. Ponownie uczyłam się chodzić. przypominało wyrobione ciasto. a takiej ulicy kupiłam narkotyk. dotykania ich chleba. Ich obsesje o udanych wzwodach po pięćdziesiątce. Moja matka. Wtedy byłam silna. Zło jako dopełnienie dobra. które nigdy nie dojadą do celu. który pojawił się. zaciemnione słońce. mam pisać dalej. drzew pielęgnowanych przez ojca. Zmiana z zewnątrz nie nadchodziła. karmiona sondą. Nie. lecz niedokończona książka jest czymś żałosnym. Ucieczka. niczego. niech się stara. jakby krążenie oddzieliło się od ciała i poruszało według własnego. a jednak to robię. w przezroczystym opakowaniu i na następnym rogu. Na rogu takiej to. Jeden z palców u nogi ma specjalne właściwości. Zasypiam. z gwiazdozbioru Psa Wielkiego. wypełniają. Cofanie kadru. W jego gabinecie. To była zbrodnia. Wczoraj połknęłam małego delfina. zapadanie się falujących nóg. to była Agonia. Nareszcie sen po pięciu latach. chrapy konia. Kara za umieranie. Śmierć jest sprytna. No chodź. Bóle fantomowe zawsze mnie przyjemnie zaskakiwały. są opuchnięte. działa jak czołg i zgniata robaczki w pokoju o różnych porach ich wylęgania. Jeszcze raz trzeba starać się o łaskę zapomnienia. których nie mam. Wyrzygałam wczorajszy dzień. który ginął bezpotomnie. zbyt bolesne by mogły przetrzymać rzeczywistość. Tam. lecz ten kamień nie podlegał obróbce. I AM FED UP WITH PEOPLE. Nie potrafiłam słuchać facetów z gaciami wypełnionymi nasieniem. Jak tak można było siebie rozprzedawać. na czystą. spróbuj. A jednak mój ojciec trzymał go w dłoni w taki sposób jak unosi się na wysokość twarzy największy skarb. Walka z nałogiem jest bezcelowa. Tam nie było uzależnień i chorób psychicznych. mamy tu coś dla ciebie wyjątkowego. Może to także ma sens. już czas na twoją dawkę koki. Lekarz spokojnie przytulił mnie i powiedział: – Dziecko. Jak własne dzieci. dokąd się schował? Garście leków nasennych bez odliczania dawki. Bolą mnie zęby. Nie teraz. podnoszą. przejrzałe. I nawet kolor błękitu gąsienicy nie wyjednał mu protekcji. Już mi zabierają zewnętrzną warstwę skóry. Nigdy nie uczyłam się francuskiego. No chodź już Basiu. PRZEMIJANIE. To sen. Tak było z każdą sprawą. już organizm domaga się jej działania. Nie możesz się dłużej ociągać. niech się spełni. To coś oznacza. płatek róży. oblepiają. ze skazą przez całą długość. Kiedy przechadzałam się z ojcem za rękę. Nie musi mnie dokarmiać. To koniec. śmierć jak łagodne przytulenie dłoni kochanków. Przysłali mi odmiany motyla Admirała. Być może byłam kiedyś ukryta w bryle przeznaczonej do oszlifowania. Śmierć to podrzuciła radosna. Śmierci. uwierzyli że nie istnieję. oj biedna. na początku drogi. Wszystko było doskonałe. to już i tak bez znaczenia. Śmierć przynosi mi jakieś leki. opowiadał mi o swoim świecie bez potrzeby oglądania się za siebie. Niech się zacznie. Jestem w raju. nigdy do nich nie dotrę. To samotność. zanim narkotyk stał się wszystkim. O. To srebrny wiatr na pożegnanie. Było to zupełnie niestrawne. muśnięcie tchnienia jaszczurki. czasami wielogodzinna. Dowodem na istnienie wiary jest to. wysysają i odchodzą zaskoczone. Lekarze tym razem są jednomyślni. umierasz. To zakazane łzy dziecka. Instytucja żony jest także formą spowiedzi. Na tej stronie mam ochotę zniszczyć poprzednie. Mundus universus exercet historionem a ja śniłam. Mój krzyk zawsze kończy się w momencie wyjmowania igły z żyły. Gdyby ktoś potrafił mnie pokochać. W nocy nie potrafię także słuchać własnego bełkotu. Malowałam autoportrety. Usypiałam prawie bez oddechu. To ja. nadstaw przedramię. Krwawe placki przyciągają ławice leniwych much. Może po nich śpię kilka godzin. Ptaki założyły totalitarne państwo w ogrodzie. Strzeliste topole nad rzeką przywoływały wspomnienia innego czasu. Nie wierzę. Czy religie są doskonałym . Czasami udało mi się wyjść na spacer. Sen. bo zacznie się zemsta ciała i będziesz biedna.zdradzisz mi tej tajemnicy. zaczniesz występować przeciwko sobie (jakby szprycowanie nie było ostateczną samozagładą). że ludzie mieszkający niedaleko mnie. Każde działanie przyspiesza rozpad lub depresję. urywa mi się wątek. Dawki koki znowu zbliżyły się do bolesnej liczby 350 mg. tańczących oczu. nie miał nawet wartości handlowej. Wieczorami dostawałam sygnały z Adhary. ZAMARTWICA. Tutaj nawet ziemia nie odczuwa głodu. pomóż. pachnącą podłogę. Nie ma już ustalonego systemu. Wypalam 80 papierosów dziennie. „A la recherche du moi perdu”. arterie zapadają się niespodziewanie. Wyczekiwanie na krótki mrok. To było życie. Jest to czynność heroiczna. Nawet nienawiść innych była doskonała. Już nie kontrolowałam niczego. najdoskonalsze.K. podam ci to jak komunię. sen. Moje obrazy istnieją i nigdy. Pojedyńczość zdania. drgnieniem dłoni. rodziców. A jednak nie chciałam popełnić samobójstwa. Codzienność. nie ciało stałe. dopóki śmierć nie stanęła w drzwiach i krzyknęła: – Dosyć! Nie dojdę do kresu śmierci właściwej. Jest mi stale zimno. Setki impulsów nerwowych zaprzęgniętych do tytanicznej pracy. w rytm Kosmosu. słowem. które gdzieś głęboko tli się nierównym płomieniem w nich samych. kariery. Dlaczego narkotyki tak wyniszczają? Dlaczego nie ma takich. Przy dawce 500 mg kokainy nie potrafiłam zbliżyć się do mężczyzny. Wyznaczyłam sobie inną datę. Wyzwalanie litości dla modlących się. Śmierć przyniosła magnetofon i kasety. przebiega skurczem przez nerwy. boją się wszystkiego – szefa. uważali mnie za swego przewodnika. najsilniejsza. że mnie zdążyła dopaść. Kokaina już mnie nie podniecała. Nie wpuszczałam. „Pijane robaczki” – tak nazwałam cykl obrazów. w określony porządek rzeczy. Zapomniałam alfabet. ja przypominam im swoim wyglądem dawne winy. zabiegany przeliczaniem dolara na kokę. Mogę słuchać muzyki. Malowałam transformacje robaczków. Teraz oczywiście znam litery. Pokrętnie rozumujący. Jako pierwsza wśród młodych ludzi. Ciekawe co się dzieje z Barbarą? Czy jeszcze żyje? Była taka chora. Szukacie winnych: dom rodzice. który w sprzyjających warunkach zaczyna działać. męża czy żony. lecz czasami trzeba się wysikać. Ginęłam codziennie jak motyl. Nawet śmierć jest zakłamana. Tylko tam mogłam ich zaprowadzić. zmuszam do przypominania. Wszystko inne stało się bezimienne.zniewoleniem? Pierwsza panika w związku z AIDS. szkoła. nie mający czasu na oczyszczanie. Jak dobrze. Uwierzcie mi. Eutanazja. zniszczę to. Śmierć kliniczna niczym nie różni się od snu. podwładnego. Spaliłam pluszowego misia. umysłu. Leki przy drobnych bólach same znajdują się w dłoni. z bezwładem ciała. ale wtedy trudno mi było zebrać myśli w dojrzały owoc. po prostu nie . NIE MA. że istnieje zło. Zatarły mi się nerki. Naiwni. szantaż. Pieprzę jej darowane 10 dni. Grupa początkujących ćpunów. porażam zmysły. brak oddechu. codzienność bez stanu trzeźwości. Udało mi się to. która nie istniała. Jest to kwestia moralna samobójstwa. prostytucja. Zaczęłam żebrać. Sądzę. Kradzieże. Okupowano mój ogród. Reanimowano mnie kilka razy. Nic. Tam w głębokiej podświadomości duszy ludzkiej jest wpisana tendencja do bycia nałogowcem. połączone z tajemnicą umierania i życia. Pieniądze na narkotyki były kwestią zasadniczą. wypadało. Nowe obrazy stały się wydarzeniem. Morderstwo? Nie. Miałam szczęście w tamtym wcieleniu. zataczały koliste elipsy. Tak po prostu. pająki polujące w sieci na muchy. przyjaciół. Choroba zaczyna krążyć wśród narkomanów opiatowych. To ukryty gen przekazywany przez stulecia. Sperma. rozjątrzam sumienia. nie ciecz. ostatnia funkcja. I nie można bez nich żyć. Niech mnie zabiera w tej sekundzie. dawała otępienie. uśmiechem. A pewnego dnia trafia się na opiaty czy halucynogeny. Nie jest tutaj tak tragicznie. miłości?! Dlaczego potrzeba ich coraz więcej i więcej aż do niewyobrażalnych śmiertelnych dawek. Byłam zdecydowana na wszystko. Nadmiar tragiczności zawsze odwraca twarze. które nie zabierają zdrowia. Miałam ochota związać się z nimi za rękę i skoczyć w przepaść. Pełna koncentracja czynności w momencie podawania zastrzyku. Wysyłam obrazy w Galaktykę. Miały wysoką cenę. zagrożony wizją zagłady świata. Sen przychodzi dopiero po trzykrotnie zwiększonych dawkach niż przepisał lekarz. Hej. które już nie uśmiercają? Ile razy można unicestwić się ostatecznie? Raz. Stare lesbijki już mnie nie ogrzewają. co przelewa się przez palce. nawet przyjemne. duszy. Cewnikowanie jest niewygodną operacją. Oni boją się bardziej niż ja. Nie pamiętam momentu przechodzenia. Oto jest narkomania. Zmalałam od pierwszego zastrzyku koki 5 cm. że ci z AIDS chodzą z tabliczkami. Niech śmierć martwi się sama. Jak nadać kształt czemuś. że inaczej popija się alkohol. To dobrze. Cholera. palcami na ścianie pokoju lub na zewnątrz domu. nie zabiłam drugiego człowieka w sposób ogólnie pojmowany. A winnych nie ma. Są tak samo zniewoleni!!!!!! To ja. ludzi na ulicy. która zanika najpóźniej. że wokół nie ma nikogo. tych oszukujących każdym gestem. robaczki. Teraz wiem. że nikt w tej chwili nie odważyłby się do mnie przytulić. co można by ujarzmić. Nagle spostrzega się. wy wszyscy którzy pragniecie być ćpunami. Dłonie były nieporadne. W pozostałościach ludzkiej formy pozostał umysł. NIE MOŻE ZABRAKNĄĆ TOWARU. trochę bólu i krwi. Bukiet kwiatów. nie mógł kopulować. wycałować kutasa. zamknąć w obłędzie. Byłam taka lekka. Dokąd? Kiedy? Już wielki czas. Boję się. System umierania. To krzyżówka nie do rozwiązania. oto trwał we mnie cień. przed siebie. fale obłędu. Dobrze.. puk. Nigdy nie miałam przyjaciela. Lepiej oddać ciało jaszczurom na pożarcie. A bunt Basiu na zniewolenie? No. W drogę. chociaż uważam. znowu bije. A jednak zawsze były złożone. Jest. że wiatr unosił mnie 40 cm nad ziemią i nie musiałam chodzić na opuchniętych stopach. Pewno wielokrotnie przekraczałam dawkę śmiertelną. brat. Odnalazłam w sobie nową prawdę. Ocal mnie Panie. Już czas. że jest zupełnie nieszkodliwy. Były zbyt namacalne.. Zapłacić za narkotyk każdą cenę – to powracało w podświadomości nieustannie. Kiedy nie ma się nic do stracenia. to nie ma kategorii. Nie pamiętał swego imienia i w jaki sposób tu trafił. śnieg pozostanie w kosmicznych drobinach i będzie pobudzał do śmiechu cząstki elementarne. nigdy się nie dowiedziałam. Ten cień.. który dla mnie odszedł innym torem i moje dzieło.. Nareszcie boję się. To pułapka. Odkryłam go niespodziewanie i doszłam do wniosku. dziwka. Wgryzanie ściany. Kiedy pochylałam się nad nim by podciągnąć mu spodnie. jeden kop i lawina toczy się. Umykały. Co za przeklęta mozaika. zielone w pomarańczowy deseń. Co za przewrotność pamięci – dom. który nie pozwala zasnąć. Basiu. obecnie jestem bezpłodna. która prześwituje jak luneta. nadgryzane przez brunatne jaszczury pełzające i atakujące z sufitu. Cisza. Słowa. Drugi pokój zajął inny ćpun.istnieją. by po mojej śmierci ktoś jeszcze ingerował w moją fizyczność. chcemy się uzależnić. tiiiiik. Wejść w gówno. To już nie samobójstwo. Stawiałam mu na progu sałatkę z otrutych motyli lub larw. szron ścinający krew. wzory toczone paznokciem. Wiem. że to ludzie wymyślili religie. koszula. bo kochają być zniewoleni lub są zbyt słabi. dać się wypieprzyć kilku staruszkom. drażnić powietrze i oczy kolorem sacrum i melancholii. torturowane. I przyszła.. odblask świecy. już tylko śmierć. słyszałam spowolniałe bicie jego serca: tik. Witajcie moje krwawe dzieci: jeden zastrzyk. że na koniec panuje tutaj cisza. codziennie świeży. tuż. ręka porusza palcami. Za zdradę człowieczeństwa. ale ćpun nie był smakoszem. krokodyl. tuż. Na dużym palcu lewej stopy zrobiła się cuchnąca dziura. kto przez całe lata ośmielał się wpuszczać słodkawy zapach w trupi odór ogrodu. spodobało się jej moje dzieło.. Zagubiona rachuba. Namalowałam obraz zatytułowany: „Śmierć nadchodzi nocą”. byłam ocalona przez czas. Nieustanna agonia. Nie potrafiłam liczyć dawek. Rimbaud. proszę mnie nie przytulać. ułożony jak na grobie. puk. Dla kogo tak mocno umarłam za życia? Czy miałam jakiegoś tajemniczego PRZYJACIELA? Ciało stało się obce. daje złudzenie życia. Nie byłam sama w domu. strachu. drga. Można wyciągnąć igłę z żyły. próg. Oczywiście. a teraz z niego się wypłaca. strzykawka. zjeść gówno. Van Gough. tik.. Niczego nie oczekiwał. Do szału doprowadza mnie tykanie zegara lub kapiący kran.. heroinista. zniewolić. wprawić w orgazm stado lesbijek. Coś w rodzaju bezpiecznej influency. na zmiażdżenie w przepastnych zębach czasu. warzył napar z maków i kołysał się w takt muzyki. Kiedy człowiek jest naznaczony piętnem samobójstwa? Czy już nic się nie liczy? NIC? Nie mogę dopuścić. że nie żyję. Sądzę. Przespałam kilka miesięcy w przekonaniu. co ty na to? A brak miłości? Co ty na to? Już nic. przerażenia. To nowa choroba sieroca. ONI . Oddaj mi stopy! Pluton egzekucyjny czeka madam. Nadal zjadałam na śniadanie włochate gąsienice. błysk mrocznych skał nad brzegiem oceanu. słowa. Filozofia samotności. Owrzodzenia na palcach. Tak. przez kogo. Prawdopodobnie miałam kilka czy kilkanaście samoistnych poronień. kosz. w sen. Czasami zesrał się i stał w kupie godzinami. że nawet po eksplozji. Cena jest niewyobrażalna i rodzi boski sprzeciw. istniało poza mną. Posiadały wiele cennych mikroelementów. Zaczęłam powoli odzyskiwać spokój.. Pascal. samotność. Let me light my dark lamp at Thy fire.. Czy zrównoważy moją zbrodnię? Nie wiem. nic cię nie zaskakuje. Kierkegaard. To my sami chcemy być nałogowcami. wymyka się spod kontroli świadomości. przelotnych jak jednodniowy romans. który jeszcze we mnie drgał. by kierować się własną moralnością. mama. uciekały jak przestraszone króliki. bez powikłań. tunelu. To koszmarne pragnienie spełnienia. Akceptuje. Po tamtej stronie życia. Przyjaciel. Zakład psychiatryczny. Trzecia możliwość wyboru życia. którą odczuwałam. rozpaczy. Nie mogłam im pomóc. Kiedy poruszasz się chociażby jednym załamkiem palca. Wspólne brzmienie chwili. (Niedawno odkryłam jak doskonałym samozniszczeniem jest alkohol w połączeniu z barbituranami. W paranoję tłumu. Moje ciało stało się oskarżeniem. Samotność ćpuna jest taka sama. tak idealnie zatrute poprzez narkotyczne spostrzeganie całego świata wewnętrznego i zewnętrznego. że zwiększałam dawkę i wędrowałam po ulicach nieznanych miast aż do ostatecznego rozwiązania na którymś ze śmietników. Byłam po przeciwnej stronie archetypu cienia. Zawsze zabierałam czas innym. Było za późno kiedy dowiedziałam się. Doskonale zablokowałam świat realny. Uprawianie jakichkolwiek stosunków seksualnych stało się niemożliwe. zamknięcie czy niezrozumienie. Na mój rozkaz stawały na nocnym apelu uskarżając się na los. Nie mógł nic uczynić. Ciało moje w czystej pościeli jest widokiem niewłaściwym. Kiedy czułam. jakbym chciała jednym uniesieniem zbliżyć się do Absolutu. I to mnie nie ominęło. Tak. coś w stylu pop-art. że nie posiadam prawego przedramienia. jakby obcy statek wtargnął na wody terytorialne innego kraju. który się nie domaga. Czyż podobna opowiedzieć swoje życie. Przyjaciel zawsze może zdarzyć się w życiu jak wiele innych dobrych czy złych spraw. z roztrzaskanymi skrzydłami. to takie proste. rzucały o ściany. Nie. Ramiona pokryte ropniami niczym skorupą. Śmierć pod postacią diabła lub diabeł pod postacią śmierci. dawały złudzenie ciepła. Zawsze kończyło się ziemią psychiatryczną. To naturalne. zupełnie niezniszczone w początkach narkomanii. Jak ogromne zadanie stawiałam otoczeniu. kiedy lęk zabiera każdą zdrową myśl. wypalone kratery. Nieuchronność rzeczy i spraw wyślizgiwała mi się z podświadomości. Dzisiaj odkryłam. Teraz ujrzałam to. jędrne. musiało zniknąć z ulic. Księżycowe dzieci. Zakłady dla obłąkanych toczą się po świecie na cyrkowych wozach. Być może na ostatni list. Nie zdradziłam mu tajemnicy. że się topię. Z lekkości. Przełamanie własnego wstrętu. Nawet dno posiada osobisty zmysł estetyczny. zaciemnienia. Być może zalegały we mnie dawne poronione płody. które zabierały resztki świadomości. kiedy otoczona przez sanitariuszy doznawałam objawienia przy podawaniu neuroleptyków. To wyczekiwanie. Nie miałam w swoich kategoriach pojęciowych takich słów jak: przyjaźń. . nie potrafię zniszczyć tej książki. Tam podąża człowiek. Psychiatrzy zaczęli przemawiać do mnie niezrozumiałym językiem. Pojawiały się napady epileptyczne. osaczały oddech. weszłam w stan ociężałości. z powierzchni ziemi. Wędrować. Widywałam martwe. Od Przyjaciela. młode ciała. Inna bajka. Przecież tkwiłam w letargu od tysiącleci. miałam Przyjaciela. żyjesz. i bezboleśnie robi mi zastrzyk. Dopóki kokaina mnie nie spaliła. powodowała. Później pojawiał się zwykły smród. Nawet Akademia Medyczna nie chciała kupić mego ciała. Teraz rozumiem twoją karę dla mnie. nie napisałam. ze świadomości. Byłam przytwierdzana zbawiennymi pasami do ruchomego łóżka jak do ulotnych piasków. uczucie. Tak można określić stan ciała i umysłu u kresu narkomana. które mogłam urodzić. by utonąć po drugiej stronie. Utrudniał poruszanie i przestałam wychodzić z domu. nawet psychiatrom. jakby uśpione w pierwszej dobie od chwili zgonu. Za mało mam słów śmierci. ale o tym innym razem). że jestem w ciąży. Stałam się władcą absolutnym moich obrazów. Tak.zaistnieli. Jak się wyzwolić. Było w tym coś z metafizycznego szoku dla oglądających. wybrałam podwójne rozwiązanie: samobójstwo i obłęd. Zanikanie. więc jakim sposobem zapisuję te strony? W tramwajach zajmowałam miejsce leżące. To takie nieosiągalne. To nie miało znaczenia. Opuszczałam każdorazowo szpital potajemnie. lecz śmierć od razu wyczuwa chwile zwątpienia i przybiega. nie chciałam. Nie szeptać. Przyjaciel. Konfrontacja ja – ja – lęk bez jednej łzy czy wzruszenia. Ludzie nie reagowali. kiedy jeszcze potrafiłam czytać i patrzeć. Co można uczynić kiedy nadchodzi wezwanie? Przypominałam źle ukształtowaną rzeźbę. Z trzech możliwości. Ściany wołają. jednak doskonale uśmiercane szaloną dawką. które powracało. uśmiech. nie żąda. Wietrzność jako nowy rodzaj psychozy. lecz myśl o potworkach. że można się udać w Podróż Na Wschód. żyłam w dziwnej ekstazie. Nie mógł mi pomóc. Za dużo wymagam. Wspomnienia przysypywać dobrym światłem. Wraz ze świadomością objawiłaś mi pustkę. dzisiaj są pokryte pomarańczowozłotawym odcieniem. To także człowiek. Było to coś na kształt rytuału. że tak troskliwie się mną opiekujesz. Kim ty jesteś. kiedy kupowałam u niego złudne szczęście. Widzisz śmierci. Jesteś. zaskoczenie w źrenicach i wreszcie eksplozja słów. I nic. Liście zielone jeszcze wczoraj. ziemi. pojedyncze wypadanie rzęs pocieranych palcem. na ulicy. Śmierci. Został mi tydzień. nie mogłam tak po prostu odejść jak inne ćpuny. To oddawanie bólu trawom. po co mi dałaś te chwile samoświadomości. Takie oczywiste. Wynik losowania zawsze był ten sam – pusty los. może i stulecia. Oto stało się. Poznane i tajemnicze. zapamięta? Milczenie. do domu. To Jest Piękno. Mężczyzna czynił gest. Mężczyzna czasami mnie oszukiwał i twierdził. Powracało obsesyjne spoglądanie w oczy innych. nie zastygał wraz z ciałem. Jak śmie!!! Całą noc padało. zabiegany. Nie. do przedszkola po dziecko. To zawsze wolno pomimo zakazu. W obłędzie. prędki jak jedno wspomnienie krzyku. zatrzymywanie wdechu. nie wykrzywiał ust. być może skrajne od czystego dźwięku i mogę dzisiaj świadomie funkcjonować jako przepływ kokainy przez każdą cząstkę organizmu. pokochaj by odeszła. Potrafiłam o nim pamiętać aż całą godzinę. umrzeć i nie zmartwychwstawać. do sklepu. która kusi by ją zapełnić. Codziennie zabierałam swój cień do muzeum obrazów surrealistycznych. W obłędnej samotności szaleństwa. taki łach ćpunka. Ból jest realny. kiedy cały świat domagał się skazania. bym już nigdy nie uderzyła. Z wolnego wyboru. To mnie nie zniechęcało. jak śmie tak wprost patrzeć im w oczy. jestem zmęczona. kłujących. czas taki biegły. absolutnie nic nie uchroni cię przed zachorowaniem. Ludzie tylko na małą chwilę zachłystują się twoim samobójstwem i idą dalej. że kiedyś to nastąpi. To przemijanie. wybór. do pracy. Pokochaj chociaż na chwilę. miejskich szaletach. że los wygrał. Tak wiem. Umierasz. powracałam następnego dnia by powtórzyć grę. Czy ci malarze także rozpadają się za . drżenie nerwowe powiek. Przemiany przyrody zawsze mnie zdumiewały. w autobusach. Porozumiewał się ze mną sprzedawca losów na loterii. a kto wie. choć krótkie lecz intensywne. na ten moment. bo jestem nią sama. ciepłej skórze. Metalowy smak w ustach chłodzić. na ich drodze. Czy jest ktoś. W kokainie. uczciwym. proszę. Wtedy na moment uśmiechałam się szarozielonymi wargami. Wierzyłam. To zdarzenie zaliczałam do szczęśliwych. trzeba wracać do wspomnienia. drobnych. teraz przeklinam. drapanie w gardle. Mam jedną prośbę Panie. płacz. W samotności obłędu. Umrę świadomie. stały element. by nie kruszał. tak zwyczajnie na ulicy. kokaina nie działa. To tak jakby namalowano moje wnętrze albo postać zewnętrzna. Buntuję się. o ile byłam w stanie je zauważyć. niczym matka? Dosyć. chrząkanie. jakby chciał mnie powstrzymać za rękę przy podawaniu kuponu. Wybudzać w sobie inny rodzaj lęku. Jestem trucizną. Płacz. ochładzać oszronionym sokiem pomarańczowym. po męża alkoholika. W ciągu miesiąca przeżywam całe lata. Było to jedyne wyjście. spokojnym. więc jaki jest sens by mnie tu trzymać? Dokończyć pisanie? Przeznaczenie czy wybór? Kurwa. dopiero teraz muszę znosić życie. jestem kokainą. jedyna forma pozornej stabilności w moim życiu. W muzyce obłędu. kto zatrzyma się co roku. Mogłam ciągnąć następny bez zapłaty. Podawać w chorobie gorący napar z maku. Nigdy nie złożyłam żadnych wyjaśnień. Teraz. Jednak w jakimś sensie dopadało mnie oświecenie. Co za tortura. a tu nieopisana część ostatnia. ale poezja. Plama jest faktem. Seks. Przeżycia dla mnie samej stawały się zmienne i nieoczekiwane. Oto była spełniona wolność. doliny. gdzie znajduje się zwłoki. Stałam się meteorytem krążącym wokół ziemi. miało być o mnie. To przypominało rozstrojone skrzypce. Nie było problemu. The time is out of joint. Ludzie-robaki. który poraża duszę nie naruszając otoczenia. kiedy choroba zaczyna drążyć każde drgnienie aktu woli. Czy zmieniałam się w drzewo bonsai? Świat . konstelacje odwyków. własny ból i samotne przeklinanie niedoskonałości. robaki-ludzie. nie czuwam. towar musi być w obiegu. No tak. To jest zupełnie proste. Zawładnęłam wiecznością. odległe dzielnice. Nie śpię. niemal dostojnie. pomysły nowych przestępstw. codziennie pokazując paluchami. Przyjdzie taki moment. w zaśmiewaniu się. tak zwany trójkąt czy bajzel – wydzielone miejsce i pobocze bramy. nie zostanie wessana przez smog. Moje wiersze. Wtedy łatwiej zrozumieć siebie. świat. ona kurczowo trzyma kosę w dłoni. Podobieństwo do mojej prześladowczyni. niewłaściwe nuty.życia? – zadawałam pytanie przewodnikowi. Stan świadomości poza moralnością. by zaistnieć jako poeta. że nie ma naukowego wyjaśnienia mego obecnego stanu. którzy na mój widok modlili się zapomnianymi słowami. wymazywać z serca uniesienia miłosne. roztrzaskując odłamki na ogrody. Zmniejszyłam się o dalsze cztery centymetry. Nie ma żadnej. Gałąź za oknem. Robaki.. kokaina i taniec. Nie byłam bytem materialnym. Jest to warunek stabilności rynku. gdzie zarabia się na towar i rozprowadza AIDS i inne choroby weneryczne. w uwięzieniu grzechu. Mężczyźni. wędrowałam z atrapą nieodgadnionego uśmiechu w kąciku ust. Zapewne istniały. Systematycznie zbliżam się do kresu. Różnica pomiędzy kokainą jest taka jak między obłędem a samobójstwem. no właśnie poezja jeszcze przetrwa. drogę. Zdarzało mi się wyjść z mieszkania. Wiedziałam. Zaczęłam zgadzać się z Arturem Rimbaudem. Główna scena. Zmieniają się jedynie układy aktów środkowych. gdzie sprzedaje się towar. Odsłona czwarta: Delirium cocainikum Wyjrzało słońce wraz ze świtem. że chociaż na chwilę będziesz musiał powrócić. w krzyku przez łzy. Musiałam poddać się operacji plastycznej pochwy.. Monotonnie uderzała o krawędź muru i dawała pewność. pokona bronie masowego rażenia. po której się kroczy w stronę upadku. które w ostateczności okazują się być powielane. kiedy czas jest zagoniony zdobywaniem środka. Mgliste i wietrzne jak wszystko. Kiedy narkotyk poraża duszę. Czy istnieją takie krainy lub przestrzenie. To podobno z Junga. Teatr narkomanii porażał miasto. Oto miejsca akcji: hotele. z majestatycznie podniesioną głową i z oczopląsem. Inaczej nie można przetrzymać choćby następnej sekundy istnienia. Prolog i epilog bywają podobne. We mgle świtu nad rzeką dzieciństwa zdawałam się być zjawą straszącą wybudzonych pijaków. jako artysta w ogóle. Spadałam. który zrobi mi złoty strzał. ja strzykawkę. schłodzone wiatry powstrzymują ciała od gwałtowności. że za specjalną opłatę znajdę ćpuna. zabierać możliwość seksu. wciskając ją do tłoka strzykawki i codziennymi dawkami kontrolowałam czas. Byłam obrazem własnego świata. Upadek moralny w celu osiągnięcia stanu pokory. stopniowo w lawinie. Patronka Obłąkanych. Eksperyment na jednej strunie. Nikt nie chciał tego zrobić. Sądzę.. że należy stworzyć duszę potworną. że żyję. efekt samookłamywania jest jeden: – rozpad i samobójstwo. Przechadzali się wokół domu spokojnie. i ulice. Patronka Upadłych i Zarzyganych. popuszczone węzły. zniekształcać pragnienia. Brak zapisu w pracy mózgu. gdzie północne. widmo śmierci rozbawione podąża regularnie za ćpunem. przetrzyma tysiące obłędów jej poetów. albo ciepłe morza łagodzą ból w dłoniach? Kto tam uśmiecha się do obłąkanego w lustrze? Kto wędruje poprzez rozsypane księgi rodzaju? Przed sobą nie uciekniesz w żaden czas. Martwych narkomanów zastępuje się żywymi. osaczać zmysły. Świat idzie niewątpliwie ku samozagładzie. Bo poezja jest gazem bojowym. lasy. czyli samobójstwem w obłędzie. lecz to jest ta zagadka dla filozofów. Nadmiar kopulacji spowodował jej trwałe naderwanie. krainę czy chorobę. Strzykawka wypada mi ze zdrętwiałych palców i narkotyk wylewa się na lepką podłogę. z mego grobowca. śluz wyciekał nadmiernym strumieniem. jakby całkowicie zaskoczeni moim istnieniem. przyspieszenie pulsu. sparaliżowana przez skurcz mięśni. Podsłuch zainstalowano w wywietrznikach na sali. którą żywili szpitalne świnie. badali krzywą pracy mózgu. Posiadałam inną budowę połączeń synaptycznych. W szpitalu zaczęłam mówić. Pędzelek wędrował po kartce i zostawiał kilka bełkotliwych plam. Wiatry przynosiły świeży powiew. sposoby . że odejdę zbyt wcześnie. wlewali we mnie płyny ustrojowe. co zaburzało porządek i ciszę. Ściany pomalowałam na kolor pomarańczowy. która co jakiś czas wypróżnia się nad kontynentami i obsrywa tu i ówdzie miasta. Kto w tak uparty sposób wygrywa symfonie Beethovena. 600 mg kokainy. przetransformowanych przez kokainę. Śmierć łagodnie osuwała się wzdłuż kręgosłupa lecz powstrzymywano ją. Porażone mięśnie posuwały się powoli pod naporem szkieletu. budowy odnóży. Powiększenie pochwy było wyraźne. przynosząc chwilową ulgę. Lekarz namawiał mnie bym malowała. Lekarze nadal w absolutnym milczeniu. sposobu odżywiania i atakowania naskórka. kraje. Zastygłam w półklęczącej pozie. Spokój na psychiatrii jest wpisany w regulamin i należy go bezwzględnie przestrzegać. Przerastały mnie moje obrazy. Zamroziła mnie Królowa Śniegu. Świat zawirował i upadłam. nikt nie poskarżył się za uderzenie w twarz czy kopnięcie pod prysznicem. a spiker obrzucał mnie przekleństwami. Posprzątałam mieszkanie. Po powrocie z Wielkiego Snu rozpoczęłam naukę chodzenia. Przenosiłam się do Wielkiej Mgławicy. Walka z pasami była bezcelowa. Nie dopuściłam do tego. Nerki przestawały funkcjonować. oczy odbijały doskonale światło bez mrugnięcia powiekami. mięśnie popadały w rezonans przy każdej próbie ich naprężania i jakaś niewidzialna dłoń powstrzymywała mnie. O Bogowie. na których utrwalone było moje życie. Dlatego gromadzili mój mocz. wilgoć zanikła. by w kroplówkach podawać coraz więcej trucizny. stale nadawano o mnie programy. Zwieracze zawodziły w każdym momencie i kupa spływała na świeżo wymytą posadzkę. przemiany larw. kiedy każdy pacjent nieruchomiał na ich widok. a zmysł równowagi nie potrafił zaskoczyć nowym rytmem wzbudzania. podniecenie narastało i wirowałam w tanecznych podskokach w palarni lub holu głównym. Mózg lekarzy także jest skomputeryzowany. jedną kreskę temperatury. Nagle nastąpiło rozluźnienie i potężny. w Wielkim Oczekiwaniu na ostateczne rozwiązanie. Stamtąd szeptali. ludzi. Tak odnaleźli mnie sanitariusze. Byłam grzybem. Za karę zabroniono mi oglądania telewizji. Oni czekali zaczajeni. Słodycz pustki. gardłowy śmiech wypełnił pokój. by nie usnąć. Po przebudzeniu oskarżałam ich o zbiorowy gwałt. Wyrzucałam z siebie bezkształtne słowa. kolorów godowych. paleta stała się wielokrotnie cięższa. Ból przeszywający odleżyny zmuszał mnie do działania. co wzbudzało niezadowolenie. Lekarze nie przemawiali do mnie. Szczury zaskoczone przemianą zmieniły rewir żerowania. podłączali do respiratora. pośrodku kamieniołomów w Kaliszanach? Zostałam podłączona pod komputer schizofrenika i stałam się eksperymentem w dziedzinie Robakologii. Nikt mnie nie odwiedzał. Kierunek akcji – szpital psychiatryczny.bardzo małych ludzi byłby pewnym rozwiązaniem kwestii żywieniowych i mieszkaniowych. milknął w krzyku i nikt. jak woda przedziera się przez zaporę. Walka trwała dziewiętnaście dni o każdy oddech. Najchętniej tańczyłam nago. Oczywiście wykluczając potrzebę przestrzeni. związali i wrzucili do wozu. umazane fekaliami robaków. mają zakodowane dawki leków. nawracające uporczywie głoski. by mnie wchłonąć w otwór do mielenia na mączkę. Malowałam miniaturowe kosmosy i czasoprzestrzenie przetykane nićmi pajęczyny. nie pytał czy stan mój ulega poprawie. nie mogło być większej ulgi. za co zaraz byłam przywiązywana do kaloryfera. w zależności od powiewu wiatru. Zostałam zamknięta w izolatce z wytłumionymi ścianami. Kiedy opanowałam sposób na poruszanie się. sylaby. jakbym musiała powtarzać zaległe lekcje. moja świadomość obejmowała zbyt wiele systemów bym mogła je skoordynować na połączeniach systemu nerwowego. który żywił się martwymi drzewami albo kliszami fotograficznymi. Sądziłam. na których trzeba nieustannie ścigać się słowami. Zaczęłam zastanawiać się jaka tajemnica tkwi w sile ramion sanitariuszy. Stawiane kroki przy pomocy ściany były oklaskiwane przez innych pacjentów. że nad ziemią jest zawieszona Wielka Dupa. To były jakieś zawody. Telewizja była nieznośna. Gasiłam aparat. Śmierć wystraszyła się. nie znieruchomieć. Anioł Stróż łaskotał mnie w stopy wywołując szczęśliwy spazm śmiechu i dawał poczucie ciepła. wypełniony pustką lasu i zapachem gnijącej podściółki starych liści i zwłok zwierząt. Nie śmierci. by poczuć inaczej smród oddziału. Królowała Wielka Niedźwiedzica. Czym było tamto ciało pełne zaczarowanych labiryntów. Za kradzież spirytusu z apteczki oddziałowej. było bezszelestnie. Ostatecznie pokusa samobójstwa tkwiła we mnie od dziecka. staje się uczłowieczony. Ja w ostatniej chwili umknęłam pod stolik. Taka niewielka szpryca. dotarłam do domu bez nakazów. Obciążone nieznanym ciężarem nogi wbijały się w lepką ziemię wokół kościoła. odpływa łodzią w dół rzeki. Usiłowałam je topić wkładając kamienie do wzdętych brzuszków. mogłam fruwać bezpiecznie na ograniczonej przestrzeni. Ból także jest zniewolony w ciele. uniesień rozbudzonej z . Wibrujący dźwięk przekraczał barierę czasu. ucichły jęki zabitych. bez poniżania duszy. Instynktowne pragnienie śmierci nad ranem przeradzało się w obsesyjną chęć życia. Poczułam spokój. kiedy ciało jest jeszcze po tej stronie. Czuję się coraz gorzej. to przywróć mi lepszą sprawność umysłu i wzroku. która już nie zaszkodzi. Panie mój. jeden mały niuch wtedy. ostrość wzroku zmniejszyła się o 60%. Krew jasnym. są niezdarne. że chcę dokończyć wspomnienie. Nagle jedno z nich urwało się i cięło głowy siedzących ludzi. przenosił moje ciało w tysiącletni las pełen niewidocznych ścieżek. System transmisji przebiegał przez moje jelita i wysysał resztki żywotności. Muszę ułożyć się wygodniej. choćby kilku lat szansy na inną postać. to coś płynnego. Jest coraz cieplej. a spełniło by się Królestwo Boże. pozbawiona ciężkości. gąszczu i wysychających źródeł. Czasami obłęd jest dobrym wyjściem. zagubione w słowach. Nareszcie wolna. Zbrodnia doskonała. Co za dziwny wrzesień. Nie potrafiłam stamtąd uciec. oddech ulega spłyceniu. Wiedziałam. ot tak sobie. który połknęłam podczas kolacji wymagał stale pozycji pionowej i konserwacji kokainą. Sen powracał. zapach wonności przekroczenia zjawy. Na wzgórzu stał kościół otoczony krzyżami. lecz woda wyrzucała je jak baloniki i fale gniewnie pluły mi w twarz. Nie ma bezpośredniego połączenia z pacjentami. a zmysły dostrzegają światło. takie nic. To niepojęte! Kazali mi myć klozety! Mnie. tworząc nowoczesne malowidło z mozaiką ciepłego mózgu. kiedy przekracza się stan umierania w agonii i wchodzi się w stan śmierci klinicznej. Latarnia pod domem przekazywała sygnały świetlne przeciwnikom. przenikający mnie niczym doświadczenie prawdy. Wiatr zamarł. Zakaz onanizowania! Zakaz palenia papierosów przez trzy dni. wiatrak sam się zatrzymał. kiedy następuje zmiana personelu i odeszłam w las otaczający szpital. Ja sama tego pragnę. Innej możliwości już nie posiadałam. Jeżeli zależy ci na tym tekście. Olśnienie prawdy ostatecznej: – każda choroba to maska. To jeszcze kilka dni. Jesień wypełnia otoczenie. nigdy nie wiem. bez zmuszania do jedzenia i kąpieli. myśli ponownie uciekają. Stałam się nienamacalną strukturą bytu. nie umiałam odnaleźć drogi. żywym strumieniem rozpryskiwała się po ścianach.pacyfikacji. czas emisji. że taki spokój przychodzi. System komputerowy zmniejszył zakres działania. W kawiarni panowała cisza. tak nie będziemy się zabawiać. kiedy udało mi się przyjąć trochę pokarmu. nakazywał rodzić potworki. niedbale. Byłam jak bańka mydlana. bez tchnienia modlitwy. ból zamiera. Zaczęłam brać kokainę w tętnicę szyjną. która sterowałam całymi systemami! To zbrodnia na moim geniuszu! Wewnętrzny podsłuch. zawijanie nici życia w supełki. bez ciosów. Nie mieli żadnego prawa by mnie więzić. Byłam jedynie zdolna do ucieczki. Już czas. wymarły. Spikerzy przekazywali społeczeństwu rozkaz wykonania na mnie wyroku śmierci. Zapach umierania. ostro tnących powietrze skrzydłach. Lecz teraz czuję. bez ruchu. W kawiarni przyglądałam się wirującemu pod sufitem wiatrakowi o potężnych. Wczoraj udało mi się na chwilę wyjść do ogrodu. przybiera kształt wgłębienia w łóżku. A słońce nadal świeci. Rozpoczęłam tajną wojnę z odbiornikami telewizyjnymi. walczy. głęboki. To naprawdę nie była moja wina. prześlizgnęłam się przez kratę w palarni o zmierzchu. chyba mam gorączkę. Na dzisiaj wystarczy. niebo było roziskrzone setkami gwiazdozbiorów. gdzie jest granica mego ciała. Szatan zapładniał mnie co noc. groźną bronię. Wszyscy czekali na mój koniec. Nabrzmiewały. Spotkałam dzisiaj drzewo. przelatują jak spłoszone stada ptaków. usiłując wydobyć z nich światło. oparów kokainy. Być może początek października będzie z moim udziałem. a na ich miejsce odrastają nowe. sekundy. opiaty. przyjazne. odpadają od głównego trzonu. Słońce pochylało się nad nim zawstydzone. wysuszało krzewy i drzewa. na pewno są tacy ludzie. Tylko ja malałam w kolejnych warstwach. Udaje mi się rozpoznać dźwięk. a wygląda na sto. bardzo wyraźny. Nie mogę pisać więcej. Wszystko zaniknęło. Sądzę. marzenia. Chyba w jednym człowieku jest wiele postaci. Wielkie mocarstwa wysyłały setki satelitów z nową. marzenia. duchowo cudowni. ja. Twory wyobraźni nadal przybliżają się i oddalają. oczy kobiet: – Spójrz. zaciśniętych palcach na wszelkiej maści członkach albo tłoczona ciężkimi dłońmi policjantów na kraty. nie czuję zdań. Krzyk paraliżował ptakom serca. znikają jednym pociągnięciem gałek ocznych. nie cierpię. wybudzanie świtem. która twierdziła. Śmierć przyniosła mi radio. Kokaina przemknęła zdecydowanie w przeciwległym kierunku. pokrywały zeschnięte liście. niezależnie od kierunku ruchu. że to już niedługo. Dusza. Nie przeklinam. Moje kolejne urodziny: 22. Znaki z Kosmosu były wyraźne i jednoznaczne. pełne tajemnicy dotyku. Cielesność. drgnienia słońca na horyzoncie. Mój ogród walczył o istnienie. Rozdzielenie od początku istnienia. pożądanie pięknych dusz – o tak. rozpryskują się o ściany. kiedy stawałam się kobietą. Samotność jest potęgą. zrzucałam ze stóp ropuchy. Kto staje się całością? Zapach jesieni jest realny.porannego snu skóry. 24. alkohol. rozśpiewane stada ptaków. Słucham koncertu skrzypcowego. albo chór męskich głosów. Udało mi się swobodnie odetchnąć. 25 lat. że kiedykolwiek kochałam życie. wyłaniają się z kurzu. jaszczurki. nie widzę słów. upada pod jednym ciosem lub powoli obumiera od środka. nostalgicznie zawodzących AVE MARYJA. Atak miał być niespodziewany. nakaz?. które obumierają jak skóra węża. A jednak znalazłam swą doskonałość. Barbituranty. dziecko kobieta w wibrujących światłach poklasku. prośba? Kolejne ostrzeżenie bliskości. krzewy ciepłych róż. której poszukiwałam. szpar podłogi. Niedługo zakończy się wrzesień. Szum pracującej sztucznej nerki działał na mnie odprężająco. nie oddycham. polepszone lub zakazane. Inny rodzaj smutku wkradł się tutaj. rozświetlone poranki. Kto mógł mnie wysłuchać? Nerki u kokainistów są zbędnym ciężarem. kiedy udawało mi się być trzeźwą. Nie mogę stwierdzić. Ibi magis iam non ego – św. To jedna strona śmierci. rozbudzone kolorami jesieni. To ja byłam genialna. Dializowano mnie poprzez żyły znajdujące się na brzuchu. Usypiam. Z oczu wypływała mgła. W umieraniu. może 1000 lat. Wymyśliłam bajki i cały świat. wybierałam z włosów motyle. wykrzywiały dzioby w grymasie podobnym do ludzkiej twarzy. Nie uśmiecham się. żądanie?. wypełnia dom. że to nie ja wszystko to piszę. Wyczekiwałam i nasłuchiwałam. Wystraszyłam się dzisiaj. Mężczyźni na jedną noc zawsze odgrywali jakieś role. supermenów lub nieszczęśliwych i pokrzywdzonych. rozbiegane kolory łączyły się w mozaiki. Patrzę na tekst szklanymi oczami. Strzepywałam spokojnie z siebie węże. ciepłe. Odmierzano mnie przez kroniki policyjne czy karty statystyczne szpitali. Augustyn nie daje żadnej szansy człowiekowi na dopełnienie się. ociera się leniwie jak kot o drzewa w ogrodzie. Diagnoza ludzkości – tragizm nawracający. Obrazy i barwy wirowały. Ponownie zaczęłam odliczać godziny. mniej lub bardziej zagmatwane. nawet idea pięknej duszy. nie ma jeszcze 30 lat. Powroty chwilowe do szpitali łamały ustalony porządek rzeczy. osnuwała trawniki. Powraca majaczenie – jakiś rozkaz?. a ja nie mogłam ostrzec nikogo. 23. Nie opowiadam. Ja wykonuję jedynie ich zamiary. Człowiek potężnieje jak słoje drzewa. spacer po mieście. zmęczeni bezradnością i . dwa tygrysy prężące się do skoku. złotawe jesienie. W śmierci klinicznej słyszałam głos matki. Z gniazd wypadały martwe pisklęta. Nie znałam zbyt wielu ludzi w zwykły sposób. marzenia. delikatnie szumiące w słonecznym poranku. To dorośli tworzą obłąkane dzieci. że sanitariusze i tak planują twoją zagładę. To nie takie proste. wlewany fetor do gardła dawał uczucie połykania nieczystości. Byłam bardzo delikatnie wyjmowana z łóżka. Doskonały komputer do odbioru przekazu międzygwiezdnego. wyklepywano mnie tam. dopuszczalną maską na psychiatrii. przebijały dłońmi jak doskonałymi ostrzami. która zjada uprawy jak stonka ziemniaki. nawet dla Boga. Pojawiły się mikroślady pamięci i ogarniało mnie totalne przerażenie – dlaczego ONI chcą przywrócić tamten koszmar. które przenikały mnie na wylot. uśmiechać się oczami. które na szczęście nie dają rezultatów. Robaki zniknęły z piżamy. Chyba. Brak wypróżnienia zakłóca przebieg odbioru. Wyhodowano gąsienicę motyla Malumbia. Być może była to decyzja niewłaściwa. Gdyby mózg jednego człowieka przeniesiono w ciało drugiego człowieka. wtłaczali kroplówki. Nie będę wydawała rozkazów. przestrzenie. że śmierć ogłosi ten tekst). utyłam o 5 kg. Kiedy dojdziesz do tego momentu w swoim życiu. którzy przykuwali do łóżka. Uprzejmość jest jedyną. a jakże bolesne. religie. aby ktokolwiek zakładał podsłuchy w liczniku na prąd. Stawałam się cząstką wylewanej magmy z krateru wulkanu. Lecz mafia nie poddaje się nigdy. jak kiedyś. lecz pomysłowość przeciwnika jest iście szatańska. Zakłady psychiatryczne miały na celu utrzymywanie mnie w stanie względnej świadomości. możesz spokojnie odejść. ssące puste piersi. napady śmiechu były mniej gwałtowne. skrobane dzieci. – Zabierzcie koszmary!: – krzyczałam. pragnąłeś? Rozwiązywałam zagadkę bytu i natury człowieka. kiedy zrobienie kupy będzie najistotniejszą sprawą. Moje dzieci węże. Nie. Radosne drżenia wolnych myśli były natychmiast tłumione przez nakazy. Rozpoczęłam naukę pisania. Zorientowali się. nie atakowały personelu. Głos dochodził wzdłuż wschodniej linii parapetu. tak namacalnego końca. Moje samobójstwo to moja decyzja osobista. Kontroluję połączenia. Nie można tak po prostu zniszczyć wszystkiego jednego dnia. Metamorfoza mózgu. Liczyłam na ptaki. tylko zabranie narkotyku. Lekarze z lubieżnością wychwalali moje postępy w nauce siadania. Nareszcie było mi ciepło. Sanitariusze byli gromowładnymi. Strażnicy szpitalnych krat mieli zostać zniszczeni. mogłabym żyć jeszcze dwa tygodnie. Czytelniku (zakładam. W zdarzeniach. Nic w zamian. Zaczęłam zaprzeczać. Być może mączka z ciał martwych kokainistów będzie wystarczającym antidotum na gąsienicę. Zamach został udaremniony. otrzymałam cios w krtań. który może być podany raz na tydzień. ujrzałam wszystkie postacie chwilowych kochanków. były bezużyteczne. że Normalni byli poważnie chorzy na Przeciętność i Nieświadomość. Zanikanie. Z pęcherza wypływał ropiejący mocz. kiedy poświęciło się 6 dni na stworzenie. zalewałam ciała. Pościel zmieniano mi trzy razy dziennie!!! Odpadające fragmenty mięśni wietrzono. które mogły mi pomóc w ucieczce i wyczekiwały na drzewach. czy miałeś kiedyś poczucie bliskości nieuchronności kresu. które przesuwały się na ścianie. Partyzanci nie zdołali obronić wielu plantacji przed ogniem niesionym przez brygady specjalne. To było oczywiste. która gwarantuje bezpieczeństwo. że pamięć wzbudza u mnie szczególny niepokój i podłączono mnie do odsysacza myśli. Zaczęłam pracować nad nowym środkiem.przyglądaniem się mojej agonii. Policja rozpyla środki chemiczne nad uprawami krzewu kokainowego. czy nie byłaby to cudowna odmiana nowego rodzaju schizofrenii? Gdybym pisała jedną stronę dziennie. wgryzały się szklistymi zębami. Nie. Jesteś . rozsypywanie popiołów. systemy polityczne. podmywana po wydalinach. karmili sondą. przewidujący przyszłość. nie ma takiej potrzeby. czy w szafce z opatrunkami. odsysano flegmę. Były prawie niewidzialne. Kto. bym odczuwała zaplanowany atak. wtłoczeni w tryby maszyny toczącej rzeczywistość w sposób ogłupiający i niosący inny rodzaj zagłady. gdzie jeszcze nie zaatakowała odleżyna. wypływałam gorąca. zwłaszcza impulsów wysyłanych z Peru. Nastąpiła przemiana. ogromne członki ociekające spermą. pomimo że jeszcze chodziłeś. Powstrzymali zmniejszanie się ciała. Ceny kokainy ponownie rosły. Narkomani przeklinali rządy i inne formy przemocy i terroru. zaglądały przez kraty. Nie potrafię. Schowałam się do probówki i oczekiwałam końca eksperymentu. które rodziłam każdej nocy w szpitalne łóżko. kto zapragnął za wszelką cenę utrzymać mnie przy życiu? Cały świat był wypełniony szklanymi postaciami. odczuwałeś. No tak. teraz światło dzienne przynosi udrękę. Mam nadzieję. gniewnie wydają rozkazy. Nie można było mnie pokonać. które musiałam opowiadać przed kamerami zainstalowanymi w moim pokoju przez Wielkie Mocarstwo. Wróżka opadła na Ziemię. Jesień trochę mnie zawodzi. Zagarniałam. nie cierpisz. ostatnia jesień. Zajęłam stanowisko w głównym obserwatorium. Wierzyłam. badania zostały przerwane. to niczego nie zmienia. Biegł we mnie jak przewrotny huragan. Byłam niezniszczalna. Jeden zastrzyk w tygodniu i ogarnia cię wieczna szczęśliwość. Laboratoria nagle wstrzymały produkcję i dystrybucję. Zaczęłam konstruować niedorzeczne historie. odebrałam przekaz z kwiatu w ogrodzie. oszalały. Jedna z wróżek błagała mnie o darowanie życia. niosącym zapewnienie. Śmierć o wszystkim pamięta. Tam podobno jest inny rodzaj światła. Postanowiłam zakończyć produkowanie kokainy i innych narkotyków na dowolnie wybranym terenie. O drugim nie jestem w stanie nawet pomyśleć. Mogłam dać światu świadectwo mego geniuszu. nie . Byłam posłuszna głosom.. Gdyby udało mi się przeżyć jeden dzień bez zastrzyku. Trupom odcinałam głowy i nabijałam je na kije słoneczników. Byłam prześladowana z powodu Największego Geniuszu Wszechczasów. Na ulicy pozostał ćpun bez towaru. rozkaz napłynął rurkami destylatora. Wyjadali mi źrenice. nowy rodzaj broni – supernarkotyk dla ludzkości. tak jak kolejne dawki narkotyku. Nie jesteś kochany. Marcelu. Ukrzyżowano mnie w łóżku. Mogą zniszczyć wszystkie plantacje. że będzie to epokowe odkrycie. który przypominał dom. muskając i niszcząc wszystko. przecież spokojnie można naćpać się rzeczami. Wielkie nienasycenie. zbyt wiele. wojskowymi butami deptają kwiaty w ogrodzie. Byłam twórcą kokainy syntetycznej. Jeden dzień nic mi nie daje. Wielkie igrzyska śmierci rozpoczęte. wielka i nieodgadniona. Przychodzą wieczorami. w płonącej szacie. wokół unosił się delikatny zapach fiołków.. Nie mogłam pozwolić sobie na wyjawienie prawdziwych myśli i odkrycie Wielkiej Tajemnicy. Rozpoczęłam Wielki Eksperyment. pokonanie jaszczura. Miałam dużo pracy. Wstrzykiwane pod skórę insekty poruszają się w takt czarodziejskiego fletu. Jest stracony bezpowrotnie. że nie będę skoszona ot tak. Usiłowano wprowadzić mnie w stan hipnozy. melodyjnym i stanowczym. Czy AIDS powali człowieka na kolana? Koncentrowałam myśli na łączach siedmiu galaktyk i spowodowałam długotrwałe spięcie. tego czasu nie da się odnaleźć. Nie będę w nich uczestniczyć. AIDS wkroczyło do naszego kraju. Siły bezpieczeństwa pragnęły wysadzić laboratorium. bez kłucia żył. dlatego stale pada i jest ciemno. posiadać. że kokaina będzie wieczna. Gromadzenie rzeczy i ich utrata jako największa tragedia. Wszystkie kamery zostały nakierowane na cel. ciężkimi. która się we mnie odradzała. Nie. Byłam jedyna. odwrócić nawet we wspomnieniach.przez całe siedem dni na obłędnym haju. nigdy nie zniszczą sieci laboratoriów. To podstawy złudnej wolności. Mieć i mieć. matkę. lecz pochyliłam kciuk w dół. Widywałam wiele podobnych śmierci. ludzie z gangów zniknęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Chcę mieć swój czas na umieranie. Policja ponownie odwiozła mnie do szpitala. by wypluć zmiażdżone. Cały świat jest uzależniony od rzeczy. Kochałam słońce. przegrany. Ostateczny wyrok zapadł. stukają do okien. – do 5000 g w ciągu doby. martwe. robienia wlewu w odbyt czy łykania prochów. nikt nie cierpi z twego powodu. Oddałam patent światu. by mnie powstrzymano. lecz owinęłam głowę drutem kolczastym i zamknęłam obwód jaźni. Zupełnie nie na miejscu i nie na temat? Codziennie wymiana ciała. zagubiony. który chciano wykorzystać do zagłady plantacji kokainy i wytropienia wszystkich narkomanów lub do odnalezienia receptury na powiększanie grama narkotyku przez pączkowanie . Wolę mieć zamknięte oczy. kiedy trzeba i zadręczają innych swoimi opowieściami. zamarł ruch na melinach. Słońce zagląda do pokoju. Być może i w tym jest jakaś mądrość. Czy wiesz jaka jest cena wolności? Bywa najsmutniejsza. Nagle usłyszałam: – Nie zabijaj mnie. pomiędzy wieloma zgonami. trąba powietrzna. Dlaczego ludzie nie potrafią milczeć. Nie kochasz. zabierz ból. terrorystów. producentów broni. polityków wydających skrytobójcze rozkazy. Zanik funkcji organizmu. To ja konałam na ulicy. Trwałam na posterunku w obserwatorium.. ze sklepów. śmierci. Jutro październik. ze zmęczonymi powiekami. powietrza. Dziennikarze pytają znawców o przyczynę zaistniałej sytuacji. Śmierć dla nosicieli śmierci. To człowiek stwarza różne możliwości na jej przyjęcie. wywołuje moje imię. i prowadzi mnie w tunel jasności. Gdyby udało się je namalować. zacierają się ich kontury. po prostu przerażona. że z ulgą przyjmuję odejście. morderców. zatrzymać na papierze – lecz one zmieniają się. Część z nich pokładała się na chodnikach. Gangi przemytnicze stoczyły kilka nierozstrzygniętych bitew. Jestem przerażona. Mam jeszcze kilka godzin czasu.. która nie drażni tak jawnie. Czy istnieje nieskończona ilość wersji umierania? Coś pulsuje w mojej świadomości. Przechodnie chowali się w bramach. bez uprzedzenia. co mam ochotę nazwać oszustwem. śmierć o stu twarzach. Jestem gotowa do zakończenia opowieści. Poczułam moc Najwyższego nad uzależnionymi. barwy mieszają się w nowe kompozycje. Nie mogę już niczego powstrzymać. Szpitale przyjmowały pierwsze wycieńczone ciała. śmierć. To był lot. nie wychodzili z biur. nieustępliwa. Antynomia istnienia. na ulice. rebeliantów. Już są. stu postaciach. Po kilkunastu godzinach świat oddycha z ulgą. Śmierć dla handlarzy narkotyków. Pokochać ową nicość. Naturalna selekcja słabych i nadwrażliwych na światło. proces gnilny. a raczej wypełzali. jak szczury. To nieprawda. wylewają się z ust lub z krocza. Już czas na księcia z bajki i ostatni pocałunek. coś. Chcę tę jedną rzecz zrobić dobrze. Wystarczył jeden mój rozkaz. Zmusza mnie do uczestnictwa. niedoścignionym obrazem. To dziwne. producentów alkoholu. Człowiek ginie w masowym stanie nieświadomości. draśnięcie w żyłę. Już czekają. zamordowano w aptekach trzy tysiące farmaceutów. Zobaczyłam młodą dziewczynę błagającą o jeden strzał. a świat mógł powrócić do zwykłego porządku rzeczy – cichej śmierci. dręczona niepokojem przez swego władcę ciemności. Sen narkomana powrócił. Nie dotknęłam ziemi. pochyla się nad ostatnimi chwilami i rozpoznaje uwięzionego ducha. ze zwielokrotnioną potęgą zniszczenia. Śmierć bierze mnie za rękę. . podąża drobnymi krokami jak gejsza zawsze gotowa do usługi. trucicieli rzek. papierosów. z nor. Popęd narkomanii uderza na ślepo i nie znajduje swego symbolicznego wyrazu. One odchodzą wraz ze mną. w przeczuciu zagłady. Odnalazłam najwyższy wieżowiec w mieście i skoczyłam. plamy opadowe. Mój ostatni wybór – samobójstwo. NIE. Wszechpotężna ta pani. a czwartym piętrem. ciało zniknęło pomiędzy szóstym. jest ciepła i miękka. „Asymboliczny rozpad tworzy chorobę umysłową” – Cassierer. z żebraczymi gestami. śmierć. z ciemności. jako twór absolutnie niezdolny do dalszego przetwarzania wizji. w innym czasie i miejscu. w pokłonie. za moim cieniem. odchodzą. pięć tysięcy popełniło samobójstwo. spieszę się.do odtworzenia oblicze. Z ulgą przyjmuję jedynie zniknięcie bólu. kiedy nie ma już odbicia w lustrze? Filmowanie sztormu z rozkołysanego statku. Na dole pojawił się cień. W nocy rozmawiam z Kosmosem. Natychmiast wznowić produkcję. Śmierć denerwuje się. Lecz teraz. Powoli zaczęłam ustępować. Zniszczyłam moją pasję i zapłacę za to. Nie będę pisała całą noc. Przychodzą. nie dotrzymam umowy. Śmierć. Jutro październik. Trzeba tylko wyjść na ulicę i odnaleźć TO miejsce. P. Śmierć ostatecznie jest zawsze taka sama. jeden powiew. Wszyscy zdezorientowani. znikają i rodzą od nowa. zderzenie z Kosmosem. oceanów i ozonu. Narkomani z całego świata (lub jego części) wylegli. Brakowało leków uśmierzających objawy głodu. Psychoza odrzuciła mnie ze swoich ścieżek. S. Kwestia ćpunów ma być ostatecznie rozwiązana – głoszą napisy na murach. dezodorantów. (Świat?) Dziesięć tysięcy narkomanów umarło w czwartej dobie. Kosmate stwory o różnych kształtach i kolorach. bez znaku porozumienia wbiegają na schody. Czego więcej można wymagać od ciała? Cholera. Chodzenie po powierzchni Ziemi naprawdę jest pasjonujące. kiedy zapadam w sen. by ćpuny dostały towar. – Dać im narkotyku! – wołano desperacko. Jak narysować zarys postaci. Moje obrazy umierają. niech się stanie – mocniejszy blask świecy przed zgaśnięciem. nie do końca. w konwulsjach. II Oto kokaina. Korekta: Joanna Bednarek . byłam przez ponad miesiąc po drugiej stronie lustra. która mogła się spełnić. Wtedy Przyjaciel wszedł na czwarte piętro wieżowca i złapał mnie w objęcia. S. Odczułam jego miłość.S. 30. Zobaczyłam tam przeszłość. że na mnie poczeka. I spotkaliśmy się w nieprawdopodobieństwie. jaką ją napisałam na miesiąc przed samobójstwem. gdybym nie powróciła na czas. Barbara Rosiek. Jest taką. Powiedział. P. III To ja. przytulił. 09. Maj 1991 I stałoby się.Jest to jedynie fikcja literacka. Lecz nagle Dobra Wróżka zatrzymała czas. Powróciło życie. 90. P. Przyjacielu. która się wydarzyła i przyszłość. specjalistka od post scriptum. Czas powrócił na swoje miejsce w Kosmosie. Taką przynajmniej mam nadzieję.